Kopiuję, więc jestem
The Artist is Present / fot. K. Sienkiewicz

15 minut czytania

/ Sztuka

Kopiuję, więc jestem

Karol Sienkiewicz

Szerując ten tekst, jednocześnie go kopiujesz. Ale kopiowanie stanowi fundament naszej globalnej kultury. Nie ma lepszego miejsca, by tego dowieść, niż Chiny, i lepszego artysty niż Maurizio Cattelan

Jeszcze 4 minuty czytania

Jeśli nad twoim łóżkiem w hotelu wisi kopia „Słoneczników”, jeśli na wycieczce w Rzymie natknąłeś się na obrazy „lokalnych” artystów, a w Dubaju podziwiasz w galerii tamtejsze pejzaże, z dużym prawdopodobieństwem wszystkie te dzieła są made in China, a dokładniej – zostały namalowane w Dafen, artystycznej dzielnicy Shenzhen. Shenzhen, pierwsza chińska strefa ekonomiczna, wiele lat temu stało się synonimem taniej i tandetnej chińskiej produkcji, Dafen zaś – wielką fabryką obrazów z niezliczonymi pracowniami, galeriami i warsztatami.

W Dafen władze urządzają nawet zawody w kopiowaniu. Sprzedawane od Nowego Jorku po Sidney dafeńskie obrazy nie mają nic wspólnego z chińską sztuką. To po prostu efekt pracy rąk anonimowych robotników sztuki, sprawnych kopistów. Chodzą nawet plotki, że ich dzieła przedostały się do zachodnich muzeów. Zresztą wielu współczesnych artystów, np. Christian Jankowski, zafascynowanych Dafen, wykorzystywało tutejsze moce przerobowe jako medium swej twórczości.

Wygląda więc na to, że artyści przeciwstawiają sobie z jednej strony wyalienowaną, anonimową pracę bezmyślnego kopiowania, z drugiej – kreatywne siły jednostki, sztukę tworzoną pod nazwiskiem. Tymczasem Maurizio Cattelan na kuratorowanej przez siebie wystawie „The Artist is Present” w Muzeum Yuz w Szanghaju udowadnia, że to jedynie mit, że nic bardziej mylnego.

Labirynt

The Artist is Present

kurator: Maurizio Cattelan, Muzeum Yuzu, Szanhgaj, do 16 grudnia 2018

Wystawa przypomina labirynt, z którego nie da się właściwie uciec. Nanizane jak korale sale kryją w sobie jakąś niespodziankę, niemal jak w parku rozrywki. By dostać się dalej (i w ogóle wydostać się z wystawy), musimy przejść między innymi przez toaletę, męską i damską – dzieło duńskiej grupy Superflex, ogród żywych roślin Johna Armledera, teatr, w którym co chwilę chińska śpiewaczka wyśpiewuje islandzką pieśń – dzieło Ragnara Kjartanssona, coś na kształt butiku, a nawet Kaplicę Sykstyńską – w nieco mniejszej skali – dzieło samego Cattelana. Zresztą wszystko jest tu w jakimś sensie kopią czegoś innego.

Na końcu będziemy mogli sfotografować się w czymś w rodzaju dioramy, która sugeruje, że znajdujemy się w Los Angeles, w Hollywood. No i dostaniemy egzemplarz „New York Timesa”, w wersji angielskiej lub mandaryńskiej, który okaże się katalogiem wystawy. Składają się nań teksty podkradzione (ale tu już za zgodą autorów) z różnych książek i czasopism, no i oczywiście dotyczące ciekawych przypadków kopiowania.

Na pierwszej stronie „New York Timesa” opisane zostało Dafen, a dalej między innymi japońskie Otsuka Museum of Art, w którym słynne dzieła z całego świata, w tym Kaplicę Sykstyńską, skopiowano 1:1 w ceramice. Perspektywa jest jednak znacznie szersza: od tekstu Bruno Latoura o migracji aury z oryginału na kopię, przez opowieści o psach grających Lassiego, o cesarzu Hadrianie multiplikującym w rzeźbie swego kochanka Antinousa, o fałszowaniu obrazów, o sobowtórach Hemingwaya, o déjà vu, o klonowaniu, o Udaju Hussajnie, synu Saddama i fanie „Gwiezdnych wojen”, który stroje irackich oddziałów fedainów wzorował na Darcie Vaderze, po miejską legendę, że Władimir Putin jest reinkarnacją Juliusza Cezara, a Barack Obama – egipskiego faraonaEchnatona. Wreszcie poznamy tu historię tulipanów, które zanim stały się symbolem Holandii, zostały tam przywiezione jedwabnym szlakiem… z Chin oczywiście.

