Sasnal wchodzi do kina

Sasnal wchodzi do kina

Karol Sienkiewicz

Sasnal – artysta z galerii – przeszedł na drugą stronę. Tam, gdzie długość filmów liczy się w metrach taśmy

Jeszcze 4 minuty czytania

„Blue Velvet” Davida Lyncha otwiera pamiętna scena z ojcem podlewającym trawnik. To obraz amerykańskiej idylli: strażacy machają z błyszczącego czerwienią wozu, tulipany kwitną pod płotem, a trawnik – wyznacznik amerykańskiego mieszczaństwa i patriotyzmu – jest równo przycięty. Tej sielanki nie jest w stanie zmącić nawet nagły atak serca starszego pana zraszającego rośliny wodą ze szlauchu. Jednak kamera zjeżdża w dół, penetrując trawę i ukazując całe bogactwo podskórnego życia – kłębiące się robactwo. W filmie ta ciemna strona życia wychodzi na wierzch, by ostatecznie ponieść porażkę.

DWUGŁOS O SASNALACH

W numerze 76 dwutygodnik.com prezentujemy dwugłos Karola Sienkiewicza i Iwony Kurz na temat filmu Anki i Wilhelma Sasnalów „Z daleka widok jest piękny”. Czytaj tekst Iwony Kurz: „Ani z bliska ani z daleka. Klisze i powidoki”.

Oglądając „Z daleka widok jest piękny” – najnowszy film Anki i Wilhelma Sasnalów – odnosiłem wrażenie, że nieustannie znajduję się pod trawnikiem. Sasnalowie skupiają się na śmierdzącym aspekcie świata. Brudno tu, pełno pluskiew i szczyn. Nie ma miejsca na uprzejmości. Widoki „z daleka” szybko przechodzą w zbliżenia. No a z bliska nie jest już tak pięknie.


Paweł


„Z daleka widok jest piękny”, reż. Anna i Wilhelm
Sasnalowie.
Polska, 2011, w kinach od 10 lutego 2012
Zapadła wieś gdzieś w Polsce. Paweł wraz z kolegą sprowadzają stare samochody i złomują je na podwórku. Paweł mieszka z umysłowo chorą matką w niewielkim domku, który sprawia wrażenie, jakby w każdej chwili miał się rozlecieć. Ale widziany z daleka, jak na plakacie filmu, jest na swój sposób malowniczy. Dwa okna, goły tynk i dachówka pochodząca z rozbiórki. W środku lep na muchy i sikająca gdzie popadnie, niepełnosprawna umysłowo matka. Jeśli spuścić z niej oko, ucieka. Gdy Paweł decyduje się odesłać ją do zakładu („Inaczej jak w trumnie nie wróci”), wprowadza się do niego Dziewczyna i od razu zabiera się do generalnych porządków. Z domu pozbywa się cuchnącego moczem łóżka – z wystawionego na świeże powietrze mebla rozbiegają się robaki. Ani on Romeo, ani ona Julia.

Po niedzielnym (dzień święty święcić) odpoczynku nad rzeką – z piwem i równie małomównym co on kolegą – Paweł znika w lesie. Dziewczyna czeka na niego bezskutecznie. Jej ojciec jako pierwszy postanawia „zaopiekować się” jego królikami („Jak wróci, to mu się odda”). Złośliwie uśmiercony zostaje też pies Pawła, a jego skromny dobytek rozkradziony w nocnych, potajemnych eskapadach. W końcu dom płonie w spektaklu destrukcji, w którym uczestniczy cała wieś. Potem życie społeczności odnajduje swe koleiny.

Paweł jednak powraca. A konfliktowi zapobiec może tylko jego śmierć.

Człowiek z kamerą


Droga Wilhelma Sasnala do kina odbiega od tradycyjnej kariery filmowców, którzy kończą reżyserię w szkołach filmowych. Sasnal zaistniał jako malarz, zaangażowany w dyskusję nad polską historią. Ale malarstwo jako medium o mniejszym polu rażenia mu nie wystarczało.

Fragment komiksu Wilhelma Sasnala
„Życie codzienne w Polsce w latach 1999-

2001”, dzięki uprzejmości galerii Raster
Zainteresowanie artysty ruchomym obrazem było najpierw zainteresowaniem amatora, który ma do swojej dyspozycji kamerę ósemkę czy szesnastkę. W wydanym w 2001 roku, autobiograficznym komiksie „Życie codzienne w Polsce w latach 1999-2001”, główny bohater Wili nie rozstawał się z kamerą – filmował tytułową codzienność. Na wystawach Sasnala pojawiały się filmowe impresje i notatki z podróży, towarzyszące – niczym niekonwencjonalne teledyski – utworom muzycznym.

