Punktem wyjścia spektaklu „Śnieżka nie chce spać”, duetu Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak, jest krytyczna lektura tytułowej baśni. Twórcy, przyglądając się tekstowi, zadają pytanie o los matki królewny, zastanawiają się także nad gestem księcia, całującego w usta obcą, leżącą w trumnie martwą dziewczynkę. Szkoda tylko, że pytania są tu ciekawsze od odpowiedzi. Tak jakby twórcom nagle odechciało się robić ten spektakl.
Mimo że Śnieżka (w tej roli świetna nastoletnia aktorka Zuzanna Konsik) w baśni braci Grimm ma dopiero siedem lat, w spektaklu jest już nastolatką, która powoli wychodzi z roli dziecka, co wpływa na relacje w jej rodzinie. „Cerę ma jasną jak śnieg, policzki rumiane jak krew, a włosy czarne jak heban”, nie przypomina jednak uroczej księżniczki z animacji Walta Disneya. Twórcy spektaklu stylizują ją raczej na znaną z młodzieżowego serialu „Wednesday” Wednesday Addams – dziewczynę zdecydowaną, asertywną, lubującą się w mrocznych klimatach, a jednocześnie szukającą bliskości i przeżywającą kryzys w relacji z matką.
W popularnej baśni matka umiera szybko, a jej miejsce zastępuje zła macocha. W spektaklu Śnieżka dostaje mocny kobiecy rodowód. Pojawia się babcia (Barbara Krasińska), a skomplikowana relacja matki i córki to w zasadzie oś akcji przedstawienia. Dla matki (Alona Szostak), uwikłanej w niezbyt udane małżeństwo i zakorzenionej w patriarchalnej strukturze, narodziny córki oraz jej dorastanie są konfrontacją z własnym starzeniem się. W tym ze strachem przed utratą pozycji „tej najpiękniejszej”, a co za tym idzie, szanowanej, podziwianej i obdarzonej władzą. Zamiast lustra – baśniowego atrybutu – nad sceną wisi wielkie oko (scenografię przygotował Łukasz Surowiec). To znacząca zmiana. Lustro, nawet magiczne, głównie odbija rzeczywistość. Oko interpretuje ją i ocenia, jest, jak w panoptikonie, strażnikiem i operatorem władzy.
Matka i córka mają silną, a zarazem toksyczną więź. Bardzo się kochają i nie mogą bez siebie żyć, co jest dla nich bardzo destrukcyjne. Młodość dziewczyny triggeruje matkę, Śnieżka zaś jest gotowa nawet oddać krew i wnętrzności, by utrzymać matkę przy życiu. Z czasem okazuje się jednak, że to nie samopoświęcenie dziewczynki jest w stanie uzdrowić tę relację, tylko poluzowanie jej intensywności i wpuszczenie do tego zamkniętego układu uzdrawiającej i pomocnej społeczności (w tym wypadku ojca, babki i krasnali). Dzięki nim książę jako bohater staje się niepotrzebny.
Spektakl powtarza popularny gest tworzenia nowych odczytań baśniowej klasyki. W 2024 roku odbędzie się premiera filmu opartego na „Królewnie Śnieżce” według scenariusza Grety Gerwig – reżyserki „Barbie”, „Lady Bird” czy „Małych kobietek”. Dla spektaklu Rubina i Janiczak ważnym źródłem inspiracji wydaje się zaś „Czarownica” Roberta Stromberga z tytułową rolą Angeliny Jolie. To z kolei reinterpretacja baśni o „Śpiącej Królewnie”. W obu baśniach tytułowe księżniczki przesypiają istotne dla siebie wydarzenia, także w obu w roli czarnych charakterów osadzono dojrzałe kobiety. W filmie poznajemy nie tylko powody gniewu złej wróżki. To relacja z księżniczką staje się głównym tematem filmu. Pocałunek prawdziwej miłości, który ma wybudzić dziewczynę, nie jest pocałunkiem księcia, lecz czarownicy.
Ciekawe założenia, interpretacje i konteksty, w których działa spektakl, nie wystarczyły jednak do stworzenia udanego przedstawienia. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że twórcy zatrzymali się w połowie drogi – zarówno jeśli chodzi o rozwiązania inscenizacyjne (niektóre sceny wydają się po prostu nieskończone), rozwinięcie wyjściowych pomysłów (np. wprowadzenie postaci babci grabarki, której rola sprowadza się do stania na scenie, przez co jej postać widzowi umyka), jak i zakończenie.
Jest tak: światło nad widzami zapala się. Aktorzy, zwracając się w stronę publiczności, zadają pytania. Chcą wiedzieć, jaki teatr lubimy i czego w nim szukamy. Uzyskują kilka odpowiedzi, których prawie nie komentują, i idą dalej ze spektaklem. Zastanawiam się, po co właściwie jest ta scena? Czy to rzeczywiście interakcja, która ma oddawać publiczności część sprawczości, jak bywało w poprzednich przedstawieniach duetu, a może to tylko zamarkowanie rozmowy? Czy słowa wypowiedziane przez widzów mają jakiekolwiek znaczenie, czy są słyszane przez instytucję?
Inna scena. Nad nami znów światło i pytanie: czy uderzyłeś kiedyś swoje dziecko? Po kilku sekundach milczenia światło ponownie przenosi się na scenę. Z niej pada pouczające zdanie, że dzieci bić nie wolno, i fabuła biegnie dalej. A ja znowu nie wiem, jaką ta interakcja ma spełniać funkcję w spektaklu, skoro nie włożono żadnego wysiłku w nakłonienie widzów do zabrania głosu.
Reżyseria: Wiktor Rubin
Dramaturgia: Jolanta Janiczak
Reżyseria świateł: Jacqueline Sobiszewski
Wideo i scenografia: Łukasz Surowiec
Muzyka: Krzysztof Kaliski
Kostiumy: Rafał Domagała
Obsada: Mariusz Adamski, Alan Al-Murtatha, Michał Kaleta, Zuzanna Konsik, Barbara Krasińska, Monika Roszko, Alona Szostak, Andrzej Szubski, Kornelia Trawkowska.
Podobne pytania dotyczą zakończenia spektaklu. Bohaterowie ubierają czerwone buty i zaczynają wspólny taniec. To nawiązanie do baśni Hansa Christiana Andersena o dziewczynce, która po włożeniu czerwonych bucików zatańczyła się na śmierć. Sytuacja zostaje odwrócona, a buty nie są już źródłem opresji, lecz wolności. Na scenę może wejść publiczność i choć to rozwiązanie wywołuje u części widzów spory entuzjazm, mam wrażenie, że w tym spektaklu jest jak przeklejone z innego świata. Czy jego celem jest stworzenie z widzami wspólnoty? A może raczej to unik przed skończeniem właściwej akcji i wyciągnięciem z niej wniosków? Zdaje mi się, że raczej to drugie. Wygląda na to, że ta Śnieżka nie jest gotowa na spotkanie z publicznością.