KATARZYNA NIEDURNY: Skąd pomysł założenia zespołu Di Libe brent wi a nase szmate, czyli queerowej kapeli podwórkowej?
MAJA LUXENBERG: Spotkałyśmy się trzy lata temu...
ŁAJA SZKŁO: …na imprezie, w kuchni. Myłam naczynia i śpiewałam białym śpiewem. Wtedy coś między nami zaiskrzyło (śmiech).
MAJA: Wcześniej dużo słyszałam o Łai, która pisze piosenki. Wszyscy mówili: musisz ją poznać. Następnego dnia po naszym pierwszym spotkaniu Łaja wysłała mi teksty, ja zaczęłam wymyślać melodię i tak powstała nasza pierwsza piosenka – „Zgierz”. Urzekła mnie fraza: „Byłam w tobie więcej razy niż w Zgierzu”. Wybór instrumentu to był eksperyment, bo nie ukrywam, że nie umiem grać na akordeonie – po prostu nie daję tego po sobie poznać (śmiech).
Czytałam w wywiadzie z tobą, że sama nauczyłaś się na nim grać.
MAJA: Na bardzo podstawowym poziomie – osiem lat uczyłam się grać na pianinie i to mi pomogło... W dodatku mam bardzo mały akordeonik. Na takim grają jeszcze tylko czasem dzieci na ulicach, ale każdy poważny muzyk pewnie by mnie wyśmiał. Ten instrument jest dla mnie pamiątką po szkole teatralnej i zajęciach z piosenki francuskiej – ale to już zupełnie inna historia...
ŁAJA: W zespole połączyły nas międzywojenne inspiracje, zainteresowanie kulturą żydowską. Nazwa naszego zespołu pochodzi z jidisz i oznacza: miłość płonie jak mokra szmata.
MAJA: Obie wychowywałyśmy się na kabarecie Starszych Panów, tekstach Agnieszki Osieckiej, ja w dzieciństwie kolekcjonowałam kasety Maryli Rodowicz. Nie kojarzy się to z kanonem muzyki queerowej, chyba że queerowaniem nazwiemy zabawę tą formą i włączaniem w nią nowych treści.
Maja Luxenberg – performerka, edukatorka, muzyczka. Członkini fundacji Dziewczyny w Spektrum, wspierającej dziewczyny i osoby LGBT+ w spektrum autyzmu.
Łaja Szkło – tekściarka, reżyserka i scenarzystka, osoba queer. Autorka polskiego protestowego tekstu do antyfaszystowskiej pieśni „Bella Ciao”.
Od 2018 roku współtworzą zespół Libe Brent wi a nase Szmate.
ŁAJA: Staramy się w ten sposób odpowiedzieć na potrzebę reprezentacji. Jak byłam dzieckiem, nie znałam piosenek o lesbijkach; żadnych oficjalnie queerowych utworów. Pierwszym zespołem, który objawił się dla mnie jako lesbijski, było... t.A.T.u. Miałam może osiem lat, nie wiedziałam, że to chwyt marketingowy. Myślałam, że to fajne, że dziewczyny się całują i śpiewają razem o miłości. Mój ojciec, fan szalonych sixtiesów, zabrał mnie do sklepu muzycznego, licząc na to, że wybiorę sobie samej jako urodzinowy prezent kasetę Janis Joplin albo Led Zeppelin, a ja przyniosłam t.A.T.u. Tak się zaczęła moja lesbijska edukacja muzyczna. Potem z reprezentacją w piosenkach też nie było łatwo, zwłaszcza na polskim rynku, chociaż na pewno czytałam queerowo piosenkę Kasi Nosowskiej i Renaty Przemyk „Kochana”.
MAJA: t.A.T.u. były matronkami naszego zespołu – woziłyśmy ich plakat jak talizman, aż w końcu zaginął... Łaja w Radiu Kapitał prowadzi audycję „Piosenki Comingoutowe”, która polega na tym, że osoby wysyłają jej utwory kojarzące im się z ich coming outem.
