We wnętrzu galerii ciszę przerywają tępe odgłosy. Ciężkie, choć przytłumione – walenie w drzwi czy kroki na strychu. Cienkie stropy. Przez środek galerii od okna do okna, od ściany do ściany przechodzi wielkie pudło z grubej sklejki, wzmocnione stalowymi nóżkami i obręczami. Porządna, prosta konstrukcja. To stąd pochodzą hałasy.
Zapraszamy na zewnątrz. Wokół pałacyku na Foksal panuje nieład. Dziedziniec codziennie zamienia się w parking, a z drugiej strony budynku – plastikowy namiot postawiony w ogrodzie służy za przybudówkę restauracji. Nic ciekawego. Tymczasem Mirosław Bałka przedziurawia pałacową oficynę, w której mieści się Galeria Foksal, otwierając dwa okna na przestrzał, a między nimi budując wąski, drewniany korytarz. Wchodząc przez jedno z okien, po chwili wyjdziemy drugim. Między nimi trafiamy w czasoprzestrzenną wyrwę. Przed nami i za nami majaczą fragmenty rzeczywistości. Jesteśmy jednocześnie we wnętrzu galerii i na zewnątrz. Złapani w pułapkę wstęgi Möbiusa.
Niemiecka dyscyplina
Mirosław Bałka, „Luftzug”, kuratorka: Katarzyna Krysiak, Galeria Foksal, Warszawa, do 31 października 2014
Ale magia, a może raczej zaburzenie zmysłów nie trwa długo. To nie jeden z tych korytarzy, w których nieznany głos podpowiada, by iść do światła. Tu liczą się fizyczne odczucia. Niewygoda, przygarbiona pozycja, klaustrofobia i strach o to, czy konstrukcja wytrzyma ciężar ciał. Ale jest w tym też coś z parku rozrywki – zmiany skali i kontrolowanych obaw. Ta niecodzienna sytuacja każe nam zrobić sobie zdjęcie telefonem. Jesteśmy w środku dzieła sztuki słynnego artysty. Jesteśmy w galerii i nie jesteśmy. Śmichy-chichy.
We wnętrzu powraca podniosła atmosfera. A z ulotki po niemiecku krzyczy tytuł tej instalacji: „Luftzug”! Przeciąg czy – bardziej dosłownie – dukt powietrza. Żarty się skończyły.
Bałka znany jest z upodobania do języków obcych. Chętnie sięga zarówno po angielski, jak i niemiecki, nie tylko wystawiając za granicą. Na potrzeby globalnego odbiorcy jest nawet w stanie zrezygnować z „Ł” w swym nazwisku, stając się oficjalnie BaLką. Ale nie tylko o zrozumiałość tu chodzi. W tytułach Bałka wykorzystuje raczej emocjonalne nacechowanie danego języka, gdy wplecie się go w polski kontekst. Niemiecki brzmi poważnie jak kantata Bacha, serio jak rozkaz rzucany z ust oficera. Za „Luftzug” ciągnie się echo żołnierskiego obcasa uderzanego o obcas. Odmaszerować.
Fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości Galerii Foksal
Dziurawienie
Bo trudno o artystę traktującego swą sztukę bardziej serio. Bałka wręcz wymaga traktowania swych prac z odpowiednim namaszczeniem. Dopiero stosunkowo niedawno, konstruując swe rzeźby, zaczął zakładać ich bardziej aktywny, a mniej kontemplacyjny odbiór przez widzów. Jak na Foksal, gdzie można wejść jednym oknem, wyjść drugim i pójść dalej. Inaczej było w przypadku innych przywoływanych przy tej okazji korytarzy Bałki – mydlanego korytarza z Wenecji z 1993 roku, zazwyczaj interpretowanego holokaustowo, czy krakowskiego tunelu „Auschwitzwieliczka”, tragikomicznie zlewającego w ażurowym napisie stropu nazwy dwóch podkrakowskich miejscowości, popularnych wśród turystów – to zabawny, choć gorzki komentarz na temat turystyki do miejsc ludobójstwa.
