Witajcie w życiu
Wystawa „Oblicze dnia. Koszty społeczne w Polsce po 1989 roku”

Witajcie w życiu

Karol Sienkiewicz

Zamiast tytułowego wybuchu sztuki, krakowski festiwal ArtBoom przynosi refleksję nad społeczno-ekonomicznym wykluczeniem. To idą zmiany?

Jeszcze 3 minuty czytania

To paradoks. Impreza, która w poprzednich latach stała się kwintesencją procesu festiwalizacji kultury, flagowym punktem tegorocznej, szóstej edycji uczyniła problem biedy, pracy i nierówności społecznych. Grolsch ArtBroom to typowy projekt łączący kulturę z kulturą korporacyjną, a jednocześnie wygodny dla lokalnych władz – na festiwal zaprasza sam prezydent miasta Jacek Majchrowski jak na własne garden party. Pijarowcy polityków wolą stawiać na igrzyska niż krytyczne, sprawnie funkcjonujące instytucje. Tymczasem przykładanie formuły festiwalu do sztuk wizualnych niezbyt się sprawdza. Do poważnej sztuki nie przystoi też sponsor w nazwie (chyba że współpracują ze sobą H&M i Jeff Koons). Nie dziwi nawet, że na mapkach nie omieszkano zaznaczyć, gdzie można się napić piwa sponsora, ale zapomniano wskazać miejsca, w których znalazły się prace niektórych artystów.

Jak festiwal, to muszą być też gwiazdy. W poprzednich edycjach udział brali m.in. Mirosław Bałka, Jenny Holzer, Pipilotti Rist, Paweł Althamer czy Guy Ben-Ner. W tym roku żaden urzędnik miejski nie pofatygował się, by przecinać wstęgę. Bo i nie było czego hucznie świętować. W ostatnim momencie odwołano nawet spotkanie z zagraniczną artystką Moniką Bonvicini. Zamiast zapowiadanej eksplozji nastąpiła implozja. Ale może to i lepiej. W końcu hasło ArtBoomu w tym roku brzmi „Redefinicja”.

Oblicze dnia

Szósty ArtBoom skupił się na wybranej dzielnicy Krakowa, Nowej Hucie (przed rokiem było to Pogórze). I tu pojawia się kolejny paradoks: główna część festiwalu sztuki ulicznej odbywa się we wnętrzach budynku. Gdyby nie kuratorowana przez Stacha Rukszę wystawa „Oblicze dnia” w byłym kinie Światowid, a przyszłym muzeum PRL-u, festiwal właściwie nie miałby racji bytu. Opowiadając o „kosztach społecznych w Polsce po 1989 roku” (w domyśle – kosztach transformacji), wystawa świetnie wpisuje się zarówno w kontekst tego konkretnego miejsca – kina, które po przemianach ustrojowych uznano za nierentowne i zamknięto, jak i Nowej Huty – „idealnego” miasta ludzi pracy. Ruksza zaczerpnął tytuł z książki Wandy Wasilewskiej z lat 30. o nędzy krakowskich robotników w obliczu Wielkiego Kryzysu. Tu rzecz też dotyczy bowiem tych, którzy nie skorzystali na polskiej transformacji, wręcz przeciwnie – stracili na niej. Tyle że nijak nie ma się to ani do dotychczasowego profilu ArtBoomu, ani do sponsora. Bo nie sądzę, by bieda stała się z dnia na dzień modna.

Wystawa „Oblicze dnia. Koszty społeczne w Polsce po 1989 roku”, kurator: Stanisław Ruksza, scenografia: Łukasz
Błażejewski, koordynacja: Katarzyna Śmigielska (KBF), Piotr Sikora. Fot. Michał Ramus www.michalramus.com

Wystawa podsumowywała raczej dorobek całkiem sporej grupy artystów i kilku instytucji, którym nieobca jest myśl alternatywna, kierunek prospołeczny, a nawet aktywizm. Twórcy ci zgadzają się też z bezwzględną diagnozą polskiej rzeczywistości społeczno-ekonomicznej po 1989 roku. Mam na myśli środowiska skupione wokół Instytutu Sztuki Wyspa w Gdańsku, alternatywne centra Rozbrat i Zemsta w Poznaniu, a w tym wypadku przede wszystkim działalność bytomskiej Kroniki, której dyrektorem jest Ruksza. Wiele z pokazywanych na wystawie prac albo tam powstało, albo przynajmniej było tam pokazywanych.

