ARKADIUSZ GRUSZCZYŃSKI: Gdzie najczęściej pracują ilustratorzy?
PATRYK MOGILNICKI: Wychodzi na to, że w domu.
Nie lepiej wynająć biurko we wspólnej pracowni?
Nie dla wszystkich jest to satysfakcjonująca możliwość. Ilustrowanie to często czynność dosyć intymna. Leżymy na podłodze, wyginamy się na kanapie, wykonujemy serie grymasów, palimy papierosy, głaszczemy koty, słuchamy muzyki, zamykamy się w sobie, szukamy pomysłów, uprawiamy jogę, mamy dzieci, które leżą w łóżeczku obok.
Ale są i tacy, którzy lubią pracować w grupie?
Też lubię pracować w grupie nad jakimś projektem. Brakuje mi na co dzień wzajemnego napędzania i burzy mózgów. Ilustratorzy na ogół pracują jednak sami, to zawód, który izoluje i przy którym zapadasz się w sobie. Warto jak najszybciej założyć rodzinę i mieć solidny background, w opozycji do niepewności, jaką niesie ze sobą ta profesja. Sam nie mam, ale przypuszczam, że przynosi to ukojenie i niezbędne wsparcie.
Dobra, znamy miejsce. A jak pracujecie? Najpierw jest zlecenie, potem pomysł? A może chodzicie z jakimś pomysłem przez miesiąc i dopiero potem siadacie do kartki papieru?
Jeżeli mamy cały miesiąc na myślenie, to dlaczego nie. Taki komfort może się zdarzyć w przypadku większych i dłuższych projektów. Jeżeli rysujesz do prasy, w przypadku tygodnika dostajesz dwa dni na ilustrację, w przypadku miesięcznika – około tygodnia. Oczywiście, fajnie, jeżeli pomysł może w tobie ewoluować i rozwijać się naturalnie. Wtedy pracujesz, kiedy jesteś gotowy, po prostu siadasz i przenosisz koncepcję na kartkę. Jeżeli z kolei nie pracujesz na zlecenie, tylko nosisz się z pomysłem własnego projektu, dobrze zadać sobie jakiś deadline, nawet odległy, żeby rzecz nie wyparowała.
Patryk Mogilnicki
Ilustrator i grafik, wydał właśnie w wydawnictwie Karakter książkę „Nie ma co się obrażać. Nowa polska ilustracja”. Prace Mogilnickiego znalazły się w albumach „Pictographic Index 1” wydanym w 2009 w Holandii, oraz „1000 Portrait Ilustrations” wydanym w 2012 roku w USA. Jako rysownik współpracował z takimi tytułami jak „Gazeta Wyborcza”, „Przekrój”, „Newsweek”, „Architektura”, „Zwierciadło”, „Playboy”, „Vice Italy”, „Fast Company” czy „Pickles”. Projektował plakaty dla Chłodnej 25, Planu B, Klubu Komediowego i okładki dla Wydawnictwa Otwarte i Krytyki Politycznej. Jego prace były pokazywane w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki i podczas Gdynia Design Days, a także na przeglądach polskiego designu w Mediolanie, Nowym Jorku i Tokio. Mieszka w Warszawie.
To też pytanie o technikę. Tablet czy ołówek?
W moim przypadku ołówek. Zaczynam analogowo, później skanuję rysunek i obrabiam w komputerze. Ale każdy ilustrator ma swoją technikę, wielu pracuje z tabletem.
Zauważyłem, że ilustratorzy są też najczęściej grafikami.
Im więcej rzeczy możesz zrobić sam, tym bardziej jest to spójne. Zawsze, kiedy wykonuję plakat, sam dopasowuję też typografię, tytuł, tekst. Robię całość. To samo tyczy się okładek płyt i książek. Część ilustratorów przedstawionych w książce zajmuje się na co dzień projektowaniem graficznym, projektują katalogi, książki i magazyny, strony internetowe i aplikacje, własne kroje pisma, logotypy, składają teksty i wykrojniki opakowań.
Interesuje mnie, z jakich tradycji czerpią ilustratorzy. Czy ważne jest dla was polskie dziedzictwo, czy może przez silne zakorzenienie w popkulturze nasza kultura wizualna jest dla was nieistotna?
