Co łączy ze sobą sześciu polskich artystów młodego pokolenia – Piotra Blajerskiego, Michała Łagowskiego, Honoratę Martin, Franciszka Orłowskiego, Toma Swobodę i Martynę Tomaszewską? „Rodzaj duchowości, a może duchowego uposażenia. Coś, czego nie było i nie ma na współczesnej scenie artystycznej” – tłumaczy Zbigniew Libera, występujący we Wrocławiu wyłącznie w roli kuratora – „ci artyści nie próbują swoją sztuką rozwiązać problemów, które widzą, jednak są w nie autentycznie zaangażowani, emocjonalnie, osobiście”. Nie chodzi więc o najnowsze trendy w sztuce krytycznej, sztuce konceptualnej, czy jak byśmy ją zwali, ale o wskazanie autentycznych postaw – oddanie pola wrażliwcom mówiącym własnym głosem, bez żadnej kalkulacji, bez oglądania na mainstream. „Zobaczyłem artystów, którzy nie prezentują postawy cynicznej, grającej ze sztuką […] mają w dupie rynek” – cytuję słowa Libery – „Może to ma coś wspólnego z Janem Pawłem II. Byłbym ostrożny w diagnozach, ale coś jest na rzeczy. To jest taka duchowość niereligijna.”
Kurator Libera: Artysta w czasach beznadziei. Najnowsza sztuka polska
artyści: Honorata Martin, Tom Swoboda, Piotr Blajerski, Michał Łagowski, Franciszek Orłowski, Maryna Tomaszewska; kurator: Zbigniew Libera; BWA Wrocław, do 19 stycznia 2014
Ten rodzaj duchowości odnalazł on w pracach Orłowskiego, które znamy z niedawnej wystawy „British British Polish Polish”. „Niech zstąpi Duch Twój…” (2006), czyli słowa papieskiej modlitwy zwulkanizowane jako bieżnik opony. Coś nieprawdopodobnie mocnego, bruzda w poprzek myślenia. Albo „Pocałunek miłości” (2009) – artysta oddaje własne ubranie bezdomnemu, wymienia z nim, jedna po drugiej, części garderoby. Podobnie „Wiatrołap” (2013), zawieszony w wejściu na „Splendor tkaniny” w Zachęcie – kotara uszyta z fragmentów ubrań osób bezdomnych, przesiąknięta do bólu ich „wonią egzystencji”. To sztuka głęboko moralna, która – jak trafnie ujęła Anna Mituś– poprzez zmysły apeluje do sumień. Wybór Orłowskiego nie jest więc przypadkowy. „To był mój taki kuratorski wkład” – tłumaczy Zbigniew Libera.
Franciszek Orłowski, bez tytułu, perfomans, 2009
Najpierw jednak był casting (Libera: „casting to słowo ohydne, lecz każdy wie o co chodzi”), na który do Wrocławia zjechało 86 kandydatów z całej Polski, głównie uczniów lub absolwentów kierunków artystycznych. Czego szukał Libera? „Pierdzielnięcia w głowę. Takiego jak doznawałem trzydzieści lat temu”. Każdy miał tylko kwadrans, by zaprezentować swój projekt. „Uderzyło mnie, że jest wśród nich tak wielu artystów radykalnych. Rzec można – desperatów. Nie nastawiają się na komercyjny sukces” – podkreśla w wywiadach. Czy możemy tu mówić o jakimś nowym trendzie? Kumulacji artystycznych postaw?
Honorata Martin wystąpiła przed nim jako jedna z pierwszych. „To ktoś na miarę współczesnego Świętego Franciszka” – stwierdził potem Libera – „Rozdaje wszystko, co posiada”. Mówił tu o jej pracy „Przyjdź i weź co chcesz” (2011) – działaniu, w którym do własnego mieszkania zaprosiła przypadkowe osoby, z których każda mogła zabrać co jej się tylko spodoba. Oczywiście, bardzo szybko mieszkanie opustoszało. Innym razem, siedząc przez wiele godzin w stroju kąpielowym na trzaskającym mrozie, czytała na głos fragmenty „Hebanu” Ryszarda Kapuścińskiego, usiłując się „ogrzać” treścią samej narracji („Zimno”, 2009). Artystkę interesuje więc przekraczanie bariery własnych lęków i ograniczeń, badanie granic psychicznej i fizycznej wytrzymałości. Lubi też testować naturę funkcjonowania społecznych więzi i postaw – takich jak gościnność, wdzięczność czy zaufanie. Tego też dokładnie dotyczył jej projekt zrealizowany w ramach wystawy Libery. „Wyjście w Polskę” było dziełem otwartym, o bardzo ryzykownym i niewiadomym przebiegu. Przez ponad dwa miesiące Martin szła piechotą z Gdańska w kierunku Wrocławia, prosząc o pomoc i nocleg przypadkowych ludzi. Na wystawie zobaczymy zapis tego projektu – dziesiątki rysuneczków, filmików, fotografii, nagranych strzępków rozmów, ulotek, map itp. Mozaikowy atlas polskiej prowincji – obraz wsi i miasteczek, urzekająco szczery i bezpretensjonalny.