Foksalowej realizacji najbliżej jednak do „How It Is”, ogromnego kontenera, który Bałka zbudował przed pięciu laty we wnętrzu Hali Turbin w londyńskiej Tate Modern. Na zewnątrz epatując silną, stalową konstrukcją, we wnętrzu, do którego wchodziło się po pochyłej platformie, praca operowała przede wszystkim… ciemnością. „Luftzug” oglądany w środku Galerii Foksal, przypomina „How It Is” w wersji mini i z bardziej ubogich materiałów. Prawdziwą materią pracy okazuje się zaś powietrze. I już nie zasysane wentylatorami, jak w kilku wcześniejszych realizacjach, lecz pozostawione same sobie, swobodnie przepływające. To po prostu pustka. Aż prosi się, by przywołać Henry’ego Moore’a, który w 1937 roku opisywał charakterystyczną ażurowość swych rzeźb: „Pustka może sama w sobie być bardziej odpowiedzialna za kształt niż lita masa. Rzeźba z powietrza jest możliwa, gdy kamień jedynie zawiera pustkę, która jest zamierzoną i przemyślaną formą”. Dalej Moore przywoływał fascynację jaskiniami.
W tym wypadku Bałka jako źródło inspiracji wskazuje na słynne zdjęcie Tadeusza Rolke, przedstawiające okno Galerii Foksal, w którego szybki wklejono fotografie założycieli galerii, krytyków i artystów, jakby zamkniętych w jej wnętrzu i niemogących się z niej wydostać („My was widzimy”, 1969). Tekst towarzyszący wystawie wymienia też historyczne realizacje Krzysztofa Wodiczki, Kojiego Kamojiego czy Pawła Althamera. To przez tę historyczną, niedostrzegalną gołym okiem materię przebija się dziś Bałka.
Fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości Galerii Foksal
Foksale
Artysta wraca do Galerii Foksal jak do domu. W latach 90. był tu czołową postacią – nazywano go nawet drugim Kantorem. Nie tylko regularnie tutaj wystawiał (pięciokrotnie od 1991 do 1999 roku), ale odgrywał też rolę mentora dla grupy nieco młodszych od niego kuratorów, którzy pojawili się tu na początku dekady. Bałka utożsamiał się z miejscem i jego mitem jak mało który artysta, a jego kontakty pozwalały poszerzać międzynarodowe oddziaływanie galerii. Był to układ symbiotyczny, wręcz rodzinny.
Działo się to w czasach, gdy sztukę Bałki przyjmowano entuzjastycznie na tak zwanym Zachodzie, a w Polsce – zazwyczaj z podejrzliwością. Gdy jego twórczość wyewoluowała od rzeźbiarskiej figury ku minimalistycznej formie nadawanej nacechowanym emocjonalnie materiałom, nad Wisłą utarło się przekonanie o artyście-hochsztaplerze, który dostosował się do zachodniego idiomu, uwodząc kuratorów i rynek. Zarzucano mu wręcz, że porzucając figurę, przestawał być „polskim artystą”. Bałka triumfalnie odzyskał polską publiczność (przychylność mediów) na dobrą sprawę dopiero projektem w Tate Modern.
Jeśli jednak Bałka na Foksal powraca, warto przypomnieć, w jakich okolicznościach galerię opuścił. Uczynił to razem z młodymi kuratorami, Joanną Mytkowską, Andrzejem Przywarą i Adamem Szymczykiem, którzy w 2001 roku wyprowadzili się wraz z Fundacją Galerii Foksal na ulicę Górskiego. Chcieli rozwijać działalność i współpracę z artystami, uniezależniając się od samorządowych źródeł finansowania. Na Foksal pozostał sam Wiesław Borowski, kierujący galerią nieprzerwanie od 1966 roku, a z czasem relacja fundacji z macierzystą instytucją coraz bardziej się psuła. (Galeria zarzuca dziś fundacji bezprawne używanie jej nazwy.) Za kuratorami wynieśli się też artyści, którzy tam za ich sprawą wystawiali, m.in. Bałka, chociaż nigdy nie został artystą FGF w tym sensie jak Althamer czy Żmijewski.
Fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości Galerii Foksal
Ucieczka przez okno
Ale o ile to Bałka był w latach 90. najważniejszym artystą Galerii Foksal, o tyle Paweł Althamer rozsadzał jej ramy. Na swej pierwszej wystawie zamienił galerię w białą poczekalnię i zaprosił widzów do wyjścia metalowymi schodkami przez okno galerii do zazwyczaj niedostępnego parku. Nagle park przypominał jakieś odległe, tajemnicze miejsce. Althamer traktował samą galerię ze sporą dezynwolturą.
Bałka wciąż bliższy był koncepcji galerii – genius loci, tych konkretnych metrów kwadratowych, które przez lata i dziesiątki wystaw przesiąkły historyczną wagą. Wszystko, co znajdzie się w środku, staje się istotne. Dla Althamera sztuka działa się tam, gdzie zdecydował się tworzyć artysta – w parku, na osiedlu, w lesie. Nawet podczas przeprowadzki fundacji na Górskiego nie zadziałał we wnętrzu nowej galerii, lecz zbudował domek na rosnącym pod jej oknami drzewie. Wyjście z galerii było bardzo w duchu Althamera.
Dzisiaj Galeria Foksal to inna galeria niż ta z lat 90., 80., 70., 60. Miejsce straciło na znaczeniu i nikt tu już nie pisze manifestów, stało się marginalne. Jak kiedyś Galerii Foksal najbliżej było do Muzeum Sztuki w Łodzi, tak jej dzisiejszy program ujawnia czytelny alians z Galerią Leto. Kierująca Foksalem Katarzyna Krysiak (Borowski przeszedł na emeryturę kilka lat temu) podkreśla historyczną ciągłość. Ale z lektury strony internetowej galerii wynika, że jej obecna tożsamość opiera się raczej na negacji – w kontrze do fundacji. W oficjalnej wykładni galeryjnej historii nawet nie padają nazwiska odszczepieńców, dziś czołowych postaci nie tylko polskiego świata sztuki, za to kilkukrotnie podkreśla się, że Galeria Foksal nie jest galeria komercyjną (w domyśle – w przeciwieństwie do noszącej jej imię fundacji). Trudno się nie zgodzić, żeczęsto „to co najciekawsze powstaje z daleka od komercji lub w ironicznym do niej stosunku”, ale czy akurat Galeria Foksal musi to powtarzać?
Fot. Bartosz Górka, dzięki uprzejmości Galerii Foksal
Przejście
W końcu to to samo miejsce, w którym kiedyś powstała „Teoria miejsca”. Miejsce, do którego pielgrzymowali artyści i kuratorzy. Stach Szabłowski pisał rok temu przy okazji wystawy foksalowych archiwaliów, że „Foksal to zombie polskiej sceny artystycznej”. Bo dawny eksperyment zastąpił tu fetysz. Czasem straszą tu duchy i może się wydawać, że to właśnie one robią dziś tyle hałasu w korytarzu Bałki, a nie przechodząca nim młodzież, która zdaje się świetnie bawić.
Co oznacza więc dzisiaj, poza zabawą z duchami, ten „historyczny” powrót Bałki na Foksal? Artysta, pozostając wierny idei genius loci, według której galeria to miejsce, a nie ludzie i idee, legitymizuje to, czym Galeria Foksal stała się dzisiaj – karykaturą swej dawnej wielkości. Powtarzając gesty już tu dokonane w latach 90. przez Althamera, niewiele wietrzy. Ten, dosłownie, rytuał przejścia nie niesie ze sobą pożądanej zmiany. Powietrze wpada jednym oknem i wypada drugim, przez wnętrze galerii przebiega bezpiecznym korytarzem. Bo Bałka powrócił, ale nie do końca. Kiedyś tu mieszkał, dziś jest zaledwie gościem. Na chwilę echo dawnej awangardowej świetności miejsca łączy się z famą sławnego i szanowanego artysty. Jego obecność nie leczy jednak ran i kompleksów.