Kobieta osiągnęła doskonałość
fot. Natalia Kabanow

7 minut czytania

/ Teatr

Kobieta osiągnęła doskonałość

Katarzyna Niedurny

W „Plath” w reżyserii Katarzyny Kalwat doskonałość poetki realizuje się w braku pragnień, przemienieniu żywego, szamoczącego się ciała w zimny obiekt, który wzywa innych do działania

Jeszcze 2 minuty czytania

Trzy kobiety siedzą na proscenium. Jeszcze nic się nie wydarzyło. Jeszcze nikt nie pojechał na stypendium do Nowego Jorku, jeszcze nikt się nie zakochał, jeszcze nikt się nie zabił. Dominika Biernat, Ewelina Żak i Monika Szufladowicz na deskach Teatru Studio wcielają się w rolę Sylvii Plath – jednej z najbardziej znanych poetek XX wieku. 

Scenografia zaprojektowana przez LATALAdesign tworzy przestrzeń nieprzychylną dla bohaterek spektaklu. Naturalna czerń jest tu uzupełniona o srebrno-metaliczne moduły przestawiane w zależności od potrzeb. Kontrastują z nimi nieliczne meble „z epoki”: biurko z maszyną do pisania, łóżko, wieszak z ubraniami. Usytuowane w tej przestrzeni postaci zdają się działać w wiecznym poczuciu zagrożenia i osamotnieniu. Nie pomaga im proscenium wysunięte w głąb widowni, z którego wygłaszają jedynie pozostające bez odpowiedzi monologi. 

Najważniejszą postacią na scenie jest Sylvia Plath – poetka, autorka powieści „Szklany klosz”, jedna z ikon ruchu feministycznego, której twórczość i biografia zazwyczaj jest odczytywana przez pryzmat samobójczej śmierci. Tak będzie i w tym przypadku. Główną decyzją konstrukcyjną twórców jest podział tej roli na trzy aktorki. Można, trochę na siłę, próbować wytłumaczyć tę strategię zaburzeniami afektywno-dwubiegunowymi zdiagnozowanymi u Plath czy też jej balansowaniem między wiernością sobie a społecznym konwenansem. Można również czerpać dużą przyjemność z oglądania kreacji aktorskich Eweliny Żak i Dominiki Biernat, porównując sposoby tworzenia postaci. Brakuje jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego postać została rozdzielona pomiędzy trzy osoby. Co nam, widzom, to roztrojenie ma powiedzieć o poetce bądź o wizji świata stworzonej na scenie? Biernat i Żak wchodzą na scenę właściwie naprzemiennie, inaczej jest z Moniką Szufladowicz. Jest aktywna w pierwszej scenie, w której rozmawiają ze sobą trzy wcielenia Plath, i w jednej z ostatnich – pokazujących jej samobójstwo. Zaś przez resztę spektaklu siedzi z boku sceny, nie uczestnicząc w akcji. Dlaczego? Nie wiadomo.

Przedstawienie rozgrywa się w dwóch planach. Na scenie i na ekranach, w krótkich filmach z castingu, na których aktorki z Akademii Teatralnej recytują fragmenty poezji Plath, odgrywając rolę chóru komentującego sceniczną fabułę. Jej przebieg wyznacza zaś realistycznie odegrana biografia pisarki, podzielona na nielinearne fragmenty, w których pomagają odnaleźć się wyświetlane nad sceną hasła – tytuły rozdziałów. Tak ułożona biografia skoncentrowana jest wokół zmagań poetki z mężczyznami Bożena Keff, Plath, reż. Katarzyna Karwat, dramaturgia: Agata Adamiecka-Sitek. Teatr Studio w Warszawie, premiera: 3 czerwca 2022Bożena Keff, „Plath”, reż. Katarzyna Karwat, dramaturgia: Agata Adamiecka-Sitek. Teatr Studio w Warszawie, premiera: 3 czerwca 2022i chorobą. Mamy więc wykład o trzmielach wygłaszany przez ojca naukowca (Tomasz Nosinski), tak bardzo zanurzonego w pracy badawczej, że nie zostaje mu już wiele przestrzeni na kontakt z rodziną i rzeczywistością. Niezdiagnozowana cukrzyca doprowadza go w końcu do przedwczesnej śmierci. Mamy też rozmowy z matką (Halina Rasiakówna), która chce być wspierająca, a jest nadopiekuńcza i przerzuca na córkę pragnienie doskonałości. Na scenie pojawia się również opowieść znana ze „Szklanego klosza” o wyjeździe na stypendium do Nowego Jorku, stopniowym pogłębianiu się depresji, pierwszej próbie samobójczej i leczeniu elektrowstrząsami.

