– Mały, drobny, w jeansach, w kurteczce, w jakiś sposób brzydki i piękny zarazem – mówi w czasie spotkania w Instytucie Teatralnym Małgorzata Dzieduszycka. „Pamiętasz, jak raz z ruin na mostowej wylazł pijany Puzyna z tym robotniczym pisarzem [chodzi o Jana Himilsbacha – przyp. red.]? Książę, a w ręku ćwiartka z czerwoną kartką” – pisze do żony Konrad Swinarski.
– Był człowiekiem niesamowicie towarzyskim, który prowadził życie samotnika z wyboru – opowiada Jacek Sieradzki. Po mieście zaś krążą plotki o jego bogatym życiu erotycznym, które rozkwita przynajmniej momentami.
Sam Puzyna w liście do przyjaciela Jana Błońskiego wyznaje: „Mówiłem Ci kiedyś o mojej filozofii masek, o nieodkrywaniu swojego wnętrza całkowicie przed nikim, a fragmentarycznie – coraz to w przeciwny sposób, dezorientując obserwatora. Mówiłeś słusznie o enigmie, która często kryje pustkę. Ale ja w owych fragmentach byłem często całkowicie szczery i otwarty. Choć za dwa dni mówiłem coś innego”.
Wiem już, że to nie będzie prosta opowieść.
Fragment pierwszy
Przedwojenna biografia Konstantego Antoniego ks. Puzyny z Kozielska brzmi jak bajka: herbu Oginiec, potomek rodu, któremu – pisze Żychliński w „Złotej księdze szlachty polskiej” – „nie tylko konstytucje i prawa dawnej Rzeczpospolitej Polskiej, ale i późniejsze ukazy cesarzów rosyjskich oraz dyplomy cesarzów austryjackich przyznają (…) pochodzenie wprost od Ruryka, założyciela caratu rosyjskiego, a tym samym i tytuł książęcy” . Niewiele o tym wiemy, a fragmenty, które przetrwały, są niczym legendy z innego świata.
Jest w tej bajce ojciec pilot, student politechniki ryskiej, służący jeszcze w carskiej armii. Władysław Włodzimierz, na zdjęciach widoczny w mundurze i z łagodnym uśmiechem, bardziej niż spokojnym życiem ziemianina zainteresowany jest przygodami oraz wyprawami na karty i bilarda do Torunia. Jest Maria Letycja zwana Titą, kuzynka Włodzimierza, jego małżonka, która to niezwykła okaże się dopiero w kolejnych częściach tej opowieści. Na razie ma poczucie humoru, gra na pianinie i mówi po francusku. Jest też ślub i poprzedzające go starania o dyspensę (to pokrewieństwo!) oraz majątek ziemski. Majątek nazywa się Gronowo i leży nieopodal Torunia. Tam na ponad 500 hektarach ziemi mieści się posiadłość zbudowana przez hrabiego Wolffa, specjalnie na przyjęcie cesarza Wilhelma II z dworem. Niestety cesarz nie przyjechał, a hrabia zbankrutował, na czym skorzystał książę. Status quo zostało zachowane. Opisy tego wnętrza czytałam różne, chociaż najlepiej określa go zdumienie odwiedzającej dom dziewczynki Ireny Bołtuć, która po wielu latach miała przyznać, że jeszcze nigdy w żadnym budynku nie widziała tylu łazienek. Miało być ich kilkanaście, rozstawionych między ponad 60 pokojami dworu.
Jest też w tej bajce babcia – kobieta niezwykłej urody, wielu talentów i wrażliwości społecznej, ucząca okoliczne chłopki gotować potrawy z włoszczyzny w ramach prowadzonych warsztatów. Babcia rozpieszczała wnuka, smucąc się jednocześnie na głos, że jego asymetryczna twarz (Ket w dzieciństwie wyglądał tak, jakby był stale spuchnięty z jednej strony) i słabe zdrowie są efektem zbyt bliskiego pokrewieństwa rodziców. Występują tu też rozmaite bony i guwernantki chroniące chorowitego i nieśmiałego panicza przed koniecznością udania się do szkoły z internatem.
I jest sam panicz Konstanty. „Szczuplutki, delikatny, spokojny. Zawsze poważny. Bardzo lubił zwierzęta. Kiedy byliśmy z mężem w Gronowie, siadał z nami do stołu. Ale potem szedł do swoich pokoi, przy dużym tarasie. Ciche dziecko, jakby sceptyczne nawet. Elegancki chłopiec, zawsze tak w długich spodniach, zawsze tak ładnie na boczek czesany” – wspomina Mercedes Życka, przyjaciółka Tity w „Dialogu” z 1990 roku.
I jest też koniec bajki, bo kiedy Ket ma 10 lat, wybucha wojna.
Fragment Małgorzaty Szpakowskiej
Małgorzata Szpakowska: Było także w Kecie coś, co bardzo trudno mi opisać, z czego być może on sam nie w pełni zdawał sobie sprawę. Przy całym wdzięku, łatwości nawiązywania kontaktu, ciekawości ludzi – pewien, trudno to nazwać inaczej, pewien arystokratyzm. Ket był rzeczywiście księciem, sam na ogół bardzo śmiał się z tego – ale czasem to się ujawniało. Zwłaszcza gdy ktokolwiek próbował przy nim demonstrować wyższość, na jakimkolwiek polu – zawodowym, towarzyskim, intelektualnym. Nie sądzę, by ktoś, kto go nie znał dobrze, mógł tę reakcję Keta dostrzec; nie wyrażała się w słowach, to był trudny do uchwycenia odcień, głęboko ugruntowana pewność własnej pozycji, własnej wyższości, dzięki której mógł sobie pozwalać na zachowania niestandardowe. I zupełnie nie kłopotać się tym, co kto o nim pomyśli. Stać go było na zaskakujące decyzje; czymś takim był późny debiut poetycki, czymś takim wyjazd do Stanów, żeby tam po pięćdziesiątce pisać doktorat o Witkacym. Stać go było na ekstrawagancję i chyba nigdy nie czuł się zakłopotany. A przy tym wszystkim nie było w nim żadnej pozy, żadnej nienaturalności.
Fragment drugi
Włodzimierz pod koniec sierpnia 1939 roku zostaje oddelegowany do Lwowa z misją szkolenia młodych lotników. Nie dociera tam nigdy – popularną trasą przez Rumunię ucieka do Londynu, gdzie zaczyna służyć w RAF-ie. Przed wyjazdem wysyła żonę i syna do majątku brata na Polesiu. Po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej okazuje się jednak, że nie jest to bezpieczne schronienie. Tita i Ket wracają do Gronowa. W drodze do majątku spotykają byłego lokaja, który ostrzega ich, że stacjonują tam teraz Niemcy. Uciekają więc do majątku babki w Skępe. Nie zatrzymają się tam na długo. Przynajmniej Tita, która w kwietniu 1940 roku trafia do obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Dopiero po roku udaje się jej stamtąd wydostać dzięki przedwojennym znajomościom. Ket z babcią trafiają zaś do tzw. szmalcówki – obozu przesiedleńczego w Toruniu, skąd po dwóch tygodniach przenoszą się do Warszawy. Tam już razem z Titą zamieszkują u wdowy generałowej Marii Bołtuciowej.