Jak najbardziej istotna, żyję w tym kraju, w nim się wychowałem. Od dziecka mama czytała mi bajki ilustrowane przez polskich ilustratorów, a później sam sięgnąłem po komiksy. W tym czasie dostępne były głównie polskie. Szarlota Pawel, Jerzy Wróblewski, Bogusław Polch, Grzegorz Rosiński… U pozostałych osób wygląda to bardzo podobnie, może z małymi wyjątkami, na przykład Basia Dziadosz urodziła się na Kaszubach, ale wychowywała w Hamburgu. Ola Niepsuj wymienia ulubionych plakacistów i są to: Jan Młodożeniec, Andrzej Krajewski i Wiktor Górka. Maciek Sieńczyk od lat zbiera oświatowe plakaty, afisze, ulotki, druki, plansze z czasów PRL-u, zwłaszcza z okresu propagandy zdrowia, BHP i obrony cywilnej i przyznaje, że obiekty te wywarły na jego twórczość znaczny wpływ, widoczny w komiksach oraz ilustracjach. Michał Loba wymienia wśród inspiracji ilustracje Bohdana Butenki i polską szkołę plakatu, a Ania Goszczyńska prace Antoniego Boratyńskiego, Jana Lenicy, Daniela Mroza, Wiesława Rosochy i Stefana Norblina. Zosia Dzierżawska spytana o wpływy pisze wprost: „Podejrzewam, że nie będę oryginalna – głównie klasyczna polska ilustracja z drugiej połowy XX wieku, na której się wychowałam. Ale też kreskówki z lat 90.”
No właśnie, lata 90. Przeważająca część twoich rozmówców wychowała się wtedy, chłonęła te dziwne czasy wizualnego chaosu. Coś z tego mają?
Zacytuję Jana Kallwejta, bo idealnie odpowiada na twoje pytanie: „Urodziłem się i dorastałem w czasach, w których wszystko dookoła mnie dość szybko się zmieniało. Z szarzyzny i jednolitości nagle wybuchły niepohamowany chaos i badziewie wczesnych lat 90. Szczególnie młodzi ludzie chłonę̨li bezkrytycznie wszystko, co płynęło do nas z zagranicy, zwłaszcza zza oceanu. Zachodnia popkultura dwóch ostatnich dekad XX wieku miała na mnie duży wpływ, a elementy jej estetyki do dziś bywają dla mnie magiczne. Gdybym był starszy, prawdopodobnie nie przełknąłbym ogromnej dozy naiwności. Cieszę się, że nie byłem, bo tę naiwność mogę teraz wykorzystywać, bawić się nią i wyciskać z niej coś bardziej wartościowego.” Również Iza Kaczmarek-Szurek pisze u siebie: „Moje projekty to często powrót do dzieciństwa lat 80. i 90., paczek z Zachodu, wypłowiałych kolorów, nadruków na bluzach”.
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”. Karakter, 320 stron, w księgarniach od września 2017.Wiadomo, że wszystko może wpływać na wyobraźnię rysowników. Ale czy jest coś, co działa szczególnie? Jakaś muzyka, nurt w sztuce, książki?
Pozostając przy latach 90., mogę powiedzieć, że to też bardzo istotny dla mnie okres liceum i studiów. Amerykański noise rock, muzyka która mnie ukształtowała i przypadający na połowę lat 90. złoty okres wytwórni takich jak Amphetamine Reptile Records, Skin Graft, Trance Syndicate, Touch and Go, Sub Pop czy Dischord. To także czas, kiedy w wypożyczalni kaset video w dziale nowości stały obok siebie „Wściekłe psy” i „Zły porucznik”. Na każdego działa co innego, to indywidualna kwestia –naprawdę szeroki temat. Odpowiadamy na to pytanie w książce wszyscy.
Nie mogę nie zadać pytania, jak w szerszym kontekście wygląda polska ilustracja. Piszesz we wstępie, że nowa ilustracja odznacza się innowacyjnością, awangardowością, oryginalnością i odchodzeniem od realizmu. Mógłbyś to rozwinąć?
