AREK GRUSZCZYŃSKI: Kończący się właśnie sezon przyniósł zmianę na stanowisku dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie. Pawła Miśkiewicza zastąpił Tadeusz Słobodzianek. Doszło do tego w atmosferze protestów części środowiska teatralnego oraz afery związanej z procedurą konkursową. Jaka w tamtym czasie panowała atmosfera w zespole aktorskim? Jak komentowaliście poddanie się Pawła Miśkiewicza?
JOANNA DROZDA: Do końca nie wierzyliśmy, że to wszystko się wydarzy. Paweł Miśkiewicz spotkał się z nami i powiedział, że chciałby nadal kierować teatrem, jednak przy narzuconych przez miasto warunkach nie byłby w stanie realizować swojego programu. W podobnej sytuacji znalazł się zresztą ostatnio Grzegorz Jarzyna. Miśkiewicz przedstawił urzędnikom swój program, w którym jasno określił potrzeby finansowe teatru, czyli koszty stałe i te na realizacje spektakli nowych. Otrzymał informację, że jest to niemożliwe. To był jasny komunikat, że takiego Dramatycznego miasto nie chce wspierać.
Teatr Dramatyczny w ostatnich latach kojarzony był jako miejsce artystycznego poszukiwania, eksperymentów i odważnych spektakli. Na scenie można było zobaczyć najważniejszych reżyserów polskiego teatru, a również, dzięki festiwalowi Warszawa Centralna, europejskiego. Jaki był Dramatyczny Pawła Miśkiewicza?
Na pewno nie był teatrem afery, raczej zamieszania. Na bieżąco budowaliśmy, dekonstruowaliśmy, kwestionowaliśmy. Warszawa jest bardzo zmiennym miastem i zależało nam, żeby działać w zgodzie z jej nurtem, żeby się w niej odnaleźć, otworzyć na nią, włączyć w nasze poszukiwania tożsamości w nowych czasach. Naszym marzeniem było zajmowanie się przede wszystkim graniem w teatrze, a nie traktowanie go jako jednego z dodatkowych miejsc pracy. Wchodziliśmy w projekty, które trwały długo, bywały trudne, nie do końca wiadomy był ich efekt na początku prób. Najpierw znalazłam się w zespole Teatru Starego w Krakowie, panowała tam podobna atmosfera. Tak się składa, że poznałam wtedy Pawła Miśkiewicza, który miał udział w ożywieniu Starego. Mikołaj Grabowski, który dopiero co rozpoczynał swoją dyrekturę, zaprosił Pawła Miśkiewicza i Agatę Siwiak do prowadzenia baz@rtu, wywołując tym samym wielkie ożywcze zamieszanie w Krakowie. I to było wspaniałe, nowe i wzbudzające niepokój. Spotkało się też z krytyką ze strony części istniejącego zespołu i krakowskiej widowni. Kiedy Miśkiewicz otrzymał propozycję prowadzenia Dramatycznego, pojawiła się nadzieja, że tutaj pojawi się podobna swoboda, że Warszawa na tym zyska. Wiązało się to z pewnym ryzykiem, tak ważnym w przypadku aktu twórczego. Chcieliśmy bezkompromisowego teatru i musieliśmy się liczyć z tym, że przyciągniemy publiczność wymagającą i bezkompromisową, która podejmie z nami dialog. Wiadomo było, że będzie ciężko. Robiliśmy swoje uczciwie jak tylko można. A Warszawa patrzyła na nas z dystansem. Powoli pojawiali się ci, dla których nasza propozycja okazywała się ciekawa. Nagle zaczęli tłumnie przychodzić. Co więcej – to byli młodzi ludzie. Trafiliśmy do wzrastającego pokolenia, czyli do tych, którzy będą w najbliższej przyszłości kształtować kraj, społeczeństwo. Co za spotkanie! To było nobilitujące i zobowiązujące. To był teatr, w którym się nie głaskaliśmy, nie lizaliśmy po piętach. I nie uważaliśmy, że wszystko nam się udaje. Wiadomo, że były momenty zawahania; zadawaliśmy sobie pytania.
