Powtórzysz mnie jak echo

9 minut czytania

/ Sztuka

Powtórzysz mnie jak echo

Karol Sienkiewicz

Wystawa w lokalu_30 opowiada o relacji dorosłych córek z matkami. To moment, w którym można już powiedzieć rodzicom: sprawdzam. „Echo” z tytułowej piosenki Nosowskiej może odbić się od córek i powrócić do matek

Jeszcze 2 minuty czytania

Nie obywa się bez wyrzutów. Gdy moja matka zaczynała adresowane do mojej siostry tyrady słowami „Moja droga…”, ta zawsze odpowiadała „Moja tania…”. Gdy dziś pytam przyjaciółkę o trudność relacji z matką, ona sugeruje, bym zarezerwował sobie kilka godzin, ale wyraźnie cieszy się, że ktoś chce o tym rozmawiać. Mam wrażenie, że nie mam do czegoś dostępu.

„Jeszcze chwila i trafi mnie szlag”, tytułuje wystawę w galerii lokal_30 jej kuratorka Agnieszka Rayzacher. Tytuł to cytat z piosenki Katarzyny Nosowskiej „Mówiła mi matka”. „Po osi czasu drepczę / mam za plecami ciebie / powtórzysz mnie jak echo / znajdziesz w bliźniaczym geście”, śpiewa Nosowska. Dobrza znana litania wyrzutów rodziców wobec dzieci układa się w ciężki do uniesienia bagaż. Powraca jak przypomniana po latach przestroga: mając własne dzieci, kiedyś powtórzymy te same wyrzuty i – być może – te same błędy. Jest więc się czego bać. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby dodać do tego pierwszy przebój Kayah.

Sam tytuł, wycięty z piosenki, jest mniej oczywisty. Nie wiemy, czy to słowa matki czy córki. Oddaje ich wzajemne napięte stosunki. Niektóre artystki biorące udział w wystawie mają już własne dzieci, więc wiedzą, o czym mowa. Ale nie będę się tu bawił w domorosłego psychoanalityka.

Ulubione kwiaty Kobro

Na wystawie w lokalu_30, która odświeżająco odbiegała od oferty pozostałych galerii podczas tegorocznego Warsaw Gallery Weekend, jak w piosence Nosowskiej, to córki opowiadają o swoich matkach. Każda z artystek otrzymała osobną przestrzeń. I chociaż w każdym pomieszczeniu pełno jest miłości, powraca też strach, że błędy matek powtórzy się „jak echo”.

Owo „jak echo” najpełniej wyraża się w ceramicznym „Zestawie śniadaniowym”, białych talerzach i półmiskach ozdabianych przez Annę Orbaczewską niebieskimi rysunkami i tekstami. Matka jest ciężarem niesionym na plecach. Zrośnięte ze sobą kobiety tworzą niepojęte stwory. Jedna jest dla drugiej garbem. Głowy pękają niebieskimi kleksami. Zdekapitowane ciała nie doznają jednak ulgi. „Why do I do it to myself?”, pyta artystka.

Malwina Niespodziewana przywołuje zaś historię Katarzyny Kobro i Stanisława Strzemińskiego, opisaną przez ich córkę Nikę Strzemińską. Przedstawia opowieść w postaci scenek w ilustrowanej czarno-białej książce dla dzieci. Każdy zna tego typu książki z dzieciństwa. Po przewróceniu strony wycięte z tektury postaci wyłaniają się trójwymiarowo, a jak pociągnie się za wystającą tekturkę, możemy je nawet wprowadzić w ruch. Oto Kobro rąbie swe rzeźby, by mieć czym napalić w piecu. Po wojnie staje przed sądem oskarżona o zdradę narodu polskiego – w wyciętym kwadratowym otworze może pojawić się twarz Strzemińskiego. Gdy artystka umiera, przy jej grobie pojawia się samotna Nika, a w komiksowej chmurce Strzemiński mówi: „Dlaczego nie powiedziałaś? Położyłbym na jej grobie niebieskie kwiatki”.

Niebieskooka

Przed dwoma laty Zuzanna Janin oprowadzała mnie w Zachęcie po wystawie swojej nieżyjącej matki, Marii Anto. Na tej wystawie Zuzanna czuła się jak w domu. O twórczości matki opowiadała jak o czymś własnym, bliskim, historie rodzinne przeplatały się z rodzajem dumy z jej dokonań. A jednak co jakiś czas Zuzanna wracała do myśli, że przecież wiele ją z matką różniło, ich relacja nie była wcale łatwa, a artystycznie znajdowały się niemal na dwóch biegunach.

Na wystawie Anto w Zachęcie swym hipnotycznym wzrokiem przyciągała „Niebieskooka”, małpa, jedna z kilku w cyklu „Bestiarium”. Wydawała się ludzka. Każdy się przy niej zatrzymywał, wracał, ten obraz wydawał się inny. W rodzinnych opowieściach obraz ten zapamiętano jako portret jednego z męskich członków rodziny.

