Transczarownica
fot. Klaudyna Schubert

28 minut czytania

/ Teatr

Transczarownica

Katarzyna Niedurny

„Magia to dla mnie rodzaj władzy, której jestem spragniona, a której nie potrafię innymi drogami otrzymać, możliwość zdobycia sprawczości i kształtowania rzeczywistości. Jestem transczarownicą”. Reportaż o Vali T. Foltyn

Jeszcze 7 minut czytania

„Vala Tanz jest eksperymentalnym projektem twórczym Tomasza Foltyna, realizowanym od lutego do czerwca 2015 roku w Teatrze Barakah” – czytam w starym ogłoszeniu. Zakorzeniony w sztuce drag queen projekt powstał jako efekt dwóch inspiracji. Po pierwsze, Tomasz właśnie wrócił z San Francisco, w którym zajmował się sztuką queerową. Po drugie, szukał sposobu, w jaki mógłby upamiętnić chorą na zaawansowaną demencję starczą babcię Walentynę – ważną postać jego dorastania i dzieciństwa. W ten sposób powstała Vala – queerowa szamanka, storytellerka, tancerka, choreografka, aktywistka mówiąca w swoich performensach o polityce, sztuce, magii i miłości. 

Projekt jednak nie skończył się i wyszedł z ram dragu, stając się życiem performera/ki. 
– Na scenie poczułam, że Vala jest moją tożsamością. Zdałam sobie sprawę, że płynność genderowa to coś, czego zawsze szukałam – mówi. 

Queerowanie Vali 

Dla jednych to miejska szamanka i kapłanka czułości, której prace transformują, dają ukojenie i przywracają wiarę w teatr i performens. Dla innych nieobliczalna artystka i neurotyczka, fałszywa feministka, a czasem nawet arogancka wiedźma.
Vala o Vali 

Makijaż, elementy kobiecej garderoby, biżuteria oraz coraz częstsze używanie przez artystkę żeńskiej formy zwracały uwagę jej przyjaciół. 
– W pewnym momencie zapytałam po prostu, czy mówić dalej Tomek czy już Vala – mówi fotografka Klaudyna Schubert. 

Zagubienie może wywołać fakt, że Vala konsekwentnie tkwi pomiędzy. Jako mężczyzna potrafi zaskoczyć makijażem i krótkimi spódniczkami, jako kobieta nieogolonymi nogami i zarostem na twarzy. Mówiąc o sobie, wciąż zmienia formy męskie i żeńskie. Wejście w pełni w którąś z kulturowych ról zastępuje korzystaniem z różnorodności, zaś obie kategorie: męskość i kobiecość, traktuje również jako formy politycznego zaangażowania. I w tym sensie polityczne staje się też jej ciało.

Kiedy opowiada o powodach zmiany, wejścia w przestrzeń różnorodności, mówi o odnalezieniu płci, w której może wreszcie poczuć się dobrze i funkcjonowaniu w pełni swojej tożsamości. Jednocześnie wskazuje na inny wymiar tej decyzji: 
– Nigdy nie identyfikowałam się z tożsamością homoseksualnego mężczyzny w ciele mężczyzny ani z kulturą gejowską. Miałam również problem z reprezentacją męskości w kulturze współczesnej i dominującą pozycją mężczyzn w świecie sztuki.
Vala wyrosła więc z buntu wobec zastanych kategorii męskości. Wskazuje jednocześnie na to, że jej płeć jest formą protestu wobec systemu wykluczeń dotykających nie-mężczyzn, próbą znalezienia innej drogi funkcjonowania w społeczeństwie, w którym hasła siły, przywództwa, hierarchii powinny być zastąpione przez czułość, miłość i współobecność. Na swoim ciele, w radykalny sposób, przeprowadza postulowaną w swojej sztuce rewolucję czułości, chociaż sama proponowana przez artystkę zmiana wykracza daleko poza samą Valę. 

