dOCUMENTA 13:  Wystawa jak wstęga Moebiusa
Muzeum Fridericianum, Kassel, 2012 / Fot. Nils Klinger

dOCUMENTA 13:
Wystawa jak wstęga Moebiusa

Karol Sienkiewicz

Na dOCUMENTA 13 siła perswazji i iluzja konkurują z materialnością. Odbywam szereg mentalnych podróży, ale rzeczywistość okazuje się bardziej atrakcyjna niż opowieści artystów – nagle pośrodku dworcowej hali widzę całującą się parę. Odruchowo zerkam na ekran – tam ich nie ma

Jeszcze 4 minuty czytania

Nie wiem, ile godzin czy dni należałoby poświęcić na dOCUMENTA 13, by nie czuć presji czasu – tak ogromne to przedsięwzięcie, rozsiane po całym Kassel, zarówno w głównych muzeach (Fridericianum, Neue Galerie, documenta-Halle), jak i zaadaptowanych przestrzeniach w całym mieście oraz w specjalnie zbudowanych pawilonach w rozległym barokowym parku. Polecam wygodne buty.

documenta

dOCUMENTA 13, trzynasta edycja międzynarodowej wystawy sztuki współczesnej, kuratorka: Carolyn Christov-Bakargiev, Kassel w Niemczech oraz Kabul, Kair, Banff.

documenta to najważniejsza międzynarodowa wystawa sztuki współczesnej na świecie, odbywająca się co pięć lat w niemieckim mieście Kassel i trwająca 100 dni. Pierwsza wystawa odbyła się w 1955 r. z inicjatywy Arnolda Bode – profesora malarstwa lokalnej Akademii Sztuk Pięknych. Od początku odróżniała się od innych podobnych przesięwzięć nową koncepcją przestrzeni wystawienniczej. Zadaniem Documenta poza ekspozycją najnowszej sztuki było i nadal jest ukazywanie wystawy artystycznej jako medium. Dokumenta wielokrotnie wytyczała nowe zjawiska i tendencje w sztuce. Jedna z ważniejszych edycji odbyła się w 1972 r., jej autorem był Harald Szeemann. 

Zainicjowanie dużej, prestiżowej imprezy artystycznej w zniszczonym wojną, prowincjonalnym Kassel wpisywało się w program rewitalizacji miasta i całych Niemiec Zachodnich, wdrażany przez rząd USA.

W pośpiechu zwiedzania wystawa paradoksalnie proponuje inne postrzeganie czasu, swoiste zwolnienie, a poetyckie sztuczki pozwalają przenosić się z miejsca w miejsce w mgnieniu oka – teleportować się niczym w filmie science-fiction. Część wystawy odbywa się nawet w przestrzeni wyobrażonej, część w Kabulu, pojedyncze projekty – w Egipcie i w Banff, dla zwiedzających w Kassel są to miejsca równie tajemnicze co odmienne stany świadomości.

Rolę wróżki gra kuratorka Carolyn Christov-Bakargiev. Capo di tutti capi dOCUMENTA 13, której zdarza się gwiazdorzyć, a swoje teksty pisze w formie listów „do przyjaciela”. Ma to w sobie coś z Eminema. Droga Carolyn – tadam, tadam – zaczynamy. 

El Chaco

W centrum Kassel miał stanąć meteoryt El Chaco, który artyści Guillermo Faivovich i Nicolás Goldberg planowali przywieźć z północnej Argentyny. To drugi co do wielkości meteoryt na świecie. Pomysł przetransponowania go do Niemiec spalił na panewce, niecodziennemu wypożyczeniu sprzeciwiły się bardzo do El Chaco przywiązane lokalne plemiona oraz antropologowie.

Meteoryt, nawet jeśli nie odbył podróży przez ocean, rozbudza wyobraźnię i tworzy intelektualne i emocjonalne ramy przedsięwzięcia. Starszy od Ziemi, chociaż rezyduje tu od 4 tysięcy lat, wprowadza nową perspektywę. Jako niecodzienny gość nasuwałby pytanie o relację ducha i materii oraz wpisywałby się w posthumanistyczne ramy zarysowane przez kuratorkę. Czy meteoryt po 4 tysiącach lat postoju nie chciałby ruszyć w dalszą podróż? – pyta Christov-Bakargiev.