fot. Karol Sienkiewicz

Przeprosiny

Tymczasem problem artystycznych powtórzeń, tzw. appropriation art, sztuki zawłaszczeń, nieraz graniczącej z plagiatem, należy dziś do najbardziej palących i często zahacza o kwestie moralne, a nawet sądy. Na wystawie Cattelana zabrakło Richarda Prince’a, słynącego z przefotografowywania zdjęć innych fotografów. Prince kilkukrotnie stawał przed sądem w procesach o naruszanie praw autorskich. Ostatnio z powodu tego, że wydrukował powiększone fotografie anonimowych instagramowiczów i sprzedawał je po 100 tys. dolarów za sztukę. Artysta nic sobie z tego nie robi, ale za jego procesami trudno nadążyć.

Polskim Prince'em okazał się Piotr Uklański. Grzegorz Kowalski i Wiktor Gutt oskarżyli go o bezprawne użycie ich dzieł – w cyklu „Neoawangarda” Uklański wykorzystał m.in. ich prace z lat 70., nie podając nawet źródła. I przegrał przed polskim sądem. W „Artforum”, gdzie wcześniej pojawiła się reklama wystawy Uklańskiego z reprodukcją pracy Gutta, artysta zamieścił już pierwsze przeprosiny. Przerobił je jednak w kolejną własną pracę, odręczny tekst ozdabiając szlaczkiem. Łatwo więc Uklańskiego nawet w tych przeprosinach posądzić o cynizm.

Ale są też artyści, którzy umiejętniej korzystają z zapożyczeń. Wystarczy wspomnieć Danha Vo, który skupuje ciekawe historyczne obiekty i często eksponuje je 1:1 jako własne prace. Skopiował też całą Statuę Wolności, chociaż w rozsianych dziś po całym świecie kawałkach.

Widoki wystawy / fot. K. Sienkiewicz

Plakat

Cattelan, podobnie jak Prince, ma w nosie prawne aspekty współczesnego kopiowania. Nawet tytuł swojej wystawy, „The Artist Is Present”, zapożyczył od głośnej wystawy Mariny Abramović oraz poświęconego jej dokumentu. Twarz słynnej performerki pojawia się też na plakacie. W pierwszym momencie można się nawet pomylić, czyja to właściwie wystawa, tym bardziej że Abramović nie bierze w niej nawet udziału.

Nie wygląda jednak na to, by Abramović miała zaskarżyć Cattelana o plagiat. Przypadek wydaje się podobny do sprawy Gutta i Uklańskiego. Tu jednak inaczej wygląda gra sił. Uklański, tuz nowojorskich galerii i gracz na rynku sztuki, wykorzystał dzieła artystów niemal nieobecnych w międzynarodowym obiegu. Cattelan zaś traktuje Abramović jako artystkę ikonę, na tej samej zasadzie jakby to była Myszka Miki. Można powiedzieć, że jej twarz reprezentuje wszystkich artystów.

Cattelan pomija zresztą nie tylko kwestie prawne. Nie interesuje go też problem wchłaniania dziedzictwa innych kultur przez kulturę Zachodu w kolonialnym i postkolonialnym świecie (o co oskarżany był m.in. Damien Hirst po jego bombastycznej wystawie u Pianulta w Wenecji). Mówiąc krótko: nie interesują go kwestie nierówności. Wystawa Cattelana dotyczy szerszej kwestii: kopiowania jako praktyki leżącej u podłoża kultury, zwłaszcza współczesnej kultury globalnej.

Widok wystawy / fot. K. sienkiewiczWidok wystawy / fot. K. Sienkiewicz

Manifest

Wstępem do wystawy jest zresztą kilkupunktowy manifest Cattelana, którego pierwsza prawda brzmi: „Kopiuję, więc jestem”. Bo przecież uczymy się, kopiując. Proces twórczy nie polega na eurece, twierdzi Cattelan, lecz powolnym procesie czerpania z tego, co nas poprzedzało. Z niczego tworzył tylko Bóg. Kultura to płynna ewolucja. Nic nie jest stworzone, lecz po prostu podlega transformacji.

Dlatego świat oparty na prawie autorskim i kapitalistycznym prawie własności jest zdaniem Cattelana wrogiem kultury. Dla kuratora „The Artist Is Present” reprodukowanie jest jedynie techniką konwersacji, a w epoce cyfrowej zyskuje nieskończony potencjał.