Rodzinie potrzebne są pieniądze. Ciota Keta Ina ma duszę romantyczki, więc miesza się w konspirację. Rozważna Tita i mieszkająca również w Warszawie Mercedes Życka odkupują od lwowianki przepis na torty Mokka, a następnie wypiekają je przez całą wojnę: „Nasze torty miały powodzenie – były nowością w Warszawie – dostarczałam je do eleganckich kawiarni: Marzec, Złota Kaczka, Sim. I do innych podobnych. Tylko ich właściciele nie zawsze byli tacy eleganccy” – enigmatycznie wspomina Życka.
O Kecie z tego okresu nie wiem zbyt wiele. Znowu fragmenty. Tajne komplety w Gimnazjum Zamoyskiego. Gustaw Orłowski – nauczyciel, który oprowadza zdolnego ucznia po wojennej Warszawie. I żółwie przywiezione przez Niemców z Grecji, które na czarnym rynku można było kupić na zupę. „Ketuszek kupił kiedyś takiego żółwia i przyniósł do domu: – Chociaż jednego ocaliłem – powiedział. Miał go aż do powstania, potem wypuścił na wolność, gdy znowu z Titą musieli uciekać” – mówi Życka.
I ten Ketuszkowy żółw poważnie mnie wzrusza.
Fragment trzeci
Z majątku nie zostało nic. Gronowo z czasem stanie się internatem – wreszcie przyda się duża liczba łazienek. Skępe zamienione zostanie w PGR, babka po wojnie zamieszka u swoich dawnych chłopów, tych, których uczyła gotować włoszczyznę. Ojciec zostanie w Anglii, gdzie zacznie pracować w jakimś biurze. Nigdy nie wróci do Polski. Jak będzie tłumaczył Ket w ankietach pracowniczych oddawanych w Teatrze Dramatycznym, jedyny kontakt, jaki z nim ma, to wymiana pocztówek raz do roku. Konstanty będzie miał mu to za złe. Po latach w czasie pobytu w Anglii nie będzie chciał się z nim spotkać, chociaż podobno po śmierci ojca tej decyzji bardzo żałował.
Teraz mamy jednak rok 1945. Ket ma 16 lat. Z Titą i Iną ponownie zamieszkują z generałową Bołtuciową, jej synem i córką w mieszkaniu przy Szerokiej 24 w Toruniu, na krócej będą się tam zatrzymywać rozmaici artyści i profesorowie. W 1946 roku wprowadzi się tam również Wilam Horzyca z żoną. „Porządek domu był taki, że śniadania i obiady wszyscy jadali, gdzie popadło, wieczorem natomiast całe towarzystwo zbierało się przy okrągłym jadalnym stole. Często niewiele było na nim do jedzenia, za to głowy pełne były pomysłów, planów i nadziei…” – wspomina Irena Bołtuć w 1990 roku w „Dialogu”.
Ket wtedy dużo choruje, „odnawia mu się woda w kolanie”, ma problemy z chodzeniem i dużą część dnia spędza na kanapie, czytając i chłonąc atmosferę tego niezwykłego domu. Słucha teatralnych tyrad Horzycy wygłaszanych przy kolacji, obserwuje wszystkie kolorowe ptaki wlatujące do mieszkania, z których najbarwniejsze i tak wciąż wydają się jego matka i ciotka. Obie panie są wielkimi indywidualistkami. Przeklinają jak szewcy, co ma zabawnie kontrastować z ich arystokratyczną wymową. Po domu pełnym ludzi uwielbiają chodzić nago, a pozostali domownicy na każdy dźwięk dzwonka rzucają się do drzwi, żeby tylko znowu naga Tita nie otworzyła listonoszowi.
Po jakimś czasie Horzyca ściąga ją do teatru, gdzie z generałową zaczynają prowadzić bufet. Domowy ajerkoniak, pyszne ciasta i torty sprawiają, że goście lubią w nim przebywać niezależnie od granego spektaklu. Dużo czasu spędza tam również Ket. Jak pisze po latach w numerze „Kultury” z 1974 roku, „dzięki temu poznawał teatr z pozycji gówniarza, który pęta się za kulisami, nosi piwo do bufetu, ogląda przedstawienia, skąd chce i ile chce”. Rzadko udaje mu się być na spektaklu od początku do końca, raczej wybiera ulubione sceny, fragmenty, na które wraca, lub wpada na balkon zachęcony żywiołowymi reakcjami widowni.
W Toruniu po raz pierwszy zaczyna chodzić do prawdziwej szkoły, chociaż z licznymi przerwami spowodowanymi częstymi chorobami. Spotyka tam późniejszego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Jana Błońskiego. Ten zaś wspomina w nekrologu Puzyny: „Pamiętam Keta po prostu z klasy. To była III klasa Gimnazjum im. Kopernika w Toruniu. Siedział w trzeciej ławce przede mną z tą swoją charakterystyczną szczęką. Ciągle coś rysował, wysuwając język jak małe dziecko. Stawiał nauczycielom podchwytliwe pytania, a poza tym lubił opowiadać świństwa”.
To będzie przyjaźń na całe życie oparta na różnicy charakterów, ale i wspólnej miłości do literatury – w szczególności Gombrowicza, pożyczanego na spółę od znajomego antykwariusza. Ket jednak w Toruniu nie zagrzeje miejsca. Liceum skończy już w Sopocie. Na wybrzeże przeniesie się razem z matką do jej siostry Iny, która zamieszkała w willi męża, szefa sopockich Wyścigów. Tam też Tita rozpocznie pracę w szkole muzycznej jako akompaniatorka – wcześniej na pianinie będzie grać w spektaklach w Toruniu.