Renata Lucas, Ontem, areias movediças (Yesterday, quicksands), 2012, Commissioned and produced by
dOCUMENTA (13) with support of Jose Olympio Pereira, Sao Paulo, and Francesca & Angelo Chianale, Turin, Italy
Courtesy Galeria Luisa Strina, Sao Paulo; Galeria A Gentil Carioca, Rio de Janeiro, Photo: Nils Klinge

Zamiast meteorytu w centrum Kassel stoi piramida Renaty Lucas. Ale – uwaga! – to również forma głównie wyimaginowana. Trzeba ją sobie dopowiedzieć w wyobraźni, tylko fragmenty jej podstawy można zobaczyć w podziemiach Fridericianum czy na podziemnym parkingu.

Zanim pojawił się człowiek

Wystawa trafiła też do budynku Ottoneum, w którym mieści się Muzeum Historii Naturalnej. Obok projektów współczesnych artystów oglądam szkielety i skamieliny, cofam się do epoki jaskiniowców, podziwiam włochatego mamuta, podążam wstecz ewolucji, do kształtowania się na Ziemi najprostszych organizmów.

Co w takiej perspektywie – czasu kosmicznego, życia na Ziemi, piramid – znaczy los pojedynczego człowieka czy obecny kryzys? Pewnie niewiele. Zresztą rozbudowane do granic możliwości percepcji, perfekcyjnie zorganizowane i dopieszczone dOCUMENTA 13 pod pewnymi względami przypomina piłkarskie zawody w Polsce, zdaje się mówić: u nas kryzysu nie ma.

Mark Dion, Xylotheque Kassel, 2011–12,  Courtesy the artist and Museumslandschaft Hessen Kassel,
Photo: Anders Sune Berg / materiały organizatorów

Pytanie można też odwrócić – co ta rozszerzona perspektywa czasowa wnosi dla człowieka, dla mnie? Meteoryt stawałby się nowym czarnym kwadratem, monolitem z „Odysei kosmicznej” Kubricka. Od razu robi się nieco metafizycznie. Poszukiwanie opium na przetrwanie trudnych czasów? Czy ta strategia sprawdza się też w Kabulu?

Kierunek: Kabul

Ale nie trzeba jechać do stolicy Afganistanu. W wielu punktach wystawy, które dzieli tysiące kilometrów, łączą się, trochę telepatycznie. Na przykład za sprawą foto-gobelinów Goshki Macugi. Ten wiszący we Fridericianum przedstawia ludzi zgromadzonych na przyjęciu zorganizowanym przed zniszczonym pałacem w Kabulu. W tym samym czasie w tamtejszym muzeum wisi jego pendant – drugi gobelin powstał na podstawie fotografii sceny, zainscenizowanej przez artystkę w parku w Kassel, przy okazji uroczystości przyznania jej nagrody Arnolda Bode jesienią 2011 roku. W tle stoi piękna Oranżeria. Wśród zgromadzonych są m.in. członkowie komitetu dOCUMENTA. Macuga pokazuje nieprzystawalność tych dwóch światów. I zadaje pytanie o zasadność eksportowania modelu dOCUMENTA do Afganistanu.

Goshka Macuga, Of what is, that it is; of what is not, that it is not 1, 2012, Courtesy the artist; Andrew Kreps
Gallery, New York; Kate MacGarry, London; Galerie Rüdiger Schöttle, Munich, Photo: Roman März

Innym łącznikiem z Afganistanem jest postać artysty Alighiera Boettiego. Tam powstawały jego słynne mapy świata, wyszywane przez afgańskie kobiety. Można je było podziwiać w tym roku na retrospektywnej wystawie artysty w Tate Modern. Zestawione ze sobą, pozwalają obserwować zmieniające się w czasie układy geopolityczne. We Fridericianum zawisła pierwsza „Mappa” z 1971 roku, którą na dOCUMENTA 5 zamierzał wystawić Harald Szeemann, chociaż ostatecznie zastąpiła ją inna praca. 