ŁAJA: To audycja eksperyment, w której za pomocą piosenki można pobyć z czyimś wspomnieniem o odkryciu tożsamościowym lub psychoseksualnym. Osoby wysyłają piosenki – często wcale niequeerowe – i dodają kilka słów o sytuacji, z którą im się kojarzy. Już 63 osoby comingoutowały się w ten sposób. Mnie to wzrusza.
A wy macie takie piosenki, artystów, którzy inspirują wasze queerowe dusze?
MAJA: Moją największą inspiracją artystyczną i życiową jest Patti Smith – ze względu na jej pokorę, mądrość i twórczą dyscyplinę.
ŁAJA: Jest też dużo świetnych osób queerowych, które robią muzę. Bardzo ważna tekściarsko jest dla mnie niebinarna osoba raperska Kae Tempest. Jeżeli chodzi o Polskę, na queerowo-raperskim rynku są już OLO CBD, wchodzi XenaXP i wiem, że szykują się kolejne premiery, co mnie bardzo cieszy. Sama bym chciała bardzo robić rapsy.
MAJA: A ja zawsze chciałam robić punk. Miałam nawet żeńską kapelę punkową Puh, a skończyłam jako laska z akordeonem (śmiech). Ale rapsów też dużo słucham ostatnio. Świetne jest to, że młode osoby raperskie z taką lekkością łamią konwencje. Jak słucham Kae, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to są szekspirowskie monologi.
Mówicie o punku i rapie, a sięgacie do zupełnie innej bazy. Kapele podwórkowe, muzyka ludowa, dwudziestolecie międzywojenne nie kojarzą się z queerem. Czy pojawia się on dopiero w tekstach, czy jest jednak związany z gatunkami muzycznymi, którymi operujecie?
MAJA: Trudno nam uciec od tych gatunków, bo proces z reguły zaczynamy od tekstów Łai, które są bardzo regularne, mają klasyczną budowę, są spuentowane... A ja do tego dokładam akordeon z bardzo ograniczoną skalą, który często używam jak burdon, czyli gram na samych basach. Wyszłam z założenia, że ograniczenie otwiera, więc bazując na prostych schematach harmonicznych, szukam takich rozwiązań, które pozwolą mi odejść od schematów, takich jak dominanta – tonika, czy zwrotka – refren... Ale nie chcę też uciekać od tego, że mój instrument nasuwa skojarzenia z przedwojennym tangiem i ludowością.
ŁAJA: Do tych kontekstów odnosimy się czasem wprost, cytując na przykład fragment musicalu „Przygoda na Mariensztacie” czy lwowskie „Tango łyczakowskie”. W najnowszej piosence zmieniamy Krakowiaczka na Krakowiankę. Nasze teksty opowiadają o różnych grupach mniejszościowych, na przykład o przedwojennej żydowskiej pracownicy seksualnej, od której wzięłam pseudonim – czyli Łajce Szkło. Chciałyśmy takim postaciom przywracać głos. Folk jest dla mnie ciekawy, bo nie ma w nim dla nas reprezentacji, co nie znaczy, że na przedwojennej wsi (i wcześniej) nie było queerów.
MAJA: W tekstach ludowych nie ma lesbijek, ale przytłaczająco często pojawia się przemoc. Na to również chciałyśmy zwrócić uwagę. Nawet na tradycyjnych haftach, które wieszało się kiedyś w kuchni nad stołem, można znaleźć słowa: „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu”...
ŁAJA: Chodzi o to, żeby tę przemoc w piosenkach zauważyć i o niej rozmawiać. Łaja Szkło, fot. Karolina JackowskaKolejne pokolenia śpiewają słowa o przemocy i kompletnie to ignorują.
Szczególnie że muzyka to bardzo demokratyczny środek przekazu dostępny każdemu bez względu na status czy klasę społeczną, z której się wywodzi.