Aktorzy czasem delikatnie wychodzą z roli, momentami nie wiadomo, czy mówi postać czy aktor lub aktorka, która ją odgrywa. Dzieje się tak m.in. w scenie gwałtu, do którego doszło w czasie pobytu artystki w Nowym Jorku. Rozmowa między Plath (Dominika Biernat) i marynarzem (Daniel Dobosz) początkowo jest pełna erotyzmu. Stopniowo jednak napięcie seksualne zmienia się w strach, aż aktorzy mają odegrać scenę napaści i wtedy historia zaczyna dotyczyć już nie tylko fabuły, ale i zadań aktorskich. Biernat próbuje negocjować zasady organizacji sceny, w końcu z niej rezygnuje. W ten sposób twórczynie zabierają głos w sprawie koordynacji scen intymnych – pokazując, że aktorzy mogą pracować nad ustanawianiem własnych granic. 

Ramy sceny łamią się ponownie w jednej z ostatnich scen spektaklu – improwizacji Bartosza Porczyka, obsadzonego w roli męża Sylvii Plath, poety Teda Hugesa. Kiedy historia nieuchronnie doprowadza nas do śmierci artystki, to on przejmuję władzę nad sceną. Złość i żałoba, które odgrywa, stopniowo ulegają rozszczelnieniu. W opowieści o śmierci Plath nieoczekiwanie pojawia się pozornie niezwiązany ze sceniczną fabułą wątek opieki nad chorą krewną. Czy ta opowieść jeszcze należy do Hugesa, czy może to już prywatna narracja Porczyka? To chyba najbardziej kontrowersyjna scena tego nieco nijakiego spektaklu – najbardziej wyrazisty element zakończenia należy do oskarżanego o przemoc fizyczną i psychiczną męża, którego odejście przyczyniło się do samobójczej śmierci pisarki. Huges dostaje możliwość zagadania śmierci, której nie rozumie. Kolejne słowa tworzą dystans wobec zmarłej „Sylwuchny” i skupiają na nim całą uwagę. To już nie jest scena o śmierci Plath, ale o mężczyźnie przeżywającym żałobę. 

fot. Natalia Kabanowfot. Natalia Kabanowfot. Natalia Kabanow
fot. Natalia Kabanow

Porczyk przeżywa emocje, szamocze się, biega nerwowo po scenie. Głos przemienia się w krzyk, słowom brak konsekwencji. Jest w tym bardzo ludzki, ale i chaotyczny, nerwowy, niekonsekwentny. Przeciwwagą dla niego jest spokojnie leżące na scenie ciało wybitnej pisarki. Kontrast między gwałtownym ruchem i zatrzymaniem jest tu ogromny. Plath nic już nie dotyczy, ona już nic nie musi. Od początku to, w co poetka się ubierała, co pisała, w jakie relacje wchodziła, było dla niej próbą osiągnięcia ideału. Ciągłe mierzenie się ze sobą i rzeczywistością nie przynosiło upragnionych efektów. Dopiero śmierć przyniosła zaspokojenie. Pragnienie doskonałości zrealizowało się w braku pragnień. Wreszcie to nie ona musi starać się, kochać, zmieniać, pisać, doskonalić. To jej ciało staje się obiektem, którego nie da się nie zauważyć, wyzwaniem, które zmusza do działania innych. Wcześniej Hugesa, a teraz także młode aktorki, które na wyświetlanym nad sceną nagraniu recytują wiersz „Krawędź” („Kobieta osiągnęła doskonałość. Jej martwe. Ciało ma uśmiech dokonania”) i opowiadają o swoich emocjach.

Wszystkie wątki dopełniają się. Akcja na scenie zastyga, nagranie powoli się wygasza. Spektakl sprawnie przeprowadza nas przez życiorys Sylvii Plath, nie rozszerza jednak zawartych w nim znaczeń. Przechodzimy przez kolejne wydarzenia biograficzne – punkty kulminacyjne jej życia. Brakuje mi jednak wyjścia poza porządek opowieści i mocniejszego zarysowania tematów, problemów, postawienia zaskakujących pytań. Przetworzenia biograficznych faktów, żeby nie była to już tylko opowieść o postaci. Czegoś, co mogłabym zabrać ze sobą po wyjściu z sali. Na scenie wiele się stało, ale niewiele po tym pozostaje.