Honorata Martin, Wyjście w Polskę, 2013
Jak jednak podkreśla Libera, wartością nie miał być tutaj efekt, ale sam proces – zmaganie się z własnym lękiem, zmęczeniem, głodem, samotnością. Naprawdę, wyjść w nieznane – bez znajomości adresów, kontaktów, hoteli. Kto z nas by się na to porwał? Chodzić z wioski do wioski, pukać do obcych ludzi i prosić ich o pomoc. Martin tym prostym gestem zmieniła kraj w ciemną otchłań, zdzierając jak prześcieradło powłokę cywilizacji. „Mi się wydawało, że ja się nie będę bała, że skupię się na poznawaniu innych, obserwacji człowieka” – mówiła po zakończeniu projektu – „Dopiero w trakcie, właściwie już pierwszego dnia okazało się, że zmagam się ze sobą znacznie bardziej […] Przedtem taka podróż leżała bardziej w sferze marzeń o utopijnej wolności, szybko okazało się, że wolność mam wtedy, kiedy czuję się wolna od siebie i swoich lęków”.
Z okolic Gdańska pochodzi też Michał Łagowski – wychowanek Grzegorza Klamana, artysta skupiony na badaniu tożsamości wiejskiej oraz społecznych procesach jej konstruowania. Wiele z jego prac ma wymiar krytyczny – ujawnia miastocentryczne (czy nawet warszawocentryczne) mechanizmy kultury współczesnej, demaskując reprodukowane przez nią naiwne i nieadekwatne obrazy polskiej wsi. W swoich pierwszych akcjach wcielał się po to niekiedy w alter ego Jagny z „Chłopów” Stanisława Reymonta – raz, stojąc na Długim Targu w Gdańsku, w chustce na głowie i slipach, z brudną taczką u boku, trzymał w rękach napis „Którędy na manifę?”, aż go zwinęła policja („Jagna jedzie na manifę”, 2011). Inna jego praca to poruszający obraz społecznego wykluczenia – samemu będąc queer, fotografuje się leżąc porzucony poza wsią, na kupie gnoju, twarzą do dołu.
Michał Łagowski, „Transparenty. Koło Gospodyń Wiejskich w Osicach”, film, 2013
We wrocławskim BWA Łagowski pokazał rozmowę z członkiniami Koła Gospodyń Wiejskich w Osicach – swej rodzinnej wsi, w której nawiasem mówiąc zdołał niedawno otworzyć filię Krytyki Politycznej (zupełnie oficjalną). Wywiad ten należy do serii „Transparenty”, w ramach której rozmawia on m.in. z młodym prawicowcem, próbującym oswoić własny homoseksualizm. Gospodynie są przez Łagowskiego przepytywane o stosunek do feminizmu, o to czego oczekują od „oficjalnych” feministek. Ich reakcje są bezcenne. „Kobiety wiejskie to wciąż margines działań ruchu kobiecego. Czujecie się panie na marginesie?” – pyta Łagowski. Panie są zaskoczone. „Nie, nie… ciągle coś robimy, mężczyźni pomagają” – odpowiadają ze śmiechem. „Ale czy nie doświadczacie panie dyskryminacji?” – dopytuje ostrożnie. Tutaj chwila namysłu – „no może pojedyncze rodziny, ale u nas wioska spokojna, raczej nic się nie dzieje.” Na wsi feminizm jest więc czymś abstrakcyjnym, na wsi po prostu się żyje („Transparenty. , 2013).
W zupełnie innych obszarach porusza się Tom Swoboda – śląski artysta i animator kultury, współtwórca Galerii Szarej w Cieszynie. Od kilku lat realizuje cykl „Konterfekt”, w ramach którego tropi ślady Boga, rozumianego jednak nie w sposób religijny, ale jako obecne w materialnym świecie fenomeny, których nie wyjaśnia nauka. Interesują go prywatne objawienia, przypadki cudownych uzdrowień i nawróceń. We Wrocławiu zobaczymy dokumentację spotkań z duchownymi trzech różnych wspólnot religijnych – żydowskim rabinem, protestancką pastorką i katolickim księdzem, których Swoboda poprosił o zobrazowanie przedmiotu ich wiary („Narysuj mi Boga”, 2013). Fotografiom i filmom towarzyszy „Pieśń Ishti” (2013) – utwór śpiewany glosolalią, czyli tzw. głosem natchnionym, do którego wykonania artysta namówił Natalię Niemen, wokalistkę zaangażowaną w ruchy religijne. Jej śpiewu posłuchamy w wyizolowanej, pustej, kapliczkowatej celi – jednej z wielu w grubych, osiemnastowiecznych, pałacowych murach gmachu BWA, której ściany i sklepienie pokryto złotą farbą. To, nawiasem mówiąc, jeden z niewielu niezbyt chyba dopracowanych elementów wystawy – poczułem się jak w Licheniu. A może o to chodziło?
