Wydawałoby się, że działający przy warszawskiej ASP Salon Akademii to dziś najbardziej naturalne miejsce, by przypomnieć historię Dziekanki – kilkudziesięciu metrów kwadratowych w domu studenckim przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie spotykali się artyści, muzycy, aktorzy. Bo powiedzieć o Dziekance, że była to galeria, to powiedzieć za mało.
Dziekanka przez większość czasu funkcjonowała w ramach struktur Akademii, ale pozostawała miejscem niezależnym, tak od czynników oficjalnych, jak i samej uczelni. Wychodzi jednak na to, że to ASP w swym salonie się Dziekanką chwali. Kuratorem wystawy jest zresztą były prorektor Paweł Nowak, chociaż za cały projekt odpowiada współkierująca Dziekanką w drugiej połowie lat 80. Joanna Kiliszek.
Jak zazwyczaj ma to miejsce na tego rodzaju wspominkowych wystawach, panuje tu nieco kombatancki klimat. Czuło się go zwłaszcza na wernisażu. Samej wystawie, pogrążonej w czerni, raczej nie udało się odtworzyć energii, o której piszą autorzy w niezwykle obszernym katalogu. Jakby dokumentacje i dzieła sztuki to było wciąż za mało. Dziekankę trzeba raczej traktować całościowo, nie jako zbiór prac, lecz środowisko związanych z nią artystów. Wystawa i publikacja są taką próbą, chociaż rozpisane na poszczególne dekady sale wystawy, pogrążone w czerni, wydają się scenografią, którą trudno już dziś ożywić.
Pracownia i galeria
Dziekanka artystyczna. Fenomen kultury niezależnej 1972–1998 na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie
kuratorzy: Paweł Nowak, Joanna Kiliszek, Salon Akademii, Warszawa, do 24 listopada 2017.
Historia Dziekanki zaczyna się we wczesnych latach 70., gdy klub w akademiku uczelni artystycznych z inicjatywy studentów zaadaptowano na działania warsztatowe. W sali poświęconej tej dekadzie zobaczymy m.in. dokumentacje akcji grupy SAB, filmy Zdzisława Sosnowskiego czy akcje Akademii Ruchu, która pojawiła się w Dziekance za sprawą Wojciecha Krukowskiego. To on nadał Dziekance pierwsze ramy instytucjonalne. Od 1979 roku miejscem opiekowali się Jerzy Onuch i Tomasz Sikorski. Było to miejsce tworzone przez artystów dla artystów.
Z czasem następowała stopniowa (i pewnie nieuchronna) instytucjonalizacja tego miejsca, które z przestrzeni warsztatowo-laboratoryjnej przekształcało się coraz bardziej w klasyczną galerię. Znalazło to odbicie w zmianie nazwy z Pracownia Dziekanka na Galeria Dziekanka, gdy w połowie dekady prowadzenie jej przejęli Joanna Kiliszek, studentka historii sztuki, i artysta Andrzej Rosołek.
Najważniejszą rolę odegrała Dziekanka właśnie w latach 80., gdy życie artystyczne toczyło się w niewielkich, niezależnych galeriach i pracowniach artystów. Czasy były nieciekawe, ale artystycznie obfite. Oazy tworzyły się między innymi obok uczelni artystycznych – powiązane z nimi, ale autonomiczne. Taką właśnie oazą była Dziekanka.
Test
Fenomen Dziekanki w latach 80. polegał na tym, że spotykały się tu różne pokolenia i różne artystyczne formacje. Twórcy neoawangardowi, którzy debiutowali dekadę wcześniej, stykali się z nowym pokoleniem malarskiej ekspresji. Swe performansy realizował duet Kwie Kulik, debiutowali tu malarze z Gruppy i rzeźbiarze ze Świadomości Neue Bieriemiennost.
Sala poświęcona latom 80. to najciekawszy moment wystawy. Obrazy Modzelewskiego, Sobczyka, Woźniaka czy Tarasewicza sąsiadują tu z dokumentacjami performansów, wystaw, wykładów. Pojedyncze zdjęcia – czy to w formie lightboxów, czy migających na ekranach pokazów slajdów – nie oddają przebiegu tych działań, ale dają wrażenie obfitości wydarzeń. W klimat epoki najlepiej wprowadzają zaś filmy Tomasza Sikorskiego, w tym dokumentacja jego działania „Test”, w którym „testował” reakcje swoich przyjaciół-artystów na wymierzony im policzek. Na ścianie wisi zaś przerobiona przez niego szkolna mapa – obszar Polski jest zalewany przez morze, nasz kraj staje się wyspą gdzieś na Atlantyku.