Nieprzypadkowo taka wystawa pojawia się właśnie teraz, gdy przy okazji hucznie obchodzonej rocznicy wyborów kontraktowych, przez niektórych zwanej minifestiwalem prezydenta Baracka Obamy, mainstreamowe media spływają peanami na temat tego, jakim sukcesem była polska transformacja, jedynie marginalnie wspominając o tym, czego nie udało się dokonać. Tylko jakby niechcący wymsknęła się informacja o skutkach ubocznych polskiego sukcesu. W roztańczonym spocie reklamującym Polskę zagranicznym inwestorom chwalimy się tym, że w naszym kraju płace rosną wolniej niż efektywność pracy. Tylko czy jest się z czego cieszyć?

Sprawiedliwie nie znaczy po równo

Intelektualnie i chronologicznie wystawa „Oblicze dnia” mieści się między wypowiedzią Jacka Kuronia z „Dziennika Telewizyjnego” z 18 września 1989 roku a całkiem niedawną kłótnią między dramaturgiem Pawłem Demirskim i aktorem Michałem Żebrowskim z programu „Teraz my” (TVN). Nagrania włączono do wystawianych prac.

Kuroń swym spokojnym głosem w najgorętszym momencie przemian tłumaczył mechanizm indeksacji (powiązania wzrostu płac ze wzrostem inflacji) czy podatku wyrównawczego, które miały bardziej sprawiedliwie rozkładać ciężar zmian. Bo zdaniem Kuronia sprawiedliwie to niekoniecznie znaczy po równo. W lutym tego roku popularny aktor, odtwórca ról Skrzetuskiego i Pana Tadeusza, przeczył istnieniu strukturalnej biedy i erupcjami sceniczności przeciwstawiał jej „entuzjazm, dwie ręce i głowę do roboty”. Jak diabeł wody święconej bał się określeń klasowych.

Nikt nie ukrywa, że wystawie przyświeca postawa bliższa Demirskiemu, który w rozmowie z Żebrowskim twierdził, że beneficjentami transformacji była wąska grupa Polaków. Jest tu nawet instalacja Michała Korchowca, jego scenografa, wykorzystująca rekwizyty ze spektaklu „W imię Jakuba S.”, autorstwa Demirskiego i reżyserowanego przez Monikę Strzępkę, w którym ujawniali oni chłopskie (a nie dworskie) pochodzenie polskiej klasy średniej. To biurowe krzesło krwawiące od rany zadanej przez wbite weń widły. Intelektualnie wystawie przyświecają też ostatnia książka Andrzeja Ledera „Prześniona rewolucja”, dokumentalny film Ewy Borzęckiej „Arizona” z 1997 roku czy „No Logo” Naomi Klein.

Stany świadomości

Znajdziemy tu też wyłączony telewizor, na którym Ruksza zamierzał wyświetlać film Henryka Dederko „Witajcie w życiu” z 1997 roku, poświęcony koncernowi Amway w Polsce, sprzedającemu swe produkty za pomocą rozbudowanej sieci sprzedaży bezpośredniej. Firma wyrokami sądowymi wstrzymała rozpowszechnianie filmu – stąd nie można go też obejrzeć na wystawie, ale łatwo go znaleźć w sieci. Podczas treningów i pogadanek sprzedawców Amwaya przekonywano, że „bieda jest stanem świadomości”, że „trzeba myśleć, czego pragniemy, a pieniądze przychodzą automatycznie”. Radzono im, by obracali się tylko wśród ludzi sukcesu, wśród bogatych.