Nowa, czyli inna od tego, co było. Rysujemy inaczej niż dajmy na to artyści z Polskiej Szkoły Ilustracji.
Którzy dokładnie?
Janusz Stanny, Józef Wilkoń czy Jan Marcin Szancer. Inaczej niż Bohdan Butenko czy Edward Lutczyn, inaczej niż ilustratorzy, których pamiętam z dzieciństwa i ci, którzy rysowali, kiedy debiutowałem. Myślimy też inaczej o ilustracji. Forma jest równie istotna co pomysł, a czasami nawet ważniejsza. Wielu ilustratorów stosuje myślenie metaforą czy anegdotą w starym stylu, czasami bardzo szkolnym. Starałem się uniknąć tego w książce, otworzyć się na inne propozycje i inną drogę do ilustracji.
Inną czyli jaką?
Gdzie koncept czasami wyłania się powoli, pomysł nie jest priorytetem, a jeżeli rysunek ilustruje tekst o zamknięciu niekoniecznie rysujemy głowę z dziurką od klucza. Wielu z nas pracuje wyłącznie na komputerze, przy użyciu tabletu. Same te narzędzia, których nie było wcześniej wpływają często decydująco na nowe trendy w ilustracji i je definiują.
Jakimi motywami się najczęściej posługujecie? Można wyznaczyć jakieś konkretne stylistyki? Jeśli nie, to czy jest jakaś twoja ulubiona, bliska?
Motywy są przeróżne, stylistyki również, ale ze świadomym wskazaniem na komputer jako narzędzie pracy, które zostawia swój ślad. Moja ulubiona konwencja to minimalizm, możliwie duża dawka emocji przy użyciu minimalnych środków. Ograniczona gama kolorystyczna do dwóch czy trzech nakładających się na siebie barw, często w stylistyce serigrafii, metodzie druku, którą często stosuję przy produkcji swoich plakatów.
Czy polską ilustrację wyróżnia coś na międzynarodowym tle?
W tym kraju się urodziliśmy, nasiąkamy tym, co się w nim dzieje codziennie. Na pewno w jakiejś części widać, że są to ilustracje z tej strony świata, ale też dzięki internetowi wszystko bardzo zbliżyło się do siebie i mamy wgląd w to, co dzieje się na całym świecie, więc to wszystko się trochę zlało, na tej samej zasadzie, co granice niektórych krajów. Można wyłowić style, inspiracje, podobieństwa, regionalizmy również, ale często nie jako oczywiste i w pierwszej kolejności.
A powiedz, jak można zostać w Polsce ilustratorem?
Trzeba rysować i regularnie wrzucać ilustracje na swoją stronę internetową, to na pewno.
Jedna ilustracja miesięcznie wystarczy?
Jedna, ale fenomenalna. Ale sugerowałbym więcej.
I co dalej?
Udostępniasz je na stronach prezentujących portfolia ilustratorów, typu Behance, Facebook, Instagram, Flickr, Tumblr czy Pinterest. Możesz też wysyłać mailem linki do redakcji, czy jakimś messangerem i czekać na odzew. Szukasz sposobów, żeby się pokazać, ale jednocześnie pracujesz i szkolisz swój warsztat.
A jak nikt się nie odzywa?
Możesz zadzwonić. Kiedy ja zaczynałem, nie było internetu, więc kserowałem rysunki i wysyłałem tradycyjną pocztą do redakcji. Odpisywali albo nie. Wtedy zawsze warto zadzwonić i porozmawiać, zapytać czy mail dotarł, czy ilustracje się podobają, etc. To, że ktoś ci nie odpisuje, nie wynika ze złej woli, tylko najczęściej z braku czasu. Więc warto się przypominać i nie krępować tym wszystkim za bardzo. Teraz jest też tak, że dyrektorzy artystyczni sami szukają zdolnych ilustratorów, ponieważ dzięki internetowi mają nieograniczony dostęp do każdego portfolio. Więc dla początkujących jest ono mega istotne. Pozostaje skupić się na swojej pracy, dawać z siebie wszystko i uzbroić w cierpliwość.
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”
Nie trzeba skończyć ASP?
