AREK GRUSZCZYŃSKI: Czy będzie miała pani gabinet?
DOROTA BUCHWALD: Bo Maciej Nowak go nie miał? (śmiech) Minister kultury powiedział mi, że powinien u nas powstać choćby sekretariat. Że powinien istnieć jakiś telefon, pod którym można uzyskać informacje o instytucji i o tym, co się w niej dzieje. Nie mamy samochodu służbowego i mieć go nie będziemy. Ale żeby Instytut sprawnie działał, sekretariat albo coś na jego kształt zorganizujemy. (śmiech) Coś na kształt…
10 lat temu razem z Maciejem Nowakiem była pani pomysłodawczynią powołania Instytutu Teatralnego. Wtedy nie została pani dyrektorem nowopowstałej instytucji. Dlaczego?
Ówczesny minister kultury, Waldemar Dąbrowski, podjął błyskawiczną, bardzo odważną i dobrą decyzję powołania Instytutu Teatralnego. A trzeba pamiętać, że to wcale nie było takie proste, bo jego poprzednik takiej możliwości nie widział. Dąbrowski miał odważne wizje. Siedzieliśmy więc we trójkę w jego gabinecie, on na nas patrzył i rozważał, komu powierzyć funkcję dyrektora. Szczęśliwie wybrał Macieja Nowaka.
Dlaczego?
Ponieważ była to najbardziej odpowiednia osoba. Nowak posiadał różnorodne doświadczenie. Miał już za sobą dyrekcję Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku, szefowanie działowi kultury „Gazety Wyborczej”, był wówczas dyrektorem Teatru Wybrzeże. Sprawdził wiele teorii w działaniu. Jako bardzo młody człowiek terminował w „Pamiętniku Teatralnym” u prof. Zbigniewa Raszewskiego, który w swoich pracach przywoływał i rozwijał idee instytucji teatrologicznej. Wiedział o działaniach Mieczysława Rulikowskiego w latach 30. i sam spróbował pracy w Instytucie Teatru Narodowego, który krótko działał na początku lat 90. Dlatego dobrze się stało, że to on został dyrektorem Instytutu Teatralnego.
A pani chciała przede wszystkim uratować archiwum polskiego teatru, prawda?
Oczywiście tak. Znajdowało się ono w siedzibie Związku Artystów Scen Polskich, który borykał się wtedy z poważnymi problemami finansowymi. Robiłam wszystko, żeby ocalić te cenne zbiory, żeby nie uległy rozproszeniu czy zniszczeniu. Po teatrze zostaje tak niewiele.
Dorota Buchwald
teatrolog, absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie (1985). Od początku pracy zawodowej zajmuje się teorią i praktyką dokumentowania teatru. Od 1997 roku kieruje Pracownią Dokumentacji Teatru (a także największego archiwum współczesnego teatru), która do 2003 roku działała przy Związku Artystów Scen Polskich, a obecnie jest częścią Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Od 1995 roku redaktor miesięcznika „Dialog". Autorka artykułów opublikowanych przez „Teatr”, „Pamiętnik Teatralny”, „Notatnik Teatralny” i „Dialog”, uczestniczka konferencji naukowych poświęconych internetowym systemom informacji naukowej i problemom dokumentacji teatralnej.
W lipcu ubiegłego roku miesięcznik „Teatr” opublikował wywiad z Maciejem Nowakiem, w którym redaktorzy krytycznie wypowiadali się o Instytucie. Jak komentuje pani ten materiał?
Nie bardzo umiem i nie bardzo wypada mi się do tego odnosić. W czerwcu 2013 roku, z okazji dziesięciolecia, dokonaliśmy ewaluacji swojej działalności, prosząc osoby obserwujące pracę IT o napisanie swoich komentarzy. Chciałabym wierzyć, że nie ma w nich zbyt wiele jubileuszowej tendencyjności, ale wynika z nich jasno, że działalność instytucji jest oceniana dobrze, jest właściwie zbalansowana i skierowana w różne strony oraz otwarta na różne opcje. Patrząc trochę nawet z niedowierzaniem, że udało nam się tyle zrobić, mamy poczucie, że Instytut Teatralny jest potrzebny, a nasza działalność spotyka się z żywym i aktywnym odbiorem. W październiku, w Gardzienicach odbył się pierwszy zjazd Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych, na który przyjechali reprezentanci całego środowiska – 80 osób z różnych ośrodków badawczych. IT był przywoływany wielokrotnie – jako punkt odniesienia, miejsce inspiracji, jako instytucja, bez której nie da się dzisiaj myśleć o badaniach czy wydawnictwach teatralnych oraz edukacji. To jest dowód na to, że działalność Instytutu była przez 10 lat dobrze przemyślana. Nie będę komentowała ocen redaktorów „Teatru”.