 

Tymczasem cała przestrzeń wystawy zamienia się w budowę, która zaczęła się rozpadać, zanim zdołano ją ukończyć, łatano ją więc, czym się dało. Odpowiedzialny za scenografię Łukasz Błażejewski pracował z czarną folią, styropianem, sklejką czy taśmą maskującą (co pozwoliło mu też przełamać dominującą estetykę lightboxów i ekranów z pracami wideo). Jak na fotografiach Konrada Pustoły z porzuconymi domami w stanie surowym, których właściciele nie byli w stanie unieść pierwotnie planowanego rozmachu. Wbrew temu, o czym przekonywał trener z Amwaya, pieniądze nie przyszły automatycznie za marzeniami.

Za ironiczny komentarz posłuży też ogromna „Maszyna do rysowania na piasku” Adama Garnka, którą artysta uruchomił podczas wernisażu. Skomplikowana i trudna w obsłudze wykonuje prostą czynność, którą łatwiej byłoby zrobić ręcznie. 

Wywrotka

Wystawę otwierają prace w symboliczny sposób odnoszące się do początków transformacji. Jacek Adamas na ramę łóżka polowego naciąga polską flagę. To ukłon w kierunku heroicznego okresu polskiego kapitalizmu, gdy handel wylał się na ulice miast. Adamas w kontekście tej pracy mówi też o „demokracji ulicznej”, która dla niego zdaje się wciąż trwać. Obok na podłodze leży „ćśonradilos”, przypominający powiększony stempel pomnik odwróconego znaku Solidarności, który ustawił w 2008 roku na rogu Alei Solidarności w Warszawie.

Grzegorz Klaman, artysta i współtwórca Instytutu Sztuki Wyspa, działającego na terenie Stoczni Gdańskiej, w kilku fotograficznych kolażach przenosi ten legendarny zakład pracy do nieznanego tropikalnego kraju. Wśród na wpół zrujnowanych budynków i stoczniowych dźwigów rosną bujne palmy. Obok Ruksza pokazuje film „Wywrotka”, który w Bytomiu nakręcił fiński artysta Tero Nauha. Nauha w poetyckiej wizji wykorzystuje m.in. metaforę bańki powietrznej w odwróconym do góry dnem statku. Można w niej żyć, ale nie wiadomo jak długo. Do takiej bańki porównuje Bytom, Śląsk, Polskę, Europę.

Tero Nauha, „Wywrotka”, teronauha.com

Artyści zdają się ilustrować taki rozpadający się świat. W połowie lat 90. Jerzy Truszkowski na jednym z warszawskich skrzyżowań sfotografował żebraka bez rąk. Jak pisał, „ten bezręki żebrak z Bośni i Hercegowiny mówiący jedynie po serbochorwacku wykonywał pożyteczną pracę uzmysławiania cierpienia zadowolonym kierowcom”. Robert Rumas fotografował podupadłą popegeerowską wieś z wniesionym przez siebie znaczącym motywem – wielkim napompowanym muchomorem. Na wystawie oglądamy jego pozbawione powietrza truchło. 

Pracownicy art worldu

Ostatnie lata przyniosły bardziej precyzyjny język służący do opisania tych procesów społeczno-ekonomicznych. Pozwala on wyjść poza proste konstatacje jak z billboardu Marcina Maciejowskiego „Jak tu teraz żyć?”. Otwarciu wystawy towarzyszyło pytanie: dlaczego dopiero teraz, skoro powodów dzisiejszych nierówności strukturalnych i polskiego agresywnego kapitalizmu szukać należy w transformacji z lat 90.? Temat pracy i biedy (biednych pracujących) stał się w większym stopniu interesujący dla sztuki także dlatego, że w ostatnich latach polscy artyści dokonali zbiorowego coming outu jako prekariusze. Strajk artystyczny z 2012 roku pokazał, że artystów dotyczą te same procesy eksploatacji, co osoby pracujące na umowach śmieciowych czy zmuszane do samozatrudnienia. W zeszłym roku Ruksza zorganizował wystawę na ten temat w Kronice, „Workers of the Artworld Unite”, a w kinie Światowid znalazły się też jej echa, np. praca Karoliny Kuci „Zestaw: artysta prekariusz”.

