Zmierzch człowieka, świt sztuki
Kamil Pierwszy oprowadza po swojej wystawie, Warsaw Gallery Weekend 2022, fot. B. Górka

14 minut czytania

/ Sztuka

Zmierzch człowieka, świt sztuki

Rozmowa z Kamilem Pierwszym

Pokazuję malarstwo, bo muszę z czegoś żyć. Z czegoś muszę opłacić czynsz i zjeść obiad. Zresztą cenię młode malarstwo, no może oprócz abstrakcyjnego, które jest zdziadziałe

Jeszcze 4 minuty czytania

ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Właściciele galerii sztuki współczesnej uważają, że czasy inflacji to najlepszy moment na handel dziełami. Podobno sprzedaje się wszystko, klienci chcą inwestować w obrazy z bardzo prostego powodu: pieniądze tracą na wartości, a sztuka wręcz przeciwnie. Też tego doświadczasz?
KAMIL PIERWSZY: Tak, ale ta hossa dotyczy tylko i wyłącznie malarstwa. Poza nim trudno funkcjonować. 

Dlaczego? 
Bo jest wygodne i konwencjonalne. Sztuka działa w trzech przestrzeniach: publicznej, czyli w muzeach czy galeriach, prywatnej, czyli nad kominkiem, i w magazynie, gdzie śpiąc ukryta przed światem, nabiera wartości. Dla mnie najważniejsza jest ta druga, najbliższa życia, na wyciągnięcie ręki. Większość ludzi, którzy ją kolekcjonują, chce mieć po prostu ładny przedmiot w domu, więc malarstwo nadaje się do tego idealnie, spełnia wszystkie kryteria: jest estetyczne, praktyczne i po czasie można na nim zarobić. A co z fotografią, rzeźbą czy instalacjami? Przecież one też mogą, przy odrobinie wyobraźni, funkcjonować w domowym zaciszu. Ta zachowawczość kolekcjonerów jest trudna do przekroczenia, szczególnie gdy widzimy, jak zaaranżowane są polskie mieszkania. Nawet malarstwem trudno zamaskować brak dobrego smaku. 

Kamil Pierwszy

Urodził się w 1987 roku, studiował antropologię kultury we Wrocławiu. Prowadzi dwie galerie sztuki: Serce Człowieka i Śmierć Człowieka, bez stałego adresu. Inicjator festiwalu Warsaw Preview, a także licznych pokazów sztuki najmłodszego pokolenia. 
Podczas Warsaw Gallery Weekend pokazuje dwie wystawy: „Zmierzch człowieka, świt sztuki”, Śmierć Człowieka, Nowy Świat 41/15 (do 31 października 2022) i „Taniec delegatów”, Serce Człowieka, Hotel Puro (do 16 października 2022).

Można to zmienić?
Galerzyści pokazują sztukę, którą można mieć w domu, na tym polega ich zadanie. Wprowadzanie nowych trendów nikomu się nie opłaca. Ten mechanizm jest znany z innych obszarów kultury. Awangardowa poezja dopiero po wielu latach znalazła należne miejsce w kanonie literatury, tak samo jest z wieloma muzykami. Ciekawe, kiedy te nowe, choć tak naprawdę już mające swoje lata trendy w sztuce współczesnej wreszcie zostaną oswojone w Polsce. 

Ty też pokazujesz malarstwo. 
Bo muszę z czegoś żyć. W obu moich galeriach malarstwo nie jest jednak dominujące, są zdjęcia, grafiki, rzeźba, czasami działania performatywne, ale z czegoś muszę opłacić czynsz i zjeść obiad. Poza tym cenię młode malarstwo, no może oprócz abstrakcyjnego, które jest zdziadziałe. Stawiam raczej na twórców, którzy chcą coś nowego powiedzieć o świecie. 

I co mówią?
Pokażę to pokrótce na własnym przykładzie. Moja twórczość jest podzielona na dwie kategorie, jedną reprezentuje Kamil I, drugą Kamil II. Pierwszy interesuje się życiem, jego materialną postacią, a drugi czystą estetyką. Tymi samymi kryteriami posługuję się, wybierając artystów, których prace pokazuję na wystawach. Interesuje mnie dialog między artystkami, dziełami oraz między rzeczywistością i wartościami, jakie funkcjonują w świecie. 

