Błękit kobaltowy, huk
„Punkty zwrotne: 11 września i wojna z terroryzmem”

22 minuty czytania

/ Obyczaje

Błękit kobaltowy, huk

Łukasz Najder

Twórcy najnowszych dzieł poświęconych 11/09 starają się jak najczęściej oddawać głos uczestnikom, świadkom i tym, co stracili wtedy najbliższych

Jeszcze 6 minut czytania

Atak na World Trade Center 11 września 2001 roku to być może najważniejsze wydarzenie XXI wieku. Tego dnia byłem akurat w okolicach Konina, bo jako osoba tuż po studiach, a bez pracy, często towarzyszyłem bardziej zaradnym kolegom w ich podróżach służbowych po regionie i Polsce. W jednym z przydrożnych barów już od progu usłyszeliśmy więc, że „Ameryka zbombardowana” i „jest wojna!”. Mój wykarmiony za młodu Flisowskim i „Polowaniem na Czerwony Październik” umysł nie mógł rozwiązać zagadki, któremu z rywali ostatniego supermocarstwa na świecie udało się tak blisko podprowadzić lotniskowce, dokonać wielkiego desantu, wysłać rakiety prosto w jego nowojorsko-waszyngtońskie serce. „Wycie przeszywa niebo na wskroś. Zdarzało się to już przedtem, ale teraz nie można tego z niczym porównać”, napisał Pynchon w otwarciu „Tęczy grawitacji” i te słowa najlepiej oddają sceny i obrazy, jakie wyświetlał podwieszony u sufitu telewizor. Płonące drapacze chmur, boeingi-bomby, zdruzgotani prezenterzy i komentatorzy, uciekające, oszalałe z paniki tłumy, komiksowe tumany pyłu wypełniające ulice Manhattanu, zamęt, przerażenie, apokalipsa. „Mury się rozpadają, ubywa dachów, tak samo sposobności ujrzenia światła”.   

Atak na World Trade Center – a także powiązane z nim uderzenie w Pentagon i próba zniszczenia Kapitolu, składające się razem na tak zwaną operację lotniczą Al-Kaidy – to zarazem wydarzenie, od którego ów nowy wiek na dobre się zaczął, więcej niż wyrazista cezura oddzielająca epokę totalitaryzmów, wojen konwencjonalnych i tradycyjnych mediów od czasu terroru, stanów wyjątkowych, internetu, teorii spiskowych, chaotycznych walk w Afryce i na Bliskim Wschodzie wybuchających przy okazji – albo w następstwie – likwidowania odwiecznych, zdyskredytowanych reżimów. Tamten wtorek sprzed dwudziestu lat był początkiem współczesności, w której, co pokazały dramatyczne relacje z Kabulu i powrót do władzy Talibów w Afganistanie, wciąż żyjemy.

Upadek wież WTC był zaskakującą i brutalną pobudką ze snu o globalnym spokoju, pokonaniu zła utożsamianego dotąd z komunizmem i Husajnem, niezagrożonej hegemonii Stanów Zjednoczonych, w której polu siłowym i my, „młode demokracje” Europy Środkowej i Wschodniej, zaznamy bezpieczeństwa, wzrostu zamożności i dobrej popzabawy. Co istotne, przed tym upadkiem był inny upadek, a właściwie – Upadek, czyli zburzenie muru berlińskiego. „Wydawało się, że to wydarzenie zapowiada początek «wesołych lat 90.», Fukuyamowską utopię «końca historii», wiarę, że liberalna demokracja w zasadzie zwycię­żyła, że nadejście globalnej społeczności liberalnej czai się tuż za rogiem i że przeszkody na drodze do tego hollywoodzkiego zakończenia były tylko empiryczne i przygodne (lokalne gniazda oporu, których przywódcy nie pojęli jeszcze, że ich czas już minął)”, tak Slavoj Žižek w swojej książce „Od tragedii do farsy, czyli jak historia się powtarza” rekonstruuje ówczesną świadomość i dominującą wizję przyszłości.

