Pływanie w pustym basenie
fot. Magda Hueckel

8 minut czytania

/ Teatr

Pływanie w pustym basenie

Katarzyna Niedurny

W najnowszym spektaklu Janiczak i Rubin analizują strategię hitlerowskiej propagandy. Postaci zakorzenione są w rzeczywistości, jednak na scenie zostają przedstawione sztucznie i fasadowo

Jeszcze 2 minuty czytania

Terezin, rok 1944. Do znajdującego się w mieście obozu koncentracyjnego i getta przyjeżdża na inspekcję delegacja Czerwonego Krzyża. Wizyta przebiega bardzo pomyślnie. Panujące tam warunki są nadspodziewanie dobre. Na ulicach gra orkiestra, w sali gimnastycznej funkcjonuje synagoga. Nie ma przemocy, opresji, ludzie wydają się najedzeni i zadowoleni. Kilka miesięcy później naziści postanawiają pójść za ciosem i nakręcić film o tym niezwykłym miejscu, w którym pod opieką Trzeciej Rzeszy spokojnie końca wojny oczekują Żydzi. Ma to być dowód zaświadczający o humanitarnym podejściu agresorów. 

Jednak to, co zobaczyli przedstawiciele Czerwonego Krzyża, i to, co za pośrednictwem kamery miało ukazać się oczom publiczności, to była tylko dekoracja zasłaniająca codzienne życie Theresienstadt: głód, przemoc, fatalne warunki zakwaterowania oraz wywózki do obozów śmierci. Film miał się stać narzędziem maskującym rzeczywistość, ustawiającym barierę między tym, co jest prawdą, a tym, co dociera do oczu widza. 

Okrucieństwo tej sytuacji dodatkowo wzmagał fakt, że film przygotowywali więźniowie obozu. To oni ze świadomością okrutnej realności mieli przekonać oglądających na całym świecie, jak dobrze im się żyje. Stawka była wysoka. Z jednej strony był to dla opinii publicznej dowód, że pogłoski o bestialskim traktowaniu więźniów przez nazistów są grubo przesadzone, z drugiej film miał zachęcić Żydów do dobrowolnego zgłaszania się do obozu. Gwarantem wiarygodności przygotowanego materiału był reżyser: Kurt Gerron – aktor, filmowiec, gwiazda kina lat 30. W dodatku zdecydowanie opowiadający się przeciwko Hitlerowi. Jak można się domyślić, realizacja tego filmu była dla niego propozycją nie do odrzucenia, zaś sama produkcja podlegała na każdym kroku szczegółowej kontroli. 

Jolanta Janiczak Kurt Gerron. Führer daje miasto Żydom, reż. Wiktor Rubin. Teatr Śląski w Katowicach, premiera 6 czerwca 2019Jolanta Janiczak „Kurt Gerron. Führer daje miasto Żydom”, reż. Wiktor Rubin. Teatr Śląski w Katowicach, premiera 7 czerwca 2019W spektaklu Joli Janiczak i Wiktora Rubina na deskach Teatru Śląskiego Kurt Gerron (grany przez Agnieszkę Kwietniewską) zadaje sobie pytania: czy w tym materiale filmowym da się przemycić sekretną wiadomość dla widza? czy da się go ostrzec, że to tylko propagandowa pułapka? czy w tym mieście z dykty, wśród dźwięków orkiestry możliwe jest wykorzystanie filmu i nadarzającej się okazji do swoich celów? A także: co będzie dla reżysera prawdziwym sukcesem artystycznym – zbudowanie iluzji nie do podważenia czy złamanie jej i działanie wbrew zamówionemu dziełu?

 „Der Führer schenkt den Juden eine Stadt” – taki tytuł miał nosić ten nigdy niedokończony film z obozu. Tytuł katowickiego spektaklu to jego dosłowne tłumaczenie, uzupełnione o nazwisko Kurta Gerrona, które wysuwa się przed wybitnie propagandowe sformułowanie. Twórcy zamierzają ponownie odczytać materiał archiwalny oraz rozmontować filtr nałożony na niego przez nazistów, czyli spojrzeć na nagranie oczami reżysera, przyznać mu status prawdziwego autora propagandy.

W spektaklu to zadanie realizowane jest na dwa sposoby. Pierwszy z nich to rozmontowanie strategii artystycznych, które zostały użyte w filmie, poprzez działanie na samych nagraniach i w sferze wizualnej. To, w jak łatwy sposób znaki artystyczne sterują naszą wyobraźnią, widoczne jest już na początku spektaklu. Na zawieszony nad sceną pomost wchodzi kilkunastu statystów. Wszyscy trzymają w rękach litery, które składają się w napis: Arbeit macht frei. Pod nim umieszczonych zostało kilka ekranów – główny element scenografii – na których cały czas odtwarzane są fragmenty filmu Gerrona, nagrania przygotowane wcześniej przez twórców bądź relacja na żywo ze sceny, filmowana przez obecnego tam kamerzystę.