W 1947 roku Puzyna opublikuje swoją pierwszą recenzję teatralną w „Odrodzeniu” pod niezbyt chwytliwym tytułem „Szekspir u Galla w Gdyni”. Wtedy też podejmie decyzję o wyborze kierunku studiów, rezygnując z rozważanej przez siebie Akademii Sztuk Pięknych. Zamiast tego wyjedzie do Krakowa studiować na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Fragment czwarty
Decyzja o wyjeździe nie będzie dla niego prosta. Widać to w wysłanym do Błońskiego liście: „bezmowne cierpienia już są od dawna i to w związku z tym Krakowem. Primo: lekkie opory domowe – uzasadnione zresztą. Rozumiesz – w Toruniu miałbym mieszkanie bez kłopotu, dostawy żywności przez babkę i – również bez wielkich kłopotów – zajęcie, które dałoby mi podstawę egzystencji. Co przemawia za Krakowem – wiesz sam. Przeciwko przemawia przede wszystkim to, że nie mam w Krakowie żadnego punktu zaczepienia. Finansowo rzecz przedstawiałaby się tak, że babcia ma zamiar spylić jakieś srebro (ok. 50.000) – to starczyłoby na pierwszych parę miesięcy. Pracę jakąś w międzyczasie znaleźć muszę, inaczej nie dam rady; tu w Oliwie, gdzie oboje z matką mamy mieszkanie, wikt i opierunek za darmo, zarabiane przez matkę 7 tys. – z trudem wielkim, ale starcza; na dosyłanie mi forsy do Krakowa nie starczy, jeśli nie będę miał sam czegoś zasadniczego (...). Wszystko to razem wygląda niewesoło. Ale sądzę, że nie należy iść po linii najmniejszego oporu, a tym byłoby zdecydowanie się na Toruń. Najwyżej przepuszczę forsę babki i... osiądę w Toruniu, ale póki są szanse wygrania krakowskiej partii – rezygnować nie myślę”.
Poza trudnościami natury życiowej pojawiły się też inne problemy. Młody Puzyna w liście do Horzycy narzeka na trudne egzaminy, nie wierzy, że uda mu się dostać na wymarzoną uczelnię. Domyślam się, że problematyczne może być też jego arystokratyczne pochodzenie i ojciec mieszkający na stałe w Anglii. Ket dostaje się jednak od razu. Znajomym powtarza anegdotę, że w ankiecie uzupełnianej przy zapisach na uczelnię wpisuje pochodzenie rolnicze – w końcu ojciec posiadał uprawy. W archiwum UJ sprawdzam te ankiety. Oczywiście w każdej podaje prawdę, wpisując się w kategorię ziemiaństwo i arystokracja.
Fragment piąty
Głównym powodem, dla którego Ket zdecydował się związać swoją przyszłość z Krakowem, była możliwość studiowania u docenta Kazimierza Wyki – gwiazdy Wydziału Humanistycznego, redaktora „Twórczości”. To u niego na seminarium spotkali się czterej przyjaciele: Puzyna, Błoński, Ludwik Flaszen i Andrzej Kijowski. Słynna krakowska szkoła krytyki.
„Mam w oczach ów moment przed 60 laty, gdy do sali wykładowej, gdzie mieliśmy zdawać pisemny egzamin wstępny, wkroczyło dwóch osobników o powierzchowności dość oryginalnej. Jeden niski, jakby przedziwnie koślawy, z trójkątną twarzą o ostrym nosie, skośnych zezujących oczach, poruszający się z wyraźnie wypracowanym wdziękiem. Był to Ket Puzyna. Drugi, młodzieniec bardzo wysoki, chłystkowaty, o głowie i twarzy oseska, oczach okrągłych, wypukłych, ale także z jednym okiem zagadkowo zezującym. Poruszał się w sposób nieskoordynowany, z wyraźnym zamiarem zdominowania przestrzeni. Tchnął aurą wyniosłości: jakby znalazł się w miejscu niedostatecznie dlań wysokim, godnym. Był to Jan Błoński. Z Puzyną stanowili niby parę cyrkowych clownów. Może dlatego ów moment pierwszego ich widzenia pamiętam tak jasno?” – pisze Ludwik Flaszen.
Studentem Ket wydaje się niezbyt wzorowym, za to irytującym. Na seminarium siada z kolegami w pierwszym rzędzie. „Zabierają” (!) też tam swoje ulubione koleżanki. Grupa przyszłych krytyków stara się odzywać, jak najczęściej, najgłośniej, najmądrzej. Zostawiają mało przestrzeni innym studentom i wykładowcom. Intelektualne dysputy przenoszą również na korytarz. Miłość do sztuki, literatury miesza się z chęcią udowodnienia swojej pozycji, obycia. „Zostaliśmy potępieni jako klika inteligencka przez naszych zawistnych kolegów działających pryncypialnie i czujnie w organizacji młodzieżowej, do której zresztą musowo sami należeliśmy” – dodaje Flaszen.
Taki sposób uczestnictwa w życiu uniwersyteckim lepiej odpowiada Konstantemu niż regularna nauka. Życie towarzyskie prowadzi bujne. W liście do Ireny Bołtuć tłumaczy: „Sama rozumiesz – maj, kwiatki, dziewczynki i te de, a tu kuj”. W przygotowaniu do egzaminu przeszkadzają mu imieniny Zosi, katz i partyjka bridge’a z prezesem Koła Polskiego; „w rezultacie na godzinę przed egzaminem zdążyłem jeszcze nauczyć się deklinacji rzeczowników i przejrzeć koniugacje, ale do przymiotników już nie dojechałem i oczywiście wleciałem na odmianie złożonej, o której wiedziałem tylko tyle, że istnieje. Pocieszam się tylko, że dost. tak minimalnym wysiłkiem to większa sztuk, niż zarobić piątkę dwumiesięcznym kuciem”. Ludwik Flaszen ujmuje to romantyczniej: „My dwaj z Puzyną, wolni strzelcy, kobieciarze i birbanci, prowadzący cygański tryb życia”.
Od studiów Keta odciąga też kariera, którą zaczyna dość wcześnie. Cały czas publikuje w „Twórczości”, „Nowej Kulturze”, „Teatrze”, „Dzienniku Literackim”, „Życiu Literackim”. W 1950 roku trafia do Ministerstwa Kultury i Sztuki jako inspektor Wydziału Teatralnego w Departamencie Twórczości Artystycznej, później p.o. naczelnika wydziału. Ta przygoda jednak szybko się kończy. W zasadzie nie wiadomo dlaczego. Puzyna pisze w życiorysie pracowniczym o problemach mieszkaniowych. W wielu miejscach pojawia się nigdy nieopowiedziana do końca anegdota o księżach, którzy wykurzyli Puzynę z Bristolu (czasami jest to również Marriott), w którym mieszkał.
Na brak zatrudnienia Ket jednak nie narzeka. W tym samym roku zostaje kierownikiem literackim w Teatrze w Bielsku-Białej i Cieszynie. Ma 21 lat.
Fragmenty z Keta
Czytam teksty, które pisał do programów w Bielsku-Białej. Większość z nich odpowiada na pytanie: jak dowolną sztukę przedstawić światu jako sztukę socjalistyczną?
