Biali jak śnieg
„Białe jaja na ścianach”, reż. Sara Vos

11 minut czytania

/ Sztuka

Biali jak śnieg

Karol Sienkiewicz

Holenderski dokument „Białe jaja na ścianach” na przykładzie Stedelijk Museum w Amsterdamie opowiada o wyzwaniach, z jakimi mierzą się dziś zachodnie instytucje kultury. Muzeum wypada co najmniej nieporadnie

Jeszcze 3 minuty czytania

Dyskusje na temat instytucji kultury w Polsce przycichły. Nad Wisłą mamy inne zmartwienia i bardziej podstawowe problemy – muzea trafiają w ręce aparatczyków z rozdania partyjnego. Tymczasem świat się zmienia. O wyzwaniach, z jakimi mierzą się dziś zachodnie instytucje, opowiada najnowszy film holenderskiej dokumentalistki Sary Vos „Białe jaja na ścianach”, pokazywany na festiwalu Millenium Docs Against Gravity. Wraz z reżyserką wchodzimy za kulisy Stedelijk Museum w Amsterdamie.

„Poznaj ikony sztuki nowoczesnej” („Meet the icons od moder art”) głosił napis na szklanej fasadzie hipernowoczesnego budynku Stedelijk. Muzeum wygląda, jakby w środku historycznego miasta wylądowało UFO przypominające białą wannę. Gabinet dyrektora też jest cały w bieli. Gdy Rein Wolfs odsłania żaluzje, widzi przez okno inne amsterdamskie muzeum – stateczne Rijksmuseum. 

Dzisiaj to nie architektura decyduje jednak o tym, jak nowoczesna jest dana instytucja. Stedelijk na fali krytyki zdało sobie sprawę, że nie nadąża za duchem czasów. W kolekcji prace kobiet stanowią zaledwie kilka procent. Gdy film się zaczyna, na stałych wystawach nie ma ani jednego nie-białego artysty. Sam dyrektor, zatrudniony kilka miesięcy wcześniej, który ma być motorem zmian, przyznaje, że nigdy nie pracował z nie-białymi artystami. On jednak widzi i rozumie problem. Do zmian musi przekonać innych.

kadr z filmukadr z filmu

Idzie nowe

Na pierwszy rzut oka dokument Vos nie różni się wiele od często spotykanych filmów pokazujących pracę znanych instytucji kultury od środka, dzięki którym miłośnicy sztuki mogą zobaczyć, jak wygląda muzealny backstage, chociażby Luwru. Oglądamy więc dyskusje toczone w gronie kuratorów, spotkania dyrektora, podglądamy pracę nad wystawami, po zakamarkach muzeum oprowadza nas muzealny strażnik. Wydaje się, że kamera ma dostęp wszędzie i do wszystkich.

Już w pierwszych ujęciach przekonujemy się jednak, że chodzi tu o coś więcej niż pokazanie pracy muzealników. W szybkim montażu ukazane zostały prace z kolekcji Stedelijk zestawione ze zdjęciami ich autorów. Wszyscy to biali mężczyźni w średnim wieku. Dyrektor na spotkaniu z pracownikami mówi, że przyszłość muzeum nie może opierać się na „biznesie jak zwykle”. Opowiada o wyzwaniu inkluzywności, z jakim mierzy się muzeum, do tej pory reklamujące się posiadaniem wielkich ikonicznych dzieł z dwudziestowiecznej historii sztuki. Stąd sugestia w tytule, że na ścianach wiszą białe jaja. To zresztą hasło z jednego z transparentów feministycznej grupy Guerrilla Girls z protestu pod Stedelijk sprzed lat. 

Dziś to hasło powraca w rozmowach kuratorów jako wyznacznik tego, jakiego muzeum nie chcemy. Ale też wskazuje na poważne braki w reprezentacji sztuki współczesnej i nowoczesnej m.in. w Stedelijk. Wchodząc do pierwszego lepszego zachodniego muzeum, zwłaszcza ze sztuką dawną, można sobie te białe jaja wiszące na ścianach wyobrazić. 

Na początku lat 70. amerykańska badaczka Linda Nochlin w swym głośnym eseju pytała: „Dlaczego nie było wielkich kobiet artystek?”, podając historyczne i społeczne powody tych nierówności. Pół wieku później nie można się zatrzymać na samej odpowiedzi na to pytanie. Chodzi o to, by wchodząc do muzeum, także ze sztuką dawną, nie mierzyć się wciąż z tą samą kwestią, dotychczas uznawaną za nierozwiązywalną.