Kamil Pierwszy, xx xxx xxx, Warsaw Gallery Weekend, fot. B. GórkaKamil Pierwszy na wystawie „Zmierzch człowieka, świt sztuki”, Śmierć Człowieka, Warsaw Gallery Weekend, fot. B. Górka



Jakimi wartościami?

Wychowaliśmy się w konkretnej kulturze, a jej podstawowym mechanizmem jest nacisk. Zastanawiające, dlaczego musi ona przyjmować formę opresji i dominacji. Narzucać schematy myślenia o wierze, ciele, seksie, dorastaniu, kontaktach osobistych. Ja i artyści, z którymi współpracuję, opowiadamy w naszej sztuce o naiwności i dojrzewaniu, przekorności wobec tego, jak skonstruowany jest świat. Nie mamy co liczyć na tych, którzy mają wpływ w polskiej kulturze, więc sami się skrzykujemy i robimy swoje. Funkcjonujemy w ślepej plamce. Wszystko, co ważne, już w niej jest. Skupiamy się na zrozumieniu, akceptacji, autentyczności, świeżości, emocjonalności i szacunku. 

Kim ty w tym wszystkim jesteś?
Postrzegam siebie jako artystę, temu poświęciłem życie, to są moje ambicje. Uczę się życia, tworząc sztukę. Jednocześnie muszę walczyć z rzeczywistością, która jest wokół mnie, z brakiem możliwości rozwoju własnego, moich przyjaciół i wszystkich innych zdolnych ludzi.

Jakie przeszkody musicie pokonać?
Popatrz, jak działają instytucje. Kuratorzy są nieobecni, mają wąski risercz, mało kto wie, jak się organizuje młoda sztuka, instytucje porzuciły autentyczność, bo nie da się tego wszystkiego opisać we wnioskach o dofinansowanie. Nikt nie ma wyczucia, jak prace powinny zafunkcjonować w danej przestrzeni. W miastach wszystko dzieje się lokalnie wokół akademii sztuk pięknych i miejskich wydarzeń, brakuje dialogu między poszczególnymi artystami i artystkami. 

Szczerze mówiąc, wolałbym się skupić na własnej twórczości, ale środowisko jest niedołężne. Doskonale to rozumiem, bo trudno zdobyć dofinansowanie, nie ma prostego i transparentnego systemu stypendialnego, a otrzymanie grantu wiąże się z odpychającą biurokracją i stertą papierów, których na koniec i tak nikt nie czyta. Znam tylko jedną kuratorkę pracującą w instytucji publicznej, która jest na bieżąco z młodą sztuką i sama z siebie chce pracować z niezależnymi inicjatywami. To Michalina Sablik z Galerii Promocyjnej działającej przy Staromiejskim Domu Kultury, która organizuje nam wystawy, pomaga ogarnąć granty, promuje nas tu i tam. A reszta? Pracują nad jedną wystawą dwa lata, po czym okazuje się, że to wciąż za mało i jednocześnie już za późno. Coś tu nie działa, sztuka traci swoją autentyczność. A przecież każdy, kto się interesuje kulturą – instytucje, kolekcjonerzy – powinien o nią dbać. 

W Zachęcie trwa właśnie ogromna wystawa młodej sztuki. To chyba duża sprawa?
Wystawa niezwykle potrzebna. Podkreślmy: jedna wystawa. Wszystko zrzucane jest na barki małych inicjatyw. Instytucje powinny mocniej angażować się w sztukę, z której nie wiadomo co wyrośnie. I z której nic nie wyrosło, gdyż zabrakło wsparcia starszych artystów. Zresztą pracownice i pracownicy muzeów zarabiają grosze. Podobnie jest po drugiej stronie. To, że artyści otrzymują wynagrodzenie w wysokości 1000 zł, w szczególności przy takiej inflacji, jest skandaliczne. Ale nie chciałbym tylko narzekać: wystawa w Zachęcie bardzo mnie cieszy. 



Czy tak nie było zawsze? Kaczyński i Gorczyca też zakładali Raster, bo starzy nie chcieli dopuścić młodych do instytucji. 

To prawda, ale dlaczego to tyle czasu trwa? Dlaczego po 30 latach demokracji wszystko nadal muszą weryfikować wolny rynek i instytucje, którymi rządzą ci sami ludzie, którzy 20 lat temu byli młodzi, ale teraz utracili kontakt z rzeczywistością? Powtórzę to jeszcze raz: system jest źle zorganizowany, premiuje ciągle tych samych artystów, nie ma marszandów, trzeci sektor robi, co może, ale poświęca 80% czasu na wypełnianie dokumentów. Po co na to tracić energię, skoro można zorganizować wystawę w dwa tygodnie? Ale też nikt nas nie pyta, co należałoby zmienić, a zapewniam, że mamy sporo pomysłów, to nie jest tylko młodzieńcze malkontenctwo. 