Za tą emancypacją artystów idzie też koalicja z „ludźmi pracy”. Już w zeszłym roku w ramach związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza powstała komórka Pracownicy Sztuki. Stąd bliżej też artystom do problemów klasy pracującej. Rafał Jakubowicz zatrudnił bezrobotnych, by naprzeciw urzędu pracy w Bytomiu posadzili żywopłot w kształcie postaci z przedwojennej litografii Władysława Strzemińskiego „Bezrobotni II”. Studentka Jakubowicza z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, Julia Popławska, tworzy krótki dokument o pracy polskich sprzątaczek w Niemczech, „Bo jak się mocno czegoś chce”.

Gdy jednak oglądałem dokumentację akcji Julity Wójcik z Katowic, włączyła mi się czerwona lampka. Oto artystka ułożyła w centrum miasta napis „bogactwo” z węgla kamiennego, śląskiego „czarnego złota”. Z góry zakładała jednak, że napis zniknie – w końcu węgiel ma swoją wartość. Z ukrycia filmowała później, jak katowiczanie pozostawiony przez nią węgiel zabierają. W pięknych kadrach ojciec z małym synkiem dźwigają ciężkie bryły. Gdy chociażby Łukasz Surowiec daje głos i upodmiotawia krakowskich bezdomnych (działanie „Poczekalnia” w krakowskim Bunkrze Sztuki), Wójcik traktuje swoich bohaterów jak materiał do stworzenia kolejnej nośnej metafory.

Sztuka zajmowania się życiem

I tylko film Piotra Wysockiego dokumentujący przejście graniczne z Ukrainą przypomina, że już z perspektywy naszych wschodnich sąsiadów Polska to kraj bogaty, broniący innym dostępu.

fot. Michał Ramus, www.michalramus.com

Zaś gdy z ciemnych wnętrz kina wyjdziemy na osłonecznione ulice Nowej Huty, kilka zrealizowanych tam w ramach ArtBoomu prac, w dużej mierze krążących wokół tematu zdobiącego ją niegdyś pomnika Lenina, wypada groteskowo, a nawet płasko. Oto na środku placu Centralnego stanęła „Fontanna przyszłości” (Bartosz Szydłowski, Małgorzata Szydłowska) – na wysokim czarnym postumencie seledynowa figurka Lenina, pomniejszona kopia pomnika. Lenin trzyma w prawej ręce siusiaka i tryska niczym brukselski Manneken Pis. Jak czytamy, artyści chcieli tym wzbudzić „żywą i szczerą dyskusję”, ale fakt, że przeciw pracy protestuje PiS, nie czyni jej ani trochę inteligentniejszą. Obok Sasha Kurmaz z kwiatów układa ogromny napis „Chwała ludziom Nowej Huty”.  Marta Frank, jedna z trzech zwycięzców festiwalowego konkursu, zamierza na godzinę wyłączyć mieszkańcom światło, fundując im tym samym tytułowy „Reset”. To zimny prysznic typowej artystycznej produkcji, niezbyt wysokich lotów.

Działanie na słońcu, Łukasz Jastrubczak / fot. Michał Ramus, www.michalramus.com

Nawet akcja Łukasza Jastrubczaka za pierwszym podejściem skończyła się fiaskiem – ilość helu w helu okazała się zbyt mała i wypełnione nim balony nie uniosły symbolicznej tarczy słońca. Pewien znany kurator komentował, że przecież sztuka Jastrubczaka zawsze balansuje na granicy porażki. Na wszelki wypadek nad całym przedsięwzięciem góruje biała flaga Grzegorza Klamana. Poddanie. Tylko Adamas, aktywista z Mazur, zdaje się nie składać broni. Na otwarciu mówił: „Jestem obywatelem i zajmuję się życiem”. Chwilę wcześniej z pomocą swego syna pośrodku ulicy rozciągnął ogromny transparent „Wszystkich nas nie zamkniecie”. Następnego dnia w Warszawie z wysokości swego gabinetu w Alejach Ujazdowskich mógł się mu przyjrzeć pan premier. To jedna z wielu akcji artysty w obronie lub przeciwko. Tyle że – jak na Polskę przystało – Adamas jeździ po kraju samochodem wymalowanym w hasła o żołnierzach wyklętych i co najmniej podejrzanych powodach katastrofy smoleńskiej. Witajcie w życiu.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.