Czy widzi pani słabe strony IT, które chciałaby zmienić podczas pięcioletniej kadencji?
Wciąż jesteśmy oceniani i otrzymujemy różnego rodzaju uwagi dotyczące naszej działalności. Słuchamy tego i wyciągamy wnioski. Prowadzimy duże konkursy ministerialne, ale także realizujemy swoje pomysły i projekty. Instytut Teatralny jest otwartym i żywym organizmem. Działa w nim zespół świadomych ludzi. Czujemy, że po dziesięciu latach potrzebujemy pewnych zmian w organizacji wewnętrznej, w strukturze. Natomiast to, w którą stronę podąży działalność merytoryczna, będzie zależało przede wszystkim od zespołu. Moja decyzja o startowaniu w konkursie na dyrektora IT była związana właśnie ze wsparciem udzielonym przez zespół. Stanęłam do konkursu jako osoba reprezentująca tę instytucję. Ze środka. Program, który zaproponowaliśmy, nie jest moją autorską koncepcją, ale programem zespołu. Poukładanym z tego, nad czym pracujemy, i z tego, co chcemy robić w przyszłości. Postanowiliśmy zaproponować organizatorowi koncepcję, w której zachowamy to, co jest w naszym Instytucie dobre, sami przeorganizujemy strukturę, stworzymy nowe działy, ponieważ obszary, którymi się zajmujemy, tego wymagają, oraz zaproponujemy kierunki rozwoju. Koniecznością jest wyodrębnienie działu naukowo-wydawniczego i edukacyjnego, ponieważ są to dziedziny coraz intensywniej przez nas rozwijane od lat. Tego również najbardziej oczekują nasi odbiorcy. W związku z tym pojawi się też nowa funkcja – wicedyrektor ds. naukowych, którym zostanie prof. Dariusz Kosiński. Struktura będzie się zmieniała i różnicowała. W tej chwili nie jest zbyt rozbudowana – dyrektor, kierownicy działów i pracownicy.
Wprowadzi pani hierarchię?
Raczej wzbogacenie. Czujemy taką potrzebę. W instytucji powstałej z „oddolnej” potrzeby, tak ukształtowanej, nic nie może zostać narzucone czy wdrożone mocą jakiegoś nakazu. Wszystkie pomysły, które zostały zapisane w moim/naszym programie, powstały wewnątrz. Dlatego proponujemy wprowadzenie bardziej kolegialnego zarządzania. Nie jestem osobą, która chce czy pragnie rewolucji. Chodzi tylko o lepsze zorganizowanie pracy.
A co z produkcjami spektakli teatralnych?
Nadal zależy nam na tym, żeby w Instytucie istniała przestrzeń dla eksperymentu, niewielkie laboratorium, w którym artyści mogą sprawdzać swoje pomysły na teatr społeczny, polityczny czy jakikolwiek inny. Żeby mogli prowadzić poszukiwania formalne. Placówka Nowego Teatru będzie działać. Nie staniemy się jednak nigdy kolejnym teatrem repertuarowym, który stale prezentuje swoje produkcje. Jesteśmy instytucją towarzyszącą teatrowi i tak zostanie.
Interesuje mnie promocja teatru – do wewnątrz i na zewnątrz. Jak to będzie wyglądało? Czy pojawią się nowe formuły promocji teatru i współpracy z Instytutem Adama Mickiewicza?
Dorota Buchwald / archiwum prywatneWiele osób uważa, że istnieje spór kompetencyjny między Instytutem a IAM-em. Nie wiem, skąd wzięło się takie przeświadczenie. Tutaj nie ma żadnego sporu. IAM ma wpisaną w swój zakres działalności promocję polskiej kultury za granicą, a teatr jest tej kultury częścią. Instytut Teatralny zajmuje się dystrybucją informacji i wiedzy o polskim teatrze kanałami, które są dla IAM-u niedostępne. IT jest członkiem sieciowych organizacji europejskich i międzynarodowych skupiających podobne instytucje, uczestniczy w projektach międzynarodowych związanych z mobilnością artystów, dokumentacją teatralną, statystyką, digitalizacją. Dostarczamy wiedzy, dzięki której o polskim teatrze można dyskutować na świecie. Podczas przesłuchania przed komisją konkursową padło pytanie: co mogę zrobić, żeby polski teatr był bardziej znany na świecie? (śmiech)
Co pani odpowiedziała?