Dawaj te pomysły. 
Przed dużymi wystawami, po demontażu poprzednich, można zaprosić artystów do małego projektu, taki drobny gest wystarczy, poczujemy się docenieni i zauważeni. W Warszawie działa system stypendialny dla nielicznej grupy artystów, ale dlaczego nie powstanie egalitarny program grantowy na organizowanie małych, bardzo tanich wydarzeń kulturalnych? Bez dokumentów, z prostą stroną internetową, urząd robi przelew, my robimy wystawę, po wszystkim przesyłamy dokumentację fotograficzną. A na koniec roku urzędnicy przy współpracy ze środowiskiem artystycznym wybierają najlepszą inicjatywę i ją dodatkowo nagradzają. Nam nie są potrzebne nie wiadomo jakie pieniądze, nie chcemy teraz przejmować instytucji, potrzebujemy minimalnego wsparcia, żeby robić coś fajnego. W tym momencie nie mam żadnego wsparcia, od poprzedniego roku działam komercyjnie, to wiele ułatwia, ale nie zmieniłem sposobu działania, nadal organizuję wystawy w bardzo krótkim czasie.

Skąd w ogóle pomysł, żeby założyć galerię? 
Planowałem to, jeszcze mieszkając we Wrocławiu. Wyjechałem do Norwegii, chciałem zarobić pieniądze, za które miałem zamieszkać za granicą. Mój znajomy, Michał Sierakowski, namówił mnie jednak do założenia galerii w Warszawie. Przyjechałem tutaj, wynająłem mieszkanie, w którym zorganizowałem pierwszą wystawę swoich prac. Miałem trochę pieniędzy z Norwegii, które inwestowałem w kolejne wystawy organizowane w moim mieszkaniu. Wszystko działo się spontanicznie, bez większego planu. 

Co robiłeś we Wrocławiu?
Studiowałem, zajmowałem się fotografią, to były czasy Europejskiej Stolicy Kultury. Organizowałem jakieś swoje rzeczy, ale nie potrafiłem wejść do środowiska. Przede wszystkim tworzyłem, później próbowałem znaleźć miejsce na galerię, ale nie miałem ani pieniędzy, ani znajomości. Moją naturalną potrzebą jest dawanie, w końcu jestem artystą. 

Wrocławskie BWA nie było zainteresowane?
Nie, to zamknięte środowisko, niezainteresowane ludźmi, którzy nie skończyli Akademii Sztuk Pięknych. 

Co studiowałeś?
Antropologię kultury. ASP nigdy mnie nie interesowała, zawsze poszerzałem wiedzę na własny użytek, dlatego dzisiaj zajmuję się rzeźbą, grafiką, fotografią czy jubilerskimi dodatkami do swoich prac, jak powiększony kolczyk w nosie, który można było obejrzeć w ramach Warszawy w Budowie. Dostałem się tam z przypadku, gdy utraciłem swoją przestrzeń i zwróciłem się o pomoc. Uczyłem się wszystkiego sam. Czy coś straciłem? Na pewno dostęp do warsztatu i kontakty. No i wiadomo, ludziom po akademii jest łatwiej.

Dlaczego?
Dyplom daje ci dostęp do pewnych gratyfikacji, na przykład do konkursu z dużym sponsorem. Szkoła ułatwia postawienie i poszukiwanie odpowiedzi pytanie: czy powinienem poświęcić swoje życie sztuce? Szkoła to pierwszy moment, kiedy młody człowiek poczuje niesmak na języku. Jeśli ten człowiek będzie w stanie go przełknąć i tworzyć nadal, to zostanie artystką. Przynajmniej we własnym odczuciu, a to już coś.

A dlaczego w ogóle zacząłeś tworzyć? Kiedy to było?
W szkole średniej. Najwięcej nauczyłem się w młodzieżowym domu kultury, jako 16-latek, poznałem tam na zajęciach tajniki czarno-białej fotografii, wywoływania zdjęć, chociaż patrzyłem na to wszystko z przymrużeniem oka. Chciałem skończyć studia, mieć żonę, założyć firmę i mieć czas na pasję, czyli na podróżowanie. Kiedy miałem 20 lat, szalenie się zakochałem, związek się rozpadł, postanowiłem więc egoistycznie postawić na siebie i poświęcić się fotografii. Nauczyłem się obserwacji, wychwytywania szczegółów, co przydaje się w pracy w moich galeriach. 