Włączeni do obiegu globalnych sensacji, fabuł i lęków, nareszcie przeżywaliśmy to samo co reszta mitycznego, upragnionego Zachodu – „Przyjaciół”, aferę z Moniką Levinsky, dylematy etyczne wokół klonu owczego o imieniu Dolly, pluskwę millenijną – i razem z nim wierzyliśmy w kapitalizm i niekończący się postęp. Jean Baudrillard nazywał lata 90. „czasem stagnacji”, charakteryzującym się „strajkiem wydarzeń”, przez które rozumiał brak „wydarzenia symbolicznego na skalę globalną”, które byłoby przy okazji śmiertelnym „ciosem zadanym globalizacji”. Potem jednak zjawił się Muhammad Ata na czele kilkunastu terrorystów i wystarczyło ledwie półtorej godziny z okładem, sto dwie minuty pomiędzy staranowaniem Północnej Wieży a wieży tej upadkiem, by wszystko nieodwracalnie się zmieniło. Jak w Sebaldowskich „Pierścieniach Saturna” – „Jedna straszna sekunda i już po całej epoce”.

„Punkty zwrotne: 11 września i wojna z terroryzmem”; „Nowy Jork, epicentra, 11 września - > 2021 ½”     

Oczywiście wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Wróciłem pod wieczór do domu i po prostu zachłannie patrzyłem. Z pewnością nie byłem w tej hipnozie sam – dziesiątki, jeśli nie setki, milionów ludzi na całym świecie robiły dokładnie to samo co ja: syciliśmy się powtórkami zniszczenia, repetycjami mordu i grozy, „zaatakowaną Ameryką”. Telewizje nie przestawały tego wszystkiego puszczać, zarówno 11 września, jak i w dniach kolejnych, a ja nie mogłem i nie chciałem przestać tego wszystkiego oglądać. Media nabijały sobie w ten sposób, rzecz jasna, oglądalność i sprzedaż, lecz kierowały się zapewne i innymi, szlachetniejszymi pobudkami – nadmiar obrazów z ogarniętego pożogą Nowego Jorku, nadmiar osiągnięty dzięki zapętleniu tych kilku, którymi wówczas dysponowano, był tu szczególnym rodzajem uhonorowania i budowania pamięci, sygnałem, że właśnie dzieje się Historia.  

Garrett M. Graff, „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września”. Przeł. Grzegorz Gajek, SQN, 656 stron, w księgarniach od września 2021Garrett M. Graff, „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września”. Przeł. Grzegorz Gajek, SQN, 656 stron, w księgarniach od września 2021Ale to nasze patrzenie nie było niewinne. Właściwie spełnialiśmy wolę Osamy Bin Ladena i reszty architektów i wykonawców zamachu, bo oglądając tragedię i żałobę Ameryki, oglądaliśmy też, a może przede wszystkim, dzieło wrogów Ameryki, uczestniczyliśmy w pokazie ich organizacyjno-niszczycielskich umiejętności, przekonywaliśmy się, jak bezwzględni są, sprytni i silni, wystawialiśmy się na ciągłą ekspozycję tego makabrycznego komunikatu.    

„Same wieże były rozpoznawalnymi ikonami globalizacji i zaawansowanego kapitalizmu i właśnie dlatego stały się celem ataku tych, którzy uważali je za symbole upadku i zła. Z militarnego punktu widzenia (w odróżnieniu od symbolicznego) zniszczenie wież nie miało żadnego znaczenia, zaś mord na niewinnych ludziach w pojęciu terrorystów stanowił jedynie godny ubolewania efekt uboczny […] czy też zaledwie środek do celu, jakim było «przesłanie wiadomości» Ameryce. Prawdziwym celem była globalnie rozpoznawalna ikona. Nie chodziło jedynie o to, by ją zniszczyć, lecz o to, by zaaranżować jej zniszczenie jako spektakl medialny. Ikonoklazm dokonał się w tym przypadku w formie ikony funkcjonującej na własnych prawach, obrazu grozy, który odcisnął się w pamięci całego świata”, objaśniał intencje terrorystów W.J.T. Mitchell, wybitny badacz kultury wizualnej, w „Czego chcą obrazy?”, studium na temat współczesnych obrazów i ikonoklazmu. A Baudrillard dodawał – „fascynacja zamachem jest przede wszystkim fascynacją jego obrazem”.