ŁAJA: Dla mnie queer i folk to wspólny temat – wykluczenie. Sama mam chłoporobotnicze korzenie. Moja prababcia, chłopska emancypantka, była służącą w Krakowie. Miała ciężkie życie, nigdy nie udało jej się przebić szklanego sufitu klasy społecznej. W latach 20., czyli jej krakowskich czasach, wybuchła afera z doktór Sadowską. Prasa bulwarowa w Polsce żyła pytaniem: „Kto to są te lisbijki straszne i dlaczego chcą uwodzić nasze żony?”. Hulały durne wierszyki: „Co by na to rzekł Kościuszko / że dwie Polki, jedno łóżko” (można o tym przeczytać więcej w świetnej książce „Panna doktór Sadowska” Wojciecha Szota). Lubiłam zadawać sobie pytania, co mogła myśleć moja prababcia, czy miała odwagę rozważać swoją seksualność.
Maju, a gdzie w twojej historii osobistej pojawił się queer?
MAJA: W moim przypadku queer definiuje przede wszystkim neuroatypowość. Niezależnie od tego, czy określam siebie jako genderfluid czy bi+, czy pansexual, to na pierwszym miejscu jestem dziewczyną w spektrum autyzmu. To, jak odczuwam świat i moje bycie w świecie, od zawsze definiowało moje zachowania i wybory. Ze względu na spektrum mój stosunek do płci czy orientacji jest bardzo płynny, ale oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że miałam przywilej dorastać w środowisku, które nie wywierało presji, więc te kwestie po prostu mogły być dla mnie przezroczyste. Wracając jeszcze do mojego autyzmu – prowadzę w Radiu Kapitał audycję „Radio Apokalipsa” – kolażowe, muzyczno-fieldrecordingowe słuchowisko, taki audialny, mocno subiektywny pamiętnik, w którym często wraca temat spektrum. To dla mnie bardzo ważne, bo dziewczyny w Polsce, ale i na świecie, są ciągle niedodiagnozowane. Sama zdiagnozowana zostałam dopiero jako dorosła osoba. Queer, odmienność, bycie w mniejszości – to również wiąże się z moimi żydowskimi korzeniami. To też mnie połączyło z Łają, która studiowała judaistykę, i wniosło do naszej muzyki dużo motywów żydowskich. Mój dziadek był Żydem, przedwojennym komunistą, który wykradł moją babcię ze sztetła pod Lwowem, przejechał z armią Andersa pół świata, wylądował w Teheranie, a kiedy wrócił do Polski, zmienił swojej rodzinie nazwisko na Łukowscy (bo laksa w jidysz to łuk!). W wieku osiemnastu lat, kiedy wyrabiałam dowód, wróciłam do swojego prawdziwego nazwiska – Luxenberg.
Zastanawiam się, czy wasza działalność i wykonywane przez was utwory zmieniły się w czasie zeszłorocznych protestów?
ŁAJA: Myślę, że to nas zradykalizowało.
MAJA: W kabaretowej piosence „Safonka”, opowiadającej o miłości na protestach, jest fragment: „W twoich marzeniach nas wynoszą do policyjnej kabaryny”, i wydawało się, że to tylko fatalna fantazja narratorki tekstu, środek literacki, przesada. A nagle ten cytat dla wielu okazał się rzeczywistością.
ŁAJA: Jest we mnie ogromna wdzięczność dla aktywistek z kolektywu Stop Bzdurom. Kilka ostatnich lat to dla mnie głównie strach. Bałam się trzymać moją dziewczynę za rękę na ulicy. Sprawdzałam, czy to bezpieczne, kto stoi obok nas w tramwaju, czy ktoś pobije nas za to, że okazujemy sobie miłość. Dzięki Stop Bzdurom przestałam się bać, zrozumiałam, że nie można dać się zastraszyć. I myślę, że to jest strasznie dużo. Nasze teksty opowiadały głównie o miłości, potem stawały się coraz bardziej polityczne i odwoływały się do konkretnych wydarzeń. W jednej z piosenek odnosimy się bezpośrednio do wydarzeń Tęczowej Nocy – 7 sierpnia, w innej do listopadowego protestu na placu Powstańców Warszawy. Obydwa przypadki to drastyczne przykłady nadużyć ze strony policji. Często odnosimy się też do sceny politycznej. Ostatnią piosenkę napisałyśmy na licytację ogłoszoną w ramach zbiórki pieniędzy organizowaną przez osobę aktywistyczną Queer Alice na bindery. Znalazło się w niej hasło, że walczymy o sprawy osób z macicami, bo to jest narracja pomijana w ogólnopolskim dyskursie na ten temat. A czy wrócimy do śpiewania o miłości? Myślę, że cały czas o niej śpiewamy, tylko w inny sposób.