Czyli już się nie zakochujesz?
Tylko czasami, ale miłość jest dla mnie ważna. 

A twoja rodzina ma tradycje artystyczne?
Niektórzy kuzyni zajmują się twórczością, ale potrzeba dzielenia się wrażliwością wyszła z mojego serca. Gdzieś w nim tkwi przekorność, z którą jestem za pan brat.

Organizujesz wystawy w różnych miejscach, od własnego mieszkania, przez park na osiedlu Jazdów, po opuszczoną kamienicę na Starym Mieście czy zapomnianą kawiarnię przy Nowym Świecie. Miejsce nie gra roli? 
Wiadomo, że miejsce to prestiż, ale dla mnie ważniejsze jest to, czy wchodzi w dialog z pracami, czy daje klimat. 

Miejsca same się pojawiają?
To dzieła przypadków. Wyłapuję potrzeby mojego środowiska i marzenia, o których mi ludzie opowiadają. Nie mogę liczyć na instytucje, więc staram się być otwarty na to, co dzieje się wokół. Raz będzie to piwnica, raz białe ściany galerii, raz luksusowy hotel. 

Kamili Pierwszy, „Taniec delegatów”, Serce Człowieka, Hotel Puro, Warsaw Gallery Weekend

Dobrze, że o tym wspominasz. Jaka jest ta praca prezentowana w Hotelu Puro? 
To propozycja galerii Serce Człowieka na Warsaw Gallery Weekend. Wyjątkowo postawiłem na siebie. Przez cztery lata szukałem pieniędzy na zrealizowanie mojego pomysłu na duże, 200-metrowe rzeźby. Udało mi się w końcu zarobić potrzebne fundusze, za które nie tylko mógłbym kupić kilka samochodów, ale też pojechać na ważne targi sztuki, co pierwotnie planowałem zrobić. No cóż, jestem artystą, musiałem zaryzykować, a nie tylko skupiać się na rozwoju galerii w art worldzie. Ta praca to duża instalacja przedstawiająca 14 postaci, kościotrupów, „Taniec delegatów”. Połowa z nich to politycy, którzy tańczą w kółku, wykonują swoisty danse macabre. Praca ma duży potencjał interpretacyjny. Polityka opiera się na zarządzaniu śmiercią, a że żyjemy w ciągłych kryzysach – zdrowotnym, wojennym, inflacyjnym – postanowiłem ukazać, jak łączą się te dwie sfery. 

A druga wystawa na WGW?
Odwołuje się do nadrzędnego hasła mojej drugiej galerii, Śmierci Człowieka, czyli „zmierzch człowieka, świt sztuki”. W dobie cyfryzacji, pojawienia się nowej inteligencji, potocznie nazywanej sztuczną, i nowych technologii człowiek odchodzi jako stary model, a w jego miejsce pojawia się ktoś inny. Być może będziemy świadkami osiągnięcia nieśmiertelności, wtedy doświadczanie sztuki będzie doskonalsze, percepcja się wydłuży. Dzisiaj odbiór malarstwa czy rzeźby jest chwilowy, przebodźcowany człowiek nie jest w stanie skupić się dłużej niż 5 minut na dziele sztuki. Inna świadomość, na przykład mózg podłączony do komputera, czy skomplikowany system algorytmów oznaczać może nową jakość kultury. Wystawa „Zmierzch człowieka, świt sztuki” składa się więc z estetycznych prac, które biorą w nawias ludzką percepcję.

Interesuje cię śmierć?
Interesuje, ale nie pod względem romantycznym czy jako sposób umartwiania się. Nazwa galerii wzięła się z futurystycznego marzenia o pojawieniu się nowej formy człowieka. I nadejścia czasu, kiedy śmierć stanie się rodzajem wyboru. 

A właściwie to jak masz na nazwisko?
Ludzie nie rozumieją – chociaż jest to proste – ani Kamila Pierwszego, ani Kamila Drugiego. Po co więc mam komplikować kolejnym Kamilem? Wystarczy jedno imię, dlatego nie zdradzam nazwiska.