W jej portfolio czytamy: „Wzywam świat do czułej transformacji, czułego dotyku, fali miękkiego oporu. Wzywam do miłości i wzajemnego przywiązania. Chcę żyć w świecie, w którym nie ma granic, w którym mówimy poezją, w którym geopolityka jest geopoetyką, w której mapy nie mają końca, w której wyobraźnia jest nieograniczona, gdzie czas jest w swojej bezkresnej formie, a ciała stają się jednym w swojej różnorodności. Wzywam świat troski i hojności, w którym miłość nie jest strachem, w którym spotykamy się razem jako indywidualności, w którym, gdy mówimy o miłości, to płeć już nie ma znaczenia, gdzie kobieta i mężczyzna są zjednoczeni w jednym świętym ciele. (...) Wzywam świat do czułej rewolucji”. 

Queerowanie miasta 

W Polsce nigdy nie zrobiła kariery – jak sama twierdzi – ponieważ zdecydowała się stworzyć własne środowisko dla niezależnej sztuki queerowej Lamella the house of queer arts oraz Kraków Art House, co być może wykoleiło ją z centralnego obiegu. Często zarzuca polskiej sztuce i kuratorom w Polsce pomijanie jej działalności i konsekwentne uciszanie. W niektórych rozmowach o Vali można usłyszeć: naiwna drag queen, histeryczka, anorektyczka, nieprofesjonalna hipiska, a z drugiej strony inspirująca, błyskotliwa, matka boska queerowska.
Vala o Vali

Kiedy rozmawiamy o Lamelli, wszyscy w zasadzie przywołują tę samą scenę, fragment wydarzenia „Female Trouble. Practice of Loving” – wystawy organizowanej we współpracy z Kamilem Kuitkowskim. Miejsce: Kraków, jakby nie było, miasto królów polskich, dokładniej: Podgórze, jeszcze dokładniej: ta mniej reprezentacyjna część, najdokładniej: Fundacja Pamoja Księgarnia. Przez otwarte na oścież okno księgarni widać dwie nagie kobiety: Roni Katz i Annę Nowak. Słychać recytowaną przez nie poezję miłosną.

– Kiedy dziewczyny poczuły się pewnie, zaczęły wychodzić na ulicę. Wyobraź to sobie. Na chodniku stoi naga Roni – kobieta o bardzo żydowskiej urodzie, ciemno wszędzie owłosiona – i opowiadała o miłości i czułości. To było świetne – mówi Magda Urbańska, która pomagała w promowaniu działań Lamelli i dodaje: – Pierwsza część to było czytanie poezji, a potem… dziewczyny zachęcały, żeby każdy ruszał się tak, jak go wewnętrzna siła niesie. Ludzie wokół mnie zaczęli się rozbierać. Skąpo ubrana Vala turlała się po ziemi. Coś, co było wydarzeniem artystycznym oglądanym z boku, nagle stało się energią niosącą ludzi w niecodziennym rozerotyzowaniu. 

fot. Klaudyna Schubertfot. Klaudyna Schubert

Valentine Tanz / Vala T. Foltyn

Poetycka choreografka, posttransczarownica, performerka. Założycielka i kuratorka Lamella the house of queer arts oraz Kraków Art House. Jest absolwentką szkoły Shahara Dor Artness – Home and School for Movement (Izrael) oraz Performers House (Dania). Studiowała pod okiem Anny Halprin w Kalifornii anatomię i filozofię tańca. Ukończyła również antropologię kultury na UJ w Krakowie. Występowała oraz prowadziła wykłady w kraju i za granicą: Sophien Seale at Tanz Tage w Berlinie, The Finnish Hall w Berkeley, Bunkier Sztuki, Shefter Gallery, MSN w Warszawie, Parlament Ciał, Bergen Assembly 2019, Stuttgart „Strike Gently Away #2”, Shelter Festival w Helsinikach, Queer B-Cademy Kampnagel w Hamburgu, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatr Barakah, Scena Tańca w Teatrze Studio w Warszawie.