Po pierwsze, należy podkreślić, iż mimo że autor zmarł już przed laty i komunizm nawet mu się nie śnił, to krytyka kapitalizmu, bądź dawnych stosunków społecznych, której nie powstydziłby się żaden współczesny pisarz, była głównym celem jego pisarstwa. Czy to chodzi o Bernarda Shawa (aż dziw bierze, że już 60 lat minęło od napisania «Szczyglego zaułka» [1892]). Jest w tej pierwszej sztuce znakomitego irlandzkiego pisarza i publicysty analiza kapitalizmu tak ostra, jasna i trafna, jakiej po dziś dzień nie dał bodaj żaden dramaturg”), czy Williama Szekspira („To są pozycje, z jakich młody Szekspir spogląda z lekkim uśmiechem na wytworną nienaturalność dworu: ludowy rozsądek, humor, realizm”), czy hrabiego Fredrę („znakomity, nie wypaczony przez konserwatywną ideologię realizm”). Po drugie, nawet jeżeli poruszana przez nich tematyka wydaje się nieco egzystencjalna, to warto przypomnieć, że jednak: „śmierć nie jest metafizyką. Jest faktem”, zaś postawa umierającego jest „materialistyczna i socjalistyczna zarazem, humanistyczna i – uczciwa”. A jeśli główny bohater ewidentnie komunistą nie został, to stało się to może dlatego, że „autorzy mają poczucie artystycznego taktu i wolą zostawić widowni trud stawiania kropek nad i”. Po trzecie, na koniec przestrzec należy widza przed niebezpieczeństwem: „Kapitaliści bowiem – powiada Shaw – to nie operetkowe «czarne charaktery», wyzyskujące proletariat dla samej przyjemności czynienia zła, jak to sobie wyobrażają naiwni. Kapitaliści to zwyczajni ludzie, pozornie uczciwi jak każdy z nas”.
Po czwarte, czasem można ostro odpłynąć, szczególnie jeśli opisywana sztuka do socrealizmu pasuje sama w sobie, ale to chyba nie szkodzi:
„Nie dlatego przewyższa, że tam mówiło się o miłości, gdy tu mówi się o kopalni. Raczej dlatego, że kopalnia jest właśnie miłością ludzi z «Na spotkanie życia». A kopalnia w naszej perspektywie znaczy tu socjalizm, jeszcze szerzej znaczy ludzkie szczęście”.
„Bowiem walka o socjalizm jest również walką o radziecką maszynę, o którą kopie kruszą Łapin i Liza. Radziecki kombajn na szachcie, to wycofanie amerykańskich maszyn wrębowych, to wyzwolenie się na nowym odcinku z gospodarczej zależności od krajów kapitalistycznych, to rosnąca siła Związku Radzieckiego, a z nią rosnące wielkie marzenie o nowym, wspaniałym świecie”.
„«Na spotkanie życia» nie posiada motta, lecz możemy je sami dopisać. Będą nimi słowa Stalina, wypowiedziane w roku 1931, dwadzieścia lat temu: «Zapytują czasem, czy nie można nieco zwolnić tempa, nieco powstrzymać ruchu. Nie, nie można, towarzysze! Nie można zwalniać tempa! Przeciwnie, w miarę sił i możliwości należy je zwiększać! Zwolnić tempo – znaczy to pozostać w tyle. A ci, co pozostają w tyle, są bici. Ale my nie chcemy być bici»”.
Książę! Wspaniale ci to pisanie wychodzi.
Fragment szósty
W 1952 roku Ket kończy studia. W 1953 na zaproszenie Lidii Zamkow otrzymuje stanowisko kierownika literackiego Teatru w Gdańsku, Gdyni i Sopocie. Jak pisze w „Półmroku”, nie był to jednak eksperyment udany: „Zamkow zabrała ze sobą całą swoją klasę ze Szkoły Krakowskiej właśnie obdarzoną dyplomami: kilkanaście osób, nie pięć czy sześć. Byli wśród nich Zbigniew Cybulski, Leszek Herdegen, Kalina Jędrusik, Bogumił Kobiela… Plan nie polegał na autonomii dla młodej grupy, ale przeciwnie, na integracji ze słabym wtedy i nielicznym zespołem Teatru Wybrzeże po to, by go zdominować i wchłonąć, zanim on zdąży zrobić to z nami. Nic z tego nie wyszło. Zamiast integracji nastąpił prawie natychmiast podział na dwa obozy: starych tubylców i «pupilków pani dyrektor». Drapnąłem pod koniec sezonu, Zamkow odeszła pół roku później”.
Jedną z przyczyn drapnięcia z Wybrzeża był również ślub Puzyny z rzeźbiarką Aliną Ślesińską, „pierwszą celebrity polskiego świata sztuki”.
Fragmenty Aliny Ślesińskiej
„W kronikach filmowych pali papierosa i przechadza się po pracowni. Mąż (...), mały człowieczek w czarnym berecie z antenką, który przypalił jej papierosa, cichuteńko żegna się i wyprowadza córki. Alina nie zwraca na nich uwagi, już pozuje, gra, opada jej szelka od kombinezonu” – pisze Paulina Reiter. Puzyna zaś, wśród znajomych, śmieje się ze swojej nowej roli męża przy żonie, opiekuna jej córek.
Alina Ślesińska w czasie tego małżeństwa staje się gwiazdą. Po Warszawie jeździ jedynym w Polsce renault floride, konsekwentnie stylizuje się na Brigitte Bardot. Wystawia w Waszyngtonie, Paryżu i Wiedniu. Reiter w poświęconym rzeźbiarce reportażu „8 gipsów” zwraca uwagę, że Alina na wszystkich zdjęciach pozuje na tle kilku ledwie widocznych rzeźb, skupiając całą uwagę na sobie. W tym czasie jest znacznie popularniejsza od swojej największej rywalki, Aliny Szapocznikow. Podobno zgłasza się do niej Jacqueline Kennedy ze zleceniem wyrzeźbienia pomnika męża, co jednak wywołuje sprzeciw polskich Służb Bezpieczeństwa, a w efekcie ma się przyczynić do zakończenia jej kariery i gwałtownej degradacji w PRL-owskim środowisku artystycznym.
Nie wiem, gdzie poznaje Keta. Wcześniej „ponoć tworzyła parę ze Sławomirem Sikorą. Plotka głosi, że w czasie ślubu z Puzyną czekał na młodą parę pod stołem i rzucił się na pana młodego z cegłą”. Potem chyba jest już między nimi spokojniej. Puzyna to jej drugi mąż. Pierwszy – o wiele starszy – już wtedy nie żyje. Z tego związku ma dwie córki, Małgosię i Basię. Jak wspomina jedna z nich w reportażu Reiter: „Na Nowym Mieście mieszkaliśmy w 5 osób w dwóch malutkich pokojach. Mama z Ketem mieli sypialnię w jednym. Mama spała, a Ket pracował całe noce, odpalając jednego papierosa od drugiego. My z siostrą w drugim pokoju, gosposia w kuchni”. Pomimo niesprzyjających warunków przestrzennych w domu kwitnie życie towarzyskie: pełno w nim artystów, intelektualistów, interesujących gości.