Także Zuzanna się na nim skupiła. „Niebieskooka” powraca na wystawie w lokalu_30. Jako obraz i jako rzeźba, którą artystka wykonała na jego podstawie. Tym samym Janin zdecydowała się podjąć artystyczny dialog z matką. Jej rzeźba jest jednak śmieciowa, programowo niechlujna, jakby zbudowana z tego, co artystka miała pod ręką. Stolik, na stoliku przewrócony fotel, dużo styropianu i taśmy klejącej. Na tym trochę gliny, w której Janin wyrzeźbiła niepokojąco ludzką twarz małpy. Jakby tą rzeźbą chciała jednocześnie złożyć hołd matce i się od niej zdystansować.

Szukamy ciała

W sali obok – inna artystyczna relacja. Elka Krajewska, znana bardziej jako twórczyni Salvage Art Institute, prezentuje prace swojej matki, Marii Krajewskiej, tu występującej pod pseudonimem Kraj M. Rysunków jest mnóstwo. Kraj M, cierpiąca od kilku lat na demencję, zajęła się sztuką późno, pod wpływem lektury książki o Katarzynie Kobro. Po próbach z konstruktywistycznymi rzeźbami z papieru, à la Kobro właśnie, przyszedł czas na rysunki. To one tu królują. Malowane szybko akwarele, wbrew podziałom na gatunki. Jakby coś się w niej otworzyło i potokowi rysunków nie było już końca. Na samej wystawie jest tylko wycinek tej produkcji.

Ta relacja matki i córki jest inna, oparta na opiece. Sztuka jest w niej jedną z form komunikacji. Także obecne na wystawie malarskie prace Eli Krajewskiej, bardziej wyważone i skończone, korespondują z artystyczną dezynwolturą matki. Córka te rysunki układa, czasami zestawia ze sobą. Daje tu o sobie znać kobieca seksualność, obserwacje przyrody, intuicyjne abstrakcje.

Sala matki i córki Krajewskich stanowi jedyną, gdzie matczyno-córczane napięcie jest najmniej wyczuwalne. Pozostaje dialog dwóch kobiet. Najlepiej widoczny we wspólnym zestawie rysunków i szkiców „Szukamy ciała”. Matka i dorosła już córka w prostych rysunkach snują dywagacje o kobiecym ciele. Nie mamy do tych rozmów pełnego dostępu, ale uwodzą nas swoją nagą szczerością. 

Powrót do przyszłości

Wreszcie w instalacji Małgorzaty Markiewicz powracamy do piosenek. W pracy „Zeszyt z piosenkami” analizuje polskie utwory popularne wiele lat temu i niegdyś sączące się z odbiorników radiowych. Z tej muzycznej spuścizny wybiera piosenki pełne kulturowych, seksistowskich klisz. By nabrać do nich dystansu, artystka wciela się w postać z przyszłości, fikcyjną badaczkę, w której ręce trafia stary zeszyt z tekstami szlagierów sprzed lat, zdjęciami wycinanych z kolorowych pism i wzorami do dziergania, w których oczka układają się w cytaty z piosenek. Filmowi i wzorom powieszonym na ścianie towarzyszy też tekst, badawcza analiza z przeszłości.

W gruncie rzeczy nie trzeba przenosić się w odległą przyszłość. Analiza Markiewicz – badaczki z przyszłości – nie różni się wiele od analizy, jakiej dokonalibyśmy dzisiaj. Wystarczy różnica jednego pokolenia. A wnioski wysnuwane przez Markiewicz wydają się oczywiste. Te teksty po prostu rażą swoim seksizmem i stereotypami, którymi nasączały się ich słuchaczki. „To męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać”, śpiewała Alicja Majewska. A to przecież piosenki, które pewnie jeszcze przez jakiś czas pozostaną z nami i będą uczyć ról płciowych, seksualnego poddaństwa i nadziei na „złoty krążek”.

Markiewicz konfrontuje utwory muzyczne ze swoją mamą. To jej oryginalny zeszyt z piosenkami był inspiracją dla całej pracy. Na wystawie znajdziemy go obok zeszytu z piosenkami, który Markiewicz zmistyfikowała. Matka miała włączać radio, a z niego płynęły piosenki, którym daleko do muzycznych manifestów Nosowskiej.

Sprawdzam

Dosyć skomplikowany projekt Markiewicz, na który składają się film, zeszyty i wzory do dziergania z cytatami piosenek, ujawnia ciekawy moment tej wystawy – opowiada ona przecież o relacji dorosłych córek z matkami. To moment, w którym można już powiedzieć rodzicom: sprawdzam. „Echo” z piosenki Nosowskiej może odbić się od córek i powrócić do matek. I to się trochę tu dzieje. Nawet jeśli zarzuty są bardziej ogólnokulturowe, a do tego podane z dużą dozą miłości.

No właśnie, miłości. Bo jest tu jeszcze jedna praca, ukryta w łazience galerii. To wideo „Autoportret z matką” Marii Toboły sprzed kilku lat, na którym młoda artystka nagrała swój długi pocałunek z matką. Może pocałunek nie jest wyjątkowo namiętny (choć „z języczkiem”), ale z pewnością nie jest matczyny. Odczuwam w tym prowokację artystki i wobec matki, i wobec widzów, ale też – w kontekście samej wystawy – próbę przełamania zmitologizowanych relacji matki i córki, które tradycyjnie odreagowuje się latami spędzonymi w gabinecie terapeuty.