Nie trzeba, co również udowadniają moi bohaterowie. Są wśród nas historycy sztuki, politolodzy, socjolodzy, elektronicy i matematycy.
No dobrze, to jak już zostanę ilustratorem, muszę mieć pewność, że ktoś mnie wydrukuje. Czy polskie czasopisma chętnie wykorzystują ilustracje?
To zależy, o jakich tytułach mówimy. Ale generalnie, tak. Każde po trochu. Różnią się od siebie podejściem do ilustracji, zaufaniem do ilustratorów, tym, czy narzucają z góry swój pomysł i wytyczne odnośnie rysunku, czy dają ilustratorowi wolną rękę, czy wymagają szkiców i na koniec wynagrodzeniem. Niestety nadal zdarzają się sytuacje, kiedy proponuje nam się zrobienie czegoś po kosztach lub nawet za darmo. Jest pewien kwartalnik, który z założenia nie płaci za ilustracje, ale pozostawia artystom pełną wolność. Coś za coś. Zrobiłem im kiedyś rozkładówkę i teraz posłuchaj, znajomy po kilku miesiącach od publikacji wysłał mi zdjęcie billboardu dewelopera, który reklamował się m.in. tą właśnie ilustracją. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby spytać autora grafiki o zgodę. Sprawa ostatecznie została rozwiązana polubownie, a praca stała się najlepiej opłaconą w mojej karierze. Więc z jednej strony robisz coś za darmo, z drugiej jakąś dziwną drogą dochodzisz do swojego. Nasłuchałem się też wtedy kilku ciekawostek, np. prawnik strony przeciwnej zapewniał, że gdyby znali autora grafiki znalezionej w necie, na pewno by się do niego odezwali. Kiedy wróciłem do domu, wrzuciłem rysunek do Google grafika i moje nazwisko wyskoczyło jako pierwsze. Na tym samym spotkaniu padły również sugestie, że powinienem być wdzięczny, ponieważ moją ilustrację wybrano z setek innych. Także tak.
Tutaj dotykamy problemu praw autorskich czy negocjowania umów. Brakuje wam takiej praktycznej wiedzy?
I to bardzo.
Jedna z twoich bohaterek, która studiowała zagranicą, opowiada, że miała w szkole takie zajęcia.
Zosia Dzierżawska. Zazdroszczę jej. Na ASP, kiedy studiowałem, była cała masa niepotrzebnych zajęć, takich jak rzeźba na kierunku graficznym, którą miałem łącznie z liceum sześć lat, a grafiki warsztatowej, która mnie totalnie jarała, tylko cztery. Nie było chociaż jednego spotkania z praktycznego odnalezienia się na rynku pracy. Kiedy miewałem problemy z wyegzekwowaniem honorarium, napisałem po prostu na portalu społecznościowym ogłoszenie, że szukam prawnika. Znajomi polecili kilka osób i wybrałem jednego. Niestety, nie zostaliśmy tego nauczeni i nie wiemy, jak radzić sobie z nieuczciwymi klientami. Takich przykładów jest niestety wiele.
Podaj kilka.
Część można znaleźć w książce pod hasłem „Absurdalne sytuacje”. Z innych mogę powiedzieć, że widziałem rysunek Dawida Ryskiego przeniesiony na okładkę książki dodanej do dużej gazety. Został zmultiplikowany, żeby za bardzo nie kojarzył się z oryginałem, ale gołym okiem widać było nadużycie. Rysunek Pawła Jońcy, delikatnie przerobiony i wykorzystany jako logo jakiegoś biennale plakatów zagranicą czy ilustracje Gosi Herby, w ogóle przeniesione w całości i wydrukowane na koszulkach i torbach z myślą o sprzedaży w jakimś renomowanym sklepie designerskim w Malezji.
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”
Czy z rysowania ilustracji można przeżyć?
Można. Ale przeżyć czy żyć? Bo to różne kwestie. Zależy, ile komu potrzeba do życia. Część osób ma mniejsze potrzeby, część większe. Od ciebie zależy, kiedy uznasz, że jest wystarczająco. Zagranicą dostaniesz za taką samą ilustrację cztery razy więcej.
Czyli ile?