Do tego, im częściej dzieło sztuki jest reprodukowane, mówi Cattelan, tym bardziej wypełnia się znaczeniami, tym większą staje się ikoną i tym większe jego szanse na utrzymanie się w bezwzględnej machinie zapominania, jaką jest historii sztuki. Cattelan przywołuje też przykład całunu turyńskiego: gdy okazało się, że pochodzi z XIII wieku, nikt nie przestał go traktować, jakby był oryginałem, oraz anegdotę o Charliem Chaplinie, który przegrał konkurs na własnego sobowtóra (natknąłem się kiedyś na identyczną anegdotę o Alfredzie Hitchcocku, a ostatnio Dolly Parton mówiła w wywiadzie, że przegrała z naśladującymi ją drag queenami). Ostateczna konkluzja brzmi więc: kopia też jest oryginałem.

Widoki wystawy / fot. K. Sienkiewicz

Globalna produkcja

Jedną z najważniejszych prac na wystawie jest film Miki Rottenberg „NoNoseKnows”, pokazywany kilka lat temu na Biennale w Wenecji, a kręcony w Chinach. Rottenberg kreuje surrealny świat, rządzący się swoimi własnymi prawami. Mamy tu białą kobietę, która wąchając kwiaty, wykichuje makaronowe potrawy – i chińskie nudle, i włoskie spaghetti, ale połączona jest też z podziemną fermą pereł – tu Rottenberg wykorzystała prawdziwe nagrania. Całość jest rodzajem humorystycznego komentarza do globalnego podziału produkcji.

Kilka sal dalej w labiryncie wystawy spotkamy inny rodzaj maszyny – Wim Delvoy w słynnej „Kloace” odtwarza układ trawienny człowieka. Maszyna jest ogromna i skomplikowana, a wytwarza… kupę. Zdjęcia nie oddają panującego tam smrodu.

Chiński artysta Xu Zhen łączy zaś ze sobą w efektowną hybrydę kopie marmurów Elgina z tympanonu Partenonu, eksponowanych w British Museum, z buddyjskimi rzeźbami. Xu Zhen znany jest z ironicznego odpowiadania na zachodnie oczekiwania wobec chińskiej sztuki. Opowiada też o chińskiej drodze do konsumeryzmu, sam stając się marką Xu Zhen©.

Podobne rzeźby Xu Zhena spotkać można w azjatyckich luksusowych centrach handlowych, takich jak sieć K11, o których luksusowości decyduje właśnie eksponowana w nich sztuka (można dojść do wniosku, że to właśnie z azjatyckich centrów skopiowała swój pomysł na Stary Browar Grażyna Kulczyk).

Świat w pigułce

To właśnie Chiny mają przecież niechlubną opinię kraju, który kopiuje cały świat. Problem kopiowania technologii oraz nieprzestrzegania praw autorskich jest jednym z newralgicznych punktów spornych toczącej się właśnie wojny celnej między Chinami i Stanami Zjednoczonymi. To stąd pochodzi Dolce&Banana, Prapa, Sunbuck, Pizzahuh czy Mike. Wystawę Yuz Museum sponsoruje jednak, co bardzo się tu podkreśla, ten prawdziwy Gucci.

Na przedmieściach Szanghaju znajdują się dzielnice naśladujące europejskie miasteczka – angielskie, włoskie, holenderskie. Podobne kopie europejskich miast odnaleźć można w całych Chinach. Shenzhen ma nie tylko Dafen, ale słynie też z parków rozrywki: w Wiosce Kultury Chińskiej odnajdziemy słynne zabytki z całych Chin, a w Oknie na Świat (Window of the World) – słynne budowle z całego świata, od rzymskiego Koloseum po wieżę Eiffla.

Ale inny stosunek do naśladownictwa charakteryzuje też tradycyjną sztukę chińską. Kaligrafia czy chińskie malarstwo opierają się właśnie na kopiowaniu. Kopiowanie jest tu nie tylko metodą edukacji, ale też sposobem okazania admiracji i szacunku.

Niektórzy odpowiedź na to, dlaczego Chińczykom tak dobrze idzie kopiowanie, widzą w chińskim piśmie – by opanować tysiące znaków, musisz je najpierw powtarzać bez końca. Chińczycy mają zresztą dwie koncepcje kopii: gdy fangzhipin daje się odróżnić od oryginału, fuzhipin idealnie go naśladuje, przez co jej wartość jest taka sama jak oryginału. Kopiowanie nie ma tu żadnych negatywnych konotacji. Dlatego często dochodziło do nieporozumień na tym tle między chińskimi i zachodnimi muzeami. Chińczycy wielokrotnie wysyłali za granicę kopie posiadanych dzieł, chociażby Terakotowej Armii.