Czemu więc z tak perwersyjnym uporem wgapiamy się w tragiczne wydarzenia z 11 września? Być może patrzymy i patrzymy, bo patrząc na samoloty wbijające się w obie wieże, gigantyczne kłęby dymu podsycane niemożliwymi do ugaszenia pożarami i walące się budowle ikony, patrzymy w istocie na śmierć. Uczestniczymy w czymś zakazanym (w dodatku sami pozostając w bezpiecznym miejscu), od czego, według rygorów kultury i tradycji, w których zostaliśmy wychowani, należy odwrócić wzrok. Darmowy seans umierania – paroksyzm okrucieństwa, bólu i destrukcji zamknięty w jednej chwili, którą da się odtwarzać bez końca. To widowiskowa agonia wielorazowego użytku, ostatnie sekundy Betty Ong, Roberta LeBlanca, pracowników Cantor Fitzgerald i wielu innych przemienione w medialne show. „Nie martw się, tato. Jeśli do tego dojdzie, stanie się to szybko”, rzucił przez telefon na pożegnanie Peter Hanson, gdy uprowadzony lot numer 175 United Airlines, którego był pasażerem, gnał ku wieży południowej WTC. Mylił się. Za sprawą telewizyjnego nagrania i nieograniczonych repetycji będzie, jak i reszta, już na wieczność uwięziony w makabrycznym, dziwacznym momencie – trudnym do zdefiniowania stanie pomiędzy: bo oto wciąż żyje i właśnie żyć przestaje. 

Po 11 września do roboty wzięły się nie tylko amerykańskie siły zbrojne, które opanowały Afganistan i Irak oraz rozpoczęły pościg za zwierzchnikami terrorystów, ale i przemysł narracyjno-kulturalny. W rezultacie powstała niezliczona ilość opowieści w najróżniejszych gatunkach, od filmów i seriali, przez komiks, po literaturę faktu i beletrystykę, mających za temat lub wątek zniszczenie World Trade Center, heroiczną postawę pasażerów lotu nr 93 United Airlines, atak na Pentagon, historię Osamy Bin Ladena i Al-Kaidy, precyzyjny mechanizm zamachów.

Mitchell Zuckoff, „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat”. Przeł. Paulina Surniak, Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie, 717 stron, w księgarniach od sierpnia 2021Mitchell Zuckoff, „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat”. Przeł. Paulina Surniak, Adrian Stachowski, Wydawnictwo Poznańskie, 717 stron, w księgarniach od sierpnia 2021Nie było to wszystko łatwe nie tylko ze względu na objętość i skomplikowanie materii oraz ogrom ludzkiego nieszczęścia, dla którego należało znaleźć odpowiednią dykcję, ale również i z tego powodu, że „11 września” był jednocześnie przerażająco rzeczywisty i obezwładniająco nierealny. Najprościej rzecz ujmując, wielu uczestników i świadków, zwłaszcza tych w Nowym Jorku, nie mogło uwierzyć w to, co widzą. By jakoś zrozumieć, a zrozumiawszy – opisać otaczający ich horror ognia, eksplozji, rozczłonkowanych ciał i zgiełku – sięgali po metafory i odniesienia do fikcji, bo wydawało im się, że w jakiejś efektownej, koszmarnej fikcji nagle się znaleźli. Zebrał to i udokumentował w swojej książce „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września” Garrett M. Graff:

Ni z tego, ni z owego, zza rogu wyskoczył czarny dym, zupełnie jak potwór w filmie. Zawirował i pognał Broadwayem.

Wyglądało to jak w odcinku „Strefy mroku” – wszyscy zamarli, nikt się nie ruszał, nikt się nie odzywał. Wszyscy byli oszołomieni.

Najstraszniejszy był okres pomiędzy upadkiem obu wież. Można było tylko czekać, aż nieznane nadejdzie i cię dopadnie. Zupełnie jak w starych filmach o Frankensteinie, które się oglądało za dzieciaka, gdzie w tle leciała taka upiorna muzyka. No więc ta upiorna muzyka już grała, bo potwór się zbliżał, żeby nas dorwać. Przez cały dzień nie czułem takiego lęku jak wtedy.

Na głowy waliły nam się odłamki. Spojrzeliśmy w górę i wtedy przypomniały mi się stare kreskówki ze Strusiem Pędziwiatrem: Kojot patrzący, jak coś na niego spada. Sejf – czy co tam Struś na niego zrzucił – spadał. I powoli stawał się coraz większy. Tak samo odłamki stawały się większe i większe, w miarę jak się do nas zbliżały.

Myślałem: to nie może być rzeczywistość.

Przypominało mi to filmy – te stare z Godzillą – w których potwór wychodzi z morza, a wszyscy ludzie zaczynają uciekać i wrzeszczeć, i się potykać, i upadać.

