Narodowe, narodowe
Muzeum Narodowe w Warszawie

Narodowe, narodowe

Karol Sienkiewicz

Otwarte na nowo Muzeum Narodowe nie zaskakuje ani zbiorami, ani poziomem dowcipu. Jest za to – dla odmiany – czysto. W Muzeum to znak, że wszystko zmierza ku lepszemu

Jeszcze 3 minuty czytania

Po co zamykać muzeum? Można po to, by zsolidaryzować się ze strajkiem artystów – to dzieje się w całej Polsce 24 maja. Można po to, by zaszantażować ministra i wymusić na nim większą dotację – to zapowiadał Piotr Piotrowski, poprzedni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie. Wreszcie można zamknąć muzeum na niemal rok, by je oczyścić, wyremontować, zmodernizować i otworzyć na nowo – to uczyniła z Muzeum Narodowym jego obecna dyrektorka Agnieszka Morawińska.

Morawińska zdążyła z otwarciem na okrągły jubileusz instytucji, która obchodzi właśnie 150 urodziny. Powstała z tej okazji i dwuzłotowa moneta z Matejkowskim Stańczykiem wybita przez Narodowy Bank Polski, i znaczek Poczty Polskiej z obrazem Tadeusza Makowskiego za 4 złote 15 groszy. Otrzymane na otwarciu gifty w numizmatach i znaczkach pocztowych wyceniam na 12 złotych 30 groszy.

Uroczyste otwarcie Muzeum Narodowego, 17 maja 2012, przemawia dyr. Agnieszka Morawińska / fot. MNW

Muzeum krytyczne

Piotr Piotrowski odchodził z Muzeum w atmosferze konfliktu, skandalu i porażki. Skandalu, bo o usunięciu dyrektora zdecydowała Rada Powiernicza Muzeum drogą mailową, odrzucając program, do którego wcześniej nie zgłaszała najmniejszych obiekcji, więcej – na podstawie tego programu zdecydowała o nominowaniu Piotrowskiego. Do dziś niezrozumiałym absurdem pozostaje fakt, że w Radzie Powierniczej Narodowego zasiadają m.in. dyrektorzy konkurencyjnych muzeów.

Porażka Piotrowskiego polegała jednak przede wszystkim na niezrealizowaniu koncepcji „muzeum krytycznego”. Mówiąc w skrócie, zamierzał on zaaplikować do warszawskiej instytucji metody i strategie właściwe muzeum sztuk współczesnej. Takie nowe muzeum narodowe miałoby być aktywnie zaangażowane w debatę publiczną, działać na rzecz „demokracji opartej na sporze”, ale też być autokrytyczne.

Program Piotrowskiego nigdy nie wszedł w życie. Kilka inicjatyw podjętych za swojej dyrektury nazywa on zaledwie „forpocztami”. Największą forpocztą była wystawa „Ars Homoerotica” – mdła, nudna i wiele lat spóźniona, która więcej emocji wzbudziła w zachodniej prasie, rozpisującej się o polskiej homofobii, niż w polskim sejmie.

Uroczyste otwarcie Muzeum Narodowego, 17 maja 2012 / fot. MNW

Swe dyrektorskie porażki Piotrowski, wybitny historyk sztuki, potrafił jednak przekuć na sukces naukowo-wydawniczy. Po odejściu ze stanowiska wydał jedną ze swoich najciekawszych książek zatytułowaną, jakżeby inaczej, „Muzeum krytyczne”.

Piotrowski był chyba jedynym dyrektorem polskiej instytucji kultury, który potrafił nie tylko sformułować swój program inaczej niż „pragmatyczne reagowanie na bieżącą sytuację”, ale też publicznie ujawnić instytucjonalne uwikłania, konflikty interesów i to, jak się w Polsce załatwia ważne sprawy – ktoś do kogoś pisze maila.

O czym się nie mówi

Ponowne otwarcie Muzeum Narodowego zbiegło się w czasie z zapowiedziami strajku artystycznego, oraz z wyrzuceniem do kosza projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej i oskarżeń rzucanych na Christiana Kereza, co tylko po raz kolejny utwierdziło wszystkich w przekonaniu, że władze Warszawy nie mają odrobiny woli politycznej, by nowe muzeum budować. Nie pozwoliło to jednak zepsuć humorów ani prezydentowi Komorowskiemu, sypiącemu żartami niczym Karol Strasburger, ani ministrowi Zdrojewskiemu. Ani tym bardziej Jackowi Lohmanowi, przewodniczącemu Rady Powierniczej Muzeum, która odegrała mało zaszczytną rolę w zwolnieniu Piotrowskiego.

Uroczyste otwarcie Muzeum Narodowego, 17 maja 2012 / fot. MNW

O Piotrowskim ani o Muzeum Sztuki Nowoczesnej na uroczystości nie wspomniano nawet słowem. I powtórzył się dobrze znany obrazek, na którym panowie w garniturach świętowali sukces kobiety. Odrobiny pikanterii dodawał uroczystości przynajmniej fakt, że przemawiali pod ogromnym zdjęciem Lady Gagi ubranej w skąpą suknię z mięsa.