W tym czasie Alina dużo wyjeżdża. Z drogi pisze do Keta: „Pilnuj dzieci i czekaj na mnie”, obiecuje: „Jeszcze na parę dni jadę do Paryża i wracam na dziurawe łono rodziny (myślę o tapczanie)”. Do Ghany, gdzie buduje pomnik ku czci prezydenta Nkrumaha, Puzyna przyjeżdża na dwa miesiące. Ta podróż robi na nim bardzo duże wrażenie. Mimo że atmosfera wokół budowy monumentu nie jest zbyt sprzyjająca. Plotka głosi, że Alina obawia się tam o swoje życie i każe wybudować sobie kulodporną windę, którą porusza się po rusztowaniu pomnika.
Z czasem rodzina zaczyna się jednak rozpadać. Dorosłe już córki wyjeżdżają do Anglii, gdzie jedna z nich zostaje żoną członka popularnego zespołu muzycznego The Animals. Alina od 1967 roku praktycznie mieszka w Londynie i stamtąd pisze do Jerzego Giedroycia: „Wybrałam wolność! W kraju zostawiam wszystko, co było dla mnie bardzo drogie. Z mężem też muszę się rozejść, moja obecna sytuacja mnie do tego zmusza”.
Jak postanowiła, tak zrobiła. To dla Keta trudny czas.
Fragment siódmy
Po przeprowadzce do Warszawy Ket znajduje zatrudnienie – ponownie jako kierownik literacki w Teatrze Nowej Warszawy, dodatkowo jest członkiem Zarządu Sekcji Dramatu warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich oraz współpracownikiem Instytutu Badań Literackich. W międzyczasie zahaczy o telewizję, gdzie będzie kierownikiem repertuarowym redakcji teatralnej. Z Nowej Warszawy przenosi się do Teatru Domu Wojska Polskiego, który wkrótce przekształci się w Teatr Dramatyczny. W zgromadzonych tam aktach można przeczytać, że dyrekcja jego pierwszego warszawskiego pracodawcy nie jest w stanie wystawić o nim opinii politycznej, ponieważ: „przebywał w teatrze bardzo mało. Prace zlecone wykonywał w domu”.
W życie Teatru Dramatycznego jest zaangażowany o wiele bardziej. Kierownictwo Domu Wojska Polskiego nie waha się napisać o nim w ankiecie: „Moralność bez zastrzeżeń. Wybitna inteligencja. Stałość charakteru i samodzielność myślenia”. I dalej: „Mimo obcego pochodzenia klasowego, w wypowiedziach i publikacjach literackich stoi na pozycjach światopoglądu materialistycznego”. Zaś w rubryce „Wartości służbowe”: „Pomimo młodego wieku, dzięki wybitnej inteligencji oraz pamięci, posiada kwalifikacje na dobrego kierownika literackiego”.
Charakterystyka służbowa. Dom Wojska Polskiego
Swoją pracę w Teatrze Dramatycznym opisuje Puzyna w tekście ze zbioru „Syntezy za trzy grosze”: „Chcieliśmy jednak być teatrem w gruncie rzeczy realistycznym, choć nie w sensie stylu poetyki. Raczej w znaczeniu poznawczym. Ani wzniosły idealizm, ani estetyzm, czysta forma czy jakiś neomeyerholdyzm sam w sobie, nie przypadały nam do smaku. W ogóle myśleliśmy bardziej o teatrze dużego repertuaru niż o teatrze formy. A jeśli odcinaliśmy się od weryzmu, to po to, by odkłamać teatr (...). Chcieliśmy sztuki świadomie umownej, ale stawiającej rzeczywistą – choćby drażliwą – problematykę współczesności: społeczną, moralną, psychologiczną, polityczną. Tak, także polityczną – może nawet z akcentem na to słowo. Chcieliśmy być teatrem – że użyję modnego wśród intelektualistów terminu – zaangażowanym. I tak w rozmowach między sobą określaliśmy nasze założenia. Teatr antywerystyczny, teatr widowiskowy, intelektualny, polityczny”.
Poza Teatrem Dramatycznym jest jeszcze „Dialog”. Pismo powstaje w 1956 roku. Jego założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym jest Adam Tarn, zastępcą Konstanty Puzyna. Pismo szybko staje się jednym z najważniejszych czasopism literackich i teatralnych, chociaż współpraca między oboma panami nie zawsze układa się zgodnie, a konflikty dotyczą ukochanych przez Puzynę Witkacego i Gombrowicza i ich druku w piśmie. Codzienność pracy redakcji zostaje w końcu przełamana przez historię. W 1968 roku na fali antysemickiej nagonki Tarn zostaje zmuszony do wyjazdu z Polski. Puzyna wytrzyma w redakcji jeszcze rok. Odchodzi z powodu konfliktów z nowym „partyjnym” naczelnym.
Następne dwa lata są dla niego trudne. Jak wspomina Krzysztof Pomian: „dla Keta był to okres (...) Instytutu Sztuki, gdzie miał pisać rozprawę o Witkacym, co mu nie szło i gdzie czuł się fatalnie w roli doktoranta zmuszonego przychodzić na dziewiątą do biura, by zadośćuczynić obostrzonej wtedy dyscyplinie pracy; perypetii osobistych, zmian mieszkania, małżeństwa”. Jest to jednocześnie okres, w którym, po kryzysie, zaczyna się nowe. W 1968 roku Ket debiutuje w „Polityce”, a dzięki temu zyskuje dużą popularność, także wśród osób niezwiązanych bezpośrednio z teatrem. Teksty z tego okresu złożą się na tom „Burzliwa pogoda”. A w 1971 roku Puzyna wraca do pracy w „Dialogu”, tym razem jako redaktor naczelny pisma.
A poza tym ponownie się żeni.
Fragmenty Marii
To drugie małżeństwo Keta jest o wiele bardziej zagadkowe. W Instytucie Teatralnym znaleźć można powiadomienie: „Maria Raczewa i Konstanty Puzyna zawiadamiają, że ich ślub odbył się dnia 23 marca 1971 roku w Pałacu Ślubów w Warszawie”. Maria, a w zasadzie Marija, z pochodzenia jest Bułgarką. Robi doktorat w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk poświęcony kinu Nowej Fali. Jest bardzo ładna, podobna do Aliny. „Ket miał upodobanie do kobiet typu Marilyn Monroe: o uderzającej urodzie, lekko wyzywających. Marysia zawsze była mocno umalowana, podkreślone oczy, jaskrawa szminka, mogła przyciągać uwagę” – opowiada mi Małgorzata Szpakowska.
