Sztuka krytyczna
z perspektywy Czerwonych Indian
czyli prztyczek w nos Kuby Banasiaka

Karol Sienkiewicz

Pod wieloma diagnozami Banasiaka podpisuję się obiema rękami, ale nie potrafię przejść do porządku dziennego nad kluczowym dla jego tekstu stwierdzeniem, że ze sztuki krytycznej pozostało dziś tak niewiele

Jeszcze 1 minuta czytania

Historia sporu:
tekst Jakuba Banasiaka o latach 90.
polemika Karola Sienkiewicza (poniżej)
odpowiedź Kuby Banasiaka
ciąg dalszy?


Ze wzruszeniem przeczytałem w ostatnim numerze „Dwutygodnika” tekst Kuby Banasiaka „Bez-czas i czasy równoległe”. Jak się okazuje, Banasiak nadal przebywa na szczycie Wieży z Kości Słoniowej zwanej potocznie Sztuką. Kilkakrotnie próbowano go stamtąd uwolnić. Na próżno. Przypomina mi się transparent, który widziałem na tegorocznej Paradzie Równości w rękach skromnej grupki nawracających homoseksualną większość (sic!) na poprawny heteroseksualny katolicyzm. Obok obustronnego – a jakże! – transparentu z dwoma papieżami (JP2 i B16), te niespotykanego wręcz spokoju ducha osoby trzymały hasło: „Niepełnosprawnym współczujemy”. Podszyte hipokryzją miłosierdzie zdenerwowało mnie jak mało co, ale w kontekście tekstu Banasiaka slogan nagle ukazał mi swą adekwatność. Banasiak bowiem z wysokości Sztuki, gdzie wjechać musiał chyba windą, tak zapatrzył się w horyzont w poszukiwaniu wielkich narracji w Sztuce (oczywiście tej Wielkiej, Ponadczasowej), że zapomniał posłuchać, co w trawie piszczy.

Pod wieloma diagnozami Banasiaka podpisuję się obiema rękami, ale nie potrafię przejść do porządku dziennego nad kluczowym dla jego tekstu stwierdzeniem, że „ze sztuki krytycznej pozostało dziś tak niewiele”, że przegrała jakąś wojnę, bo rzekomo te sprawy nikogo już nie interesują. Sztuka krytyczna jak najbardziej ma swoich kontynuatorów, tyle że może nie są już oni artystami.

To prawda, tak zwane Społeczeństwo miało sztukę krytyczną gdzieś powyżej nóg, a poniżej pleców, i bynajmniej nie było tu żadnego dialogu (wbrew tytułowi tekstu-kolażu Zbigniewa Libery „Zimna wojna sztuki ze społeczeństwem”). Sztukę odrzucały też elity, jak słusznie zauważa Banasiak, włącznie z „Wyborczą”. Ze Społeczeństwem rozmawiał jedynie nasz Rodak na występach kameralnych (z okna) i plenerowych (z rozbudowanych struktur ołtarzowych). Z tej perspektywy (znowu z podwyższenia!) Społeczeństwo wydawało się homogeniczną masą i odpowiadało mu zgodnym chórem.

Nie zapominajmy, że były to czasy, gdy horyzont mentalny „Polaka przed telewizorem” wyznaczał uderzający o blat stołu kubek Pierwszego Kowboja Rzeczpospolitej, który w przerwach między piosenkami country wygłaszał swe skandaliczne poglądy, i to w prime time pierwszego programu publicznej telewizji. Pamiętam, że gdy do dyskusji zaproszono Jurka Owsiaka, ten – by było jasne, po której jest stronie – przebrał się za Apacza. Podobno dzisiaj pan kowboj został podróżnikiem. Pewnie szerokim łukiem omija Holandię. Kraj ten był w latach 90. częstym bohaterem jego ataków, za głównego wroga uważał on bowiem związki jednopłciowe. Społeczeństwo, które wtórowało wówczas Cejrowskiemu gromkim śmiechem, dzisiaj – jak pokazują ostatnie badania – w 60 proc. popiera wprowadzenie związków partnerskich. Całkiem serio zaczynają o tym mówić również politycy.

Oczywiście, wiele prac artystów zaliczanych do nurtu sztuki krytycznej wydaje się może i trochę naiwnych, i przyprószonych muzealnym kurzem. Oglądając duże wystawy Katarzyny Kozyry czy Zbigniewa Libery, odnajduję w nich historię społecznych przemian w Polsce ostatnich dekad. A – mimo ciągłego kołtuństwa – trzeba jasno powiedzieć, że pewne zmiany nastąpiły, i to na lepsze. Powoli przestajemy myśleć o sobie jak o jednorodnym tworze. Może czas już też przestać w ten sposób pisać o sztuce. Banasiak widzi w niej głównie strategie i mity założycielskie – bo nadal rozpatruje „Sztukę polską” jako rozwijający się linearnie, autonomiczny twór, w ramach którego dochodzi do przepychanek i zmian u steru władzy, czy to w bez-czasie, czy to w czasach równoległych.

M. Maciejowski / dzięki uprzejmości Galerii
Raster.
Zmiany społeczne pewnie dokonałyby się i bez artystów, ale nie zapominajmy, że i oni mieli w nich znaczący – chociaż trudny do uchwycenia w liczbach – udział. Jeśli Bartosz Żurawiecki pisze w tym samym numerze „Dwutygodnika”, że lata 90. były czasem frajerstwa, to trzeba zaznaczyć, że paru artystów frajerami być nie chciało. Pewnie trzeba było i coś rozsadzić kontrowersyjnym obrazem, i wejść tam, gdzie nie wolno, i wsadzić komuś do ręki sztucznego penisa, choćby się przed tym bronił. Nawet jeśli dzisiaj wydaje się to dziwne i nie na czasie (Artur Żmijewski pisał kiedyś o bliżej niesprecyzowanej „dacie przydatności do spożycia” dzieł sztuki), wtedy było adekwatne. W tym upatruję porażki zeszłorocznej wystawy „Ars Homoerotica” w Muzeum Narodowym w Warszawie – pozostawała ona w ariergardzie zachodzących zmian społecznych.

Chociaż nie uczestniczyłem w tym szerokim ruchu emancypacyjnym sztuki, cieszy mnie – jako osobę zajmującą się tą działką – że sztuka nie tylko dołożyła tu swoją cegiełkę, ale znajdowała się na pierwszym froncie rewolucji. Niestety, zajmując się rozkładem plam – czy to na płótnie, czy to na słońcu – i niczym poza tym, tracimy proste fakty z pola widzenia. Życzę więc Kubie Banasiakowi, by w końcu przejrzał na oczy i zszedł na ziemię.

Z harcerskim pozdrowieniem, druh Karol.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.