Ale żarty na bok, naprawdę jest co świętować. Agnieszka Morawińska, od ponad roku dyrektorka Narodowego, jest pragmatykiem, i to nie takim od łatania dziur. Jako menadżerka stawia sobie za cel przekształcenie molocha z chroniczną martwicą w sprawną instytucję na tak zwanym europejskim poziomie. Nie wyobrażam sobie Morawińskiej mówiącej, że „Projekt nie wszedł w fazę realizacji, gdyż kuratorki gabinetów nie przygotowały odpowiednich projektów”, jak o przygotowaniach nowych kolekcji stałych pisze w swej książce Piotrowski. Za jego kadencji pracownicze konflikty próbowano rozwiązywać na łamach prasy. Obecnie, nawet jeśli istnieją jakieś napięcia, Muzeum pozostaje miastem zamkniętym.

Miotły, szczotki, pędzle

Co jednak oznacza dla nas „europejski poziom”? Narodowe pewnie chciałoby się równać z londyńską National Gallery czy paryskim Luwrem. I pewnie chciałoby być takim muzeum, w którym komfort obcowania z narodowym i światowym dziedzictwem psują tylko tłumy innych zwiedzających. Nie tylko przy okazji Nocy Muzeów.

To Narodowemu raczej nie grozi z jasnych powodów – przede wszystkim z racji na zawartość muzealnych zbiorów, w których jest parę arcydzieł, ale nie opowie się nimi historii sztuki europejskiej. Na szczęście Morawińska i jej współpracownicy, projektując nowe kolekcje stałe, postanowili przesunąć akcenty, rezygnując z wystawiania słabszej częsci zbiorów i podkreślając te ich fragmenty, które są najcenniejsze – polskie malarstwo XIX wieku, zbiory Faras (arcydzieła polskiej archeologii) czy sztukę polską XX wieku.

Galeria Sztuki XIX wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie / fot. MNW

Przede wszystkim jednak ma być czysto. Co brzmi banalnie, ale w przypadku Narodowego wcale takie oczywiste nie jest. Po remoncie w salach panują odpowiednie warunki do prezentowania dzieł, wstawiono nowe okna, zamontowano nowe oświetlenie, ściany pomalowano na szaro-niebiesko.

Rzeczywiście, powierzchnie płaskie nie pozostawiają nic do życzenia. Podobno zniknęły nawet gumy do żucia przylepione do poręczy. Jest wygodniej – na wejściu nie trzeba już przechodzić kontroli godnej lotniska w Tel Awiwie. Udostępniono nawet dziedziniec Lorentza, w którym dotychczas straszyły chaszcze i rzeźby Józefa Szajny. Decyzją Morawińskiej podjętą w pierwszych dniach urzędowania było zdjęcie z monumentalnej architektury budynku szpecących go reklamowych szmat. Może to brzmi humorystycznie, ale wysiłek Morawińskiej i pracowników Muzeum jest nie do przecenienia.

Bez rewolucji

I stało się. Obchodzące 150 rocznicę istnienia Muzeum (chociaż obecny gmach oddano tuż przed wojną) na nowo otworzyło swoje podwoje. Wprawdzie tylko częściowo, ale do końca roku ma się otworzyć w całości. Na razie oddano trzy galerie stałe i zorganizowano jedną wystawę czasową.

Jednak jeśli ktoś spodziewał się rewolucji, przeżyje spory zawód. Bo w Galerii Sztuki XIX wieku wiszą te same obrazy, może w nieco zmienionej konfiguracji i ze wstawkami sztuki europejskiej, ale jednak. To te same fałaty, chełmońskie, matejki. Jednych coś zanudzi, innych coś zachwyci. Zresztą sprawdzi się pewnie stara maksyma, że lubimy to, co znamy. Sam po latach przerwy z przyjemnością przyjrzałem się „Altanie”, „Babiemu latu”, ba! – nawet „Bitwie pod Grunwaldem”. Bo muzeum narodowe to takie muzeum, do którego się wraca, poznaje się je krok po kroku i co jakiś czas odkrywa się w nim coś nowego.

Przypominają mi się godziny ćwiczeń przed polskim malarstwem na studiach historii sztuki. I jak jedna z koleżanek-studentek, podczas poważnej dyskusji przed obrazem Simmlera, wypaliła z wysokiego „c”: „Ale nie zapominajmy, że to jest dobry obraz!”. I niech już tak zostanie.

Galeria Sztuki XIX wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie/ fot. MNW

Kto ważniejszy?

Fotografia słynnej piosenkarki, pod którą przemawiali politycy, zestawiona w muzealnym holu z portretem księżnej kurlandzkiej i żagańskiej Doroty de Biron, stanowią wizytówkę wystawy „Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi”. Najogólniej rzecz ujmując, ekspozycja dotyczy osób, które czy to z racji zajmowanej pozycji, urodzenia, czy majątku, plasowali się w najwyższych warstwach społecznych. To głównie władcy i możni pozostawili po sobie ślady materialne – pałace, klejnoty, dzieła sztuki. To ich wizerunki zachowały się na monetach, portretach, posągach.