Że żaden dekret tego nie sprawi. Sam teatr może to dla siebie zrobić, jeśli będzie interesujący. Współpracujemy z wieloma instytucjami, które zajmują się organizacjami festiwali teatralnych, wydawaniem pism na temat teatru. Współuczestniczymy w wydawaniu numerów tematycznych poświęconych polskiemu teatrowi w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech. Realizujemy europejski projekt zwiedzania teatrów historycznych – wciągamy polskie teatry do rodziny teatrów europejskich. Jesteśmy również odpowiedzialni za przygotowanie tras zwiedzania na Litwie, Łotwie i w Estonii.
A promocja teatru w Polsce?
Robimy to, prowadząc duże projekty ministerialne, takie jak „Lato w teatrze” i „Teatr Polska”. Oprócz „Konkursu Na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej” – będziemy także organizatorami konkursu „Klasyka żywa”, związanego z 250-leciem teatru polskiego. Cykle edukacyjne są skierowane do różnych grup wiekowych i zawodowych. Mamy przecież ogromne archiwum, bibliotekę, księgarnię, cykle wykładów i konferencji naukowych itd.
Czy zamierza pani walczyć o Warszawskie Spotkania Teatralne?
Z nikim nie walczę i ta terminologia jest mi absolutnie obca.
No to, czy zamierza pani doprowadzić do tego, żeby WST organizował IT?
Organizatorem WST jest Urząd m.st. Warszawy i tam zapadają decyzje, kto zajmuje się organizacją. Kilka lat z rzędu był to Instytut Teatralny, teraz ma to w swoim dyrektorskim kontrakcie Tadeusz Słobodzianek, dyrektor Teatru Dramatycznego. To oczywiście niczego nie wyklucza. Możliwa jest także nasza współpraca. Może w przyszłości organizator postanowi inaczej lub ogłosi konkurs. Wtedy na pewno do niego staniemy. Organizowanie WST było dla nas bardzo ważne. Poza wszystkim mamy wszystkie potrzebne narzędzia, umiejętności, zaplecze i chęci.
Czy będzie to jeden z priorytetów?
Nie. I nie rozumiem, dlaczego miałby być.
Ponieważ Instytut reanimował WST.
To nie była jednak nasza inicjatywa, ale ówczesnego Dyrektora Biura Kultury, Jacka Wekslera.
Roman Pawłowski w swoim programie napisał, że Instytut Teatralny nie pozyskuje środków Unii Europejskiej.
To znaczy, że Roman Pawłowski nie ma pełnej wiedzy. Powiedziałam już panu, że uczestniczymy w licznych programach europejskich. Zakończyliśmy trzyletni projekt Architektura Teatralna Środkowej Europy. Pracujemy nad European Route of Historic Theatres, czekamy na decyzję dotyczącą finansowania projektu prof. Marottiego związanego z budowaniem europejskiej cyfrowej biblioteki tekstów teatralnych. Następnym projektem będzie zbudowanie platformy informacyjnej na temat festiwali kulturalnych w Europie. Może jeszcze nigdy nie byliśmy liderem takiego projektu, ale tych zrealizowanych jest sporo. Pozyskujemy również fundusze krajowe, ale spoza Ministerstwa Kultury. Jako instytucja państwowa nie możemy aplikować do programów operacyjnych MKiDN, ale możemy do Narodowego Instytutu Audiowizualnego, Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, do Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. I to robimy! To wcale nie jest mała część naszego budżetu. Jesteśmy do tego również zmuszeni obecnym pomysłem na funkcjonowanie instytucji kultury, która musi środki na prowadzenie swojej działalności zdobywać z różnych miejsc.
Jaka jest przyszłość Elektronicznej Encyklopedii Polskiego Teatru?
Fantastyczna! Jestem ogromnie zbudowana reakcją całego środowiska teatrologicznego na hasło wspólnej pracy przy tworzeniu takiej nowoczesnej hybrydy, łączącej cechy tradycyjnego wydawnictwa naukowego i platformy elektronicznej oferującej dostęp do źródeł, budowanie własnych kontekstów i ścieżek poznawczych, niezamkniętej, wykorzystującej możliwości internetu. Wydaje mi się, że ćwierćwiecze teatru publicznego w Polsce jest tą właśnie okazją, żebyśmy z siebie wreszcie Encyklopedię wydali. Nam się to po prostu należy, teatrowi się należy.