Tymczasem Cattelanowi, chociaż nie wydaje się, by interesowały go arkana chińskiej estetyki i filozofii, udaje się podejść do sprawy chińskiego kopiowania bez protekcjonalizmu. Na jego wystawie rozbieżności między chińskim i zachodnim podejściem przestają mieć znaczenie. Włoski artysta kurator podobnie podchodzi do sztuki niskiej i wysokiej, sztuk i niesztuki. Świetnie się przy tym bawi.

Powtórzenie

Wątkiem, który przemyka przez całą wystawę, chociaż jej nie dominuje, jest przerabianie prac innych artystów – od antycznych rzeźbiarzy przez Michała Anioła po On Kawarę. W sali z napisem Lawrence’a Wienera na podłodze („Over and over. Over and over…”) oraz złotymi balonami w kształcie komiksowych dymków Philippe’a Parreno na suficie znalazła się praca Josego Dávili. Na pierwszy rzut oka przypomina Donalda Judda. Z bliska okazuje się składać z tekturowych pudeł.

Ale palma pierwszeństwa w kopiowaniu należy się nowojorskiej artystce kopistce Sturtevant. W 1965 roku zorganizowała ona w nowojorskiej galerii wystawę własnych wersji kwiatów Andy’ego Warhola, „Flag” Jaspera Johnsa, prac Franka Stelli i Claesa Oldenburga. Kopiując prace ikonicznych artystów, Sturtevant nie nazywała ich jednak kopiami, wolała słowo „powtórzenie”. Jej sztuka podważała pojęcia autorstwa i autentyczności. Gdy pytano Warhola, jak powstają jego sitodruki, odsyłał zainteresowanych do Sturtevant. Na „The Artist Is Present” Cattelan pokazuje jej obraz z neonowymi ustami z 1968 roku, do złudzenia przypominający dzieło Martial Raysse o trzy lata starsze.

O sztuce zawłaszczań opowiadała wystawa „Kanibalizm? O zawłaszczeniach w sztuce” w Zachęcie przed trzema laty, ale przy „The Artist Is Present” wypada niezwykle blado.

Widoki wystawy / fot. K. Sienkieiwcz

Odnaleźć siebie

W Muzeum Yuz, w sali naśladującej sklepik, znajdziemy torebkę Gucciego z klocków Lego, którą wykonał Hung Chi-Kin, reprezentant kultury Lego z Hong Kongu, certyfikowany przez duńską firmę (LCP – LEGO Certified Professional). To oczywiście ukłon w stronę sponsora wystawy.

Ale w „sklepiku” są również „szanghajskie” pocztówki Aleksandry Mir, podpisane jako „Szanghaj”, a w rzeczywistości przedstawiające turystyczne miejsca z całego świata – gdyby tylko przyszła im na to ochota, szanghajczycy zbudowaliby sobie, co tylko chcą. Znajdziemy tu niewielkie datowane obrazy Lu Pingyuan, które łatwo pomylić z On Kawarą. Lu twierdził, że On Kawara objawił mu się we śnie i nakazał kontynuowanie słynnej „Today Series”. (Notabene On Kawarę naśladował też przywoływany w katalogu Michael Wolf, który u malarzy z Dafen zlecił cykl obrazów z datą 10 września 2001 roku).

Na półkach Cattelan rozstawił też miniaturowe kopie najbardziej znanych własnych prac, w tym miniaturowego papieża Jana Pawła II przygniecionego meteorytem i piramidę zwierząt, co do której swego czasu były wątpliwości, czy nie jest plagiatem Katarzyny Kozyry.

Zresztą Cattelan jako kurator sam wchodzi w rolę artysty kopisty. Pokazywane prace zaprzęga w bardzo zdyscyplinowaną narrację, układa z nich nowe całości. Wręcz ma się wrażenie, że się nimi bawi, o co często oskarża się artystów wchodzących w rolę kuratora. Jakby na potrzeby wystawy sam je skopiował. W swym manifeście zachęca przecież: „Zacznij kopiować to, co kochasz. Kopiuj, kopiuj, kopiuj, kopiuj. Na końcu kopii odnajdziesz siebie”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).