„WYWYŻSZENI. OD FARAONA DO LADY GAGI”

Wystawa przygotowana na ponowne otwarcie Muzeum Narodowego w Warszawie i Jubileusz 150-lecia instytucji. Kuratorzy: Antoni Ziemba i Grażyna Bastek, opiekun naukowy: Krzysztof Pomian, do 20 września 2012

Nieco przeładowana wystawa ma działać na wyobraźnię widza. W jakich to futrach nie chadzał August III i z jakiej to nie jadał porcelany! Jednym z najciekawszych eksponatów jest osiemnastowieczne castrum doloris, elementy rzeźbiarskiej, rozbudowanej oprawy barokowego pogrzebu.

W wielu miejscach wystawa przypomina jednak galerię portretu. Nieco wyblakłe oznaki dawnego statusu nie robią już dziś wrażenia. A może dzieje się tak przez oprawę wystawy, utrzymanej w półmroku, który nie jest w stanie przysłonić tandety fioletowych proporców z tytułami kolejnych części. A ponieważ niemal każda rzecz w systemie rozdziałów i podrozdziałów, tytułów, podtytułów i śródtytułów stanowi tu osobną kategorię, to i proporców jest odpowiednio wiele.

Doda, Lady Gaga i polityk-kobieta

Wystawa „Wywyższeni” nie zawsze trzyma się chronologii, ale w ostatnich salach coraz bardziej zbliżamy się do współczesności. I nagle zmienia się perspektywa – bo współczesne hierarchie ma kształtować kultura celebrytów i polityków szkolonych przez doradców medialnych. W jednej z sal na tabletach migają zdjęcia sławnych osób, a jako przedmioty luksusu pokazano komórkę w kształcie złotego samochodu Ferrari i suknię haute couture. Autorzy wystawy wyróżnili też „trzy warianty wizerunku wyborczego”. I są nimi: „polityk – mąż stanu” (Lech Wałęsa), „polityk – intelektualista” (Tadeusz Mazowiecki) oraz – uwaga, uwaga: „polityk – kobieta”. Niestety, nasza lokalna, warszawska kobieta-polityk obecnie raczej się przed ludźmi kultury ukrywa.

Wystawa „Wywyższeni. Od Faraona do Lady Gagi” 
Anton Graff, Portret Doroty de Biron, księżnej kurlandzkiej i żagańskiej, 1791, Muzeum Narodowe w Warszawie
i Lady Gaga w sukni z surowego mięsa, 2010, fotogram, fot. Hubert Boesl/ Photoshot/ Glinka-Agency.com

Koncepcja wystawy i kategoria „wywyższonych” pokazuje tu swoją słabość. Bo co ma faraon do Lady Gagi? I jak bardzo „wywyższona” jest Doda, którą zaproszono na otwarcie w roli żywego eksponatu? Przechadzała się w jedną i drugą stronę, zamiatając podłogę różowym trenem sukni jakby wyjętej z teatralnej rekwizytorni i ciągnąc za sobą gromadkę dziennikarzy. Ale w tym gronie nawet nie wszyscy ją rozpoznawali, a tym bardziej nie aspirowali do jej towarzystwa.

Doda i Lady Gaga to typowe gagi à la Muzeum Narodowe. Gdy chce coś powiedzieć o Lady Gadze, to jakby babcia starała się mówić młodzieżowym slangiem wnuczka. I czy to naprawdę jest takie ciekawe, że prezydent Komorowski i Doda bawią na jednej imprezie? Jakieś to muzeum bezkrytyczne.

Cena sukcesu

Doda na otwarciu Muzeum
Narodowego,
zaproszona w charakterze
żywego eksponatu / fot. MNW
Nie potrafię się zdecydować, czy wolę porażkę wielkiej idei, czy wciąż połowiczny, kompromisowy, pachnący pastą do froterowania podłóg, ale jednak w jakimś sensie „ogromny sukces”. Agnieszka Morawińska, pytana o koncepcję muzeum krytycznego Piotrowskiego odpowiadała, że hołduje idei „muzeum otwartego”. Dopiero teraz odpowiednio zrozumiałem jej słowa. Chodzi o to, by muzeum było dosłownie otwarte.

Ostatni raz przed zamknięciem Narodowego oglądałem tu wystawę „Chcemy być nowocześni”, której tytuł stał się sloganem samego Muzeum, ale dotyczył polskiego wzornictwa w latach powojennych. Ekspozycja cieszyła się sporą popularnością i w weekendy do szatni ciągnęły się kolejki niczym stonogi – szatniarze nie nadążali, walcząc z nowym elektrycznym taśmociągiem. Psioczeniu nie było końca. Życzę Muzeum Narodowemu, by napór zwiedzających wytrzymały i szatnie, i toalety, i sale wystawowe.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.