Lamella powstaje na przełomie lat 2015 i 2016. Jak można przeczytać na Facebooku, jest niestacjonarnym domem dla sztuki queerowej, niezależnym kolektywem przyjaciół. 
– Kilka lat temu status sztuki queerowej był zupełnie inny. Jeden z kuratorów zapytał mnie wtedy, czemu nazywam to „house of the queer art”. Pytał: po co w ogóle to kategoryzować, przecież jesteśmy teraz w takim czasie, że te nalepki w sztuce są w ogóle zbędne – opowiada Vala. – A ja uważałam, że odwrotnie, że powinniśmy zawłaszczać przestrzeń jako osoby queerowe, osoby trans i tworzyć dla siebie bezpieczne miejsca, których w przestrzeni sztuki nie ma. Jest z tym dalej problem, nawet teraz, kiedy queer art stała się modna, ponieważ queerowość w Polsce przejęta została przez homoseksualnych mężczyzn, którzy identyfikują się jako mężczyźni. My, Lamella, zawsze myśleliśmy o niej szerzej. Kobiety, osoby trans, lesbijki czy osoby niebinarne zawsze były niewystarczająco reprezentowane. 

To szersze myślenie widoczne było w proponowanych przez grupę działaniach. W czasie czterech lat pod szyldem Lamelli odbyły się takie wydarzenia jak: „Lamella Is a Naked Weekend”, którego gościem specjalnym był Rowland Byass – poeta, tancerz go-go i architekt krajobrazu, impreza „Lamella Loves Arabs” prowadzona przez Davida Peara – DJ-a, twórcę projektu „Arabs Do It Better”, spotkania z artystkami i artystami z całego świata, wspólne rytuały, warsztaty jogi i prowadzone przez Valę warsztaty „Ness for Men” – zaproszenie do odkrywania swojej zmysłowości, seksualności i pogłębiania więzi ze swoim ciałem i sercem. Coraz więcej wydarzeń organizowanych przez Lamellę odbywało się w Art Housie.

Queerowanie domu

Jej radykalne myślenie i zwrot ku samowyzwoleniu, autouwielbieniu, autoadoracji i wreszcie queerowej trans_duchowości pochodzi z doświadczenia utraty domu w wyniku gentryfikacji, śmierci bliskiej osoby, poczucia niesprawiedliwości, goryczy i zawodu wobec polskiej demokracji i systemu ochrony bezpieczeństwa osób trans i queer.
Vala o Vali 

Miejscem szczególnym na mapie queerowanego miasta staje się Dom na Szwedzkiej. Przez mieszkanie na parterze stuletniej willi przechodzi wiele osób – przyjaciół, ludzi z podobnego środowiska, wreszcie zamieszkuje tam Vala. Razem z Bartolomeo Koczenaszem – kolejnym lokatorem gmachu – decydują się wykorzystać budynek i prowadzić dom otwarty: przestrzeń sztuki, w której spotykać się będzie ich prywatność oraz działalność społeczna i artystyczna. 

Warunki temu sprzyjają. Stuletnia willa wydaje się naprawdę niezwykła. Dość powiedzieć, że mieszkała tam związana od lat z Krakowem rodzina Truszkowskich, a w domu obok (Szwedzka 10) Wincenty Lutosławski (filozof, pionier jogi w Polsce), zaś ze studni umiejscowionej na tej posesji korzystał mieszkający naprzeciwko Karol Wojtyła. W dodatku na terenie domu można było znaleźć liczne pamiątki przeszłości: materialne i duchowe. Te pierwsze Vala badała, korzystając ze swojego wykształcenia (ukończyła studia w Instytucie Antropologii Kulturowej i Etnologii na UJ), do drugich prowadzą ją magia, rytuały i silna wiara w duchy. 

fot. Klaudyna Szubertfot. Klaudyna Schubert

 – Kiedy się wprowadziłam, otworzyłam starą, zabarykadowaną przez lata werandę. Znalazłam tam skrzynię, zestaw czapek wojskowych, beretów oficerskich, sprzęt fotograficzny pana Witolda. W tym domu znalazłam również książkę kucharską pani Marii Truszkowskiej. Potem miałam sen, w którym wszyscy zmarli lokatorzy przyszli do mojej sypialni, zabrali mnie z łóżka i razem wyszliśmy do ogrodu. Tam duchy po prostu wyleciały – mówi Vala. – Czułam, że wypuściłam zablokowaną tam energię – dodaje.
W opowiadaniach Vali przeszłość ciągle spotyka się z teraźniejszością. O nieżyjących od lat mieszkańcach Vala mówi jak o starych przyjaciołach.

