„Psy” (1992) to jedna z tych narracji założycielskich III RP, która nie została narzucona przez władzę, Kościół, wzmożonych publicystów etosowców czy profesjonalnych historyków. Stała się nią właśnie dzięki byciu w kontrze do czarno-białych opowieści o tym, jak z upadłego PRL-u wyłoniła się nowiutka, niepokalana Polska. Film Władysława Pasikowskiego ukazywał nie dobrowolną abdykację ludzi starego, zbrodniczego porządku na rzecz prawych antykomunistów, lecz ich gorączkowe zabiegi o to, by włączyć się do kapitalistycznej rzeczywistości. O żadnej „grubej kresce” nie mogło być mowy. Prędzej o naturalnym, momentalnym wręcz przenikaniu się interesów, kadr i stref wpływów „tych” i „tamtych”.
„Psy” obnażały mechanizmy budowania ładu po roku 1989. Przeszłość to wariant przeszłości, pewna jej wersja ustalona między gabinetami polityków, siedzibami mediów a wysypiskami, na których spłonęły akta tajnych służb. O tym, kto jest/był dobry i zły, wcale nie decydują obiektywne, nieomylne komisje weryfikacyjne, ale nieobiektywni, omylni członkowie komisji weryfikacyjnych. W teorii i propagandzie młode państwo jest idealistyczne, w praktyce zaś na tyle słabe, że nie może sobie pozwolić na uznanie wszystkich funkcjonariuszy minionej dyktatury za nikczemnych, bo musi korzystać z ich umiejętności, doświadczenia, kontaktów. W rezultacie winy niektórych są rozgrzeszane, a innych, choć identyczne – nie. Lecz ci niezweryfikowani, odrzuceni i napiętnowani nie mają najmniejszej ochoty na wegetowanie na marginesie, więc swoje usługi i wiedzę oferują temu, kto za nie zapłaci. Polska lat 90. to Dziki Zachód, gdzie trwa nieustająca walka o rynki zbytu, „niczyj” majątek narodowy, dochodowe branże. Językiem urzędowym jest tu brutalna przemoc.
„Psy” napędzał konflikt między Franzem (Bogusław Linda) a Olem (Marek Kondrat). To ulubiona figura narracyjna wczesnego Pasikowskiego – przyjaźń dwóch facetów zniszczona przez rywalizację o kobietę bądź odmienny stosunek do pryncypiów. Jeden zdradza, a drugi pozostaje wierny zasadom. W „Psach” do tych biblijno-szekspirowskich zmagań doszedł jeszcze kontekst ściśle polski: III RP znalazła Franzowi miejsce w swoich odnowionych strukturach, a Olowi – nie. Franz jest więc dalej psem, Olo – bezpańskim kundlem. By jednak nie wypaść z gry, Olo ulega mefistofelicznym namowom byłego majora Grossa (Janusz Gajos) i zostaje cynglem mafii. Całą tę ambicjonalno-kryminalną waśń dynamizuje osoba Angeli (Agnieszka Jaskółka) – będzie ona zarazem trofeum, o które rywalizują przyjaciele, jak i fatum.
Dla ówczesnej publiczności i krytyków „Psy” były szokiem. Oto o wreszcie niepodległej Polsce opowiada się za pomocą wulgaryzmów, dwuznacznych, szemranych postaci, użytkowego okrucieństwa, cynizmu i mentalności przestępczej. Pozytywnym bohaterem jest eksubek. Główni bohaterowie nie wadzą się o naturę prawdy czy duchowy kształt ojczyzny, lecz o atrakcyjną nastolatkę, córkę księdza. Z perspektywy Pasikowskiego III RP to nie żaden raj odzyskany, lecz arena, na której nerwowo walczą wszyscy ze wszystkimi, żeby wyszarpać jak najwięcej.
Ale to właśnie te rozwiązania narracyjne – plus plejada znakomitych aktorów i sugestywna muzyka Michała Lorenca – sprawiły, że „Psy” odniosły ogromny sukces kasowy i zdobyły mnóstwo nagród. Stały się też kultowe. Wielki w tym udział miały zwłaszcza kwestie wygłaszane na spowalniaczu przez Franza, takie jak: „Bo to zła kobieta była”, „Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach”, „Nie chce mi się z tobą gadać”, które weszły do polszczyzny imprezowej i potocznej. Lindę po „Psach” obwołano nową gwiazdą polskiego kina – był Cybulskim z kałachem.
