Tytuł może wprowadzać w błąd. Wbrew temu, co mógłby sugerować, nie jest to wystawa o Warszawie i jej urokach. Warszawa powraca zaledwie to tu, to tam w niektórych realizacjach. Tytułowy slogan, „Czar Warszawy”, Ołowska zaczerpnęła z nazwy perfumerii, działającej niegdyś w stolicy. Jej fasadę zdobił gustowny neon w kształcie flakonika perfum. Jak wiele neonów, i ten zgasł bezpowrotnie. I sklepu też już nie ma.
Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, mówiło uczniowskie przysłowie. Tu jednak się pisze. Jak wiadomo, Ołowska to miłośniczka starych warszawskich neonów. I jeśli pojawia się tu Warszawa, to właśnie nocą, a może nawet we śnie.
Paulina Ołowska, „Czar Warszawy”, kuratorka: Magdalena Kardasz, Zachęta, Warszawa, do 27 kwietnia 2014.
Motywem przewodnim są za to damskie ciuchy. Chodząc po Zachęcie, można sobie nucić nieśmiertelny i jakże aktualny przebój Macieja Maleńczuka śpiewającego o tym, że „dobrych ciuchów nigdy dość”. A jak są modne ciuchy, to są i modelki, i reklama, i marzenia o tym, jak na nasze pytanie odpowie lustereczko (większość z nas czeka jednak zonk). Może dlatego o sztuce Ołowskiej krążą skrajne opinie – według jednych zbytnio żeruje na atrakcyjnym materiale wycinanym z dawnych magazynów, według innych Ołowska to geniusz – sztuki i poruszania się w archiwalnym surowcu.
Dla pań – wszystko
Na pierwszy rzut oka to wystawa niemal retrospektywna. Znajdziemy tu przykłady malarstwa, obiekty czy kolaże zaczerpnięte z wcześniejszych projektów artystki. Ale tylko wybranych. Do tego sporo nowych dzieł, zwłaszcza obrazów datowanych na 2014 rok. Mamy początek marca – aż chciałoby się sprawdzić, czy płótna zdążyły wyschnąć. Uwaga! Świeżo malowane. Prosimy nie siadać. Ołowska, która od początku kariery częścią swojej praktyki artystycznej uczyniła strategie kuratorskie, w podobnie artystyczno-kuratorski sposób podchodzi do własnej twórczości. Wybiera z niej interesujące ją wątki, a poszczególne prace zestawia w spójną narrację, uzupełniając pracami wykonanymi specjalnie na wystawę. Zresztą sama sobie w tym pomaga, umieszczając niektóre obrazy na stelażach na kółkach. To rodzaj ruchomej scenografii.
Każda z sześciu sal stanowi niemal osobną miniwystawę. W jednej królują obrazy – krzyżówki z nałożonymi na nie wizerunkami dziewczyn, w innej wspólnym mianownikiem okazują się biel i czerwień, mamy też sklep, makramę i kącik dziewiarstwa ręcznego. Wystawa rozpościera się między nieco staromodną kawiarnią a całkiem współczesnym – i w przeciwieństwie do kawiarni funkcjonującym – sklepem z ubraniami. Jeśli zaś chodzi o same ciuchy (oczywiście że dobre), wachlarz jest nawet bardziej szeroki – bo od robionego na drutach swetra po eleganckie wytwory prestiżowej modowej firmy, przeważnie czarne.