Boetti pojawił się na dOCUMENTA 13 za sprawą projektu Mario Garcii Torresa, którego fascynują niecodzienne miejsca naznaczone obecnością artystów. W latach 70. włoski artysta prowadził w Kabulu Hotel One. Garcia Torres od kilku lat śledzi losy budynku byłego hotelu. Najpierw powstała seria fikcyjnych listów z podróży do Kabulu, pisanych do Boettiego, gdy ten już nie żył. Był to czas interwencji amerykańskiej w Afganistanie po atakach na World Trade Center. Wtedy Garcia Torres uznawał, że budynek hotelu już nie istnieje. Po kilku latach udało się go jednak zlokalizować, a niedawno nawet – na czas trwania dOCUMENTA 13 pojechać tam i na nowo uruchomić. 

Mario Garcia Torres, Have You Ever Seen The Snow?, 2010, Courtesy the artist / der Künstler; Jan Mot, Brussels,
Photo: Roman März / materiały organizatorów

Odloty

Na filmie Omera Fasta, wyświetlanym w jednym z parkowych pawilonów, oglądam niemieckiego żołnierza wracającego z Afganistanu i witającego się z rodziną. Coś jest jednak nie tak. Gdy podczas kolacji matka mówi, że uprzątnęła rzeczy z jego pokoju, ten pyta wyraźnie zdezorientowany: „Czy mam być zły?”. Sceny powtarzają się z coraz to innymi młodymi mężczyznami, jakby odgrywającymi swoje role. Okazuje się wreszcie, że starsze małżeństwo wynajmuje prostytuujących się mężczyzn, by udawali ich syna, który w rzeczywistości z wojny nie wrócił. Między rodzicami a „synami” rośnie dziwne seksualne napięcie. Pomysł można by rozwinąć w ciekawą fabułę.

Grę między rzeczywistością a iluzją odnajduję w wielu miejscach dOCUMETNA 13. By przerwać pośpiech zwiedzania – czy czegoś nie przegapiłem? ile mi jeszcze zostało? – zapisuję się na godzinny seans hipnotyczny. Po wejściu do niewielkiego domku pośrodku parku okazuje się, że ma on swoje lustrzane odbicie pod ziemią, schodzi się tam po schodach. Alicja po drugiej stronie lustra.

Marcos Lutyens and Raimundas Malašauskas, Hypnotic Show in the Reflection Room, 2012, Performance by
appointment through dOCUMENTA (13), Reflection Room designed by Marcos Lutyens, Courtesy Marcos Lutyens and
Raimundas Malašauskas, Photo: Nils Klinger

Siedząc na suficie, z którego wyrasta w górę lampa, słucham gładkiego głosu Marcosa Lutyensa, hipnotyzera zaproszonego do współpracy przez artystę Raimundasa Malašaskasa. Jeden, dwa, trzy, cztery… Ja, z natury sceptyczny, pozwalam się zrelaksować i zawładnąć opowiadanej historii. Ruszam w mentalną wędrówkę po parku.

Poza ciało

Pozostawiając swe zrelaksowane ciało we wnętrzu pawilonu, wychodzę na zewnątrz. Idę parkową ścieżką, pod stopami chrzęści żwir. Trafiam do pokoju o przezroczystych ścianach, na stole leży książka. Przerzucam jej stronice, brakuje trzynastej. Tajemnica.

Niby zahipnotyzowany, cały czas mam w głowie sztukę. Gdy hipnotyzer mówi o wietrze, przypomina mi się wiatr wiejący w salach Fridericianum – praca Ryana Gandera. Nie wiadomo, skąd się w tych salach wziął. Niemal cały parter głównego budynku dOCUMENTA ział pustką. Jakby sztuka została unicestwiona. A więc jest to możliwe – być jednocześnie „w” i „poza”, w środku i na zewnątrz, naprawdę i na niby, w Kassel i w Kabulu. Nie po raz pierwszy na dOCUMENTA 13 powraca figura wstęgi Moebiusa.

