Poznań przywitał mnie śniegiem z deszczem i obietnicą artystycznych wzlotów. Nie pojawiłem się tu przypadkiem – w Galerii Miejskiej Arsenał otwarto właśnie dwie powiązane ze sobą wystawy: pierwsza opowiada o scenie artystycznej Poznania w ostatnim ćwierćwieczu, druga, zatytułowana „Arbeitsdisziplin”, prezentuje nowe pokolenie poznańskich artystów. Jednocześnie swe szeregi zwarły tutejsze galerie prywatne, hucznie zapowiadając „Poznań Gallery Weekend”, z udziałem… dwóch galerii, czyli Psa i Stereo.
Legenda głosi, że w Poznaniu artystom zawsze żyło się lepiej. Jeszcze w latach 80. twórcom warszawskim miasto to jawiło się jako przedmurze Zachodu. Niezależna Galeria Wielka 19 imponowała przyjezdnym kamerą wideo i mikrofonem. Poznaniacy nawet ubierali się lepiej. Anda Rottenberg zapamiętała, że młodzi z Koła Klipsa nosili się w czarnych skórach, na co w Warszawie nikogo nie było stać. W stolicy dominowały kuse marynarki wyciągnięte z szaf rodziców.
Wydarzenia w Poznaniu
„Arbeitsdisziplin”, kuratorzy: Stach Szabłowski, Anna Czaban, Galeria Miejska Arsenał, Poznań, do 26 lutego 2012.
„Sztuka Poznania 1986-2011.
Wystawy, artyści kolekcje, publikacje / fragmenty”, kurator: Wojciech Makowiecki, Galeria Miejska Arsenał, Poznań, do 26 lutego 2012.
„Poznań Gallery Weekend”, Galeria Pies, Galeria Stereo, Poznań, 20-22 stycznia 2012.
Dzisiaj poznańscy artyści wypełniają całe spektrum modowej różnorodności. Wojtek Bąkowski, najbardziej utytułowany z nich, lider grupy Penerstwo, pozostaje wierny czerni i białym skarpetkom. Honza Zamojski, kolekcjoner nagród pocieszenia, nosi się w obowiązującej w tym sezonie kolorystyce – w jego szafie na dobre zadomowiły się beże i cynobry. A członkowie niesławnej grupy the Krasnals nakładają na wernisaż czerwone kombinezony ze spiczastymi czapkami, w których bardziej niż skrzatów przypominają członków jakiegoś czerwonego Ku Klux Klanu. Do wyboru, do koloru. A to Wielkopolska właśnie.
W stronę Poznania
Pierwsze kroki skierowałem do Arsenału. Na wystawie „Sztuka Poznania 1986-2011” odnosi się wrażenie, że lokalna scena jest samowystarczalna. Można tu obejrzeć dziesiątki krótkich dokumentalnych filmów oraz rozlokowane w gablotach publikacje i druki. Wagę tych ostatnich zdaje się liczyć w Poznaniu w kilogramach – bezdyskusyjnym zwycięzcą jest guru lokalnych akademików Jan Berdyszak. Samej wystawie towarzyszy katalog formatu książki telefonicznej, z którego wynika m.in., że najprężniejszą lokalną galerią jest sam Arsenał.
Na przeciwległych krańcach sali przeglądają się w sobie projekcje dotyczące galerii i kolekcjonerów. Prezentowanych galerii jest dziesięć – od Wielkiej 19 po Stereo (z czego większość nadal działa!), a kolekcjonerzy są naprawdę bogaci. Do tego w Poznaniu działa cala rzesza artystów, pisma artystyczne, jest poznańska szkoła instalacji, poznańskie malarstwo, no i antyestabliszmentowa, anonimowa grupa artystyczna. Jest tu więc wszystko, co składa się na tak zwany świat sztuki.
Kontrabanda
Galeria Pies, Transport do Arsenału, 2012,
dzięki uprzejmości Galerii Pies, fot. M. Marciniak
Zdziwiło mnie, że na wystawie historycznej zabrakło prowadzonej przez Dawida Radziszewskiego galerii Pies, istniejącej już dobre parę lat. Radziszewski programowo olewa Arsenał, to i Arsenał olał Psa.
Psa można jednak spotkać na piętrze Arsenału, gdzie rozpościera się panorama sztuki Poznania dziś, czyli wystawa „Arbeitsdisziplin”. Na zaproszenie kuratorów Stacha Szabłowskiego (na co dzień związanego z warszawskim CSW) i Anny Czaban (z Arsenału) Radziszewski wystawił śmieci zabrane ze strychu galerii – deski, starą wannę, szpargały. Radykalny gest przyniósł ciekawe efekty estetyczne, ale sam założyciel Psa na wystawę nie przyszedł.