„Cafe Bar” to projekt Ołowskiej z Muzeum Narodowego w Krakowie sprzed dwóch lat, gdy przypomniała ona o istniejącej kiedyś na ostatnim piętrze muzealnego gmaszyska kawiarni. Podobno nie cieszyła się popularnością. Ale nie o to chodzi. Svietlana Boym definiuje nostalgię jako uczucie braku czegoś, czego nigdy w gruncie rzeczy nie było, albo co powrócić nie może. Instalacja z kawiarnianych mebli, staromodne zwiewne pióropusze serwetek i mural namalowany przez artystkę wystarczą do wyczarowania scenografii. Firma, która zainstalowała się naprzeciwko, w Sali Narutowicza, nazywa się Clemens en August. Napis na kubiku z przebieralniami, zbudowanym przez artystkę, głosi wprawdzie za tytułem powieści Emila Zoli – „Wszystko dla pań”, ale i panowie znajdą tu coś dla siebie. Marka słynie z tego, że sprzedaje swoje wyroby głównie w kontekście sztuki – na targach i w galeriach. Sztuka nobilituje. To podobno concept store, ale Wikipedia podaje, że concept store to po prostu butik. Prestiż do kwadratu. Ceny raczej nie są na kieszeń przeciętnego warszawiaka. Ale jest tu pewien czar.
Paulina Ołowska, „Czar Warszawy” („Cafe Bar”)
Portfel po tacie, kurtka na wacie
Korzeni wystawy i sztuki Ołowskiej szukać należy jednak w innych czasach. Starająca się być modną i na czasie obywatelka Peerelu, w kwestii mody radziła sobie jak mogła, a z pomocą przychodziły jej kolorowe magazyny, które uczyły, jak własnoręcznie wykonać modny strój. Najlepiej na drutach. Jakby w gospodarce nakazowo-rozdzielczej brakowało krawieckich mocy przerobowych. Chcesz się nosić, uszyj sobie sama. Projektom dodawały uroku pachnące egzotycznie nazwy, a czasem nazwy zgrzebnie swojskie.
Ołowska wycięte z „Burdy” zdjęcia z modelkami prezentującymi gotowe swetry przemalowywała w wielkoformatowe obrazy. Jeden z nich, z modelką noszącą sweter „Polowanie”, znalazł się w Zachęcie. Obok, w gablocie, wśród wycinków prasowych, leży też wydziergany sweter z obrazu. Ten sweter to naga prawda, jeden z niewielu momentów łączących wystawę Ołowskiej z rzeczywistością. Bo nawet on nie wyglądał na zaradnej Polce tak jak na zdjęciu, nie mówiąc już o obrazie. Z tym swetrem można się nieprzyjemnie zderzyć. Miesiące zimowych wieczorów przerzucania oczek z jednego drutu na drugi, zanim będziesz mogła strike a pose w nowym swetrze. Let your body move to the music. Let your body go with the flow. W takim swetrze chodzisz po chodniku jak po wybiegu. Ale to zawsze będzie tylko sweter „Polowanie”.
Bo nawet mi, modowemu ignorantowi, obiło się o uszy, że podobno w PRL-u z ciuchami tak źle nie było, że Polki ubierały się nie najgorzej (za sprawą the one and only Mody Polskiej i niezatapialnego Jerzego Antkowiaka), a w trudnych czasach sięgały do pokładów kreatywności. Niestety rodzinne albumy przeczą tezie o dobrze ubranych Polkach. Ale czy dzisiejsze reklamy mówią cokolwiek o współczesnym świecie? I Ołowska też takich tez nie powtarza. Bez żenady porusza się w sferze fantazmatów.
Wszystko na sprzedaż
Spełnieniem marzeń czytelniczki „Burdy” nie jest bynajmniej ten pożal się Boże sweter, lecz elegancki sklep z ciuchami z wyższej półki, gdzie peerelowskie czasy powracają jedynie jako dalekie echo. Sklep Clemens en August nabiera bowiem nostalgicznie warszawskiego charakteru za sprawą neonu, który Ołowska zaprojektowała na swoją wystawę „Obraz – wymiana – neon” w 2006 roku. Wtedy umieszczony w oknie modernistycznego budynku Fundacji Galerii Foksal, rzutowany był na rozciągającą się nocną panoramę Warszawy z dominującą nad nią bryłą Pałacu Kultury. Nadawał wschodnioeuropejskiemu miastu wielkomiejskiego glamuru, do którego miasto aspirowało. Zabawa trwa 24h, girlsy, pizza, sushi i bąbelki uderzające do głowy. Neon się poniekąd z Warszawy naśmiewał. Stolica Polski, „papugi narodów” – zdawała się mówić artystka – w swych prowincjonalnych ambicjach zbyt łatwo pozbywa się elementów nie tak dawnej tożsamości, które czyniły ją wyjątkową.