Jeżeli w Polsce dostaniesz za ilustrację np. 800 złotych, za tę samą możesz otrzymać w Stanach Zjednoczonych 800 dolarów lub więcej. Nie ma u nas uśrednionych stawek, każdy ilustrator ma swoje. A w prasie honoraria wahają się pomiędzy 200 a 2000 złotych. Tak samo z plakatami. Od jakiegoś czasu noszę się z pomysłem narysowania powieści graficznej, na którą pewnie przeznaczyłbym rok pracy. Za taką pracę wydawnictwa komiksowe u nas proponują 3000 złotych. Więc należałoby to zrobić w czasie wolnym od pracy, takich przykładów jest więcej. Natknąłem się też pewien czas temu na przypadek ilustratora z zagranicy, który rysując do polskiego magazynu dostawał stawkę zachodnią, podczas gdy rysownicy mieszkający w Polsce – polską. Wydało mi się to dosyć kuriozalne.
Jak to tłumaczono?
Tym, że zagranicą są inne stawki i musi dostać tyle, ile zarabia tam. Zobacz też, że w Stanach Zjednoczonych mamy na przykład takiego słynącego z ilustracji „New Yorkera”, w Polsce nie ma tego typu pism. Zdarzają się jedynie dobre momenty w niektórych czasopismach. Duże magazyny cierpią też na problem rotacyjnych zmian w redakcji i braku zachowania ciągłości w publikowaniu pewnego typu ilustracji. Brakuje wizji. Zdarza się tak, że co kilka lat zmienia się podejście do rysunków. W jednym okresie dopuszczają bardziej odważne i świeże ilustracje, by po chwili znacząco opuścić poziom, drukując mniej ambitne prace.
Mniej ambitne, czyli jakie?
Przypadkowe kolaże wykonane przez ludzi, którzy dopiero uczą się korzystać z podstawowych programów graficznych. Brakuje więc w Polsce rozpoznania, jakie ilustracje są dobre, na kim warto się skupić, w kogo inwestować i utrzymywać stały kontakt. Dochodzi do tego, że czasami magazyny nie mają problemu z tym, żeby zamówić prace u kogoś, kto ewidentnie podrabia styl kogoś innego.
Jak to?
Zwyczajnie, podróbki są tańsze niż oryginał.
To nie plagiat?
Możliwe i co z tym zrobisz? Kto o tym zdecyduje? Robienie fermentu w środowisku też raczej ci nie posłuży. Nikt specjalnie nie przywiązuje do tego wagi. Są ważniejsze rzeczy, niż jakaś jedna ilustracja zbyt podobna do drugiej, prawda?
Dlaczego? Przecież to dbanie o wasz interes.
Oczywiście. Pozostaje pytanie, czy chcesz na to wszystko tracić energię i czas, czy lepiej spożytkować to na coś pozytywnego, na przykład na pracę. Ewidentne nadużycia łatwo wskazać i udokumentować, gorzej z tym wszystkim pomiędzy. Zresztą są też inne rzeczy do upilnowania, umowy, nieregularnie przychodzące, spóźniające się kilka miesięcy honoraria. Pierwszy lepszy przykład – nieistniejący „Bluszcz” nie zapłacił mi za cztery ostatnie miesiące, kiedy zadzwoniła dziewczyna z redakcji z zamówieniem na piątą ilustrację, przekonując mnie, że przelew już jest w drodze. Zrobiłem ją, a tydzień później pismo przestało istnieć. Nie było nawet do kogo się zwrócić. Naczelny, cała redakcja już się ewakuowali.
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”
Chyba podobnie było z „Art&Business?
Tytuł magazynu mówi wszystko, nie? Nawet opisałem swój przypadek na Facebooku, z nadzieją na jakąś pomoc. Okazało się, że jest wiele osób w podobnej sytuacji. Pismo padło z dnia na dzień, w redakcji telefony odbierały tylko sprzątaczki. Poprosiłem koleżankę prawniczkę o pomoc, wysłałem wezwanie do zapłaty i w końcu dostałem swoje wynagrodzenie. Ale jestem ciekawy, czy pozostali też.
A czy twoi bohaterowie mają świadomość, że są prekariuszami?