Też czujesz się tak, jakbyś trafił do powieści Toma Clancy’ego?

Wypadki pochodziły jakby z odmiennego porządku nie rzeczywistości, ale filmu i literatury. To, co działo się tego dnia, przywodziło na myśl kino katastroficzne i fabułę technothrillera, natomiast sama intryga, której ów dzień był owocem, sprawiała wrażenie żywcem wziętej z Pynchona bądź DeLillo. Obaj w swoich książkach opowiadali przecież o świecie, którego zasadą jest wielopiętrowy spisek, na pierwszy rzut oka niewidoczna walka tajnych służb i sekretnych organizacji, rzeczywistość „wytwarzana” przez media, przemoc rodząca jeszcze większą przemoc, paranoja, odwet i chęć zradykalizowanych maluczkich, by utrzeć nos potężnym i butnym. Także i samego Bin Ladena uznać można za figurę pynchonowską czy bohatera delillowskiego: a to milioner i kolekcjoner rasowych koni, a to asceta wegetujący w norze, człowiek głębokiej wiary i konfabulator, jeśli chodzi o własną przeszłość wojenną, idol i zaszczuty uciekinier, komiczny przywódca xxx„Nowy Jork, epicentra, 11 września - > 2021 ½”, reż. Spike Lee, USA 2021, na HBO od sierpnia 2021upadłej organizacji, który wojnę Ameryce wypowiada za pomocą fatw rozsyłanych faksem, i geniusz logistyki i zła rzucający na kolana imperium dzięki ledwie dziewiętnastu fanatykom uzbrojonym w noże i gaz pieprzowy. Wreszcie – nieuchwytne widmo nawiedzające przez kolejną dekadę myśli i sny ludzi Zachodu. Jak w „Duchu terroryzmu. Requiem dla Twin Towers” trafnie diagnozował Baudrillard czas po 11 września: „Innym aspektem zwycięstwa terrorystów jest to, że wszystkie inne formy przemocy i destabilizacji istniejącego porządku działają na ich korzyść: terroryzm informacyjny, terroryzm biologiczny, terroryzm wąglika i niesprawdzonych pogłosek, wszystko przypisuje się Bin Ladenowi. Bin Laden mógłbym obrócić na swoją korzyść nawet klęski żywiołowe”.

Zarówno DeLillo, jak i Pynchon wydarzeniom 11 września poświęcili osobne powieści – odpowiednio: „Spadając” i „W sieci” – w których próbowali rozgryźć motywacje terrorystów-samobójców, odtworzyć zeitgeist, sportretować okaleczony Nowy Jork, uczciwie napisać, co zrobiły one z Ameryką i Amerykanami. Co więcej, DeLilla uznać można za kronikarza tego „masywu spiętrzonego na wąskim końcu wyspy”, tej budowli, o której jedna ze stworzonych przez niego postaci mówi „okropna, a jednak chyba nie sposób na nią nie patrzeć”. Nim wieże przemieniły się w „czas i przestrzeń spadającego popiołu i prawie nocy”, w stertę dymiących ruin, udało mu się w swojej prozie uwiecznić kolejne stadia ich funkcjonowania w nowojorskim krajobrazie. W „Podziemiach” więc pisał, że „przy World Trade Center wciąż jeszcze trwały prace, ale gmach górował już nad miastem swoimi bliźniaczymi wieżami, na których szczytach pochylały się dźwigi, a po zewnętrznych ścianach wjeżdżali windami robotnicy. Widziała go prawie zewsząd”. Natomiast w „Graczach” – „Pammy na osiemdziesiątym trzecim piętrze północnego wieżowca usiłowała zabić czas, układając pytania dla Ethana Segala. Jeśli windy World Trade Center rzeczywiście są – jak uważała – lokalami, a hole (także zgodnie z jej przekonaniem) – areałami, to czym jest sam World Trade Center? Kondycją, zjawiskiem, fizycznym zdarzeniem, istniejącą okolicznością, obecnością, stanem, układem niezmiennych elementów?”. W tej samej powieści towarzystwo ucztujące na dachu kamienicy, z której rozciąga się widok na World Trade Center, nawiedza prorocza wizja: „Ten samolot wygląda, jakby miał walnąć”.