Tymczasem Ołowska starała się resztki tej tożsamości zachowywać. Pieniądze ze sprzedaży wystawionych wtedy w Fundacji obrazów sfinansowały remont neonu „Siatkarka” na placu Konstytucji z sylwetką sportsmenki odbijającej w górę piłkę, która opada wzdłuż narożnika socrealistycznego budynku. Prace z motywem „Siatkarki” również ozdabiają sklep Clemens en August w Sali Narutowicza, a przed jego wejściem artystka umieściła dodatkowo replikę neonu „Natasza”.
Większość zwiedzających nigdy nie zamieni się w klientów Clemens en August, co najwyżej coś przymierzy, ale podobno warto dobrze przyjrzeć się tym ubraniom, które zapełniają ustawione wzdłuż ścian wieszaki. Znawcy radzą dotknąć podszewki i docenić konstrukcję strojów. W sali zdają się unosić ochy, achy i cmokania. Marzenia pęcznieją. Nosząc takie ubrania, chciałoby się mieć na ścianie taki obraz. Do takiego obrazu nie pasują już meble z Ikei. Nowe sofy nie mieszczą się w ciasnym M2. Na szczęście widok z nowego apartamentu – bo z daleka – jest piękny. Ewentualnie jak na nokturnie Ołowskiej z Warszawą jako główną bohaterką, jest głównie ciemno. „Nocą Warszawa należy do burżuazji”, stwierdza tytuł obrazu. I ma rację. Bo inni śpią. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
Paulina Ołowska, „Czar Warszawy”
Zaczarowany sznurek
Jakby w kontraście do zgrzebności swetra „Polowanie”, Ołowska w najnowszych pracach do perfekcji doprowadziła użycie makramy, techniki ręcznego ściegu, popularnej w PRL-u. Dzięki znajomości makramy i podpowiadanym przez książki i magazyny wzorom z byle sznurka można było wykonać efektowną torbę czy przeskalowaną biżuterię.
Ołowska używa jednak makramy bez oglądania się na dawne niedobory. Podnosi prostą technikę na inny poziom w cyklu prac na torsach bezgłowych ażurowych manekinów z giętego drutu. Można by je potraktować jako bardzo awangardowe stroje. Z peerelowskiego sznytu pozostało jedynie specyficzne nazewnictwo. Ale nie są to ani wulkany z egzotycznych wysp, ani imiona jak z wenezuelskiej telenoweli, lecz na przykład motywy z renesansowej literatury.
Paulina Ołowska, „Czar Warszawy”
Makrama powraca też obok, w sklepie Clemens en August. Ołowska zaingerowała w kolekcję, ozdabiając własnoręcznymi dodatkami serię prostych zielonych sukienek. Do-it-yourself. Są to dosyć siermiężne, ale niepozbawione uroku plątaniny sznurków. Raczej dla bardziej odważnych pań. Z PRL-em mają niewiele wspólnego. Tylko jedną z sukienek artystka przepasała sznurem zakończonym zgrabną sówką, jakby typowym wzorem z książki „Ściegi makramy”.
Żałoba
Bardziej swojsko można się poczuć w sali, w której rządzą dwie barwy – biała i czerwona. Jak na polskiej fladze, ale też paczce papierosów Marlboro. Mimo narodowego charakteru, bardziej tu popkulturowo niż polsko. Tak czy owak, serce roście. Czerwień i biel Ołowska odnajduje i w biało-czerwonych dekoracjach propagandowych z lat 60., na tle których pozuje młoda pionierka na jej obrazie, i w plakatach rockandrollowego festiwalu z lat 80., i w zdjęciach z własnego cyklu „Alfabet”. Pośrodku, w biało-czerwonych strojach jakby wyciętych z jej obrazu (artystka robiła już i takie manewry), stoją trzy manekiny.