Niepewność związana z tym pojęciem jest wielkim obciążeniem naszego zawodu. Wielu z nas ma świadomość, że praca, którą dzisiaj wykonujemy, jutro może się skończyć. Każde zlecenie to nowa praca, nowa umowa i nowa stawka. Wszystko jest zmienne. Cykliczna współpraca z wybranymi magazynami też w pewnym momencie się kończy. Każdy nowy naczelny ma swój pomysł na pismo, i wtedy najczęściej wymianie ulega grupa współpracowników, w tym ilustratorów.
Z prekariatem wiąże się też brak ubezpieczenia zdrowotnego, co ostatecznie sprawia, że artyści nie mogą sobie nagle zachorować.
Niektórzy z nas sami opłacają sobie składki, nazywa się to dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne. Część ma firmy. Nie mamy stałych godzin pracy, zlecenia pojawiają się nieregularnie. Trzeba więc wychodzić z inicjatywą, realizować własne pomysły i próbować nimi zarazić innych. Ale zdarza się też tak, że zlecenia ustawiają się w kolejce i jest ciasno przez kolejne tygodnie.
Zdziwiło mnie, że tak wielu z twoich bohaterów rysowało dla prestiżowych tytułów zagranicą.
Dlaczego? Przecież to świetni ilustratorzy! Ale rozumiem, do czego zmierzasz. Bierze się to po części z tego, że zachodnie magazyny dają twórcom dużo więcej swobody niż nasze rodzime. Są też dużo bardziej otwarte na nowe formy i bardziej skomplikowane treści, które prezentują wybrani przez mnie rysownicy. Nie boją się pokazać czegoś co będzie korespondować z treścią artykułu, a nie będzie suchym przeniesieniem tekstu. U nas przeważnie ilustracja ma być raczej zachowawcza i bezpieczna.
Bezpieczna?
Żeby czytelnik nie zwariował, jak mniemam. No nie ufa się odbiorcy, to na pewno. Najlepiej, żeby ilustracja była wesoła i kolorowa, jak sądzę ma koić zszarpane nerwy po intensywnym dniu. Kiedy robi się coś bardziej zaangażowanego lub trudniejszego w odbiorze, to często te ilustracje nie są akceptowane albo muszą być poprawiane, dopóki nie spełnią oczekiwań klienta. Mają do czytelnika podchodzić z uśmiechem, jak hostessa. Nie tylko ilustracje zresztą, spójrz na przykład na polskie plakaty filmowe. Gdzie się podział ten pazur i zadziorność, jakieś wyzwanie dla odbiorcy?
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”
A czy można wyedukować redaktorów?
Zawsze można porozmawiać i spróbować przekonać kogoś do naszego pomysłu. Jakiś czas temu współpracowałem z pewnym dużym pismem psychologicznym, któremu zaproponowałem nieco trudniejszą ilustrację, nie realistyczną, a opartą na geometrycznych kształtach. Została odrzucona, ale przez kolejny rok dodawałem do kolejnych zleceń z tego magazynu dodatkowe elementy, żeby w końcu dojść do pierwotnego konceptu. Udało się, opublikowali ilustrację, ale potrzeba było na to czasu. A później mogłem już robić, co chciałem.
Czy twoi bohaterowie projektują reklamy wielkoformatowe albo kampanie komercyjne? Rysują piwko na bilbordzie?
Większość z nas zrobiła kiedyś reklamę. To nic złego, są różne reklamy. Można reklamować kiełbasę, można jakiś nowy fajny serial dla Netflixa. Można też zrobić piękny mural jak Jan Kallwejt dla Rainbow Tours. Ważna jest i treść i forma.
Ty też?
Coś się zdarzyło, na przykład jakaś odręczna typografia w reklamie sieci komórkowej. Ale większość rzeczy raczej w takiej fazie projektowej. Nie mam problemów z reklamą, jeżeli chcę wykorzystać mój styl i umiejętności przy jakimś fajnym projekcie. Ale na pewno nie będę udawał kogoś, kim nie jestem. Kiedy czuję zbyt duży poziom zażenowania, to jednak odmawiam.
Nawet jeśli wiążą się z tym konkretne pieniądze?