Trzypoziomowa willa początkowo zamieszkana przez różnych lokatorów stopniowo pustoszeje po sprzedaży domu deweloperowi. W końcu zostają tam tylko mieszkańcy parteru, którzy, do czasu załatwienia przez nowego właściciela wszystkich formalności, zobowiązują się do opieki nad całym budynkiem w zamian za możliwość jego zamieszkiwania. Dom na Szwedzkiej staje się Art House’em. 

Śomi Śniegocka (mieszkanka Art House’u od września 2017 roku): 
– To była stara willa z dużym tarasem, na którym w pewnym momencie wylądował widoczny z daleka księżyc. Zbudował go Bartolomeo na Wodną Masę Krytyczną i z tym księżycem popłynął potem z Krakowa do Gdańska. Do swojego pokoju mogłam przejść albo przez jego pokój, albo przez pokój Vali, który był niesamowity – pełen różnych magicznych artefaktów, totemów, część zajmował salon piękności, z którego można było korzystać. Wszystkie pokoje były bardzo duże. Mieliśmy kuchnię z okrągłym stołem. Na kolejnych dwóch piętrach robiliśmy wszystkie wydarzenia, najczęściej na samej górze. Kiedy wyprowadził się z niej stary pan dozorca, okazało się, że wszystkie ściany miały kolor różowy. W całym domu był problem z ogrzewaniem. Nawet u nas było zimno. 

Vala: – Dom, dzięki swojej niezwykłej historii, inteligentnej architekturze i czerwonej cegle, z której został zbudowany, był dla mnie niezwykle szczodrym miejscem, pełnym rewolucyjnej energii i duchów. 

Śomi: – Kiedy było w nim dużo ludzi, dom żył i się uśmiechał, kiedy pustoszał – robił się straszny. Bałam się w nim zostawać sama. 

Bibi Bułat (przyjaciel Vali, uczestnik wydarzeń w Lamelli i Art Housie): – W ogrodzie była szopa i garaż. Latem w garażu odbywały się często pokazy filmowe, wydarzenia artystyczne, w szopie Bartolomeo z przyjaciółmi zrobił saunę. To była dla mnie bardzo bezpieczna przestrzeń.

Anna Chromik (wykładowczyni, kuratorka, uczestniczka kilku wydarzeń w Lamelli i Art Housie, raczej postronna obserwatorka): – Art House kojarzył mi się z dwiema rzeczami: ze sprawami artystycznymi oraz nurtem aktywistycznym – zaangażowaniem, tworzeniem przestrzeni wspólnej. To inicjatywa osadzona w mieście, której twórcy mieli dużą świadomość przynależności do tej przestrzeni i chęć współpracy z lokalną społecznością. Dębniki to specyficzna część Krakowa, leżąca przy dzikiej stronie Wisły, w której mieszka dużo starych rodzin. Można było się spodziewać, że większość z nich będzie się burzyć na queerowe działania. A kiedyś rozmawiałam z ich bezpośrednim sąsiadem, takim – powiedzmy – panem Władkiem, który mówił, że oni tak dbają o ten dom, że robią imprezy jak to artyści, ale sam czasem do nich wpada. To miejsce zapraszało wszystkich do siebie.

Bibi: – Była jedna zasada, która tam obowiązywała: brak nienawiści. Zawsze było tam dużo różnych ludzi, ale ta różnorodność łączyła nas. Nie musieliśmy szukać między sobą podobieństw, żeby móc wspólnie funkcjonować; żeby nazywać się ludźmi. To była alternatywna rodzina, która pozwalała poczuć siłę. 

Anna: – To miejsce było jak z innego wymiaru, jak tętniący życiem zaczarowany ogród, bardzo wkluczające. To był mocno utopijny świat, a jednocześnie nie był idealny. Jak w „Śnie nocy letniej” Szekspira, w którym realność zostaje na chwilę zawieszona.

fot. Klaudyna Szubertfot. Klaudyna Schubert

Śomi: – To był taki Berlin, ale Berlin 15 lat temu. 