Ale wyróżniono tu też niepozorną rzeźbę Mirosława Bałki, skleconą z trzech desek, surową, biedną, minimalistyczną. To przypomnienie jego głośnej wystawy z 1990 roku, „Good God”, którą artysta definitywnie zrywał z estetyką swych prac z lat 80.
Schyłek
Niestety ostatnia sala, poświęcona latom 90., rozpada się w chaotyczny wielogłos. Wrażenie to jest potęgowane przez fakt, że większość pokazywanych tu prac – nie wiedzieć czemu – nie pochodzi z tego okresu i nic z Dziekanką wspólnego nie ma (nawet jeśli całkiem współczesna rzeźba Piotra Kurki spokojnie mogłaby powstać trzy dekady temu).
W tym okresie Galeria Dziekanka nie zawsze nadążała już za tym, co najciekawszego działo się w sztuce. Swe wczesne wystawy mieli tu i Jacek Markiewicz, i Jacek Adamas, odbyły się tu ważne działania Kowalni, ale w tym czasie uwaga artystów skierowała się już ku innym instytucjom. Niewielka Dziekanka nie była już tak atrakcyjna. Ostatecznie galerię zamknięto w 1998 roku i nikt po niej nie płakał.
Paradoksalnie lepiej niż pokazywane w Salonie Akademii dzieła sztuki, o dziekankowym fermencie opowiadają dokumenty zgromadzone w pierwszej sali: wyciągnięte z archiwów, głównie domowych, zaproszenia, plakaty, nieoficjalne pisma. Znajdziemy tu list, który Jacek Kryszkowski napisał do Tomasza Sikorskiego – swoiste dzieło sztuki epistolarnej, dedykowany Sikorskiemu wiersz Ryszarda Grzyba, tekst Edwarda Dwurnika o wspólnym malowaniu z kilkuletnią wówczas córką Polą. „Wzięłam mydło, zostawiam cukier”, pisze zaś na kartce papieru Grażyna i opatruje swój liścik szminkowym odbiciem ust.
Akademicki azyl
Dla niektórych artystów wystawa w Dziekance była jedynie epizodem, inni traktowali ją niemal jak drugi dom. Zofia Kulik wspomina w katalogu, że „dla Kulik i Kwieka w pewnym momencie Pracownia Dziekanka była przedłużeniem ich domowej pracowni”. Wokół Dziekanki stworzyło się środowisko artystów, krytyków i publiczności. Rodzaj synergii, który trudno jest oddać na wystawie.
W akademickim kontekście Salonu widać, że najważniejszy w fenomenie Dziekanki był fakt, że chociaż formalnie pozostawała z Akademią związana, i jako Pracownia, i jako Galeria, była de facto niezależna. Ta niezależność odgrywała szczególną rolę w latach 80., gdy artyści, bojkotujący oficjalny obieg, po prostu nie mieli gdzie się podziać.
Zbigniew Warpechowski, „Rąsia” / fot. Tomasz Sikorski
W latach 90. uwaga artystów skupiała się na nowo tworzonych instytucjach. Wojciech Krukowski, postać kluczowa dla powstania Dziekanki, został dyrektorem Centrum Sztuki Współczesnej. Jerzy Onuch i Joanna Kiliszek robili kariery w dyplomacji kulturalnej. Piotr Rypson, który w Dziekance prezentował sztukę poczty, dziś jest wicedyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie. A komisarz obecnej wystawy, Paweł Nowak, który miał wystawę w Galerii Dziekanka na początku lat 90., sprawował funkcję prorektora Akademii.
Nie znaczy to, że potrzeba niezależności zanikła. Wręcz na odwrót, wydaje się kluczowa zwłaszcza dzisiaj. Przewija się w zebranych w katalogu wypowiedziach związanych z Dziekanką artystów i krytyków. Daje o sobie znać nawet wtedy, gdy profesor Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu Piotr Kurka narzeka na obecny nadmiar kuratorów.