Paulina Ołowska, „Czar Warszawy”
Ale jest tu też obraz-tajemnica. Elegancka kobieta pozuje w biało-czerwonym stroju na tle fortepianu. Obok niej na ścianie kompozycje ukośnie pomalowane w polskie barwy, przypominają jakieś oznaczenia wojskowe. A jej strój te formy powtarza. To wszystko na tle ściany z częściowo obłupanym tynkiem. Elegancko, polsko i – nie potrafię sobie wytłumaczyć dlaczego – powstańczo. Tymczasem na biało-czerwonym obrazie z czarno-białym zdjęciem modelki czytamy hasło, że najlepsza modelka to taka, która nie wie, co się tu dzieje, która jest nieuświadomiona. Kobieta to czysta ozdoba – i nie ma znaczenia, czy reklamuje koncert, treści patriotyczne, czy ozdabia krzyżówkę.
W sali obok trzy ogromne prace za szkłem – powiększone sukienki na czarnych manekinach. Podobno to wczesne wzory brytyjskiej marki Biba, założonej w latach 60. przez urodzoną w Polsce Barbarę Hulanicki. Biba oferowała, początkowo jedynie wysyłkowo, dobrej jakości ubrania po stosunkowo przystępnych cenach. Potem jednak marka padła ofiarą komercjalizacji i idea obumarła. Tutaj sukienki Biby to zaledwie echo pomysłu na produkty dobre i tanie. Ale przecież i firma Clemens en August pochodzi z tej samej linii genealogicznej, co znana z polskich centrów handlowych firma C&A. Jakby znowu idea mogła się ostać ino w sztuce, gdzie już tanio nie jest. Łza się w oku kręci.
Nie ocierać się o eksponaty
Bo Ołowska przygląda się konsumpcjonizmowi od środka, jako klientka i (współ)producentka, jako jeden z graczy. Jeśli czynić zarzut z całkiem komercyjnego sklepu w galerii (concept store to sklep, który udaje, że sklepem nie jest), to trzeba jednocześnie zauważyć, że pewnie spora część wystawy (jak większość wystaw) też jest na sprzedaż. I na te produkty dopiero nie stać przeciętnego Polaka. A tak miło byłoby ozdobić salon (duży pokój) Ołowską.
Paulina Ołowska na swojej wystawie w Zachęcie
Artystka wykorzystuje specyficzne własności sztuki i jej instytucji. I jak sklep w galerii każe nam zadać pytanie o codzienny konsumpcjonizm, nie pozbawiając nas przyjemności przymierzania i wtulania się w jedwabne podszewki, a niektórych nawet kupna, tak kobiety na jej pracach nie przestając być produktem czy ozdobą (jak na reklamach), jednocześnie każą zadać pytanie o proces uprzedmiotowienia. No i o to, jak sprawa ma się poza galerią. Ołowska może więc malować dziewczyny wśród krzyżówek (a nie, w odwecie, półnagich mężczyzn), nie czyniąc swych obrazów seksistowskimi.
Nie udaje, że jej to nie dotyczy, nie nęci, że nie jest częścią tej kultury, która ze wszystkiego zrobi produkt – z fatałaszka, ze sztuki, z kobiety. I swoje zaangażowanie doprowadza niemal do ekstremum. Na wernisażu wystąpiła jako żywa reklama w sukience Clemens en August oraz w nieco karykaturalnej peruce. Ołowska uważa na to, by nie zdemistyfikować świata mody do tego stopnia, by nie móc w nim uczestniczyć, chce, by nadal było przyjemnie. Tu nie pali się biustonoszy i nadal goli się nogi.