W Arsenale nie pojawia się także inny znany poznaniak Rafał Jakubowicz – to jego wystawę ocenzurował kiedyś dyrektor Wojciech Makowiecki, pod naciskiem firmy Volkswagen. Praca Jakubowicza przedstawiała fabrykę niemieckiego producenta samochodów, widzianą z perspektywy ogrodzenia z drutem kolczastym – w efekcie fabryka przypominała obóz koncentracyjny. Przewrotnie tytuł ocenzurowanej pracy Jakubowicza, „Arbeitsdisziplin”, zaadaptował na potrzeby swojej wystawy kurator Stach Szabłowski. To druga, obok śmieci z Psa, kontrabanda w Arsenale.
Lizane
Historyczno-dokumentacyjne przechwałki „Sztuki Poznania 1986-2001” stawiają na równi inicjatywy wartościowe i mniej wartościowe, artystów wybitnych i przeciętnych. Tu liczy się ilość, chodzi o dowiedzenie, jak żywotne jest to miasto i że – zgodnie z tytułem katalogu – zmierza ono „w stronę miasta kreatywnego”.
W krótkim tekście – komentarzu do „Arbeitsdisziplin” – Szabłowski rysuje trafniejszą diagnozę sceny poznańskiej. Kurator za jej jądro uznaje Uniwersytet Artystyczny (wcześniej Akademię Sztuk Pięknych), bez wątpienia najlepszą polską uczelnię artystyczną, uznając infrastrukturę sztuki w mieście za skąpą. Posuwa się jednak dalej – to w niedorozwoju instytucjonalnym dostrzega czynnik decydujący o rozwoju sztuki. Bo w Poznaniu ma się mniej dyskutować o polityce (instytucjonalnej), a więcej o sztuce. I to ma stolicę Wielkopolski odróżniać od Warszawy.
Rafał Jakubowicz, Arbeitsdisziplin, 2002
dzięki uprzejmości artysty
Szabłowski stawia też tezę o istnieniu sztuki „endemicznie poznańskiej”, pisze o jej „duchu”, „pokoleniu Mirosława Bałki”, który przez kilka lat wykładał w Poznaniu, i „pokoleniu Stereo”, czyli galerii, utworzonej w 2009 roku na bazie grupy Penerstwo przez Zuzannę Hadryś i Michała Lasotę, która osiąga swe pierwsze sukcesy na międzynarodowych targach. Tę nową szkołę poznańską charakteryzować ma zdaniem Szabłowskiego z jednej strony egzystencjalizm i emocjonalność (w kontrze do sztuki krytycznej), z drugiej zaś minimalistyczna dyscyplina formy (á la Bałka).
Na wernisażu „Arbeitsdisziplin” spontaniczny performens wykonał niejaki Kamil Wnuk, liżąc wszystkie zgromadzone artefakty. Na swoim języku przeniósł brud (prawdopodobnie gips) z jednej z prac na instalację dźwiękową Wojtka Bąkowskiego, pozostawiając na sterylnie czarnych głośnikach białe smugi. Wywołał tym słuszne oburzenie galerii Stereo, reprezentującej Bąkowskiego. Ich pracowici i zdyscyplinowani artyści zdominowali zresztą ekspozycję. Niestety, „performens lizany”, bliski swym absurdem warszawskiej „aferze tłuszczowej”, był jednym z niewielu wspólnych mianowników wystawy. Prace te łączy przede wszystkim to, że polizał je Kamil Wnuk.
Wybrańcy
Kilka lat temu Szabłowski wspólnie z Marcinem Krasnym przygotowali w CSW w Warszawie szeroki pokaz pod szyldem „Establishment (jako źródło cierpień)”, chcąc wyznaczać, kto liczy się obecnie w sztuce współczesnej i kim są dzisiejsi młodzi. Podobnie zrozumiał Szabłowski swoje zadanie w Poznaniu.
„Arbeitsdisziplin” to tradycyjny pokaz kilkunastu twórców, z których każdy pokazuje jedną pracę lub też dostał od kuratora zadanie specjalne. I tak Radek Szlaga został poproszony o zbudowanie specjalnego domku do projekcji filmów, z czego wywiązał się z nawiązką – chatka ma przybudówkę zwieńczoną koroną zbitą z kilku desek. I gdy na „Establishmencie” Grzegorz Drozd, artysta przez Szabłowskiego wyraźnie hołubiony, wykonał fotografie wszystkich uczestników wystawy, tak w Poznaniu Piotr Żyliński zaproponował wspólne zdjęcie artystom poznańskim. Frekwencja nie dopisała.
Wystawa rozpościera się między „polizaną” minimalistyczną rzeźbą dźwiękową Bąkowskiego (dźwięki zza ściany – „Nie ma nas u nas”) a odrzucającymi swą manierą i obleśnym erotyzmem figurami Tomasza Mroza. Pokaźny penis karła wystawiony przez glory hole trafia w pustkę. Bardziej przemawia do mnie Piotr Bosacki, który w filmie animowanym „Kompletne bzdury” snuje opowieść o tym, jak to „za człowiekiem ciągnie się narastająca różnorodność form kary bożej”, i ilustruje ją na specjalnie skonstruowanych planszach.