Mroczne alter ego świadectw i rekonstrukcji z nurtu oficjalnego stanowią teorie spiskowe, których wyznawcy w 11/09 widzą nie atak Al-Kaidy, lecz perfidną, koronkową (choć ostatecznie jednak nie dość koronkową) robotę potężnych sił identyfikowanych a to jako amerykańskie służby, a to zakonspirowane ekspozytury NWO, a to po prostu Żydzi. Ten dzień jest ich chrztem – najlepszym odcinkiem „Z Archiwum X”, którego scenariusz sami mogą w nieskończoność układać i modyfikować. Zawiła natura wstrząsających zdarzeń i skala tychże w sprzęgnięciu z rozwojem internetu i słabnącą pozycją autorytetów naukowych, medialnych i wszelakich sprawiły, że nastąpił wyrój domorosłych interpretacji i „analiz”, których autorzy przekonują, że to, co widzimy i usłyszeliśmy o Bliźniaczych Wieżach, Pentagonie czy locie nr 93, nie jest prawdą, a spiskiem. Rzecz w tym, że, jak błyskotliwie zauważył Marcin Napiórkowski w swojej „Władzy wyobraźni. Kto wymyśla, co zdarzyło się wczoraj?”, to był spisek – terrorystów i Osamy Bin Ladena. Lecz „truthersi” odrzucają takie wyjaśnienie na rzecz własnego – że to był spisek. Ale nie terrorystów i Osamy Bin Ladena.   

„Punkty zwrotne: 11 września i wojna z terroryzmem”, reż. Brian Knappenberger, USA 2021, na Netflixie od września 2021„Punkty zwrotne: 11 września i wojna z terroryzmem”, reż. Brian Knappenberger, USA 2021, na Netflixie od września 2021Byłoby to nawet i ciekawe – rozrastające się uniwersum egzegez knowań rodem z Ludluma, parodia społecznego dziennikarstwa oddolnego, użycie zaawansowanych technik analitycznych, takich jak slow motion, dzięki którym negliżowane są wyrafinowane, najtajniejsze operacje militarne – gdyby nie tyczyło rzeczy ważnych i nie sprawiało dodatkowego bólu rodzinom ofiar. Żony, dzieci czy ojcowie dowiadują się bowiem od internetowych rezonerów i lwów self-publishingu, że ci tragicznie zmarli byli w istocie „aktorami” bądź rekwizytami w gierkach Blofeldów i globalnych, zdegenerowanych elit. W dodatku prawda spuszczona z łańcucha może znaleźć sobie nowych nikczemnych panów. Wiemy o tym doskonale, bo przez bitą dekadę katastrofa pod Smoleńskiem była używana do bieżącej walki politycznej, cynicznego dzielenia społeczeństwa i niszczenia debaty publicznej, którą w aurze moralnego szantażu nasycano „wątpliwościami” kalibru sztuczna mgła, detonacja na pokładzie prezydenckiego tupolewa, zdradzieccy rosyjscy kontrolerzy. 

Twórcy najnowszych dzieł poświęconych 11/09, z którymi mogą zapoznać się polscy odbiorcy – mam tu na myśli książki „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat” Mitchella Zuckoffa i „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września” Garretta M. Graffa oraz seriale dokumentalne „Punkty zwrotne. 11 września i wojna z terroryzmem” (Netflix) i „Nowy Jork, epicentra, 11 września - > 2021 ½” (HBO) – starają się jak najczęściej oddawać głos uczestnikom, świadkom i tym, którzy stracili wtedy najbliższych. Nawet Zuckoff, któremu najbliżej do optyki klasycznej dziennikarskiej narracji odautorskiej, swoją ponad siedmiusetstronicową opowieść buduje zasadniczo z „rozmów, relacji spisanych w pierwszej osobie oraz innych bezpośrednich źródeł”, a nie bezdusznych raportów i własnych mniemań.  