Magda: – Wróciłyśmy wtedy z San Francisco do szarego Krakowa. I pojawił się Art House. Chwilę wcześniej imprezowałyśmy w Castro [dzielnica San Francisco, jeden z pierwszych Gay Village w USA – przyp. red.], gdzie bawiły się same takie „Vale”, a potem weszłyśmy do tego domu. To było jak powrót do Stanów. 

Też tak odbieram to miejsce. Nigdy w nim nie byłam. Przez cały czas nagrywania rozmów miałam dziwne wrażenie, że nie rozmawiam ani o moim mieście, ani o moich czasach, tylko kręcę dokument o grupie działającej gdzieś daleko, w latach 60. Część rozmów odbywałam na Skypie. Cały czas w oczach mam ten prostokątny kadr. 

Magda Zamorska w „Didaskaliach”: „Praktyki «rytualne» są dla Lamelli ważne zwłaszcza ze względu na ich funkcję komunikacyjną i więziotwórczą, którą podkreśla Anna Halprin, amerykańska choreografka i jedna z głównych nauczycielek Vali: «Rytuał, w moim rozumieniu, odnosi się do artystycznego procesu, dzięki któremu ludzie gromadzą się i jednoczą, by skonfrontować się z wyzwaniami swojej egzystencji» (Halprin, 1997, s. 137). Dlatego udział w Lamellowym wydarzeniu wiąże się zawsze z koniecznością zdefiniowania na nowo własnego sposobu uczestniczenia w akcji, która – za pomocą różnych środków i strategii – jest ramowana równocześnie jako rytuał, rodzinna impreza i klubowy show. 

Magda: – Coś w tym było fajnego, a coś było niewypałem. Coś w tym było niesamowicie pociągającego. W tej próbie Vali przeniesienia lat 60. do XXI wieku. 

Vala: – Sami kuratorowaliśmy rzeczy, zapraszaliśmy do współpracy ludzi, bazując na relacjach przyjaźni i relacjach miłosnych. Nie pytaliśmy nikogo o pozwolenie. Publiczność nazywaliśmy rodziną, przyjaciółmi i kochankami. Po prostu powstała instytucja kultury niezależnej, na której otwarciu było wiele osób, a na zamknięciu przez dom przetoczyło się ich ponad 800. Czy to jest miara sukcesu? Kluczem do niego był fakt, że Art House był jednocześnie naszym domem: przestrzenią czułą, ciepłą, wrażliwą, otwartą na eksperyment, na dziwną estetykę, która niekoniecznie jest estetyką współczesnej choreografii w ubraniach adidasa i w nikach.

Klaudyna: – Kiedyś Vala powiedziała, że jak jesteś performerem, to jesteś nim całe życie, nie tylko na scenie. Otwartość tego domu była dla niej rodzajem sztuki. 

Magda: – Czasem wydaje mi się, że takie podejście miała tylko ona, a w tym domu żyło kilku artystów, którzy mieszkali tam prywatnie, robili swoje i na koniec chcieli mieć wystawę. Dla Vali wystawa była takim etapem pracy jak każdy inny. 

Klaudyna: – Żaliła mi się, że coraz mniej osób szanowało to, że jest to dom, przestrzeń, w której mieszkają ludzie, i przychodzili jak do imprezowni, a Vala musiała potem ich wypraszać. To było dla niej trudne. Poza tym wiadomość o wydarzeniach roznosiła się coraz szerzej, a w Polsce uprawianie sztuki queerowej nie jest bezpieczne. 

Vala: – Nie chcieliśmy dużej widzialności, bo ona zawsze wiązała się z ryzykiem; kiedyś ktoś wylał u nas kwas w czasie spotkania o sztuce feministycznej. Pytanie o promocje zawsze było więc pytaniem o to, czy zależy nam na tym, żeby w domu było więcej ludzi, czy żeby to była przestrzeń bezpieczna.  

Magda: – A Vala chciała mieć wspólny dom, otwartość i radosną czułość.