Nielizane
Kurator „Arbeitsdisziplin” operuje synekdochą. Przenosi na cały artystyczny Poznań specyfikę grupy Penerstwo, w której promocji i odkryciu dla stolicy sam kilka lat temu uczestniczył. W większości powtarza więc decyzje, które podjął na wystawie „Establishment”. Niemal wszyscy artyści na „Arbeitsdisziplin” albo są, albo mogliby uchodzić za Penerów, może z wyjątkiem malarki Zofii Nierodzińskiej.
Wychodzi na to, że Szabłowski jest brakującym ogniwem poznańskiej układanki, to on ową poznańskość legitymizuje.
The Krasnals w Arsenale, strasznasztuka.blox.pl
Zrozumiawszy to, lepiej pojmuję, dlaczego na wystawie, która ma ambicje prezentować scenę Poznania anno domini 2012, nie ma Honzy Zamojskiego (i pewnie jeszcze paru innych ważnych twórców). Zamojski nie został „liźnięty” nie tylko przez Kamila Wnuka, ale też przez Szabłowskiego. Nie pasuje do wykreowanego przez kuratora stereotypu poznaniaka, mimo że to właśnie on ukuł hasło „Trzeba robić, żeby zrobić”, tak pasujące do tytułowej „dyscypliny pracy”.
Galerie dwie
Tymczasem galerie Pies i Stereo, które zwyczajowo reprezentują Poznań na zewnątrz, próbują dystansować się od tych lokalnych niesnasek i – nie ma co ukrywać – nieco zatęchłej atmosfery miejskiej galerii. Ale na „Arbeitsdisziplin” nie mogło ich zabraknąć, nawet jeśli obecność Psa przybrała formę żartu.
Organizatorzy wspólnego weekendu galeryjnego, z którego powodu pojawiłem się w Poznaniu, mówią: my jesteśmy tutaj, oni są gdzie indziej. Galeryjna impreza okazała się jednak nadzwyczaj kameralna i – zgodnie z przewidywaniami – przeszła niemal niezauważona.
Galeria Stereo, Będzie dobrze, widok wystawy
fot. Mateusz Sadowski
Stereo i Psa dzieli siedem minut leniwego marszu, ale odnosi się wrażenie, że różnią je lata świetlne. Stereo stara się osiągnąć sterylną czystość (co nie jest łatwe w suterenie i z breją wnoszoną na butach gości), Pies jest ostentacyjnie brudny (z sukcesem).
Gdy jednak warszawska impreza „Gdzie jest sztuka” z ostatniej jesieni, wzorowana na zachodnich gallery weekendach, miała na celu podkreślenie kulturotwórczej roli galerii prywatnych (w tym wypadku siedemnastu) i ich znaczenia dla stołecznej publiczności, poznańska świadoma karykatura tego typu wydarzeń na pierwszy plan wysuwała komercyjny aspekt Stereo czy Psa. Obie galerie zaprezentowały po jednej pracy każdego z artystów ze swych stajni, a Radziszewski dodatkowo zatytułował swą wystawę „Menu”. Tyle że, niezbyt zresztą liczni zwiedzający, niekoniecznie wyglądali na potencjalnych klientów.
Dieta bezmięsna
Galerie nie przygotowały więc wystaw, lecz wyeksponowały towar, okraszając go jedynie pokazem performensów i projekcją filmów. W dodatku towar całkowicie przewidywalny. Jak zwykle w Stereo wyróżniała się świetna instalacja Wojtka Bąkowskiego – „bełkotliwe dźwięki wydobywające się z akwarium z brudną wodą” oraz kinetyczny obiekt Piotra Bosackiego. Wystawa w Psie była całkowicie „ramiarska” (200 złotych za ramkę).
Galeria Pies, Menu, widok wystawy, fot. S. Gałka
W weekendzie galeryjnym chodziło więc o wyrysowanie linii podziału między tymi, co na górze, a tymi, co na dole, tymi co „w”, i tymi co „poza”. Nie inaczej było w przypadku „Arbeitsdisziplin”. Oba wydarzenia petryfikują jedynie specyficzny poznański pat, w którym poszczególne elementy sceny artystycznej nie zauważają się nawzajem. Ale po wizycie w Arsenale, oglądając wystawy w Stereo i Psie czułem się jak robaczek z wiersza Brzechwy, który miał już dosyć jedzenia jabłek i dla odmiany udał się do restauracji: „A w karcie – okropność! – przyznacie to sami: Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami”.
Nieco odmienił mą dietę jedynie performens Łukasza Jastrubczaka w prywatnym mieszkaniu Dawida Radziszewskiego. Artysta wcielił się w dwa spore tekturowe trójkąty i swymi wierzchołkami grał na keyboardzie. Minimalistycznie, geometrycznie i pracowicie. Jastrubczak zaaplikował mi kapitalne antidotum nie tylko na jeszcze inną poznańską wystawę – nadęty „Nowy porządek” z potężnej (jak głosi ulotka) kolekcji Grażyny Kulczyk, ale też na ekspozycje w Arsenale, Stereo i Psie. Wyjeżdżałem przejedzony szarlotką, ale odtruty.
Cóż, z daleka widok jest piękny.