To małżeństwo trwa jeszcze krócej niż poprzednie. Maria również często wyjeżdża. Najczęściej do rodzinnej Bułgarii. „Chyba oboje bardzo się sobą rozczarowali. Wydaje mi się, że Marysia chciała mieć normalnego męża, a Ket był ostatnią osobą, za którą należało wychodzić za mąż. Ona sobie poszła w świat, na Zachód, jego to dosyć dotknęło. Zachowali jednak przyjazne stosunki. Kiedy odwiedzała później Polskę, to zatrzymywała się u niego” – mówi Szpakowska.
Po tym małżeństwie została w domu Keta jedna zagadkowa pamiątka. A mianowicie medal Odrodzenia Bułgarii, którym został odznaczony w 1979 roku. Nie mam pojęcia za co.
Fragment ze Swinarskim
Jeden z najsłynniejszych tekstów Keta poświęcony zostaje zmarłemu reżyserowi teatralnemu Konradowi Swinarskiemu. Między opisami wspomnień, spektakli, refleksją na temat twórczości i charakteru reżysera pojawia się historia o Konstantym czekającym na ważny telefon z ambasady z informacją o przyznanej mu wizie. Siedzący na walizkach krytyk, na kilka godzin przed wylotem, orientuje się, że dziś już nie zdąży wylecieć na festiwal do Iranu, musi zabukować lot na następny dzień i poinformować Swinarskiego, że dołączy do niego na miejscu. Obiecuje, że dowiezie mu pieniądze. Kilka godzin później pojawia się informacja o tym, że reżyser zginął w katastrofie lotniczej w Damaszku.
Ket pisze o tym tak, że czytelnikowi nie przychodzi do głowy, że gdyby nie problemy formalne, sam by zginął. Jakby myśl o własnej śmierci była dla niego zbyt abstrakcyjna, by w ogóle brać ją pod uwagę.
Fragment ósmy
W redakcji „Dialogu” do dziś stoi biurko Puzyny. Jest duże, drewniane i godne. Podobno niski Ket zabawnie przy nim wyglądał.
Redaktorem naczelnym pisma będzie do końca życia. Zarówno Jacek Sieradzki, jak i Małgorzata Szpakowska wspominają, że funkcję traktował bardzo poważnie, realizując się w swojej roli, chociaż to zadanie nie zawsze było dla niego łatwe. Ale też niełatwe były czasy. Jako bezpartyjny redaktor naczelny w upartyjnionym państwie przetrwał siedemnaście lat. Musiał chwilami kluczyć, czasem coś rozgrywać, czasem ustępować. Nie tylko po to, żeby się utrzymać na stanowisku, ale po to, by pismo mogło przetrwać bez zbyt dalekich koncesji. To wymagało talentów dyplomatycznych, ale również bardzo mocnego kręgosłupa, żeby się w tych rozgrywkach nie zatracić. Ket miał i jedno, i drugie.
„Z drugiej strony – opowiada dalej Szpakowska – zdarzało mu się dokonywać rzeczy niemożliwych. Po powrocie do «Dialogu» w 1972 roku zaproponował mi etat. Co samo w sobie było pomysłem wariackim, ja stosunkowo niedawno wyszłam z więzienia, politycznie byłam co najmniej podejrzana, dla niego też to było wielkie ryzyko. Ale «Dialogowi» właśnie wtedy zmieniano wydawcę z Wydawnictw Artystycznych i Filmowych na koncern RSW–Prasa–Książka–Ruch. I Ket wymyślił, że w ogólnym zamieszaniu to przejdzie. I miał rację. Przeszło”.
Biurko nie jest jedynym śladem, który przetrwał po nim w redakcji. Jacek Sieradzki zaznacza, że pismo „w duchu” pozostaje tworem Puzyny. Niezmiennie od lat we wtorki w redakcji odbywają się kolegia, których termin i charakter również jest pamiątką po Konstantym – podobnie jak myślenie o „Dialogu” jako całości czy też traktowanie układu numeru i pojawiających się w nim tytułów jako autorskiej wypowiedzi naczelnego.
Jednak pomimo niewątpliwych talentów redaktorskich współpraca z Puzyną nie zawsze była prosta. Byli współpracownicy opowiadają o wybuchowym charakterze szefa, któremu zdarzyło się i krzyczeć, i rzucać tym, co miał pod ręką. Złośnikiem był wielkim. Szpakowska wspomina historię, kiedy to zobaczyła na korytarzu redaktora Puzynę kopiącego ze złością windę ściągniętą mu sprzed nosa.
Fragment Jacka Sieradzkiego
Jacek Sieradzki: Kiedy przychodziło się do Keta na wino, to było cudownie, inteligentnie, człowiek czuł, że siedząc u niego, złapał Pana Boga za nogi, ale samotność wyłaziła tam z każdego kąta. Puzyna był człowiekiem towarzyskim, który prowadził życie samotnika z wyboru. Miał rozmaite drogi ucieczki: zwiewał do przyrody, do lasu, do długich spacerów. Potrafił bardzo dyskretnie wycofać się ze spotkań, szczególnie tych o charakterze oficjalnym, nie znosił celebry, ale parę razy widziałem go w sytuacjach absolutnego szczęścia, wynikającego tylko z tego, że trafił na dobrego rozmówcę.
Fragment dziesiąty
„W czasie moich studiów na Akademii Teatralnej pod koniec lat 70. jeden z kolegów na gazetce ściennej wywiesił tekst ze słowami: «A redaktor Puzyna wciąż nie pisze. Panie redaktorze, zapraszamy, może znajdzie się większa liczba ludzi do przebijania głową muru»” – opowiada Jacek Sieradzki. Ten napis odnosił się do dość nietypowej sytuacji Keta, uznawanego już za życia za jednego z najwybitniejszych krytyków teatralnych, który o teatrze pisał niezwykle rzadko, mało tego, który do teatru również rzadko chodził.
Powody tego wycofania pojawiają się różne. Sieradzki zaznacza, że Puzyna uznawał, iż redaktorowi naczelnemu poważnego pisma jednak nie wypada brać udziału w bieżącej publicystyce, a tym samym… zrażać do siebie potencjalnych autorów, innym problemem była cenzura. Jeszcze inaczej tę sytuację przedstawia Leszek Kolankiewicz w swoich „Dziadach”, gdzie cytuje Keta: „Tak naprawdę każdy ma pewnie swój teatr, taki, na który jest wrażliwy – wiesz, mój teatr już chyba przeminął”.
Teatrem, który na długo stał się wielką miłością Puzyny, był teatr studencki. To z okresu tej fascynacji pochodzą wszystkie opowieści o księciu, który najbardziej lubił siadywać na podłodze i wchodzić w trwające do rana imprezy i dyskusje. „Dziś już się tego nie pamięta, nasz establishment sceniczny miał cały ten teatr – dziś byśmy go nazwali alternatywnym – w głębokiej pogardzie. A on był nim zachwycony i chciał o niego walczyć, pokazując jego polityczność, wartość artystyczną. To wszystko skończyło się po karnawale Solidarności, w który Puzyna był zaangażowany po uszy, i po stanie wojennym” – wyjaśnia Sieradzki.
