Kryzys w błogim nastroju

Karol Sienkiewicz

Wystawa „Wolność od-zysku” w Zachęcie zamiast zapowiadanych kryzysowych przewartościowań przynosi rozczarowujące recepty na przeczekanie

Jeszcze 2 minuty czytania



Mimo czarnych wizji obcinania finansów na kulturę, niektórzy z kryzysem wiązali pewne nadzieje. Kryzys miał rozbić mydlaną bańkę rynku sztuki i ostatecznie zatrzymać koniunkturalny cykl, w którym raz górą byli apsikiści, raz nad-apsikiści. Przede wszystkim jednak oczekiwano, że wraz ze spadkiem popytu ustanie proces fetyszyzacji dzieła sztuki. Jak płonne były to nadzieje, przekonałem się na wystawie „Wolność od-zysku”, przygotowanej w warszawskiej Zachęcie przez absolwentki studiów kuratorskich przy Uniwersytecie Jagiellońskim. Ale może oczekiwałem zbyt wiele.

„Wolność od-zysku” powtarza wysłużony model wystawy problemowej, popularny zwłaszcza w sezonie ogórkowym, gromadzącej prace pod kątem wybranego motywu. Ekspozycja powiela ów model ze wszystkimi błędami przysłowiowego „konia w sztuce polskiej”. W tym paradygmacie pod konia można podłożyć wszystko. Tym razem hasłem wywoławczym stał się kryzys.

Sięganie po odrzuty

Odpowiedzi artystów na postawiony problem dają się podzielić na trzy kategorie. Pierwszą z nich stanowią prace z odzysku, wcześniej nietraktowane jako skończone dzieła sztuki czy obiekty do wystawiania. I tak Wojtek Doroszuk odnalazł w swym archiwum nagrany aparatem cyfrowym film – pełen technicznych usterek – na którym bezdomna kobieta gra na dziecięcej zabawce melodię z piosenki Budki Suflera („Defekt”). Na wystawie pokazano też projekty plakatów Wilhelma Sasnala, nigdy niegrające pierwszoplanowej roli w jego twórczości, czy „Początek” – niewielką rzeźbę Michała Budnego zbudowaną z materiałów znalezionych w jego pracowni.

Wilhelm Sasnal, Bez tytułu (projekty plakatów),
2002-2008, dzięki uprzejmości artysty.
Do drugiej grupy zaliczam działania na pracach innych twórców. Na takim żerowaniu opierają się hochsztaplerskie prace Agnieszki Kurant, które zawisły przy wejściu do galerii. Każda składa się z kilku warstw, na których artystka zreprodukowała prace mniej i bardziej znanych artystów. Poszczególne warstwy stają się widoczne przy odpowiednim naświetleniu lub temperaturze, ale nigdy wszystkie jednocześnie („Wartość hipotetyczna”). Roman Dziadkiewicz w cyklu „Dotykanie” interweniuje w prace żyjących i nieżyjących twórców, na przykład przemalowuje obraz Sasnala. Podobnego zawłaszczenia dokonuje też Anna Orlikowska. Jej pokaz slajdów jest kolekcją wakacyjnych zdjęć anonimowej kobiety, kupionych przez artystkę na targu w Berlinie („Pamiątka z podróży”).

Sposobem na kryzys ma być więc strategia artystycznego recyklingu. Skoro twórców nie stać na wyprodukowanie prac nowych, niech sięgną po odrzuty lub posłużą się pracami innych. Ale ta strategia mówi bardziej o kryzysie twórczym (odnosi się wrażenie, że dotknął niejednego z wystawiających artystów) niż sytuacji twórcy wobec zapaści ekonomicznej. Recykling sam w sobie nie jest wartością, o czym zdaje się zapominać Doroszuk. Umieszczenie niektórych prac w kontekście tak postawionego problemu po prostu je zubaża, jak to stało się w przypadku Dziadkiewicza.