Nic dziwnego, że Pasikowski nader szybko zdecydował się na kontynuację. Ale choć nakręcone w 1994 roku „Psy 2. Ostatnia krew” ściągnęły do sal kinowych ponad milion widzów, nie wniosły już niczego interesującego do dyskusji o Polsce – nie miały również takiego potencjału memetycznego jak „Psy”. Zamiast dylematów konsumpcyjno-etycznych zgorzkniałych ubeków, archetypicznego pojedynku o kobietę i odważnej, alternatywnej interpretacji historii najnowszej dostajemy tu tandetną dość fabułkę sensacyjną zbudowaną wokół międzynarodowych handlarzy broni i niecnych ich knowań na terenie naszej ojczyzny. Brzmi lepiej, niż w istocie wygląda, bo „Psom 2” daleko do jakiegokolwiek realizmu, czy to w kwestii przestępczości zorganizowanej, czy balistyki. Tak naprawdę chodziło po prostu o ciąg testosteronowych scen wypełnionych bluzgami i bandycką makabrą.
Obie części „Psów” mogły się od siebie różnić poziomem artyzmu, sensownością akcji i głębią kreacji aktorskich, ale z pewnością łączył je seksizm. Więcej nawet – mizoginia. W uniwersum Franza Maurera nie ma ciekawych i samodzielnych intelektualnie postaci kobiecych. Są „dupy”, „kurwy”, wiarołomne, dwulicowe piękności o symbolicznym życiu wewnętrznym i „bezdennie głupie” żony, którym można przyłożyć. Sytuacje i napięcia fabularne zdają się często skonstruowane wyłącznie po to, by któryś z przygnębionych samców wyrecytował seksistowską uwagę albo podzielił się z nami uogólniającą, prymitywną sentencją o „córkach psa, sukach”. Z perspektywy roku 2020 ta wybrzmiewająca w filmach Pasikowskiego z lat 90. nieustająca, preincelska pretensja wobec kobiet jako sprawczyń zła, niewdzięcznych dziwek i niższego intelektualnie gatunku sprawia wrażenie przykrej obsesji.
Dlatego na „Psy 3. W imię zasad” (2020) udałem się z jednym właściwie pytaniem w głowie: czy to nakręcone po wielu latach domknięcie pieskiego tryptyku zaproponuje jakąś rewizję mizoginistycznej filozofii, którą wypełnione były dwie poprzednie części?
Film otwiera monolog więźnia granego przez Arkadiusza Jakubika, który za treść ma nekrofilski gwałt z happy endem. Otóż – martwa osiemnastolatka „ożyła od ruchania” na kamiennym stole w prosektorium przez lubieżnego pracownika tejże placówki, bo to nie była śmierć, ale śpiączka. OK, Władek.
Franz wychodzi na wolność po dwudziestu pięciu latach odsiadki za liczne zabójstwa, jakich dopuścił się w „Psach 2”. Lecz próżno wypatrywać w nim zmizerowanego łagiernika. To prędzej sfatygowany dżentelmen w średnim wieku, który popłynął w weekend i teraz próbuje się odnaleźć w jaskrawym, głośnym poniedziałku. Nie poznaje Warszawy – multikulturowej, wyposażonej w metro, nawijającej przez komórę, nie wie za bardzo, dokąd pójść, co dalej robić, z braku laku bezskutecznie więc szuka Waldemara Morawca, Nowego. Ostatecznie trafia do znajomka, klozetowego w klubie go-go, gdzie zostaje upokorzony przez gangsterów, którzy boleśnie mu uświadamiają, że jest dzisiaj nikim, a jego samurajska legenda nikogo nie interesuje. Ba – nikt o niej nie słyszał. Równolegle znika syn Nowego i Nowy zalicza podobne doświadczenie co Franz, tyle że z policją – „pan starszy” jest zbywany i lekceważony, a gdy to nie pomaga, zostaje potraktowany znienacka podduszaniem. Kiedy dwaj przyjaciele wreszcie się spotkają, mogą sobie podać rękę – obaj są z lekka wiekowymi przegrywami, którym współczesna Polska udzieliła właśnie bolesnej lekcji: „tu i teraz nic nie znaczą”.
I to jest ten moment filmu, kiedy wypada żywić nadzieję, że Pasikowski jednak spróbuje ponegocjować ze swoim dorobkiem, jakoś rozliczy przeszłość, poigra z maczystowskimi pozami, a kto wie, może nawet i je wykpi bądź zdekonstruuje. Wyobraźcie sobie wędrówkę Franza i Nowego przez nieprzyjazną, ponowoczesną metropolię u progu trzeciej dekady XXI wieku – dwaj przytyrani Odyseusze, którzy podążają śladem nieaktualnych adresów, zamkniętych knajp, zlikwidowanych met, nieżyjących kumpli i wrogów – zaćpanych, konających na raka, pogrążających się w demencji. No cóż… była szansa na szczerą, gorzką opowieść o starości herosów, o rozgrzeszaniu poprzez słabość i klęskę. Niestety, twórcy i aktorzy postanowili, że „Psy 3” zagrają serio.