Najsłynniejszy, najczęściej cytowany fragment tekstu Keta, z „Przejaśnienia”, brzmi tak: „Po jaką cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, żeby pisać o życiu? Co, ględzić o pięknie? Wystawiać cenzurki, układać teatralne tabele ligowe? Szkoda na to papieru i czasu, póki nie chodzi o nic więcej”.
A czytając teksty Puzyny, można zobaczyć, że życie potrafił on znaleźć i w teatrach studenckich, i w najważniejszych polskich spektaklach, takich jak „Apocalypsis cum figuris” Jerzego Grotowskiego czy „Umarłej klasie” Tadeusza Kantora; oglądając ulice Nowego Jorku oraz operę, która może była trochę głupia, ale co z tego, skoro była jednocześnie absolutnie piękna.
Fragmenty Kasi
Mój stosunek do Keta jest dość problematyczny, ponieważ mam wrażenie, że on mnie jakoś pośmiertnie nie lubi. Nie powiem też, żebym ja go uwielbiała. Leitmotivem pracy nad tym tekstem był moment, w którym dowiaduję się o istnieniu jakichś archiwów, zawartość niektórych z nich z opowieści znam dość dokładnie – i nagle powstają niespodziewane problemy z dotarciem do nich. Odsyłanie z jednej instytucji do drugiej, oświadczenia, że nie ma czegoś, co powinno tam być, biblioteki zamknięte z powodu koronawirusa i wakacji oraz klasyk: ludzie nieodpowiadający na maile. Czasem mam wrażenie, że brakuje tylko tajemniczych morderstw i kradzieży.
Myślę, że Ket broni przede mną swojej prywatności. I w sumie czasem trudno się z nim nie zgodzić. Kiedy pisze do Błońskiego, że w ramach nudy i przestoju w jakiejś podpisanej fuszce obmacuje panienkę od biletów, mam ochotę go srogo zbesztać. Potem przypominam sobie o tym, co ja mogłam do kogoś pisać, kiedy miałam 16 lat, i myślę, jak bym nie chciała, żeby ktokolwiek to zobaczył. Czuję pewne skrępowanie, zadając pytanie o to, jaki on był; jeszcze większe, odnajdując anegdoty i wypowiedzi zapisane w pośmiertnych publikacjach o Puzynie podsumowane różnymi wariacjami stwierdzenia „i taki właśnie był Ket”.
Jerzy Koenig w tekście „Kim był Puzyna?”: „Dbał o swój image. I wtedy, gdy poprawiał przed lustrem krawat i fryzurę, i wtedy, gdy ważył każde słowo, kiedy przyszło mu występować publicznie, i wtedy, gdy dobierał sobie znajomych, przyjaciół, nawet towarzystwo w podróży, współbiesiadników przy stole. I wtedy, gdy pisał, i wtedy, gdy miał gdzieś z kimś pójść, z kimś się publicznie pokazać (...). Panuje opinia, że był abnegatem, że był nieuporządkowany, że ubierał się jak podopadło, że żył po franciszkańsku. To też nie jest prawdą. Że nie lubił fałszywych konwencji, wymuskanej elegancji petit bourgeois, celebry, rygoru i wczesnego wstawania? Mój Boże, kto to lubi? Ket nie wstydził się powiedzieć, czy pokazać swojego «nie». Nie cierpiał, jeśli do czegokolwiek był zmuszany. I lubił zwykle to, co naprawdę lubił”.
Krzysztof Pomian w tym samym bloku tekstów z „Dialogu”: „A przecież bawiliśmy się doskonale, a Ket był jedną z głównych gwiazd naszych wieczorów. Dużych spędów towarzyskich nie lubił. Najlepiej czuł się w małym gronie, wśród kilku bliskich osób. Występował wtedy jako autor dowcipów, monologów i całych skeczy, które sam odgrywał i które potrafiły powodować wybuchy śmiechu nawet wówczas, gdy były wszelkie powody do przygnębienia. Jego przebojem była recytacja jakiejś powieści Mniszkówny, ale repertuar miał o wiele bogatszy”.
I Tadeusz Łomnicki: „Stanęliśmy na szosie, obok bramy wjazdowej do jakiegoś PGR-u. Ja wysiadłem i zająłem się reperacją, pan Konstanty pozostawał w aucie, przyglądając się obsadzonej kasztanami alei, która prowadziła do jakichś zabudowań w głębi. Uszkodzenie na szczęście okazało się drobne, więc po chwili znów zająłem miejsce za kierownicą. Miałem właśnie uruchomić silnik i powrócić do przerwanej rozmowy, gdy zauważyłem, że Puzyna mnie nie słucha. Nadal intensywnie wpatrywał się w głąb alei. Zapytałem z ciekawością, co też tam widzi, na co poważnie odpowiedział: – Pamiętam, że przed wojną gałęzie tych kasztanów sięgały ziemi. Nie zrozumiałem. Po chwili wyjaśnił: – Tu się wychowałem, tu był nasz majątek. I znów wykrzywił twarz uśmiechem”.
*
Czy z takich fragmentów da się w ogóle zbudować biografię?
Fragment dziesiąty
Do Nowego Jorku wyjeżdża w 1986 roku. Ma wtedy 57 lat i zaczyna studia na Graduate City University of New York. Będzie pisał pracę doktorską „Witkacy i rewolucja” u Daniela Geroulada, którego kilka lat wcześniej edukował na temat swojego ulubionego dramatopisarza. Witkacego Puzyna, dzięki swojej pracy badawczej, a także publikacji zbioru dramatów, właściwie odzyskał dla świata.
Wiele osób się dziwi. Ten redaktor Puzyna ma zostać zwykłym studentem, niechętny wszelkiemu przymusowi i strukturze zacząć na nowo chodzić na zajęcia, średnio mówiąc po angielsku, chce pisać prace zaliczeniowe? Wątpliwe wydaje się to, czy Ket w ogóle zrobi ten doktorat, o którym mówi i myśli od 1954 roku. W życiorysach oddawanych w kolejnych instytucjach, z którymi współpracuje, pisze, że zaraz zacznie pracę kandydacką, Raszewski wspomina w „Raptularzu”, że Ket prosi go o zostanie swoim promotorem. Szpakowska zaś zaznacza, że opublikowany i opracowany przez niego zbiór dramatów Witkacego, w większości pierwodruków, wraz ze wstępem krytyka to był gotowy doktorat. Według plotek powodem, dla którego nie przystąpił do jego obrony, była kłótnia z Kazimierzem Wyką. Sam zaś Ket żartuje, że nie chciało mu się dodawać poprawnych akademickich przypisów.