Kiedy po raz pierwszy usłyszeliście, że dyrektorem zostanie Tadeusz Słobodzianek?
Po mieście krążyły plotki, ale nikt w nie raczej nie wierzył. Nikt nie traktował kandydatury Tadeusza Słobodzianka jako możliwej. Nie chodziło o to, że daleko nam do Słobodzianka. On po prostu ma zupełnie inną wizję teatru. Dramatyczny jest z innej galaktyki, a Słobodzianek z innej.
Joanna Drozda
(ur. 1980) Absolwentka Paseo Academy of Performing Arts w Kansas City, Stany Zjednoczone (1998) oraz Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie (2004). Aktorka Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W zespole Teatru Dramatycznego od 2008 roku.
W publikowanym wywiadzie reprezentuje dwanaście osób, które otrzymały od dyrektora Tadeusza Słobodzianka propozycję rozwiązania umowy o pracę.
Nie pasował?
Nasz teatr skrystalizował się w coś, co ma inne cechy niż teatr Słobodzianka. My przede wszystkim mieliśmy poparcie młodych i środowiska. Staliśmy się miejscem żywym. Więcej, wymieniano Dramatyczny jako jedną z trzech najważniejszych scen stolicy! Czyli jednak coś wartościowego wypracowaliśmy i można było się spodziewać, że wszystkim będzie zależało na dalszym budowaniu. A Słobodzianek władał już w Warszawie dwoma scenami. Mieliśmy nadzieję, że władze miasta nie poświęcą naszego zespołu i teatru na monokulturę. Sam Słobodzianek mówi o swoim imperium sloboplex. Nawet w rolnictwie unika się monokultur, a tutaj nagle wyrasta nam potentat teatralny. Zresztą Biuro Kultury zapewniało nas, że decyzja będzie przemyślana i z uwzględnieniem naszej opinii; że nowy dyrektor będzie dla nas, a my będziemy mieli pełne ręce pracy i zadowolenie na twarzy. Tak się nie stało. Zostaliśmy oszukani. W Biurze Kultury i Ratuszu, gdzie wszyscy byli zaaferowani organizacją Euro 2012, zapomniano, że Miśkiewiczowi kończy się kontrakt. Setki toalet strefy kibiców zastawiły nam teatr, właściwie nie graliśmy dwa miesiące, a budowa stadionu zajęła wyobraźnię urzędników, którzy stracili czujność i dali się nabrać!
W swoim programie Tadeusz Słobodzianek przedstawił wizję Teatru Dramatycznego jako miejsca, w którym każdy znajdzie swoje miejsce. Wymienił tam nazwiska osób, które wcześniej nie były kojarzone z Teatrem na Woli. Nie chcieliście dać szansy Słobodziankowi?
Nowy dyrektor wymienił w swoim programie trzy czwarte żyjących reżyserów polskiego teatru. Papier przyjmie wszystko, ale czy deklaracje mają jakiekolwiek przełożenie na rzeczywistość? Nie ma co ukrywać, że pan Tadeusz nie jest osobą łatwą we współpracy. Polecam jako eksperyment zapytać w ciemno jakiegoś reżysera o współpracę ze Słobodziankiem. Wśród wymienionych nazwisk znalazły się osoby, które niejednokrotnie dostawały propozycje współpracy z Teatrem na Woli i je konsekwentnie odrzucały. Po co legitymować się ich nazwiskami?