Intryga kryminalna jest tutaj tak niedorzeczna, że rekonstruowanie tego splotu klisz i absurdów uważam za stratę czasu. Powiem tylko: GRU, polon, zaginiona kasa ruskiej mafii, policja zblatowana z przestępcami (minus jeden nieprzekupny, szlachetny; sierota z domu dziecka), umoczeni gliniarze dekonspirujący się tuż pod kamerą monitoringu wyposażoną w mikrofon, weteran z Afganistanu i haker, sporo trupów, gangster o pseudonimie Spinaker. Od czasu do czasu pada z ekranu coś w stylu „fabryka”, „realizacja”, „garować”, „wrzuć na bęben”, byśmy nie zapomnieli, że mamy do czynienia z realizmem, a nie – parodią.
„Psy 3”, reż. Władysław Pasikowski. W kinach od 17 stycznia 2020Świat mężczyzn w „Psach 3” to przemoc i chaos, ale za to u dziewczyn – kamień z serca, wszystko w porządku, dziękuję. Znają swoje miejsce. Pół dnia chodzą w haleczce do spania albo są piękne, lecz myślą, że Cegielski to nazwisko tego kompozytora, Czajkowskiego, albo po prostu trudnią się prostytucją tudzież tańcem na rurze. Zasadniczo – nie przeszkadzają. Przy okazji zdarzy im się zadać fundamentalne pytanie: „Mieszkasz sam?”, „Kasza czy ziemniaki do gulaszu?”, „Wiesz, jak się robi małe dziewczynki? (Rżnie się duże)”.
Na tego rodzaju sprawach schodzi jakieś trzy czwarte filmu. Im bliżej końca, tym wyraźniej widać, że w przeciwieństwie do „Psów” obsada aktorska „Psów 3” nie jest, delikatnie mówiąc, atutem tego obrazu. W „Psach” występował dream team w szczytowej formie – od Gajosa, Linde-Lubaszenki i Zapasiewicza, przez Lindę z Kondratem, po młodych – Pazurę i Olafa Lubaszenkę. W „Psach 3” dostajemy podmęczonych oldbojów wzmocnionych z lekka już zużytymi świeżakami w rodzaju Dorocińskiego i Fabijańskiego. Wszyscy traktują scenariusz bardzo poważnie, przypominają ekipę „13 posterunku”, której wmówiono, że bierze udział w spektaklu Krystiana Lupy.
Finał „Psów 3” to niby bezładna, kuriozalna strzelanina z udziałem najróżniejszych formacji mundurowych i duetu Franz–Nowy plus funfle, ale – uważajcie! Strzelanina ta ciągnie się tak długo, że najwyraźniej coś znaczy. Co? Równie trudno zdefiniować owe mityczne zasady, o których tyle mówi się w każdej z części „Psów”, a w części trzeciej zyskały nawet status podtytułu. Układają się one w niezbyt rozbudowany system zależności i rygorów pomiędzy mężczyznami w takich obszarach jak techniki spożycia alkoholu, praca zawodowa, kobiety; za naruszenie systemu grozi kara główna bądź infamia. Z grubsza – bushidō facetów w kryzysie wieku średniego.
W rezultacie „Psy 3” przybierają formę muzeum postaw, zachowań, wartości i dowcipu (motyw „gówna” i komiczne współbrzmienie „kurwy” i „morwy”) – na podobieństwo tych biletowanych rekwizytorni, w których wyeksponowano dawne narzędzia lekarskie. Trudno uwierzyć, że ktoś z nich korzystał! To również dinopark. Ci na przemian pobudzeni i smętni, bluzgający, patetyczni, niemiłosiernie przewidywalni i napięci w swojej delikatnej męskości faceci kojarzą się ze sztucznym tyranozaurem ulokowanym między toi toiem a dębem, który równo co kwadrans rozdziawia paszczę i ryczy: „Kurwaaaaa, w imięęęęę zaaaaaasad!”.
Na szczęście zakończenie pozostaje otwarte. W tym sensie, że jeśli dobrnąłeś aż do tego momentu „Psów 3”, jest ci radośnie obojętne, jak to wszystko się rozstrzygnie. Zginą, nie zginą, uprowadzą ich kosmici, a może nagle wyskoczy zmartwychwstały Olo i rozpocznie akwizytorską tyradę o australijskich winach i lokatach bankowych?
Nie wyskoczył.