Śomi: – Tyle razy zapowiadano nam, że jeszcze tylko miesiąc, trzy miesiące, chwila i trzeba będzie się wyprowadzić. I tyle razy okazywało się, że możemy jeszcze zostać, że kiedy przyszedł prawdziwy koniec, nikt w niego nie wierzył. Spodziewaliśmy się kolejnego odroczenia. 

Rytuał pożegnania domu, fot. Rafa Medina

W lutym 2018 roku okazało się, że tym razem termin wyprowadzki jest naprawdę ostateczny. Przez chwilę wydawało się jeszcze, że dom uda się dla jego mieszkańców zachować. Vala zaproponowała właścicielom, myślącym o przebudowaniu willi na hotel, własny plan zagospodarowania przestrzeni z uwzględnieniem dziedzictwa budynku. Hotel miał mieścić w sobie centrum jogi (ukłon w stronę pana Witolda) oraz restaurację bazującą na przepisach pani Marii. Początkowo deweloper wyraził zainteresowanie ofertą popartą listem otwartym podpisanym przez ponad 300 artystów i ludzi sztuki (w tym Annę Halprin czy Uffe Elbæka – byłego ministra kultury w Danii). Pojawiła się nowa nadzieja na kreatywne wykorzystanie przestrzeni, na to, że Art House nie podzieli losu wielu, zbyt wielu punktów w mieście zmieniających się miejsc dla mieszkańców w przestrzeń dla turystów. Kiedy przyszło jednak do ustalania konkretów, okazało się, że deweloper wycofał się z realizacji pomysłu Vali. – Właściwie doszło do zawłaszczenia pomysłu przez dewelopera oraz zniszczenia zabytkowych części domu. Sprawa została zgłoszona do prokuratury, ale ją umorzono. Jak wynika z dokumentów, wizja lokalna prowadzona była na ulicy Szewskiej, a nie Szwedzkiej 8! - mówi Vala.

Art House miał już definitywnie zostać opuszczony. 

Ten moment zbiegł się w czasie ze śmiercią chorej na raka Anety Żukowskiej – performerki związanej z Art House’em, przyjaciółki Vali, autorki wydanej w Karakterze książki „Mięcho”. To był trudny moment dla wszystkich mieszkańców domu. Towarzyszyły mu konflikty, duże emocje, poczucie krzywdy. Trudna była, pod względem fizycznym, już sama wyprowadzka: 
– Wyciągaliśmy i wyciągaliśmy, wyciąganiu nie było końca. Ciągle coś nowego znajdowaliśmy w tych pokojach, korytarzach. Miałam wrażenie, że dom wyrzyguje z siebie kolejne rzeczy i nie może skończyć – wspomina Śomi. 

Po zakończeniu działalności Art House’u Śomi wyjechała na jakiś czas za granicę, z Bartkiem nie udało mi się skontaktować. Kiedy w czasie pisania tego tekstu odwiedziłam budynek, stał on nadal opustoszały, ogród był zarośnięty, a patrząc w okna z przodu, bez problemu mogłam zobaczyć rozciągające się za domem niebo. Zostały tylko duchy. Co w tej sytuacji miała zrobić Vala? Zaczęła kandydować na prezydentkę miasta Krakowa. 

Queerowanie władzy

Podczas kampanii w Krakowie (2018) można było znaleźć wszelkiej maści wyzwiska i zarzuty wobec zawłaszczania polskich wartości, symboliki kościelnej i patriotycznej myśli, a nawet pogróżki względem jej zdrowia i życia. Sama określa się jako wierząca i czująca czarownica, która stoi na straży queerowej sprawiedliwości.
Vala o Vali 

Stawką w tej grze była dla niej nie tylko władza, ale też walka o widoczność. No risk, no fun, jak mówią. A o tym, jakie ryzyko niesie ze sobą bycie zauważonym, Vala wiedziała najlepiej. Opowieść o aktach przemocy, których doświadczyła, była jednym z tematów tej kampanii. Na pytanie dziennikarza „Gazety Wyborczej” o to, czy boi się ataków, odpowiadała:

Nie jestem strachliwą osobą. Walka polega na tym, by nie bać się zgłaszać spraw na policję. Nie mogę milczeć, gdy ktoś rzuca we mnie butelką na Kazimierzu, gdy dwóch panów demontujących budy po Festiwalu Pierogów na Małym Rynku rzuca moim rowerem. Panowie zatrudnieni przez miasto wyzywają mnie od pizd i ciot. W takim mieście chcemy żyć? Policjanci, którym zgłaszam sprawę, mówią: „Niech się pani nie dziwi, że mężczyźni tak reagują. Po co pani zakłada te sukienki mini?”. Zakładam, bo taką mam ochotę.