Stedelijk nie jest z tymi problemami odosobnione. Ale nie jest też bynajmniej w awangardzie zmian. Zaskakujące jest raczej, że to nowe myślenie przychodzi tak późno – cała akcja filmu dzieje się niedawno, w środku pandemii, wśród maseczek i z zachowaniem odstępów.

Emocje

Na początku filmu dyrektora odwiedza przedstawicielka władz miasta Amsterdamu Touria Meliani, odpowiedzialna za sprawy sztuki i kultury. Jeśli instytucja chce otrzymywać pokaźne środki z budżetu miasta, musi w swojej działalności odnosić się do wszystkich mieszkańców miasta. Słowa klucze to „różnorodność” i „inkluzywność”. 

Plany muzeum są następnie dyskutowane wśród pracowników. Po minach widać, kto jest zwolennikiem zmian, a kto jest wobec nich sceptyczny. Wszyscy pracownicy są – jak powiedział jeden z krytyków muzeum – biali jak śnieg. Kwestie, o których rozmawiają, zazwyczaj pozostają w czterech ścianach muzeum. Tymczasem w dosyć sztywnych, oficjalnych rozmowach kamera wyłapuje emocje – wahania, rysujący się na twarzach opór, zdziwienie. Montaż pokazuje niekonsekwencje.

Wśród pracowników muzeum pojawia się jednak nowo zatrudniony Charl Landvreugd, kierownik działu badań i praktyk kuratorskich. To on, pierwszy czarnoskóry kurator Stedelijk, stanie się narratorem tego filmu, chociaż podkreśla, że jego stanowisko to nie rzecznik do spraw równości. On najlepiej wyjaśnia, na czym polegają zmiany. Mówi swobodnie. Jest lustrem, w którym biali mogą zobaczyć swoją rasę.

kadr z filmukadr z filmu

Niepewność

Biali ludzie rozmawiają o rasowości. Gdy w filmie pada słowo „biały”, niektórym wyraźnie się to określenie nie podoba. Nie lubią sami być określani rasowo. Problemy białych z rasą kilka lat temu dosadnie wypunktowała brytyjska dziennikarka Reni Eddo-Lodge, pisząc książkę „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry”.

Nikt z białych muzealników nie czuje się w tych sprawach pewnie, nikt nie ma gotowych rozwiązań, ale też nikt nie czuje się na tyle swobodnie, by o kwestiach rasowych dyskutować. Dyskusje toczą się na temat niemal każdego słowa. Rozmowy wydają się grzęznąć w kwestiach poprawnościowych – co wolno, a czego nie wolno powiedzieć. Za to co chwilę ktoś czuje potrzebę, by podkreślić, że zmiany wychodzą ze środka samego muzeum, a nie są wynikiem zewnętrznych presji i krytyki, z jaką muzeum spotykało się w przeszłości. 

Jedno pytanie nie dawało mi jednak spokoju w kinie: dlaczego ten film jest taki śmieszny? Czasami odnosi się wręcz wrażenie, że zbliża się do gatunku komediowego, że to nie dokument, a mokument. 

Jest zabawnie nie dlatego, że opowiada się tu żarty. I bynajmniej nie dlatego, że można się tu pośmiać z politycznej poprawności. Wręcz przeciwnie – humor pochodzi stąd, że bohaterowie, pracownicy muzeum tak nieporadnie czują się z tym nowym dla nich problemem. To oni są śmieszni w swojej nieporadności. Niektórzy mają swoje opinie wypisane na twarzy, ale wiedzą, że dla własnego dobra nie powinni się nimi dzielić. Nieśmiało coś sugerują, ale też starannie dobierają słowa. No i oglądanie z boku, jak dwóch kuratorów decyduje o tym, jak coś powiesić na ścianie, co chwilę przesuwając ramkę o kilka centymetrów w lewo lub w prawo na pustej ścianie, zawsze wywołuje uśmiech. 

kadr z filmukadr z filmu

Kanon

Zdradzę, że wysiłki ekipy muzealnej nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem. Wystawa niemieckich ekspresjonistów Ernsta Ludwiga Kirchnera i Emila Nolde budzi opór widzów i krytyki. Ci, którzy liczyli na to, że zobaczą po prostu „piękne malarstwo” niemieckich ekspresjonistów, czują się rozczarowani. Obrazy są bowiem otoczone całym bogactwem materiałów, które je kontekstualizują z perspektywy postkolonialnej. Jak niemieccy malarze czerpali ze sztuki afrykańskiej? Czy wpisywali się w rasistowskie poglądy swoich czasów? Okazuje się, że widownia nie chce o tym słyszeć.