Wejście w film fabularny zapoczątkowały filmy „Świniopas” (2009) oraz „Opad” (2010), podpisywane przez artystę jeszcze indywidualnie. Był to krok na głęboką wodę i na gruncie polskim propozycja zupełnie nowa. Sasnal przypomina w tym raczej Brytyjczyka Steve’a McQueena, zdobywcę Nagrody Turnera, który z pola sztuk wizualnych wszedł w pole kinematografii (jego najnowszy film „Wstyd” właśnie zawitał do polskich kin). Podobnie jak u McQueena, niektóre sceny czy ujęcia „Z daleka…” pokazane samodzielnie, mogłyby uchodzić za galeryjne wideo-arty.

Uklański, Polański, Sasnal


W latach 70. grupa studentów i absolwentów łódzkiej Filmówki, skupiona w Warsztacie Formy Filmowej, występowała przeciwko opanowaniu kina przez literaturę. Dlatego na wszelkie możliwe sposoby analizowała medium filmowe. Józef Robakowski wykonał na przykład performens, który zamiast zapowiedzianej projekcji filmu odbijał lustrem światło z projektora filmowego, wysyłając zajączki w stronę publiczności. Dzisiaj Robakowski wykłada na Akademii Sztuk Pięknych, film strukturalny wszedł bardziej do historii sztuki niż kina, a Warsztat zajął poczytne miejsce w Muzeum Sztuki w Łodzi.

Jak podkreśla Łukasz Ronduda, współczesne relacje między kinem a sztukami wizualnymi obierają zgoła przeciwny kierunek. Artyści coraz częściej pragną tworzyć filmy fabularne. W Polsce jednym z pierwszych był Piotr Uklański, który w 2006 roku nakręcił „pierwszy polski western” – czyli „Summer Love”. Zagrały w nim gwiazdy: Katarzyna Figura, Bogusław Linda i Val Kilmer w roli trupa. Ale Uklański zrobił całkowicie profesjonalny film… o filmie – interesowała go filmowa retoryka; ironizował, zatrudniając hollywoodzką gwiazdę, która nie mówi ani słowa.

W tym samym czasie filmem zainteresował się Wilhelm Sasnal. Dziś fabułę o własnym życiu zamierza nakręcić Katarzyna Kozyra – rok temu urządziła nawet w Zachęcie casting do roli samej siebie. W festiwalach filmowych uczestniczy Norman Leto. A Muzeum Sztuki Nowoczesnej, wspólnie z Instytutem Sztuki Filmowej, zorganizowało konkurs, adresowany do artystów wizualnych o Nagrodę Filmową, którego pierwszą edycję wygrał Zbigniew Libera z projektem „Popołudnie w Barze Ozon”.

Na razie jednak wszystkie te produkcje pozostają niszowe, nawet w ramach filmowego offu. A ich autorzy mogą na pocieszenie powtórzyć za Woodym Allenem: „Myślę, że gdyby ludzie poszli do kina, to by im się spodobało. Ale po prostu zostali w domach”. Film Sasnalów, wygrywając festiwal Nowe Horyzonty we Wrocławiu oraz wchodząc do repertuaru kin, próbuje tę izolację przełamać.

Śmierć kamery


„Świniopas”, reż. Wilhelm Sasnal. Polska, 2008Widać to również w ewolucji samego Sasnala. W porównaniu z najnowszym filmem, czarno-biały „Świniopas” był o wiele bardziej „galeryjny” – nosił ślady jego wcześniejszych filmowych doświadczeń, specyficznej teledyskowości. Akcja filmu również toczyła się na polskiej wsi. „Świniopas” opowiadał z jednej strony o chęci ucieczki, z drugiej – nienawiści wobec obcych, uosabiających ten inny, lepszy świat. Kończyła go scena, w której grupa mężczyzn znęca się nad kamerą filmową. Agresja wobec Obcego została przeniesiona na kamerę, która jednocześnie filmowała zdarzenie, aż do momentu swego unicestwienia.

