Wall znaczy ściana
Wojciech Bąkowski, Mapa czuwania, 2013

Wall znaczy ściana

Karol Sienkiewicz

Na wystawie w Stereo Wojciech Bąkowski karmi widza kuszącymi truizmami. Kto ma oczy, niechaj patrzy. Kto ma uszy, niechaj słucha

Jeszcze 2 minuty czytania

O sztuce Wojtka Bąkowskiego jeszcze kilka lat temu niektórzy krytycy próbowali rapować. Dzisiaj, chcąc znaleźć formę adekwatną do prac artysty, należałoby krzyczeć jednostajnie, wydawać z siebie pisk o wysokim rejestrze, albo − jeszcze lepiej − udawać alarm samochodowy. Iii-joł, iii-joł, iii-joł! Ale na szczęście nie trzeba.

Bąkowski pokazuje najnowsze prace w (już) warszawskiej galerii Stereo. Z rozpędu napisałbym też, że „rodzimej”, ale przecież pierwsze kroki na rynku sztuki Bąkowski stawiał w galerii Leto. Stereo prowadzi za to Michał Lasota (wraz z Zuzanną Hadryś), który asystował przy porodzie Penerstwa. A Bąkowski poznańskiej grupie artystycznej przewodził. W międzyczasie Penerstwo przekształciło się w Stereo (tyle że w Stereo jest nieco ciaśniej).

Cierpienia

Wystawa prac „Przegląd widoków”, „Mapa czuwania” i „Odnalezienie siebie”

Wojciech Bąkowski, galeria Stereo, Warszawa, do 21 grudnia 2013.

Kiedyś rzekomo męczyli się realiści. Dzisiaj obserwujemy, co dzieje się z Penerami na salonach. Aż trudno czasem uwierzyć, że zaczęło się od opowiadań o fascynacji swojskim lujem. Pener to był ten, kto sika na własnym podwórku. Albo na cudzym. Nie pamiętam. Zapamiętałem za to image Wojciecha Bąkowskiego. Jego mina też mówiła niejedno. I tak jak reszta zespołu K.O.T., służyła Bąkowskiemu do przyciskania „stop” oraz „play” w zawieszonych na szyjach magnetofonach typu jamnik, reszta Penerstwa równie często wydawała się dla niego tłem.

Natomiast jeśli za akuszerkę robił Lasota, to ojcem chrzestnym Penerstwa był kurator CSW Stach Szabłowski. I to Penerstwo miało być tym nowym na jego wystawie „Establishment (jako źródło cierpień)” w 2008 roku, która − wbrew tytułowi − prezentowała artystów do artystycznego establishmentu dopiero aspirujących, albo może właśnie cierpiących z tego powodu, że miejsca w establishmencie tak mało. A że nasz polski establishment był stosunkowo młody, dopiero co ukształtowany, wystawa pęczniała od frustracji.

Co innego Bąkowski, który przez kilka lat grał pierwsze skrzypce wśród polskich artystów młodszych od Jezusa. On już wtedy, mimo że uczestniczył w wystawie, był po tej drugiej stronie. Dziś, cztery lata po nagrodzie Deutsche Banku, jest już prawie klasykiem.

Tapeta

Jak na klasyka przystało, wystawa Bąkowskiego epatuje klasycznym minimalizmem. Z tym, że to minimalizm ubogi. Jego kwintesencją jest tapeta, którą artysta okleił sztuczną ścianę zbudowaną w galerii. To popularna raufaza − tapeta biała, ale można ją malować, a jej powierzchnia pokryta jest charakterystycznymi wypustkami, jakie tworzą zatopione między warstwami papieru drewniane wiórki. (Gatunkowo ma to coś wspólnego z barankiem na elewacji willi-klocka.) Ukryte pod tapetą w kilku miejscach głośniki w różnym tempie powtarzają angielskie słowo „wall”. Praca dostarcza wrażeń wizualno-dźwiękowych.

Wall znaczy ściana. Paradise znaczy raj. Dzieło nazywa się jednak bardziej poetycko „Mapa czuwania”. Oczami wyobraźni widzę medytującego artystę ze wzrokiem utkwionym w wypustkach raufazy. Żeby dopełnić wrażeń estetycznych, ścianę łączy z podłogą żółta taśma. Można by o niej napisać wiersz. To znaczy, Bąkowski by mógł. Jeszcze bardziej poetycki jest jednak opis serwowany przez galerię: „Praca stawia pytanie o kierunek, w którym podąża uwaga we mgle nieznanych, pozbawionych cech okoliczności; jednocześnie sugeruje błądzenie po omacku a także, poprzez skalę i warstwę muzyczną, narzuca całościowy ogląd”. Radzę przeczytać to zdanie kilka razy.

