Trzy osoby wracają samochodem z rodzinnego domu, w którym wydarzyła się tragedia. Nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać i jak zachować się wobec tego, co się stało. Przeraża ich także konieczność konfrontacji z rodziną i własną przeszłością. Więcej tu znaków zapytania niż informacji.
Tak zaczyna się spektakl „Kiedy stopnieje śnieg” w reżyserii Katarzyny Minkowskiej z dramaturgią Tomasza Walesiaka. Duet ten konsekwentnie tworzy teatr realistyczny, fabularny, pod względem konstruowania historii – wręcz filmowy. Oparty głównie na dialogu i drobiazgowo portretujący bohaterów wydarzeń. W spektaklu „Orlando. Bloomsbury” (Narodowy Stary Teatr) była to społeczność zgromadzona wokół Virginii Woolf, w „Moim roku relaksu i odpoczynku” (Teatr Dramatyczny w Warszawie) główna bohaterka i jej najbliższe otoczenie to także osoby zawodowo zajmujące się sztuką. W „Kiedy stopnieje śnieg” reżyserka bierze na warsztat rodzinę.
Zwolennicy takiego teatru zwrócą uwagę na umiejętność pracy z dużą grupą aktorów i sceniczną maszynerią oraz dopracowanie spektakli. Oponenci dodadzą do tej listy uwagę, że w gruncie rzeczy wszystko to jest bardzo bezpieczne i w swoim epickim rozmachu – nieco za długie.
Ten teatr środka wydaje się idealną propozycją na otwarcia nowych kadencji dyrektorek i dyrektorów instytucji – jak pokazuje praktyka, w szczególności tych warszawskich. Wielkoobsadowe spektakle umożliwiają pokazanie się (prawie) całemu zespołowi, aktorzy dostają możliwość stworzenia pełnokrwistych ról, a publiczność otrzymuje bezpieczny i łatwy do odczytania przekaz. Jest monumentalnie i zrozumiale, a przy okazji nowocześnie. Spektaklem „Mój rok relaksu i odpoczynku” Minkowska otwierała dyrekcję Moniki Strzępki w Teatrze Dramatycznym. Przedstawienie odniosło sukces. Szczególnie dobrze zostało przyjęte przez konserwatywną krytykę, która dostrzegła w nim kontynuację mieszczańskiej linii programowej poprzedniego dyrektora teatru, Tadeusza Słobodzianka. Tylko w nieco lepszym wydaniu.
„Kiedy stopnieje śnieg” otwiera z kolei dyrekcję Anny Rochowskiej w TR Warszawa („Miasto kobiet”, pierwsza w tym sezonie premiera, zostało zamówione jeszcze przez Grzegorza Jarzynę). I także tym razem zaangażowano sporą część zespołu, która prowadzi widzów przez obyczajową historię. Spektakl nawiązuje także do tradycji instytucji. Trudno nie porównywać go z wcześniejszymi, prezentowanymi tam hitowymi spektaklami Kornéla Mundruczó: „Nietoperzem”, a w szczególności „Cząstkami kobiety”, odnoszącymi duży sukces w Polsce i pokazywanymi na zagranicznych festiwalach.
„Kiedy stopnieje śnieg”, TR Warszawa, premiera 9 lutego 2024Centralną postacią przedstawienia jest zbuntowana i trochę pijana kobieta, grana przez Izabellę Dudziak (która gościnnie pojawiła się też w „Moim roku relaksu i odpoczynku”). Poznajemy także jej brata (w tej roli Jan Dravnel). To dobry syn i zaangażowany farmaceuta. Każdemu chce pomóc, a w podręcznej torbie ma przygotowane leki na każdą okazję. Jest tam również ich ciężarna kuzynka, artystka filmowa i teatralna (Justyna Wasilewska).
Jadą do domu, który dawno już opuścili. Nie czują się tam jak u siebie. W tym porzuconym przez nich świecie centralną postacią jest ojciec (Mirosław Zbrojewicz), architekt, poważny i zasadniczy, patriarchalny protoplasta. Starsze pokolenie reprezentują również jego żona (Maria Maj) – ciepła i sympatyczna, ale także nieporadna i uciekająca od problemów, oraz siostra – nie wiemy, czy jego, czy jej (Magdalena Kuta). Na miejscu jest też kolejny syn architekta (Rafał Maćkowiak) – dystansujący się od wszystkiego ironicznym poczuciem humoru. Nikt z nich nie wie, co zrobić z rodzinną tragedią. Ta tragedia to samobójstwo nastolatki (Antonina Marcyniak) – wnuczki, córki, bratanicy. Przecież w ich rodzinie wszystko układa się zupełnie dobrze.