Scena mogłaby uchodzić za jeden z eksperymentów Warsztatu Formy Filmowej – uwrażliwiała na formę i ujawniała to, co kryje się za ekranem. Z drugiej strony zamknięcie filmu torturowaniem kamery przypominało zabieg zastosowany przez Larsa von Triera w „Królestwie”, gdzie na koniec każdego odcinka tego szpitalnego thrillera, reżyser w smokingu przemawiał na tle czerwonej kurtyny, przeprowadzając widzów ze świata iluzji do rzeczywistości. The show is over.

„Z daleka…” rezygnuje z elementów metanarracji. Jest to film o filmie w tym samym stopniu, w jakim każdy obraz opowiada o malarstwie. Autorzy nie dystansują widza od filmowej iluzji, lecz starają się go w nią jak najbardziej wciągnąć. I to chyba najlepszy dowód na to, że Sasnal – artysta z galerii – przeszedł na drugą stronę. Tam, gdzie długość filmów liczy się w metrach taśmy. Sasnala na tle innych artystów-filmowców wyróżnia jednak fakt, że pozostaje on jednocześnie malarzem. Widoczne jest tu specyficzne uwrażliwienie na obraz, powidoki, kolory (!), operowanie długimi ujęciami.

„Z daleka widok jest piękny”, reż. Anna i Wilhelm
Sasnalowie
. Polska, 2011
Sasnal, współautor zdjęć do filmu, łączy własną wrażliwość obrazową z koncepcją „przestrzeni filmowej poza kadrem” Grzegorza Królikiewicza. Niektóre sceny rozgrywają się za zamkniętymi drzwiami, scenę seksu w aucie zastępuje widok karoserii, a rozmowę Dziewczyny z ojcem, oglądaną zza firanki, zagłuszają odgłosy pralki. Rzeczy nieważne przemianowane zostają w ważne. Na tej samej zasadzie akcja co jakiś czas zatrzymuje się, by ustąpić miejsca widokom przyrody. Wtedy właśnie – z daleka – widok jest piękny.

Krzyk


Wieś, którą Sasnalowie pokazują z bliska, rządzi się swoimi prawami. Jeśli ich nie przestrzegasz, kończysz jak frajer. Albo dajesz się uwieść hurtownikowi, który „sika spermą w każdej wsi”. Bohaterowie rzadko się odzywają. Potrafią porozumiewać się bez słów, znają swoje miejsce i reguły gry. Może to właśnie jest w nich najbardziej zwierzęce. I tylko niektóre twarze zioną cwaniactwem.
To miejsce wyłączone spod działania psychoanalizy. Nie ma drugiego dna ani freudowskich pomyłek. Skoro mało się tu rozmawia, trudno o przejęzyczenie. Tylko raz, w przeszywającej scenie, umysłowo chora matka, stojąc w oknie, rozdziera powietrze przerywanym, rytmicznym nieartykułowanym krzykiem – sygnałem do świata. Jej głos, rozwarte usta, to wejście do króliczej nory. I – jak się okazuje – jedyna droga ucieczki.

Odnoszę wrażenie, że wobec filmu Sasnal zdaje się stosować te same kategorie, które Charles Esche przypisuje dobremu malarstwu: „Najlepsze obrazy negują istnienie gwarantowanej strefy bezpieczeństwa tradycji i politycznej poprawności, wszystko jedno czy jest ona nadana jako arystokratyczny przywilej, czy wymuszona na sposób wulgarnie socjalistyczny”.

Żniwa

Wilhelm Sasnal, Bez tytulu, 2009, olej na płótnie. 
Obraz odnosi sie do miejsca, gdzie w 2011 r. powstał film 
„Z daleka widok jest piękny”.
fot. dzięki uprzejmości artysty
W filmie Sasnalów, chociaż dzieje się wiele lat po wojnie, odnaleźć można znany z polskiej historii schemat, w którym swoi stają się obcymi. Autorzy podkreślają zresztą, że zależało im na stworzeniu filmowej odpowiedzi na dyskusję wokół książek Jana Tomasza Grossa; tematu współodpowiedzialności i powojennej historii polskich Żydów. Oczywiście, nie ma tu wątków czy motywów żydowskich, ani razu nie pada też słowo „Żyd”. W jednym krótkim dialogu wspomniana zostaje historia z czasu wojny – kobiety, które „ze strachu” utopiły swoje dzieci i siebie w rzece. „Ale to nie Polki były”.
Odczytanie podwójnego dna filmu zależy od zaangażowania w temat. Ale Sasnalom udaje się osiągnąć o wiele więcej – takie zaangażowanie widza w film, które pozwala na oderwanie myślenia od kulturowych toposów. Ich wizja jest przekonująca. A temat, chociaż wpisuje się też w lokalne polskie spory o „Sąsiadach” i „Złotych żniwach”, uniwersalizuje się. Staje się filmem o sąsiadach i żniwach.