Tom Swoboda, widok wystawy / fot. Sonia Mielnikiewicz
Pytania o wiarę stawia też Piotr Blajerski, jednak zupełnie inaczej – on chętnie oscyluje wokół dylematów życia w religijnej wspólnocie z perspektywy cynicznej, tropiąc w nich mechanizmy społecznego konformizmu i alienacji. We wczesnej pracy „Antychryst” staje przed kościołem, kiedy w nim trwa nabożeństwo – odmawia wejścia do środka. Innym razem krąży z kamerą po nadmorskiej plaży, wypytując plażowiczów o ich plany po śmierci – formę wymarzonego nagrobka („Horyzont zdarzeń”, 2012). W BWA pokazał dość monumentalny found footage, w którym tak zmontował fragmenty filmów z gwiazdami hollywoodzkiego kina, że pojawiają się one w długich, pozbawionych wytłumaczenia scenach. „Lonely men” (2013) to sugestywne studium samotności w świecie rozrywki masowej – Antony Hopkins, Brad Pitt i Nicolas Cage nie spotykają tutaj nikogo, tylko miotają się z miejsca w miejsce, w bezcelowych staraniach i powoli starzeją, zatrzaśnięci we wnętrzu upiornej przestrzeni wypreparowanej z sensu i społecznych więzi.
Ostatnią z osób wybranych w drodze castingu jest Maryna Tomaszewska – artystka selfpublishingu, autorka niszowego „TO! Periodyk najgorszy”, zaproszona przez Liberę w bardzo konkretnym celu – stworzenia subiektywnych portretów uczestników wystawy. Wymyśliła pięć niewielkich książeczek, dla których punktem wyjścia były długie rozmowy – pytania o poglądy, upodobania, obsesje itd., przefiltrowane następnie pod kątem numerologicznym oraz zinterpretowane graficznie („HFMPT”, 2013).
Maryna Tomwaszewska, „HFMPT”, 2013 / fot. Sonia Mielnikiewicz
Na koniec jeszcze słowo o pracy Franciszka Orłowskiego, którego Zbigniew Libera zaprosił „poza konkursem” – jako punkt odniesienia. Autor „Pocałunku miłości” tym razem zdecydował się na gest prosty: przeczołgać po podłodze banku, między nogami klientów. Sam pomysł na tę pracę wydał mi się świetny – mocny i czytelny. Mam jednak pewien problem z jego wykonaniem. „Dolna strefa stanów niskich” (2013) to krótkie wideo zrobione ukrytą kamerą – widzimy jak Orłowski realizuje swój projekt, możemy też obserwować reakcje zdumionych ludzi. Sposób montażu ujęć wyraźnie podkreśla kontrast między subwersywnym, cielesnym działaniem artysty, a skrajnie usztywnioną strukturą instytucji – rytmy przeskakujących wskazówek na zegarze, zgeometryzowana architektura przestrzeni, klienci powstający ruchem automatów, wywoływani z miejsca przez kolejne numerki. Czuć te wszystkie zębatki niewidzialnego mechanizmu, poprzez który artysta się próbuje przedostać.
Mój problem polega na tym, że nie jest to gest wyzyskany – zabrakło determinacji. Cała ta sytuacja trwa góra trzy minuty, Orłowski swoim czołganiem nie budzi zamieszania, nie zmusza do interakcji. O jego obecności zdołały się przekonać najwyżej dwie, trzy osoby. Nie dzieje się nic ciekawego. Zabrakło mi więc trochę tego „pierdzielnięcia”, o którym mówił Libera – pójścia w tym banku na całość, wywołania skandalu. Ja chciałbym od Orłowskiego, żeby on w takich razach potrafił skoczyć na główkę – pokazać sobą, jacy jesteśmy wielcy i maleńcy, wiodąc nasze bezpieczne, zdystansowane życie.
Honorata Martin, rysunek, fragment dokumentacji działania 'Wyjście w Polskę', 2013
Tak więc to Honorata Martin pozostaje dla mnie najjaśniejszym punktem wystawy we Wrocławiu – artystka na wskroś autentyczna, bezpretensjonalna. Jednak nie o rankingi tu chodzi, lecz o diagnozę zjawiska. Tak sugeruje przecież sam tytuł tej prezentacji. Wypada więc zapytać – czy mamy do czynienia z jakąś nową tendencją? Czym jest „nowa duchowość”? Skąd ona wyrasta? Czyżby miała związek z kryzysem sztuki krytycznej? A może ta sztuka najnowsza sama jest krytyką, tyle że sztuki niedawnej – krytyką konsumpcjonizmu i postaw konformistycznych, których coraz więcej, także w świecie sztuki.