Rodzina żartuje, rozmawia, sprawnie omijając główny temat, dystansuje się, uprawia od dawna znane rytuały, popija winem tabletki uspokajające. Tylko rodzice zmarłej dziewczyny (Aleksandra Popławska i Tomasz Tyndyk) nie potrafią ukryć cierpienia. Jego symbolem na scenie jest również widmowa obecność zmarłej, która w ciszy krąży wokół innych postaci.
W inny sposób wydarzenie to przeżywa główna bohaterka spektaklu – być może ze względu na swoją prywatną historię. Wiemy, że chorowała na depresję. Stara się pocieszyć brata. Chociaż jest w niej dużo złości na najbliższych, uważa, że w takich chwilach rodzina powinna się jednoczyć i razem stawiać czoło problemom. Jeszcze inaczej reaguje jej kuzynka. Od razu przyjmuje zdystansowaną pozycję. Opowiada o tym, jak na jej sposób postrzegania świata wpływa doświadczenie tworzenia filmów. Zamiast współodczuwać, układa w głowie kadry, zapisuje w myślach scenariusz.
W tym spektaklu nie otrzymujemy wszystkich informacji bezpośrednio. Brak tu tradycyjnej ekspozycji. Rodzina nie tłumaczy sobie tego, co wszyscy i tak wiedzą. Trochę można odczytać z półsłówek, gestów, spojrzeń oraz gwałtownie zatrzymanych słów. Także dzięki temu najmocniejszym punktem spektaklu są dialogi – bardzo naturalne, uważne i wnikliwe. Podkreślane przez świetne aktorstwo, wypracowane latami w jednym z najlepszych zespołów teatralnych w Polsce.
Nie obywa się jednak bez ujawnienia kilku rodzinnych tajemnic. Odtworzona zostaje samobójcza historia rodziny, a tajemnicze śmierci wujka i dziadka nabierają nowego sensu. Jednak prawda nie przynosi tu oczyszczenia; atmosfera staje się coraz gęstsza, a złość, żal i uczucie zawodu trudniej jest ukryć. Dochodzi do wybuchu, ale małego, na miarę tej rodziny; takiego, który nic nie zmienia. Dwa pokolenia nie naprawiają stosunków, ani też ich nie zrywają. Korzyść z tej trudnej sytuacji wynosi tylko trójka, która wraca do miasta. W swoich wspólnych doświadczeniach i zrozumieniu odnajdują wsparcie.
Całość opowieści ujęta jest w dodatkową ramę. Od pewnego momentu w tle wybrzmiewają wypowiadane z offu komentarze Dudziak, Wasilewskiej i Dravnela, którzy powtarzają całą historię rodzinnego spotkania, ustalając, co się tam działo. Na końcu dowiemy się, że w drodze powrotnej tej trójce przydarzył się niegroźny wypadek. Postać Dravnela przyznaje, że nie pamięta niczego z tego dnia. Nie wiemy, czy to na skutek stresu czy zażywanych tabletek uspokajających. Spektakl jest więc perspektywą dwóch pozostałych pasażerek. Ta rama wydaje mi się niepotrzebna. Przekazuje tylko jedną informację – o wyprowadzeniu z równowagi pozornie spokojnego bohatera – i nie wnosi wiele. Zaś nałożona na całość niepotrzebnie komplikuje strukturę spektaklu.
Reżyseria, autorka sztuki: Katarzyna Minkowska
Dramaturgia, autor sztuki: Tomasz Walesiak
Scenografia: Katarzyna Minkowska, Łukasz Mleczak
Kostiumy: Jola Łobacz
Muzyka: Wojciech Frycz
Choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
Wideo: Agata Rucińska
Reżyseria światła: Paulina Góral
Obsada: Jan Dravnel, Izabella Dudziak, Magdalena Kuta, Rafał Maćkowiak, Maria Maj, Antonina Marcyniak, Aleksandra Popławska, Tomasz Tyndyk, Justyna Wasilewska, Mirosław Zbrojewicz
Mam pewien kłopot z teatrem, który wydaje się realizować scenariusze filmowe na deskach sceny. Zwłaszcza gdy nie zadaje pytania, jakie korzyści przynosi danej historii medium teatralne i możliwość odegrania jej przed widzami tu i teraz. Po co udawać, że widowni nie ma, a wydarzenia rozgrywać z iście rekonstruktorskim zacięciem? Doceniam jednak kunszt twórców, którzy mają wizję tego, co chcą zrobić na scenie, oraz zespołowe aktorstwo, nadające przedstawieniu głębię i sens. Mam tylko nadzieję, że nowa dyrekcja TR Warszawa w kolejnych produkcjach pokaże, że równie ważna jest dla niej wpisana w tę instytucję inna tradycja – artystycznego eksperymentu oraz radosnej rezygnacji z klasycznych rozwiązań. Szczególnie gdy bezpieczne strategie zostały wypróbowane już na początku.