Być może nawet nie wszystkim spodoba się zeskrobanie z fasady napisu o ikonach sztuki nowoczesnej, bo to je właśnie ludzie chcą oglądać. Chcą w muzeum zobaczyć na własne oczy to, co już znają z książek. 

Gdy jest mowa o rasie, wszyscy nabierają wody w usta. Ale obrona euroatlantyckiego kanonu sztuki XX wieku przychodzi już łatwiej. Wydaje się, jakby naruszenie go burzyło podstawy, na których opiera się cała instytucja, praca naukowa, historia sztuki. Bez kanonu zapanuje zaś chaos, anarchia, wszyscy się pogubią. Pracownicy działu naukowego nie będą wiedzieli, co mają badać. Nawet w dyskusjach o nowej odsłonie kolekcji Stedelijk wciąż powraca myślenie o ikonach i legendach czy to starych (tzn. białych jaj na ścianach), czy nowych – jak uwielbiany przez publiczność El Anatsui.

Tymczasem od lat kanon jest przedmiotem różnorodnych interwencji – feministycznych, queerowych, postkolonialnych. Jest tak silny, bo wciąż stanowi podstawę edukacji, tworzenia kolekcji, chronologii i hierarchii. Nawet w popularnej ostatnio książce Katy Hessel „The Story of Art Without Man” („Opowieści o sztuce bez mężczyzn”), chociaż są tu same artystki, podążają one ścieżkami historii sztuki i -izmów wyznaczonych przez białych mężczyzn. Może najprościej byłoby przestać raz na zawsze używać tego terminu i wytrzeć go nie tylko z fasady, ale też z naszych rozmów?

kadr z filmukadr z filmu

Głębiej

Ale inkluzywność i różnorodność to niejedyne wyzwania współczesnych muzeów. Od dawna toczy się dyskusja na temat etyczności zbiorów – zwłaszcza w Niemczech po aferze z kolekcją Gurlitta prześwietla się muzealne kolekcje pod kątem ich pochodzenia, badania proweniencji dzieł sztuki kwitną. Coraz częściej sprawdza się ślad węglowy muzeów i pod tym kątem planuje się ich działalność – dyskusji na ten temat przewodzi zwłaszcza londyńska galeria Serpentine. Prześwietlane są również finanse muzeów i imprez kulturalnych – nie wszystkie pieniądze są czyste, a zjawisko poprawiania sobie wizerunku sztuką nazywa się artwashingiem. Muzea są więc krytykowane z wielu powodów.

W filmie Vos działania Stedelijk Museum wydają się powierzchowne. Kuratorzy muzeum wydają się dbać głównie o pozory, sprawdzanie parytetów i statystyk. Nikt nie odpowiada w filmie na ważniejsze pytanie – do czego ma dziś służyć muzeum?

biale jaja „Białe jaja na ścianach”, reż. Sarah VosPo odpowiedź można sięgnąć chociażby do polskiego klasyka – Piotra Piotrowskiego i jego koncepcji muzeum krytycznego, którą próbował rozwijać jako dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, a następnie w 2011 roku opisał w osobnej książce. Muzeum krytyczne wciąż może być punktem odniesienia dla instytucji, więcej – koncepcja Piotrowskiego z czasem okazuje się coraz bardziej aktualna. Według Piotrowskiego muzeum miało być nie tylko instytucją autokrytyczną, jaką stara się być Stedelijk. Polski teoretyk uważał również, że muzeum powinno być zaangażowane w debatę publiczną i pracę „na rzecz demokracji opartej na sporze”. Piotrowski chciał, by muzeum – czy to sztuki współczesnej, czy poczciwie narodowe – było w awangardzie zmian.

W „Białych jajach na ścianach” wiele energii pochłaniają działania, by spór wyciszyć, by znowu zapanowały ład i harmonia. Muzeum ma piękne idee na ustach, ale czy na pewno jest gotowe zabrać stanowisko w sporze? Wciąż pozostaje instytucją konserwatywną, taką, którą można wykorzystać do dobrych celów, ale która stawia opór. I nie chodzi tylko o to, że pracownicy muzeum wolą czasem ugryźć się w język niż powiedzieć, co naprawdę sądzą. Wszyscy bohaterowie filmu zdają sobie sprawę z tego, że aby zmiany były głębsze, być może muszą stracić pracę.