Topniejące diamenty i przyczepa bezdomnego

Gros obiektów odnosi się do recesji w sposób metaforyczny – to grupa trzecia. Jedni artyści wskazują na sytuację niedoboru, inni – deflacyjnego nadmiaru. Na przykład Janek Simon w czasie trwania wystawy poddaje próbie przetrwania kilka roślin doniczkowych. O tym, które będą podlewane, ma decydować ślepy los – rzut kostką do gry („Trzy rośliny w sytuacji generowanego losowo niedoboru wody”).

Oskar Dawicki, „Kaprys”, 2007,
dzięki uprzejmości Galerii Raster.
Uciekający kapitał symbolizować miał lodowy diament Angeliki Markul, który stopniał w pierwszych dniach trwania ekspozycji („Plash”). Oskar Dawicki w typowy dla siebie ironiczny sposób pozwolił sobie na kryzysowy „Kaprys” – na błyszczącym, czarnym fortepianie ustawił wazon ze zużytymi szczoteczkami do zębów. To następny obiekt artystycznej nadprodukcji. Z kolei Robert Kuśmirowski własną nadprodukcję – realizacje z ostatnich dziesięciu lat – skumulował w formie dokumentacji, przedstawionej w postaci zawierającego ją pendrive’a („Pendrospektywa”).

Nastrój samozadowolenia psuje jedynie – aczkolwiek nie bez poczucia humoru – film „Przyczepa” grupy Wunderteam, opowiadający o bezdomnym, zatrudnionym do pilnowania bombastycznej rzeźby Magdaleny Abakanowicz w poznańskim parku. Materiał, z którego zostały wykonane kroczące postaci, lokalni menele chętnie oddaliby do skupu złomu. Zapobiec temu ma specjalnie w tym celu zatrudniony stróż, mieszkający w specjalnie w tym celu ustawionej budce kempingowej i załatwiający swe potrzeby w specjalnie w tym celu zainstalowanym Toi-Toi (czy to samo czeka Warszawę, gdy miasto zdecyduje się na stworzenie parku rzeźb artystki?). Wunderteam nie tylko ukazał absurd sytuacji i ośmieszył niefunkcjonalność rzeźby Abakanowicz, podważając potocznie rozumianą wartość dzieła sztuki. Zderzenie nadmiaru (rzeźba jako wyraz nadmiernie rozbudowanego artystycznego ego) i niedoboru (zbieracze aluminiowych puszek) każe pytać o formę dzieła sztuki, a raczej o to, co ona za sobą pociąga. A także czy artystyczne konwencje nie stanowią przeszkody w poznaniu i przekazie wartości intelektualnej.

Gdzie kucharek sześć…

Sześć kuratorek wystawy nie odrobiło tej lekcji. Na „Wolności od-zysku” artysta pozostaje przede wszystkim wytwórcą obiektów/artefaktów, w dodatku z kompleksem Midasa. I być może dlatego okazuje się tak bardzo podatny na wahania ekonomicznej koniunktury. Nawet publiczne instytucje przerzucają problem finansowania działań artystów na rynek. Jarosław Lipszyc w towarzyszącym wystawie tekście dostrzega legitymizację muzeów i niekomercyjnych galerii w dostarczaniu kapitału symbolicznego. Nigdy nie było inaczej. Duże instytucje wystawiennicze, jak Zachęta czy CSW, nie płacą artystom za udział w wystawach, licząc na to, że prestiż wystawiania w szacownych murach przełoży się na popularność rynkową.

Jeśli więc na wystawie pokazywane są prace z „od-zysku”, nie oznacza to bynajmniej wolności „od zysku”. Ten problem został skrzętnie pominięty. Temat kryzysu potraktowano powierzchownie i nazbyt humorystycznie. Podejście to przypomina kryzysowe kolekcje projektantów mody, z powodu zastoju wykonane z biednych materiałów, lecz nierezygnujące z blichtru haute couture.

Być może należałoby zastanowić się nad samymi fundamentami systemu funkcjonowania sztuki. Wtedy jednak w ramach kryzysowego cięcia kosztów zbędny okazać by się mógł… kurator.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.