Dwa razy uczestniczyłam w próbach podjęcia przez nasze środowisko trudu stworzenia klasycznej encyklopedii. To się nie udawało…
Zabrakło konkretnej pracy?
Powody były bardzo różne – finansowe, organizacyjne… Jednak ta potrzeba jest ciągle obecna. Nie możemy być gorsi od naszych kolegów z europejskiej rodziny instytutów teatralnych. Zobaczyłam ideę takiej encyklopedii w Brukseli. Fascynujące, inspirujące narzędzie elektroniczne.
To jest kierunek – przenoszenie wiedzy do sieci.
Ale niczego nie trzeba przenosić, bo ta wiedza tam jest i cieszę się, że potrafiliśmy z tego wniosek wyciągnąć. Należy to medium dla wiedzy o teatrze przyswoić, oswoić i wykorzystać. Belgijski pomysł kiełkował. Już w 2010 roku złożyliśmy projekt, który przewidywał stworzenie takiej platformy. Miał być częścią 5-letniego programu przygotowującego jubileusz 250-lecia polskiego teatru publicznego. To był całościowy, obszerny projekt różnych rzeczy, których zwieńczenie przewidywaliśmy w 2015 roku. Niestety, dopiero w roku 2013 pojawiła się decyzja o finansowaniu. Mamy więc nie za dużo czasu i mały, mobilny zespół koordynatorów, kierowany przez dwóch profesorów, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za kształt merytoryczny encyklopedii. Są nimi prof. Dariusz Kosiński i prof. Wojciech Dudzik, połączenie silnych mocy. Ale jednocześnie rozpoczęliśmy pracę, do której udało się namówić całe środowisko teatralne. Zaczęliśmy już pracować. Wszyscy! I zdążymy!
Czy część tworzenia będzie się odbywała w sposób społecznościowy?
Całe tworzenie jest społecznościowe, ale nie w sensie internetowym, tylko środowiskowym. To jedyny pomysł na to, żeby zrealizować tę ideę. Muszą zaangażować się wszyscy, zajmujący się teatrem – jego historią i teoriami naukowymi. Zbieramy wszystko, co już istnieje, co jest zrobione, opracowane, często zdigitalizowane. Porządkujemy, strukturalizujemy tę wiedzę i tworzymy platformę, która dzisiejsze zatomizowane działania postara się zespolić. Ale w kolejnym etapie propozycje nowych haseł i nowych elementów encyklopedii będą mogły powstawać także oddolnie, będą mogły być proponowane przez użytkowników.
Prowadzony przez Instytut Teatralny portal e-teatr.pl jest przestarzały. Czy zostanie zmieniony?
Rozmawiamy o tym z kolegami, obserwujemy nowe technologie. Ostatnia zmiana była trzy lata temu. Chcemy, żeby wortal był dostępny na urządzeniach mobilnych, więc na pewno coś udoskonalimy. Nie jest to łatwe, ponieważ portal obrastał latami w różne dodatki i każda przeróbka pociąga za sobą problemy. Ale unowocześnimy się na pewno.
Jaki będzie Instytut za pięć lat?
Chciałabym, żeby wtedy otrzymał jeszcze więcej dobrych odbiorów ze świata, niż ma dzisiaj. Żebyśmy potrafili trafiać w potrzeby, które artykułuje środowisko, bo Instytut ma być instytucją służebną, ma towarzyszyć i służyć twórcom, badaczom, widzom. Mam nadzieję, że będziemy potrafili ich słuchać, przełożyć to słuchanie na działanie i nie zatoniemy w kryzysie organizacyjno-finansowym… (śmiech)
Maciej Nowak pozostanie w zespole?
Na pewno będzie z nami. Pracujemy ze sobą 30 lat. Maciej Nowak jest osobą bardzo ważną – dla mnie i Instytutu. Nie wyobrażamy sobie sytuacji, że Nowaka z nami nie ma. Ojciec zawsze jest potrzebny. I to ojciec, który ma niezwykłe cechy: intuicję, odwagę, kreatywność… Chciałby pan się tego pozbawić? Nie, tego nie wolno nam stracić. Ojciec się nie wyprowadza z domu. Ja będę matką… (śmiech) W końcu od dawna funkcjonujemy jako morganatyczne małżeństwo.
Autor rozmowy jest członkiem Fundacji Bęc Zmiana.