Na spacer

Podobne wrażenie rozdwojenia rzeczywistości towarzyszy mi podczas spaceru po Hauptbahnhofie, czyli głównym dworcu w Kassel, dziś używanym tylko do lokalnych połączeń. Na tę wędrówkę dostaję niewielki odtwarzacz z filmem duetu Janet Cardiff & George Bures Miller. Dźwięk w słuchawkach i obraz oglądany na niewielkim ekranie odbiega od tego, co mnie otacza. Zza pleców dochodzą głosy orkiestry. Obracam się, nikogo tam nie ma. Zerkam na ekranik – trębacze przechodzą tuż koło mnie. Za chwilę w dworcowej kawiarni tańczy baletnica.

Poddawszy się tej sztuczce, pełniej wchłaniam opowieść o wojennych bombardowaniach dworca oraz o Żydach – z peronu, na którym stoję, wywożono do obozów koncentracyjnych w Teresinie i Auschwitz. Jednak rzeczywistość okazuje się czasem bardziej atrakcyjna niż opowieść artystów – nagle pośrodku dworcowej hali widzę całującą się parę. Odruchowo zerkam na ekran – tam ich nie ma. 

W środku parkowego zagajnika Cardiff i Miller stworzyli też instalację dźwiękową. Złożona z kilkudziesięciu głośników, imituje przyrodę (czy rzeczywiście pada, czy to tylko odgłosy deszczu?), albo straszy odgłosami powalanych siekierą drzew. Zasłuchani siedzimy na rozstawionych wokół pieńkach, nieruchomi, jakby ktoś rzucił na nas urok. Nagle słychać chrzęst łamanych gałęzi. Ktoś nadchodzi. Nowy gość czy duch?

Przedmioty z krwi i kości

Z czasem obrazy i dźwięki mieszają mi się w głowie. Pomocny okazuje się „mózg” dOCUMENTA 13, wyodrębniona przestrzeń w rotundzie Fredericianum, gdzie zbiór artefaktów łączy ze sobą różne wątki wystawy. W pokazywanych tu metronomach Man Raya, który do wskazówek dołączył wycięte ze zdjęcia oczy kobiety, odbijają się ogromne metronomy z wielokanałowej instalacji Williama Kentridge’a. 

Various artists, The Brain, Photo: Roman März

Oczy metronomów Man Raya to oczy jego kochanki, fotografki Lee Miller. Pod koniec wojny Miller dołączyła do armii amerykańskiej jako fotografka „Vogue'a”. W „mózgu” surrealistyczne asamblaże Man Raya stoją w jednej gablocie z przedmiotami, które Lee Miller zabrała z apartamentu Hitlera – puderniczką i butelką perfum Ewy Braun czy ręcznikiem z inicjałami „A.H.”. Naprzeciw wiszą fotografie, na których Lee Miller pozuje w wannie w monachijskim apartamencie Hitlera, w tym samym dniu, w którym Hilter i Braun popełnili samobójstwo w berlińskim bunkrze.

Po co zabrała te przedmioty? Jaką miały dla niej wartość? Co znaczą dzisiaj? Gdy próbuję je sfotografować, zostaję powstrzymany przez obsługę – tego nie fotografuje się pod żadnym pozorem, nawet bez flesza.

Gustav Metzger, Steel Painting, 1958-59, Oil on Canvas. By Courtesy of Gustav Metzger. Photo: Anders Sune Berg

To jedna z wielu skomplikowanych historii, które przecinają się w mózgu-rotundzie. Eksponowany jest tu też zniszczony rysunek Gustava Metzgera z początków jego twórczości, sprzed manifestu sztuki autodestrukcyjnej. Po jego napisaniu Metzger zamknął wszystkie swe wczesne prace w walizce, gdzie przeleżały ponad pół wieku. Wyciągnął je na światło dzienne w 2010 roku. O ile większość zachowała się w całkiem dobrym stanie (w swej obfitości prezentowane są w documenta-Halle), ten jeden umarł śmiercią naturalną. Im bliżej przyglądam się obiektom, tym bardziej okazuje się, że „mózg” pełen jest zniszczeń. , nie akceptujących jakichkolwiek przedstawień człowieka. Jako kontekst powraca tu wątek ikonoklazmu Talibów, nie akceptujących jakichkolwiek przedstawień człowieka. 