Tym razem jednak sprawa wydaje się pewna. Konstanty mówi Sieradzkiemu, że za niedługo czeka go emerytura, on chce zaś podróżować po świecie. Dyplom amerykańskiej uczelni ma być do tego przepustką. Szpakowskiej zaś zwierza się, że nie wie, czy w ogóle wróci ze Stanów. Czuje się zmęczony. Wyjazd ma być dla niego szansą.
I chyba spełnia oczekiwania redaktora:
„Okres amerykański był dla niego niezwykle ważny. Bardzo podobał mu się Nowy Jork i kondycja studenta. Bawiło go, że mieszka w akademiku, dzieląc pokój z Koreańczykiem, z którym może się porozumiewać tylko po angielsku, a żaden z nich nie włada dobrze tym językiem. Zachwycony był nowojorskimi ulicami, które traktował jak całkiem odrębny rodzaj teatru. Cieszył się, że dojechał aż do Kalifornii i mógł się wykąpać w Pacyfiku. W Ameryce w pełni doszedł do głosu dziecinny aspekt osobowości Keta będący ważnym składnikiem jego wrażliwości estetycznej. Tak przecież było wcześniej z jego fascynacją teatrami offowymi czy polskim teatrem studenckim. On swoją Amerykę traktował trochę jak zabawkę” – opowiada Małgorzata Szpakowska.
W „Dialogu”, już po śmierci Keta, zostają opublikowane fragmenty jego niedoszłego doktoratu. Puzyna pisze w nim: „Witkacy twierdził – mówiąc najogólniej – że dawne społeczności hierarchiczne tworzyły warunki dla rozkwitu wielkich indywidualności, zaczynają one jednak znikać z chwilą zanikania feudalizmu. Jeszcze w kapitalizmie dziewiętnastowiecznym jednostka ma możliwość swobodnego kształtowania samej siebie, lecz rozwój społeczny zmierzający ku demokratycznym społeczeństwom masowym oznacza kres wielkich indywidualności. Znikać w związku z tym będą także uczucia metafizyczne oraz religia, filozofia i sztuka. Nastąpi powolne zwycięstwo gatunku nad indywiduum. Z opozycji tych dwóch pojęć wynika u Witkacego ambiwalentny stosunek do całego procesu: tragiczny dla jednostki, jest on być może pozytywny dla gatunku”.
Zastanawiam się, czy pisząc te słowa, myśli o ludziach, wśród których dorastał, czy przypomina mu się toruńskie mieszkanie, niebanalna rodzina, goście artyści, świat podglądany od kulis. Ludzie, których już wokół nie ma. Zgodnie zresztą z teorią Witkacego.
Fragment z Keta
„Wolność to uświadomiona niekonieczność” – lubił mówić Ket. Zanotowałam, ale nie mam pojęcia, skąd to mam.
Fragment jedenasty
Powrót do Polski był dla niego trudny. Miał być tylko krótką przerwą przed kolejną wyprawą do Stanów. Ciągnęło go tam, chociaż ponowny wyjazd nie był taki prosty. „Powietrze jakoś ze mnie wyszło” – skarżył się w liście do Daniela Geroulda.
W tym czasie Puzyna zaskakuje wszystkich publikacją swojego pierwszego i jedynego tomu wierszy pt. „Kamyki”, który jednak nie przynosi mu spodziewanej satysfakcji. Jak pisze Tadeusz Nyczek: „Biedne i piękne «Kamyki» – dwukrotnie spóźniły się na swój czas. Napisane i wydane w 1956 roku byłyby fragmentem żelaznego kanonu poezji październikowej. Napisane i wydane w okolicach 1968 czy 1970 roku, weszłyby do kanonu poezji nowofalowej, podobnie jak wiersze starszych nieco od pokolenia Nowej Fali Moczulskiego czy Karaska, bliskie hasłu mówienia wprost. Opublikowane w 1989 minęły bez żadnego echa”.
„Jeśli dalej tak pójdzie, zgniję tu w końcu w piwnicznej izbie, podpierając walący sufit. I dojdzie do Ciebie tylko parę wycinków pt. Bolesna strata polskiej kultury” – dodaje Puzyna w liście do Stanów.
Fragment dwunasty
„Nikt się nie spodziewał jego śmierci, choć właściwie nie powinno to być aż tak wielkie zaskoczenie. Od dawna miał problemy z sercem, a zupełnie nie potrafił dbać o siebie. Jadł byle co, do lekarzy nie chodził, gospodarstwo prowadził raczej kawalerskie – wspomina Małgorzata Szpakowska. – Ale kiedy kogoś widuje się codziennie, nie dostrzega się zmian fizycznych. Ket gorzkniał, to było oczywiste, ale z tego, że się źle czuje, nie zdawaliśmy sobie sprawy”.
Pojechał z przyjaciółmi na wakacje do Augustowa nad jezioro Białe. Na ostatnim swoim zdjęciu wyglądał na zamyślonego, chociaż fotografia utrzymana jest w aranżacji wakacyjnej. Nic wyjątkowego. „Opowiadano nam, że to było tak: Ket wstał i powiedział do przyjaciół: muszę pójść rozćwiczyć rękę, bo mnie boli. Ale to nie były skurcze. Kiedy karetka zabrała go do szpitala, okazało się, że zawał był rozległy. Żył jeszcze chyba kilka dni, ale ja już nie zdążyłem do niego pojechać” – wspomina Jacek Sieradzki.
Puzynę odwiedziły Szpakowska i Małgorzata Semil. Był już bardzo słaby, rozbudziła go tylko dyskusja o powołaniu rządu Mazowieckiego, którego był przeciwnikiem. Raszewski pisze w „Raptularzu”, że Ket przed samą śmiercią miał poprosić o kartkę i coś do pisania. Pasuje na ostatnią prośbę literata, chociaż ja w te ostatnie zdania nie wierzę. Myślę, że to wszystko jest zbyt straszne, by mówić jeszcze coś mądrego.
Konstanty Puzyna zmarł 28 sierpnia 1989 roku. Organizacją pogrzebu zajęła się redakcja. W teczkach w Instytucie Teatralnym można odnaleźć pismo, w którym szef gabinetu tłumaczy się, że Ministerstwo Kultury „z powodu braku środków budżetowych nie ma możliwości zapłacenia 5 mln zł na dokończenie prac przy nagrobku zm. Konstantego Puzyny”. Zaleca również, by ponowić pytanie w 1991 roku. Być może wtedy świeża demokracja będzie miała więcej pieniędzy na kulturę.
Fragment Różewicza
***
Pamięci Konstantego Puzyny
Czas na mnie
czas nagli
co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic
więc to już
wszystko
mamo
tak synku
to już wszystko
a więc to tylko tyle
tylko tyle
więc to jest całe życie
tak całe życie
Ket, a czego ty byś jeszcze chciał?