Urząd Miasta przyjął z otwartymi rękoma wizję teatru zakładającego ogromne oszczędności, w którym będą pracować najważniejsi reżyserzy i najbardziej zadowoleni aktorzy. Nikt nie podjął trudu zastanowienia się, czy taki program jest realny, ani weryfikacji kosztów takiego programu. Tadeusz Słobodzianek dowiódł, że potrafi prowadzić dwie sceny, więc może poprowadzić również trzy oraz najważniejszy festiwal Warszawskie Spotkania Teatralne, które kilka lat temu reaktywował Maciej Nowak. Ciekawi mnie, czy Biuro Kultury zdawało sobie wtedy sprawę, jak bardzo Slobodzianek jest skonfliktowany ze środowiskiem. Jak wyobrażali sobie obsadzenie na stanowisku dyrektorskim kogoś, kto nie ma żadnego doświadczenia z instytucją etatową, z zespołem teatralnym, z odpowiedzialnością, jaka wiąże się z utrzymaniem tylu aspektów organizacyjnych na raz? W tym czasie – czyli na przełomie kwietnia i maja ubiegłego roku – zaangażowaliśmy się w ruch „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”. Uświadomiliśmy sobie, że przyjmując obywatelską postawę, możemy obronić tożsamość miejsca z jego wartościami oraz zespół aktorski.
Dlatego zaproponowaliście Pawła Łysaka na stanowiska dyrektorskie? Czy jeszcze z kimś rozmawialiście?
JOANNA DROZDA / fot. Łukasz ZiętekMiasto wysłało nam jednoznaczną informację, że w Teatrze Dramatycznym nie pojawi się kolejny Paweł Miśkiewicz. Szukaliśmy więc osoby, z którą dobrze by się nam pracowało. Zależało nam również na ciekawej linii programowej. Wśród kandydatur znalazł się między innymi Grzegorz Niziołek – teoretyk teatru z Krakowa, wybitny krytyk i redaktor naczelny czasopisma „Didaskalia”, niegdyś dyrektor literacki Teatru Starego. Niestety jest bardzo zajęty, poza tym nie posiada doświadczenia w prowadzeniu teatru. Powszechna jest również opinia, że w Warszawie jest trudno prowadzić teatr, szczególnie miejski. Mieliśmy świadomość, że Biuro Kultury jest niechętne teatrowi eksperymentalnemu czy poszukującemu. Nie jesteśmy radykalistami i szukaliśmy optymalnego kandydata, uwzględniając jego szanse na aprobatę. Paweł Łysak wydawał się najlepszą osobą. Po pierwsze – prowadzi jeden najlepszych teatrów w Polsce (Teatr Polski w Bydgoszczy). Po drugie – potrafi dostosować scenę do potrzeb całego przekroju społecznego. Po trzecie – umiejętnie współpracuje z miastem. Mogą pojawić się głosy, że na prowincji łatwiej jest robić teatr, szczególnie, jeżeli nie ma konkurencji. Ale tym bardziej proponowanie wysokiego teatru bydgoskiej publiczności i osiąganie na co dzień pełnej widowni, jest ogromnym sukcesem, na skalę ogólnopolską. Liczyliśmy, że warszawskiemu środowisku dobrze zrobi pojawienie się Łysaka.
Jednak został wybrany Tadeusz Słobodzianek. Jak wyglądało pierwsze spotkanie nowego dyrektora z zespołem?
Pierwsze i ostatnie spotkanie z całym zespołem. Żyliśmy w poczuciu, że to jest nasz teatr, dlatego postanowiliśmy się nie obrażać. Mieliśmy nadzieję, że ze zmianą dyrektora nie musi wiązać się utrata miejsca i tożsamości. Przez ponad pięć lat starszy i nowy zespół Dramatycznego bardzo się ze sobą zżył. Więc nie przypuszczaliśmy, że nowy dyrektor wyrządzi nam jakąkolwiek krzywdę.
To nawet było na jakimś poziomie ekscytujące: czemu on chce być naszym dyrektorem? Podczas pierwszego spotkania nie nastąpiła weryfikacja zaproponowanego programu, dowiedzieliśmy się, że nowy dyrektor lubi aktorów, którzy poświęcają się dla zawodu, lubi krew, pot i łzy na scenie, co nam jak najbardziej odpowiadało. Obiecał, że wszyscy będziemy mieć bardzo dużo pracy.