Na zakupy

Szukając kolejnych pawilonów w parku, tuż obok placu zabaw adresowanego do psów (wstęp tylko z czworonogiem – pomysł Briana Jungena), nagle trafiam na miejsce jak z amerykańskiego filmu. Z drutu i sznurka wyznaczona została ścieżka, co chwila pojawiają się ostrzeżenia – dalej idę na własną odpowiedzialność. Wygląda to tak, jakby ktoś zrobił na dOCUMENTA 13 samozwańczą narośl. Dochodzę do niewielkiej bramki, gdzie muszę zdeponować telefon komórkowy. Absolutny zakaz fotografowania! Dalej rozciąga się niewielka osada – wąskie ścieżki i sklecone z byle czego domki.

W centrum stoi niewielki kiosk. Można się tu napić whisky – „australijska”, poleca ekspedientka – lub kupić niewielkie artefakty. Miasteczko okazuje się punktem 120 na mapie dOCUMENTA, a artysta zwie się Gareth Moore. Czar pryska. W sprzedaży zrobione przez niego pocztówki. Ceny dochodzą do 35 euro za sztukę. „To jest sztuka, sztuka kosztuje”. Decyduję się na nieco tańszą opcję – zdjęcie jednej z konstrukcji osady, naklejone na kawałek papieru. Pięć euro.

Gareth Moore, A place—near the buried canal, 2011–12,  Photo: Nils Klinger

Po wyjściu i odebraniu komórki zaczynam żałować tego zakupu. Nie tylko dlatego, że bez dwóch zdań przepłaciłem, ale właściwie – po co mi to. Bo to, co dla niektórych jest sposobem bycia, tu okazało się przykrywką, maską, stylem. Czy zakaz fotografowania dotyczy spokoju osób, które podobno mieszkają w skleconych z desek domkach, czy praw autorskich? Czyli można zbudować domek z desek znalezionych na śmietniku, a nie można zrezygnować z paradoksalnej ekonomii sztuki, która nakłada absurdalnie wysokie marże za markę – nazwisko artysty.

Liczone w kilogramach

Ten absmak każe mi jednak zastanowić się nad całą imprezą. Co ona przykrywa? I jak rozumieć tę całą nadprodukcję? Wystawie towarzyszy kilka publikacji, przy czym jedna – zbierająca w jednym tomie sto wydanych w trakcie przygotowań książeczek, przypomina wielkością encyklopedię i może nabywcę przyprawić o nadbagaż. To kolejny przedmiot, który przerasta człowieka i żyje własnym życiem. Gdyby to ta księga leżała w pokoju, do którego trafiłem podczas hipnozy, nigdy bym się pewnie nie wybudził, zmuszony do liczenia jej stron, zamknięty w pułapce Romana Opałki.

Odnoszę wrażenie, że obóz Occupy Documenta, który rozbił się naprzeciw Fridericianum, a nawet dystansujące się projekty, jak ten Goshki Macugi, jedynie utwierdzają status quo. Czy wystawiony na dOCUMENTA 13 meteoryt też stałby się towarem? I czy hipnoza jest wyjściem z tej pułapki?

Documenta Halle – jedna z przestrzeni wystawowych imprezy

Kuratorka i jej współpracownicy zrywają z monopolem antropocentryzmu. Poetycko pytają o punkt widzenia przedmiotu, zwierzęcia, natury ożywionej i nieożywionej, ale też o niekonwencjonalne formy percepcji oraz różnorodne możliwości snucia opowieści. dOCUMENTA 13 łatwo zarzucić uleganie intelektualnym modom i najnowszym nowinkom w humanistyce (przepraszam, posthumanistyce). Jest to jednak spojrzenie ożywcze.

Ale też coś za coś. Bo pozwalając sobie zatopić się w tej bajce, jakby odrywam się od ziemi. O czymś zapominam. Tak jak w natłoku afgańskich motywów paradoksalnie gdzieś zanika pamięć o inwazjach, okupacjach, politycznych napięciach i codziennym strachu. Z chęcią powracam na twardy grunt. Przypomina mi o tym ciało – padam ze zmęczenia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.