Przed wejściem na salę, w której odbywa się spektakl stoi całująca się para. Trudno ocenić, jakie emocje jej towarzyszą. Ten pocałunek nie jest ani radosny, ani rozpaczliwy. Nic dla publiczności nie znaczy. Można nawet pomyśleć, że to nie część przedstawienia, a zakochani w sobie widzowie. Dopiero po wejściu w przestrzeń spektaklu/instalacji zobaczyć można drugą parę ubranych w podobny sposób aktorów. Są to bohaterzy filmu, który staje się tematem opowiadania Delmore'a Schwartza „In Dreams Begin Responsibilities” leżącego u podstaw spektaklu Magdy Szpecht.
Zakochana para, bohaterzy wyświetlanego na ekranie kinowym niemego filmu nie są neutralnymi postaciami dla narratora opowiadania. W śnie trafia on na pokaz dokumentu przedstawiającego historię jego rodziców, a ściśle rzecz biorąc dzień ich zaręczyn. Narrator śledzi kroki swojego ojca, który niepewny siebie udaje się do domu swojej dziewczyny. Widzi pełne zakłopotania i obustronnej rezerwy rozmowy z jej rodzicami, randkę zakochanych, spacer po promenadzie oraz kolację, której punktem kulminacyjnym są gwałtowne i nieprzemyślane oświadczyny. Śledzi on nie tylko wydarzenia, lecz także z dużą stanowczością wypowiada się na temat uczuć towarzyszących bohaterom. Podczas gdy inni widzowie filmu spokojnie patrzą na ekran, narrator odczuwa gwałtowne emocje: wzruszenie, gniew, smutek. W kilku momentach nie wytrzymuje, wychodzi z sali i wraca, by wreszcie zacząć krzyczeć w stronę ekranu, próbując powstrzymać rodziców przed pochopnymi zaręczynami. Ostrzega ich, że i tak nic dobrego z tego nie będzie, jedynie: „żal, nienawiść, awantury i dwoje dzieci o parszywych charakterach”. Bezlitosny ekran filmowy (podobnie jak sen czy wspomnienia) nie dopuszcza jednak możliwości ingerencji. Tragedia powoli się dopełnia.
„In Dreams Begin Responsibilites”, reż. Magda Szpecht. Teatr Słowackiego w Krakowie, premiera 4 lutego 2017Magda Szpecht oraz odpowiedzialna za przestrzeń Zuza Golińska kreują oniryczny świat. Nie ma tam sztywnego podziału na scenę i miejsce dla widowni. W dużej sali ustawionych zostaje kilka ekranów i kilka rzeczy, część publiczności siada na rozsianych gdzieniegdzie materacach, reszta staje pod ścianami. W trakcie wydarzenia można przemieszczać się między kolejnymi przestrzeniami gry i zaglądać we wszystkie pozornie zasłonione kąty. I tak z żadnego miejsca nie widać wszystkiego wyraźnie. Publiczność jest dodatkowo angażowana w trakcie spektaklu, dzięki karteczkom, które rozdawane są przez aktorów. Znajdują się na nich polecenia realnych działań (przekazania informacji aktorce, otworzenia drzwi, podania komuś jakiegoś elementu), a także prośby o to, by ich adresaci sobie coś przemyśleli, przypomnieli (np. swoje 21. urodziny). Reżyserka cały czas akcentuje różnicę między biernym patrzeniem publiczności kinowej a osobistym spojrzeniem narratora opowiadania. Stara się także przekonać teatralną widownię do zaangażowania, intymnego odbierania przedstawionych tu zdarzeń i emocji.
Narracja w spektaklu jest rozbita. Tekst opowiadania w polskiej i angielskiej wersji językowej wypowiadany jest we fragmentach (w trzeciej osobie) przez aktorów, część wyświetlona zostaje na ekranach. W ten sposób opowieść rozmywa się, nigdy nie wiadomo, skąd ją usłyszymy, gdzie natrafimy na kolejny jej fragment. Jednocześnie nie można się przed nią schować, otacza widza ze wszystkich stron. Tak jakby się miało za chwilę zatonąć w tworzonej na scenie pełnej smutku atmosferze. Dodatkowo podkreśla ją tworzona przez Krzysztofa Kaliskiego muzyka, która łączy poszczególne elementy spektaklu, a także prowadzi aktorów przez choreografię. Ruchy występujących sprawiają wrażenie trochę nieporadnych. Nie są oni doskonali formalnie, lecz ta nieporadność bardzo pasuje do tekstu opowiadania, w którym główni bohaterowie są ciągle skrępowani i nie wiedzą właściwie, co czują, ani co z tym uczuciem zrobić. W ich ruchach widoczna jest jakaś rozpacz, jakby to była ostatnia próba ucieczki. Działania aktorów, chociaż są metaforyczne, związane są bezpośrednio z tekstem opowiadania. Jeden z jego fragmentów opowiada o spacerze pary, w czasie którego kobieta mówi mężczyźnie o przeczytanej książce, a on potwierdza swoją męskość, bez wahania oceniając fabułę i zachowania występujących tam postaci. W czasie spektaklu mężczyzna leży na podłodze, kobieta zaś na jego klatce piersiowej układa kolejne tomy książek. Oddycha mu się coraz trudniej, ich ciężar go obciąża, aż w końcu układana skrupulatnie wieża rozsypuje się. To tak jakby stale odczuwana przez niego powinność oceny, imponowania ukochanej nieomylnością opinii niesamowicie mu ciążyła. Jak gdyby oparta na niej relacja, tak jak wieża z książek, musiała runąć.
Magda Szpecht oraz dramaturg Łukasz Wojtysko podejmując się przeniesienia na scenę opowiadania Schwartza, nie pokazują bezpośrednio opisanych przez niego działań. Nie ma tam spaceru, nie ma wspólnego obiadu, nie ma wizyty u wróżki. Wydaje się, że zależy im bardziej na zbudowaniu przestrzeni pełnej smutku i melancholii. Powstaje miejsce o dużym potencjale afektywnym oddającym strukturę emocjonalną opowiadania. Efektem ich pracy jest piękny, intymny spektakl, w którym widz bardziej niż interpretuje odczuwa; nie tylko patrzy, lecz także całym ciałem chłonie wyjątkową atmosferę przedstawienia. Dzięki temu historia zaręczyn postaci literackich staje się dla niego historią osobistą.