Najciekawsza w tym spektaklu jest praca twórców wykonana na materiałach archiwalnych. Już sama opowiedziana na scenie historia powstania nagrań daje widzom narzędzia do ich odczytania. W dodatku liczne zapętlenia, powtórzenia, zbliżenia oraz sposób instalacji na scenie nadają filmom nowe konteksty. Najbardziej wstrząsające jest wielokrotnie powtarzane nagranie przedstawiające grupę dzieci śpiewających arię z opery „Brundibar”, która swoją premierę miała właśnie w Terezinie. Dzieci są na nim niezwykle skupione. Z tym widocznym na twarzach napięciem kontrastuje wesoło wyśpiewywana przez nie melodia oraz namalowana na twarzach prowizoryczna charakteryzacja. Wstrząsająca jest również scena, w której grupa mężczyzn zdejmuje stroje oznaczone gwiazdą Dawida i nago idzie pod prysznice. Tam jest to kąpiel po meczu. Rubin i Janiczak jednak już wcześniej powiedzieli, że większość aktorów tego filmu umrze w komorach gazowych w Auschwitz.

Tym, co rzuca się w oczy na przedstawionych nagraniach, jest ogromna koncentracja statystów. Tak jakby skupienie się na czynnościach takich jak śpiew, gra w piłkę, lepienie garnków pozwalało uchronić się przed śmiesznością projektu, w którym statyści w strachu odgrywają oczywiste dla nich kłamstwo. Na scenie aktorzy mają możliwość komentowania procesu tworzenia filmu. Opowiadają o tym, jak trzeba było pomalować się farbą, żeby wydawać się opalonym, o tortach zrobionych ze styropianu, wymuszonych uśmiechach. To kłamstwo obrazowo przedstawia przygotowane na potrzeby spektaklu nagranie, na którym dziewczyny dostają rozkaz pływania w basenie. Tylko że basen jest pusty. Kiedy w nim siedzą, zabetonowany dół staje się więzieniem.

Rubin i Janiczak zwracają również uwagę na jeszcze jedną możliwość, którą dawał statystom udział w filmie – możliwość pokazania swojej twarzy, bycia zapamiętanym wbrew czekającej ich Zagładzie. To spostrzeżenie uruchamia drugą strategię walki z propagandową funkcją nagrania. Z obecnych tam tłumów wyciągnięte zostaną konkretne twarze, i to one mogą opowiedzieć na scenie swoją historię. W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” Jola Janiczak wymienia, które obecne na scenie postaci miały swoje pierwowzory.

fot. Magda Hueckel

Jednak mimo tego, że postaci zakorzenione są w rzeczywistości, na scenie zostają przedstawione niezwykle sztucznie i fasadowo. Każda z nich staje się jednym problemem, który w całości ją określa. Przez to zgromadzona na scenie grupa wydaje się nudna. Odgrywa rolę galerii typów znanych widowni: matki poświęcającej się dla syna, kobiety nieszczęśliwej z powodu urody, nazisty służbisty. Pomimo próby prowadzenia pogłębionej opowieści twarze pozostają tu jedynie szkicami, których historia gdzieś nam umyka. Efekt ten potęguje jeszcze bardziej charakterystyczny język Janiczak – formalny, pełen zamkniętych w pojedynczych frazach sentencji. Tym razem wydają się one sprzyjać sztuczności i separacji – życie postaci jest zamknięte w kilku zdaniach. Ta narracja nie została w żaden sposób przełamana. Zdecydowanie ciekawiej wypadło to, co działo się na ekranach. 

Podobno występy Kurta Gerrona w prowadzonym przez niego obozowym kabarecie wzbudziły oburzenie części współwięźniów. Przedmiotem jego żartów była otaczająca go w Terezinie rzeczywistość, a nawet śmierć z głodu. W Teatrze Śląskim w finałowej scenie spektaklu Gerron zmuszony zostaje przez opiekującego się produkcją filmową SS-mana (Mateusz Znaniecki) do powtórzenia tej zabawy. Zachęcany jest do żartów z Hitlera, a wreszcie do dokonania mordu rytualnego na mundurowym, który gotów jest się poświęcić dla filmu, a co za tym idzie, dla Trzeciej Rzeszy. To granica, której Gerron nie chce przekroczyć. Nie wykona tego rozkazu. Nie może zmienić kłamstwa w rzeczywistość, a tym samym sprawić, by film propagandowy odniósł sukces. Bo wtedy już nawet sztuka nie dałaby nikomu chwili wytchnienia.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).