Sasnalowie opowiadają o tym bez kategorii zbrodni, winy czy kary. Nie proponują ani perspektywy ofiary, ani oprawcy. Nikt nie jest napiętnowany, nikt nie jest stygmatyzowany figurą ofiary. Udaje im się to osiągnąć, bo rezygnują z uciążliwej katolickiej moralności (kościół jest częścią tego bezwzględnego świata) i narodowych dylematów. Ten ciężki, lepki film okazuje się więc paradoksalnie świeży. Bo wciągając nas w tę historię, czyni ją naszą.

Łatwo – zbyt łatwo – można wysunąć oskarżenie o protekcjonalne potraktowanie polskiej wsi i jej mieszkańców. Co zatem zostaje?

Czy na wsi można być szczęśliwym?


Wilhelm Sasnal, Kacper, 2009, olej na płótnie.
fot. dzięki uprzejmości artysty
Wieś jest znowu miejscem osobnym, rządzącym się osobnymi prawami „natury”. Tu zimy są zimne, lata gorące, a ziemia niekoniecznie okrągła. „Ja byłem za rzeką, nic się tam nie zagina” – mówi bohater „Konopielki” w reż. Witolda Leszczyńskiego (według powieści Edwarda Redlińskiego). Ziemia po prostu jest. U Sasnalów krańca świata nie wyznacza nawet Supraśl czy Białystok. Kraniec świata to las, rzeka i tory kolejowe.

Nic nie pozostało z rzekomego ładu, którego rozpad opisywał Redliński. „Śniło się, że dzieci biła – czy to gości bedą?” – mówi w „Konopielce” rozbudzona Hanka Kaziukowa (znakomita w tej roli Anna Seniuk). Ci goście to szkoła i elektryfikacja – niebezpieczeństwo przychodzi z zewnątrz. U Redlińskiego i Leszczyńskiego nie była to już wieś po młodopolsku idealizowana, lecz szara, zacofana, pełna zabobonów, ale utrzymująca się w swoim – może nieco brutalnym – porządku. Zmiany wprowadzały konflikt między zwolennikami nowego i starego, co symbolizował prowadzący do tragedii absurdalny spór o to, czy żyto można kosić kosą („a czy to w robocie o prędzej idzie?”), czy jedynie – jak według tradycji – sierpem.

Wieś u Sasnalów, nawet jeśli taka wieś gdzieś istnieje, to raczej umowna metafora, nigdzie i wszędzie; trudno ją wpisać w jakieś historyczne czy społeczne procesy. Ale na pewno jest to ta wieś, która na zmianach przynoszonych przez postęp – także zmianach, które przyniosły ostatnie lata – nie skorzystała. Jej mieszkaniec nie jest już postacią egzotyczną. Jest raczej uwięziony. Nieprzypadkowo film otwiera scena z mężczyznami rozstawiającymi wnyki w lesie.

Bezwstyd


Wilhelm Sasnal, Shoah (Las), 2003, olej na płótnie.
fot. dzięki uprzejmości artysty
I o ile „Świniopas” opowiadał o chęci ucieczki, marzeniu o innym świecie, symbolizowanym przez zeszyt z powklejanymi wycinkami z kolorowych pism oraz o niechęci wobec obcych, o tyle „Z daleka…” traktuje o niemożności powrotu. Nie pada deszcz, który oczyszcza atmosferę. Zbrodnia nie doczekuje się kary. Ale też nikt nie zastanawia się po filmie, czy była to zbrodnia w afekcie, czy nie. Bo rozterki à la Dostojewski są tu zbędne.

Gdy kilka lat temu Sasnal trafił na pierwsze strony polskich gazet za sprawą wystawy „Lata walki” w Zachęcie, podkreślał na każdym kroku, że się wstydzi. Wstydził się za tych, którzy rządzą Polską (Kaczyńscy, Giertych), i za nieprzetrawione czarne karty polskiej historii. Jakby odnajdywał się w portrecie Polaka-świni, który sam namalował na podstawie głośnego komiksu „Maus” Arta Spiegelmana. Ale wstyd to niemoc, bezsilność. „Z daleka…” z tej niemocy wyzwala.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.