Jestem dosyć radykalny i odmawiam nawet projektowania okładek do płyt zespołom, których muzyka mi się nie podoba. Wolę nieraz zrobić całą identyfikację niezależnej kapeli, której muzykę cenię, za kilka stówek. Co prawda później nie mam na wakacje, ale nie jestem w stanie tego przeskoczyć. Wolałbym zarabiać w innym zawodzie, a po godzinach realizować się w nieopłacalnej ilustracji.
Czyli tak jak wszędzie. Porozmawiajmy teraz o strukturze książki. Powiedz proszę, skąd wziął się tytuł?
Zadaję w książce wszystkim zaproszonym ilustratorom podobne pytania. O początki kariery, pierwsze rysunki, inspiracje czy plany na przyszłość. I tytuł jest jedną z odpowiedzi Daniela Gutowskiego, który jest pogodzony z tym, że polscy klienci życzą sobie najczęściej kolorowych i śmiesznych ilustracji. „Żyjemy w kapitalizmie, więc nie ma co się obrażać”, kontestuje. Poza tym w książce nie znalazło się wielu ilustratorów, którzy są obecni w sferze publicznej, są dobrymi i uznanymi artystami. Tytuł skierowany jest również do nich. Można go więc interpretować wieloznacznie.
Pytania czy tematy się powtarzają, więc może je wymienimy?
To od początku: droga, pierwsze rysunki, szkoły, pierwsze publikacje, zawód ilustrator, lubiane/nielubiane, wpływy, miejsce pracy, napęd/blokada i plany.
Patryk Mogilnicki, „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”
Dlaczego to wszystko cię interesowało?
Zacząłem się zastanawiać, o co zapytałbym samego siebie. Jakich pytań mi wcześniej nie zadawano. Chciałem też, żeby każdy mógł jak najwięcej opowiedzieć o sobie i tym samym pokazać, że są różne drogi prowadzące do ilustracji. Więc powstał fajny przekrój przez zawód ilustratora. Od lat dziecięcych, tego co nas ukształtowało, przez szkoły i rozwój naszych pasji, po zlecenia, jakie otrzymujemy i nasze życzenia zawodowe na przyszłość. Ważne było dla mnie, żeby to była książka, a nie album, bo same ilustracje funkcjonują w internecie, a ja nadaję im tutaj nowy, bardziej osobisty dla każdego rysownika kontekst.
Zadajesz je 22 ilustratorom.
To mój subiektywny wybór. Dosyć uważnie śledzę losy polskich ilustratorów, moich kolegów i koleżanek w zawodzie. Obserwuję ich drogę rozwoju i to, w jaki sposób ewoluują. Czy trzymają się swojej ścieżki, niezależnie od tego, czy pracują nad komercyjnymi czy nad niezależnymi projektami. To dla mnie istotne. Ponadto eksperymentują, nie robią tego samego od 15 lat. To żywy, zmieniający się organizm. Każdy z nich, co dobrze widać w książce, jest inny, inaczej rysuje, ma inne fascynacje i punkty odniesienia, inaczej postrzega świat. Jest w pełni osobną, złożoną i świadomą swoich celów indywidualnością. Chciałem też pokazać, że rysunki są przedłużeniem osobowości ilustratorów. Widząc ilustracje, można wiele dowiedzieć się o nich samych.
Nie zadrżała ci ręka, gdy umieszczałeś siebie samego w tym zestawieniu?
Zadrżała i w tym celu przejrzałem wiele podobnych publikacji wydanych na zachodzie i zrozumiałem, że autorzy rysownicy nie mają tam w ogóle takich dylematów. Poza tym czekałem na tego typu książkę wykonaną przez kogoś z zewnątrz naprawdę dosyć długo. [
Wspomniałeś o jakości. Czym jest?
Nie mam na to prostej odpowiedzi, ponieważ to nieprecyzyjna wartość, tak samo, jak rozmytym pojęciem jest „dobry film” czy „dobra książka”. Ktoś mówi, że lubi dobre kino, po czym wymienia trzy filmy, na których umierałeś, albo porównuje Stephena Kinga do Dostojewskiego, twierdząc że są to pisarze tej samej rangi. No moim zdaniem nie są, ale teraz to uzasadnij.