Dekadencja
Dziś takie miejsca, często tworzone przez artystów, też istnieją, chociaż rzadko na akademiach. Od kilku lat pojawiają się w Warszawie czy Krakowie galeryjne efemerydy działające na fali entuzjazmu w prywatnych mieszkaniach czy w garażach. Z dala od akademii.
We wstępie do katalogu Paweł Nowak zadaje jednak istotne pytanie: „Co buduje akademię?”. Zauważa, że warszawska ASP wydaje spory budżet na promocję swoich studentów. „Te niebagatelne finanse mogłyby wspomóc i zbudować niejedną galerię, miejsce działań artystycznych studentów. Ale czy można cokolwiek odgórnie narzucić, nawet jeśli istnieje do tego finansowe zaplecze? (…) Musi bowiem powstać naturalny oddolny ruch, wynikający z głębokiej potrzeby stworzenia takiego miejsca. Tym źródłem powinien być oddolny ruch studentów, który jest motorem do stworzenia miejsca adekwatnego do czasu, w którym żyją”.
Paradoksalnie słowa Nowaka pasują nie tylko do Dziekanki. Gdy je czytałem, od razu pomyślałem o działającym jeszcze niedawno w podziemiach tego samego budynku, w którym mieści się Salon Akademii, klubie Eufemia. Nie był on galerią, ale był kulturotwórczym miejscem, z którym identyfikowali się studenci. W pewnym momencie kanclerz uczelni Michał Leszczyński mówił: „Chcielibyśmy, żeby w tym miejscu powstał show room, w którym można by prezentować prace studentów, pracowni, wydziałów”. Gdy Eufemii groziło zamknięcie, powstał też „naturalny oddolny ruch” studentów, którzy stanęli w jej obronie.
To w Eufemii właśnie, pod koniec jej istnienia, odbyła się jedna z najbardziej dyskutowanych wystaw w Warszawie tego roku – dwudniowy, improwizowany pokaz na zaliczenie zajęć z podstaw wystawiennictwa u Dawida Radziszewskiego na Wydziale Zarządzania Kulturą Wizualną. Studentki Agata Grabowska i Olga Rusinek zaprosiły kilku studentów-artystów, by zrobili kopie rzeźb, które rektor Akademii Adam Myjak stworzył dla sieci centrów handlowych Dekada. Niektóre bardziej przypominały Myjakowe „Anioły biznesu”, jak sam je nazywał, inne – były już ich czystym pastiszem. Natan Kryszk swoją pracę wykonał z chrupek kukurydzianych.
Stąd tytuł wystawy – „Dekadencja / Sklepik z pamiątkami”. Wystawa zdenerwowała władze uczelni, była mowa o bezprawnym wykorzystaniu znaku towarowego, jakim miały być rzeźby Myjaka. Na wszelki wypadek prace na „Dekadencji” schowano do torebek po chipsach.
Wspomnienia
Przy okazji próby ochrony Eufemii (nieskutecznej) padły więc ważkie pytania: o etos sztuki i jej zadania, komercjalizację i swobodę twórczej wypowiedzi. Akademia stanęła w rozkroku. Tymczasem na wystawie w Salonie Akademii można m.in. zobaczyć list, który wystosowało środowisko Dziekanki na początku 1992 roku do… tegoż samego rektora Myjaka, który już wówczas piastował tę funkcję. Dziekance groziło wtedy zamknięcie, a jej pomieszczenia planowano przeznaczyć na – działalność komercyjną.
List do rektora ASP Adama Myjaka w sprawie Dziekanki / fot. P. Wrocławska
Salon Akademii, chociaż od początku istnienia wpisuje się w artystyczną mapę Warszawy i co jakiś czas odbywają się tu wystawy ważkie (jak tegoroczna wystawa Junga), a nawet eksperymentalne (jak podejmujący dyskusję z uczelnią projekt „Cześć Akademii” Artura Żmijewskiego i Pawła Althamera), pozostaje – jak sama nazwa wskazuje – oficjalną odnogą Akademii, salonem właśnie. Właściwie szkoda, że wystawa poświęcona Dziekance odbywa się tutaj. Przez to stała się laurką, którą Akademia wystawiła samej sobie. A nie można żyć tylko wspomnieniami.