Sprawa została zgłoszona na policję, a umorzona z powodu braku dowodów pomimo rejestracji całego incydentu na monitoringu miejskim.

Kandydatka była od zawsze zaangażowana politycznie, w najszerszym znaczeniu tego słowa, działając jako aktywistka, feministka, rzeczniczka osób LGBTQ. Polityczny wymiar miały prowadzone przez nią instytucje i jej sztuka. Jak sama pisze w portfolio, „zajmuje się tańcem jako sztuką uzdrawiania, poezją jako formą subtelnego oporu wobec języka opresji i wykluczenia, magią jako formą zmiany betonowych struktur władzy i niezgody na korupcję i niszczenie dziedzictwa narodowego i przyrodniczego”. Wreszcie polityczne były jej gesty, takie jak wręczenie Jadwidze Majewskiej, kuratorce Międzynarodowego Festiwalu Tańca Współczesnego KROKI, pieniędzy dla artystów, którym ta ciesząca się dużą dotacją ministerialną impreza nie zapłaciła za udostępnienie prac. 

fot. Klaudyna Szubertfot. Klaudyna Schubert

Kandydującej z listy powołanej przez siebie Volnej Autonomii Lansu i Awangardy Vali nie udaje się jednak zebrać wystarczającej liczby głosów, by wystartować. Dla niej wybory kończą się więc przed pierwszą turą. Trzeba przyznać, że aktywistka niczego głosującym nie ułatwiała. W czasie kampanii nie zrezygnowała z queerowej tożsamości, na spotkania polityczne chodziła w pełnym makijażu i eleganckich sukienkach. W czasie wywiadów jednym tchem mówiła o planach zagospodarowania przestrzeni, gentryfikacji, poezji i magii. Jej hasłami były „Rewolucją jest czułość” oraz widniejący na plakatach wyborczych napis: „Czysta jak Woda, niepodległa jak Polska, niezależna jak Galicja, lokalna jak Dębniki”. Na oficjalnym koncie na Facebooku publikowała poetyckie teksty brzmiące jak fragmenty jej medytacyjnych performensów. Pojawiały się tam komentarze pełne wsparcia, pojawiały się też komentarze pełne nienawiści. Jeden z nich brzmi: „Idź być innym gdzie indziej”. 

– Najbardziej bolało mnie jednak to, ile negatywnych głosów pojawiło się na forum LGBT Polska. Czepiali się tego, że mówię o magii, tego, jak się zachowuję. Oskarżali mnie o mocking transgenderowy – mówi. 

Tymczasem Vala nie chciała chodzić na kompromisy. 
– Jesteśmy w takim momencie, w którym dzieje się tyle złych rzeczy w świecie, że narracje intelektualne i tak nie mają sensu – komentuje Anna Chromik. – Jedni politycy doprowadzają do klęski ekologicznej, inni zawierają przymierze z deweloperami. Być może jedynym sposobem, w jaki jesteśmy w stanie wejść z tym światem w interakcje i zyskać sprawczość, jest konsekwentne łamanie utartego politycznego dyskursu. To znaczy: praktykowanie gestów, które są radykalnie irracjonalne, używanie magii, działanie na afektach, epatowanie cielesnością, uprawianie „żenujących performensów”, o których pisał Jack Halberstam – dodaje.