Jak ta obietnica wygląda po czasie?
Zamiast nas pracują inni, gościnnie. Dosyć szybko nastąpiły trzy rezygnacje reżyserów – Łukasza Kosa, Eweliny Pietrowiak i Adama Nalepy. Od nowych pracowników teatru usłyszeliśmy, że to przez nastawienie zespołu aktorskiego. Usłyszeliśmy, że reżyserzy nie chcą z nami pracować. A prawda jest taka, że powodem przerwania prób był ich konflikt z Tadeuszem Słobodziankiem. Ponoć wszystko rozbijało się o teksty. Pan dyrektor twierdzi, że teksty były znane wcześniej, ale po pierwszych próbach okazało się, że warto wprowadzić zmieniany czy skróty, na co nie było przyzwolenia dyrekcji. Kiedy zaczyna się pracę, dyskusja jest naturalnym narzędziem. Wiadomo, że teatr nie może być tylko i wyłącznie improwizowany, ale też z drugiej strony nie warto się zamykać i stosować tylko do tego, co autor chciał powiedzieć, bez spojrzenia świeżego, z teraźniejszego punktu widzenia. Podczas ostatniego spotkania dyrektor powiedział nam w twarz, że zaproszeni przez niego twórcy nie chcą z nami współpracować. Kompletnie zaskoczeni postanowiliśmy jednak sprecyzować i sprawdzić te informacje. Tak jak przypuszczaliśmy, prawda była zupełnie inna. We współpracy staramy się przede wszystkim zachować otwartość, fakt powstrzymania się od oprotestowania Słobodzianka, kiedy dostawał nominację, też tego dowodzi. Sens ma teatr, w którym możliwa jest dyskusja nad jakością, który utrzymuje poszukiwanie, proponuje idee.
W tym samym momencie Słobodzianek zdjął prawie wszystkie spektakle poprzedniej dyrekcji. Teraz dochodzi do złożenia wypowiedzeń aktorom.
Przez cały sezon mało kto z nas gra. Znikają spektakle. Angażowani są aktorzy, z którymi Słobodzianek wcześniej współpracował. I dobrze, niech grają z nami, fajnie by było, żeby dla nikogo nie zabrakło miejsca. Tylko problem w tym, że właśnie pierwsze 8 osób dostało wypowiedzenia, a w sumie propozycja rozwiązania umów dotyczy 12 członków zespołu artystycznego. Czym to jest spowodowane? Według dyrektora Słobodzianka brakiem zainteresowania nami ze strony reżyserów i planami premier nadchodzącego sezonu, w których nie ma dla nas ról. I najpierw padła propozycja ze strony Słobodzianka, aby odejść „z godnością i bez afer”.
Co z tym robicie?
Przede wszystkim próbujemy zrozumieć, czy w naszym oburzeniu chodzi o partykularny interes dwunastu osób czy o coś więcej. Kolejne osoby dostają wypowiedzenia. Dosyć często w ciągu ostatnich tygodni każdy z nas słyszał namowy ze strony środowiska: róbcie coś, dlaczego nic nie słychać, dlaczego zgadzacie się na to, co się dzieje z Dramatycznym, co to za premiery tam u was? Próbujemy nie robić z tego atrakcji czy afery – ostatnio mieliśmy ich za dużo.
Ale jednak mamy do czynienia z poważną sytuacją. W jaki sposób rozwiązujecie to prawnie?
Dobre pytanie. Okazuje się, że najprawdopodobniej ciche załatwianie zwolnień zespołu jest po prostu cichym przyzwoleniem na to, żeby załatwić Dramatyczny. A prawo? Nie ma prawa, które by chroniło potencjał miejsca. Prawo nie przewiduje wielu sytuacji. Jak prawnie opisać specyfikę i wartość zespołu teatralnego, cenność współpracy, ryzyka artystycznego? To są kategorie do bronienia tylko poprzez zrozumienie i odczuwanie. Prawa może tutaj nie wystarczyć, chociaż i tak zostało naruszone, a przede wszystkim zostały złamane obietnice Słobodzianka o respektowaniu wartości tego miejsca.