Maju, a co ci dało doświadczenie bycia na ulicy? Czy zmieniło w jakiś sposób twoje cielesne doświadczenie wykonywania sztuki?
MAJA: To są dla mnie próby odwagi. Zawsze o tym marzyłam – żeby śpiewać na ulicy, żeby w ogóle móc śpiewać dla kogoś. Przez bardzo długi czas było to dla mnie zupełnie niemożliwe z powodu lęku, który mnie paraliżował. Kto mnie zna, ten wie, jak długą drogę musiałam przebyć, żeby występować. Ulica jest ciekawym polem eksperymentu, bo z jednej strony jest się najbardziej wyeksponowaną, więc bezbronną – a to z kolei otwiera przestrzeń na dialog z ludźmi. W zeszłym roku wyszłam w piątkowy wieczór na ulicę Floriańską w Krakowie i to było ciekawe, co się tam stało. To była tęczowa edukacja poprzez serce. Nawet pod naszymi piosenkami na YouTubie jest mało negatywnych komentarzy. Ludzie za to pytają o wiele rzeczy, na przykład o to, co znaczy hasło „Polska queerowska”.
Za chwilę kończy się wasza zrzutka na projekt trasy koncertowej po strefach wolnych od LGBT+. Czy możecie coś więcej opowiedzieć na ten temat?
MAJA: Chcemy pojechać do miejsc objętych strefami wolnymi od LGBTQ+, których wciąż jest bardzo dużo, i zrobić w nich uliczną trasę koncertową, a tym samym stworzyć przestrzeń do rozmowy i wyczulić się na akustykę tych miejsc. Tam też chcemy nagrać naszą płytę drogi. Jeśli starczy nam środków, to nagramy również film.
ŁAJA: Długo zastawiałyśmy się, jak nagrywać nasze piosenki, tak żeby uciec od tradycyjnej formuły teledysków. Bardzo inspirująca jest dla nas forma tzw. take away show, katalogowana na przykład przez La Blogoteque. Chodzi o to, żeby zarejestrować punkt styczności pomiędzy osobą performującą, publicznością i przestrzenią. Chciałybyśmy to kontynuować podczas trasy koncertowej.
MAJA: Od strony dźwiękowej od początku zależało mi na tym, aby to nie były studyjne nagrania, ale takie konceptualne poszukiwania brzmienia, atmosferek, brzmienia ulicy, interakcji – trochę z ducha „Radia Apokalipsa”, żeby choć raz Maja Luxenberg, fot. Karolina Jackowskaw życiu być w czymś konsekwentną.
Czy traktujecie tę podróż również jako konfrontację?
ŁAJA: Zależy nam na tym, żeby prowadzić tam rozmowę, mamy też nadzieję, że spotkamy miejscowe osoby queer.
MAJA: Właśnie, chcemy to zrobić dla nich, dla osób takich jak my, aby wiedziały, że nie są same.
ŁAJA: Nam, żyjącym w miastach, jest prościej mówić głośno, że jesteśmy osobami LGBTQ+. Myślę, że ta trasa po strefach to mówienie na głos: „Hej, ja to widzę i to mnie to boli”, za pomocą takich środków, jakimi dysponujemy.
MAJA: W naszym kraju bycie osobą queerową jest już formą aktywizmu. To nie jest normalny stan rzeczy.
ŁAJA: To nie jest normalny stan rzeczy, że trzeba mieć odwagę, żeby kogoś kochać i się tego nie bać. To trasa wkurwu na to. I nadziei.
MAJA: I miłości.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)