Kampanii politycznej Vali można poświęcić osobny tekst. Sama artystka mówi, że chciałaby o niej napisać doktorat. Gdybym pisała go ja, ważnymi wątkami byłyby: cena za widoczność i płynące z niej korzyści; rozszerzanie się sfery publicznej w Polsce; łamanie zastanych politycznych dyskursów; ustanawianie na nowo granic polityczności, zasad reprezentacji. Mogłabym zadać sobie pytania o to, czy kandydat wywodzący się ze środowisk LGBTQ musi upodabniać się do heteroseksualnych polityków, czy może pozostać dalej queerowy; jakie są zyski tej strategii, a jakie straty. Mogłabym myśleć o Vali w kontekście akcji polityczno-artystycznej reżysera Christophera Schlingensiefa powołującego do życia partię Chance 2000, startującą w wyborach parlamentarnych w Niemczech. 

.Mogłabym wreszcie napisać o kilku sprawach, które sama muszę przepracować: o moim problemie z tym, jak Vala posługuje się feministyczną narracją, wątpliwością na temat tego, czy szerokie sojusze okazały się w przypadku kobiet skuteczną polityczną strategią i czy mówiąc w tym kontekście o prawach kobiet, nie przenosimy jednak punktu ciężkości na problemy osób transgenderowych. I że jednocześnie to jest i nie jest to samo. Że Vala, żyjąc jako kobieta w męskim ciele, wykazuje wielką odwagę, której jej bardzo zazdroszczę, a jednocześnie zawsze ma możliwość w świecie reprezentacji się z tej kobiecości wycofać, ukryć ją, czego ja nie mogę zrobić i czego też jej w pewnym sensie zazdroszczę.  

Mogłabym również skupić się na politycznej roli uprawianej przez Valę magii. Ta od dawna była w jej życiu bardzo istotna i stanowiła ważny wątek kampanii wyborczej. Poza tym, że rytuały są integralną częścią uprawianej przez nią sztuki, a także praktykuje je w życiu prywatnym, stanowią także szansę na zdobycie przez artystkę władzy. Vala jest czarownicą, w stylu pisarki i ekofeministki Starhawk, w stylu kobiet opisywanych przez Monę Chollet w książce „Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet”. Jak sama mówi:
 Magia to dla mnie rodzaj władzy, której jestem spragniona, a której nie potrafię innymi drogami otrzymać, możliwość zdobycia sprawczości i kształtowania rzeczywistości. Jestem transczarownicą, tak się identyfikuję. 

Mogłabym też, korzystając z magicznych narzędzi, spróbować przewidzieć polityczną i nie tylko polityczną przyszłość performerki. Szczególnie że w czasie, w którym powstawał ten tekst, miała miejsce szczególna pełnia Wilczego Księżyca. Astrolodzy mówią, że nastaje teraz nowa epoka, że po przejściu przez ludzkość pierwotnego czasu matriarchatu i późniejszych wieków dominacji mężczyzn otwiera się nowy czas połączenia obu płci, nastania harmonii między nimi, pochowania struktur władzy i pożegnania hierarchii. Czas pełen nadziei, harmonii i czułości. Czas tych wartości, o których w swoich manifestach mówi Vala. Mam nadzieję, że to będzie idealny czas dla niej. 

Opuszczony dom na Szwedzkiej 18Opuszczony dom na Szwedzkiej 8, fot. Katarzyna Niedurny

Vala o Vali: Vala w swoich rytuałach jest bezkompromisowa i często obnaża schematy wykluczenia i braku widzialności. Wiele osób ma problem z tym, że jej prace są zbyt osobiste i męczące, zbyt duchowe i ezoteryczne, dość surowe, i być może dobre, ale powinny zostać na offowym queerowym marginesie sztuki i aktywizmu. Wbijając szpile wielu kuratorom i dziennikarzom, skazała się na wygnanie. Wbijając niejednego kija we własne mrowisko, skazała się na wygnanie. W 2019 roku, jak sama twierdzi, w wyniku faszyzujących trendów w polskiej polityce i zmęczenia walką z neoliberalnymi strukturami sztuki została zmuszona do opuszczenia kraju. Obecnie mieszka w Kopenhadze.   

Cytaty podpisywane jako Vala o Vali są fragmentami tekstu, który artystka napisała o sobie w czasie naszej pracy nad tym artykułem.