W konsekwencji zapoznajemy się z dziesiątkami, jeśli nie setkami, perspektyw osobistych. Mnogość ujęć niuansuje zarówno kwestie banalne w rodzaju koloru nieba o poranku 11 września – „modre”, „niesamowicie błękitne”, „kobaltowe”, „Clear Blue and 22” – jak i przebieg zdarzeń tego dnia, pierwsze myśli, hipotezy i wnioski na widok ataku, emocje, których natężenie uzależnione było od tego, czy w strefie zniszczenia i śmierci opowiadający miał kogoś, na kim mu szczególnie zależało, czy nie albo czy sam się w niej znajdował. Wybór takiej formy to dowód na zaufanie, jakim obdarza się pamięć indywidualną, afekt, naoczność. Bezpośrednie doświadczenie okazuje się nierzadko istotniejsze niż zdystansowany osąd badacza, teoretyka bądź profesjonalisty. Oczywiście wspomniane seriale i książki nie oferują wyłącznie emocjonalnego oglądu „zwykłych ludzi”, bo w ramach konstruowania historii 11/09 wypowiadają się w nich także i politycy wysokiej rangi, urzędnicy państwowi, przedstawiciele władz lokalnych, mediów i armii. Ale rdzeniem tego oralnego eposu, na przemian „Iliady” i „Odysei”, jego pieśniami głównymi, pozostają żal, ból, strata, trauma i wspomnienia osób prawdziwie i głęboko zranionych. 

Setki zapisanych stron i godziny nagrań nie wyczerpują jednak dotkliwych niewiadomych. Jak w opublikowanej na łamach „The Atlantic” przejmującej opowieści o rodzinie McIlvaine’ów zauważyła Jennifer Senior, wiemy bardzo dużo o ocalonych z 11 września, poznaliśmy tragiczne okoliczności śmierci tych, którym udało się zatelefonować z samolotów lub wież, zostawić wiadomość na czyjejś automatycznej sekretarce, wyrzucić przez okno zapisaną kartkę – tak zrobił na przykład Randy Scott, a jego rozpaczliwy komunikat brzmiał: „84. piętro zachodnie biuro 12 uwięzionych” – ale los wielu, ich ostatnie chwile, jest nieznany. Najbliższym pozostają obsesyjne, jałowe dociekania i bezsenne noce wypełnione pytaniami bez odpowiedzi. Albo co gorsza – zbyt wieloma możliwymi odpowiedziami. Czy umarł do razu? Jak bardzo bał się i cierpiał? Czy była świadoma? Kiedy ci powyżej pięter, w które uderzył samolot, zrozumieli, że nie będzie wybawienia ani nawet zwykłej ewakuacji, bo schody i windy są zdruzgotane od wybuchu, a helikoptery nie spróbują choćby wylądować na dachach spowitych dymem i falami gorącego powietrza? Czy gdy Elia Zedeño mówi o stosach ciał zalegających wzdłuż zewnętrznej krawędzi Północnej Wieży, a Bill Spade o West Street usłanej szczątkami, przez które musiał przejechać swoim wozem strażackim, to mówią oni o naszej córce, mężu, bracie, przyjaciołach? Czy skoczyła? Czy jednak został, sparaliżowany lękiem i nadzieją, i czekał, modląc się, płacząc, milcząc, wyjąc, by ostatecznie pochłonął go – ich – „wielki huk niewidzialnego unicestwienia”?

Cytowałem z:
Jean Baudrillard, „Duch terroryzmu. Requiem dla Twin Towers”. Przeł. R. Lis, Sic!, Warszawa 2005
Don DeLillo, „Gracze”. Przeł. M. Kłobukowski, Noir sur Blanc, Warszawa 2008
Don DeLillo, „Podziemia”. Przeł. M. Kłobukowski, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2000
Don DeLillo, „Spadając”. Przeł. R. Sudół, Noir sur Blanc, Warszawa 2008
Garrett M. Graff, „Jedyny samolot na niebie. Historia mówiona zamachów z 11 września”. Przeł. G. Gajek, Sine Qua Non, Kraków 2021
W.J.T. Mitchell, „Czego chcą obrazy? Pragnienia przedstawień, życie i miłości obrazów”. Przeł. Ł. Zaremba, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2015
Thomas Pynchon, „Tęcza grawitacji”. Przeł. R. Sudół, Prószyński i Ska, Warszawa 2006
W.G. Sebald, „Pierścienie Saturna. Angielska pielgrzymka”. Przeł. M. Łukasiewicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2009
Mitchell Zuckoff, „11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat”. Przeł. A. Stachowski i P. Surniak, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2001
Slavoj Žižek, „Od tragedii do farsy, czyli jak historia się powtarza”. Przeł. M. Kropiwnicki, B. Szelewa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011

Korzystałem także z:
Lawrence Wright, „Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę”. Przeł. A. Wilga, Czarne, Wołowiec 2018

Tekst powstał we współpracy z Nagrodą Literacką Gdynia.

Nagroda Literacka Gdynia