A jak wyglądała twoja pierwsza rozmowa z dyrektorem Słobodziankiem?
Dostałam informację, że jestem przewidziana w obsadzie, ale jeszcze nie wiadomo, kiedy miałyby ruszyć próby. Jednocześnie prowadziłam rozmowy z innym teatrem. Dostałam informację, żeby wstrzymać się jeszcze dwa tygodnie. Wstrzymałam się trzy tygodnie. Po miesiącu zdecydowałam się na współpracę z Teatrem Polskim w Bydgoszczy. Podczas spotkania ze Słobodziankiem usłyszałam, że oczywiście jest to zrozumiałe, zrozumiała jest moja sytuacja młodej mamy, która musi zarabiać pieniądze. Na końcu dodał, że liczy na dalszą współpracę. Gdy wyszłam z gabinetu 15 minut później dostałam telefon z sekretariatu z prośbą od dyrektora o napisanie podania o urlop bezpłatny do końca sezonu. Nawet nie miałam możliwości rozmowy na ten temat. Zrobiłam to. Później dyrektor podziękował mi za to i powiedział, że to wszystko jest na korzyść naszej dalszej współpracy i dziękuje za wyrozumiałość, gdyż na moje miejsce będzie mógł zatrudnić dwie inne aktorki do tej samej roli, więc cieszy się, że będzie miał na to pieniądze. Mój urlop bezpłatny właśnie się kończy i gdybym przystała na propozycję odejścia, zakończy się bezpłatne wspieraniem teatru Dramatycznego. Czy taką owocną współpracę Slobodzianek miał na myśli? Oczywiście nie chodzi o pieniądze, tylko o zasady.
O co konkretnie masz żal?
Nie wiem czy żal, to po prostu przypomina program wyborczy polityków. Obiecujesz, co tylko się da, żeby cię wybrali, a potem załatwiasz swoje sprawy. To jest jakaś niegodziwość. Wszyscy jesteśmy wpakowani w jakąś żałosną sytuację, to jest jakiś pat. Przecież urzędnicy za chwilę zaczną bronić swojej decyzji. Często bez pojęcia decydują o naszym losie i losie kultury w ogóle. Często o kulturze wiedzą mniej niż o pizzerii w pobliżu.
Ponieważ o jakiejkolwiek lojalności i etyce już dawno przestaliśmy mówić, bo nikt wobec nas nie stosuje takich kryteriów, nadszedł czas, żebyśmy przestali kryć kogoś, kto nie dba o nasz interes. Potrafi z troską prosić zespół, żebyśmy nie pisali na Facebooku o tym, co się dzieje w teatrze, żebyśmy nie rozmawiali o tym z mediami, bo nieładnie jest mówić źle o swoim teatrze, i rzucić jednemu z kolegów na korytarzu, że: „ma teraz w dupie zespół!”.
Jaki jest sens przebywania w teatrze, w którym nie można pracować?
Pragmatyczny – pewien żaden. Wierzymy jednak, że uda nam się odzyskać teatr. Wszystko zaczęło się od ruchu „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem”. I choć teraz zaczęliśmy stosować metody prawne, robimy to po to, żeby przywrócić w tym miejscu sztukę. Myśl! Najbardziej boli nas to, że Teatr Dramatyczny powoli znika z mapy kulturalnej Warszawy. Nikt z nas jeszcze nie chce być legendą. Często spotykamy się z opinią, że zniknął teatr dla bardzo dużej grupy ludzi, która teraz nie za bardzo wie gdzie się podziać.
Arek Gruszczyński jest członkiem Fundacji Bęc Zmiana.