Trzecia pigułka
Zbigniew Libera, Achajowie, 2012 / Galeria Raster

Trzecia pigułka

Karol Sienkiewicz

W „Nowych historiach” Libera inscenizuje apokaliptyczną wizję przyszłości. To jednak nie déjà vu. Bardziej powtórka z rozrywki

Jeszcze 2 minuty czytania

Wiele wody zdążyło upłynąć w Wiśle od czasu, gdy Zbigniew Libera poruszył polski świat sztuki cyklem „Pozytywy”. Seria inscenizowanych „pozytywnych” wersji fotografii znanych z niedawnej historii odbyła zwycięski tour de Pologne i zasiedliła kolekcje lokalnych Zachęt. W ostatnich latach tu i ówdzie można było zobaczyć mniej spektakularne prace artysty – przefotografowane pod kątem zdjęcia architektury czy niedokończony projekt samochodu o zachwianej perspektywie (trochę na zasadzie „Drabiny” Wodiczki). Raster zapowiadał „Nowe historie” jako mocniejsze uderzenie.

Zbigniew Libera „Nowe historie”

Galeria Raster w Warszawie. Wystawa czynna do 12 stycznia 2013

Zebrane w nowy cykl fotografie kontynuują apokaliptyczny kierunek obrany przez Liberę w „Wyjściu ludzi z miasta”, panoramicznej fotografii przygotowanej na wystawę „Early Years”, którą w KW w Berlinie zorganizowało Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To wizja świata po końcu cywilizacji. Ludzie w łachmanach, stylizowani na amerykańskich bezdomnych, opuszczają miasto. Następuje śmierć metropolii. Trzecia wojna światowa?

Trochę jak z „Możliwości wyspy” Houellebecqa, trochę jak z „Dnia Niepodległości”. A trochę jak z „Kongresu futurologicznego” Lema, którego bohater odkrywa, że rzeczywistość jest ułudą produkowaną przez rozpylane w powietrzu substancje chemiczne. Ułuda ta ukrywa materialny upadek i perspektywę niechybnej zagłady człowieka. 

Najeźdźcy

Podobnie jak wcześniejsze „Pozytywy”, fotografie pokazywane w Rastrze, przeważnie wielkoformatowe, budzą konsternację. Samo medium sugeruje, że mamy do czynienia z zapośredniczoną, ale jednak prawdą – z dokumentacją. Teatralna inscenizacja każe w nich jednak dopatrywać się elementu fałszu. W przypadku „Pozytywów” granica między dokumentalnością i teatralnością była delikatna, ledwo wyczuwalna; na niej właściwie opierała się kusząca siła tych prac. Oglądając „Nowe historie”, miałem poczucie, że Libera kraje nieco tępym narzędziem.

Galeria Raster, widok wystawy Zbigniewa Libery „Nowe historie”, 2012

Czego tu nie ma. Jeźdźcy na koniach zatrzymali się, jakby zdziwieni widokiem. W ich tle stoi ruina bloku mieszkalnego – puste oczodoły zamiast okien. Znak przejścia dla pieszych sugeruje, że kiedyś mogła tędy przebiegać ulica. Miejscem zawładnęła jednak dzika roślinność. O aktywności człowieka świadczą jeszcze śmieci na pierwszym planie. Ale – zaraz, zaraz – jeźdźcy też są jacyś dziwni, ubrani na futurystyczną modłę i bynajmniej nie nasi, słowiańscy czy chociaż europejscy, lecz egzotycznie azjatyccy. To „Lekcja historii”.

Na nocnym niebie „Pierwszego dnia wolności” rozbłyskują fajerwerki. Otwarto bramę więzienia. Brodaci mężczyźni palą ognisko i wznoszą ręce ku niebu w dziękczynnym geście. Na to wszystko nie może patrzeć „Wrażliwy policjant” z fotografii obok, który, zrezygnowany, przysiadł na nieużywanych torach tramwajowych, zdjął kask i przybrał dramatyczną pozę. Wygląda, jakby zaraz miał się rozpłakać. A może czeka na mannę z nieba. (Czujne oko zauważy, że wrażliwy stróż prawa znajduje się na skrzyżowaniu Targowej i Ząbkowskiej, gdzie tramwaje nie jeżdżą, bo trwa tu budowa nowego odcinka metra). 

Zbigniew Libera, „Lekcja historii”, 2012 / Galeria Raster

Katastrofa

Wpisana w te fotografie narracyjność każe zapytać: co się właściwie stało? Jak? Kiedy? Jaka katastrofa? Azjaci podbili Unię Europejską? A może to „koniec cywilizacji białego człowieka?”, jak poseł PiS Artur Górski skomentował wybór Baracka Obamy na prezydenta Stanów Zjednoczonych? I jak o tym pisać, nie łamiąc podstawowych reguł politycznej poprawności? Odpowiedzią pozostaje jedynie zdjęcie „Matka”, szczelina ze źródełkiem, „fragment ziemi obsesyjnie fotografowany przez artystę podczas pobytu w Grecji”. I to by było na tyle?

Wszystko to widoki wcale nam nieobce, jakby znane z mediów czy nimi inspirowane: 11 września, tsunami w Azji, trzęsienie ziemi w Japonii. Obrazy katastrof szybciej i łatwiej zapadają w indywidualną i zbiorową pamięć, niż codzienny ład czy nuda. Ilustrując nasze obawy co do świata po jutrze, Libera nie próbuje analizować przyczyn czy procesów. Zazwyczaj zatrzymuje się na poziomie obrazu. Pracochłonne i czasochłonne produkcje powtarzają jedynie dobrze już znane kulturowe klisze. Tyle że z domieszką tajemnicy i nutką niedopowiedzenia. 

Galeria Raster, widok wystawy Zbigniewa Libery „Nowe historie”, 2012

Pigułka

Na szczęście pozostaje inne zdjęcie – znane już z miniskandalu z plakatem do spektaklu Warlikowskiego. Jest zainscenizowane podwójnie. Bo scena wymyślona przez Liberę przedstawia moment pozowania. Azjatka z aparatem przewieszonym na szyi, nieco nieśmiało, ale z nogą wystawioną w pewnej pozie, stanęła przed dwoma półnagimi mężczyznami rasy białej, przebranymi za „dzikich”. A może po prostu dzikich. Dopiero tu Libera zaczyna prowadzić grę – co jest prawdziwe, co udawane i na którym poziomie. Bo co właściwie przedstawia to zdjęcie? Czy raczej: jaką sytuację artysta zainscenizował? I dopiero tu rzeczywistość okazuje się wielopoziomowa.

Neo, bohater „Matrixa”, miał do wyboru dwie pigułki. Niebieska pozostawiała go w świecie iluzji, czerwona – ukazywała prawdziwą rzeczywistość Matrixa. Dzięki niej miał poznać, „jak głęboka jest królicza nora”. Nieco jak w „Kongresie futurologicznym”. Gdy Slavoj Žižek wszedł do filmu braci Wachowskich i usiadł w fotelu Nemo, zanegował wybór między iluzją a rzeczywistością. Bo, jak mówi słoweński filozof, „fikcje strukturyzują rzeczywistość”. Na wystawie Libery chciałbym powtórzyć za Žižkiem: „Chcę trzeciej pigułki!”. Takiej, która pozwoliłaby na postrzeganie rzeczywistości w samej fikcji. I uderzam nosem w szybę.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.