Wojciech Bąkowski, „Odnalezienie siebie”, 2013

W innym pomieszczeniu widz znajduje się otoczony przez czarne prostokąty, a w jego stronę skierowane jest silne światło. Od lewej: głośnik, lampa, ekran, głośnik. Czy to wszystko jedna praca? Tak. To „Odnalezienie siebie”. Ucho, oko, oko, ucho. Na ekranie windowsowe esy-floresy − to komputer samoczynnie ilustruje muzykę relaksacyjną, która dochodzi z głośnika po prawej. Głośnik po lewej ma współgrać z białym rażącym światłem − wysoki dźwięk rani uszy jednostajnym piskiem. Niczym tortury przesłuchania. Artysta, niczym przesłuchujący oficer, wysyła więc sprzeczne komunikaty.

Ekoton

Jako trzecia praca, za zabytkowymi drzwiami wyświetlany jest film animowany, zrealizowany według dobrze znanej zasady gier komputerowych: „cały czas do przodu”. Tytuł wydaje się szczególnie adekwatny − „Przegląd widoków”. Co jakiś czas zmienia się umowne, ale niezmiennie szare otoczenie przemierzane przez bohatera, którego oczami oglądamy świat. Czytam, że „całej wystawie przyświeca obraz jaźni zanurzonej w przestrzeni zewnętrznej”, i zaczynam obawiać się o własną jaźń.

Podobno Bąkowski dzieli świat na miasto, dom i głowę, ale są to „naczynia połączone”. Tym trzem składowym świata mają odpowiadać trzy prace na wystawie. Chociaż nie nadano jej jednego tytułu, wizja staje się totalna. Tyle że zmieniła się technika działania Bąkowskiego. Już nie filmy wydrapywane bezpośrednio na taśmie filmowej, lecz komputerowe animacje w duchu symulatorów lotów czy nieśmiertelnej gry „Quake”. Plus bardziej minimalistyczna, ale równie techniczna estetyka − eleganckie głośniki, proste ekrany, białe światło.

Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto coś liźnie, zostawi ślad. No i samej galerii jakby brakowało kątów prostych. Swojska raufaza z jej maskującymi nierówności grudkami całkiem tu pasuje. To w końcu tylko ściana. Wall. Wystawa Bąkowskiego w Stereo nasuwa na myśl ekoton, strefę przejściową między dwoma ekosystemami. Ekosystemem minimalistycznej geometrii i ekosystemem rozpadu. I nie wiadomo, czy to już łąka, czy jeszcze las. A to wszystko oczywiście w niezmiennym oczekiwaniu na kolejny wielki wybuch. Ręka, noga, mózg na ścianie.

Wojciech Bąkowski, „Przegląd widoków”, 2013

Życie

Jak bardzo klasycznie kończyć potrafią Penerzy, pokazał zeszłego lata w polskim pawilonie w Wenecji Konrad Smoleński. I niejeden zastanawiał się, jak Bąkowski poradziłby sobie z tą przestrzenią. C'est la vie. Na razie pozostaje galeria Stereo, chyba najbardziej penerska pozostałość po Penerach, w nieco kruszącym się lokalu w pawilonie ukrytym między blokami, tuż obok Oberży pod Czerwonym Wieprzem. Typowo polskie zmaganie się z materią.

Zaś Bąkowski od lat stoi wobec dwóch sprzecznych oczekiwań publiczności. Pierwsze oczekiwanie jest takie, że woda sodowa sukcesu nie uderzy mu do głowy, że pozostanie trochę zbuntowanym wyznawcą tumiwisizmu, że ciągle będzie nosił te same skarpetki. Drugie oczekiwanie wobec Bąkowskiego jest takie, że w końcu pokaże coś naprawdę innego, a jego kolejny film nie będzie kolejnym „Filmem mówionym”. Każdą wystawę Bąkowskiego zapowiada się więc jako nowy rozdział jego twórczości. Tymczasem Bąkowski ani jednych, ani drugich oczekiwań spełnić nie może. Bo nie poznańskie podwórka są dziś przestrzenią odniesień byłych Penerów, lecz galeryjny white cube. Ale też wyskoczyć z własnej skóry się nie da. Bo co by wtedy z Bąkowskiego zostało.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.