Jaka sztuka jutro
Muzeum Współczesne Wrocław, fot. Krzysztof Zatycki / CC BY-SA 3.0

20 minut czytania

/ Sztuka

Jaka sztuka jutro

Karol Sienkiewicz

Zrezygnować z międzynarodowych kolekcji sztuki współczesnej to tyle, co przestać tłumaczyć literaturę obcą i wyrzucić za okno część własnej

Jeszcze 5 minut czytania

Z kolekcjonowaniem sztuki nigdy nie było w Polsce najlepiej. Na podstawie dzieł zgromadzonych w polskich muzeach nie dałoby się nawet opowiedzieć historii sztuki europejskiej XX wieku. Wyjątkiem jest Muzeum Sztuki w Łodzi, którego zalążkiem była międzynarodowa kolekcja sztuki awangardowej stworzona przez grupę a.r. Po wojnie instytucje nie zawsze nadążały za sztuką. W publicznych zbiorach powstało wiele luk, nawet w przypadku sztuki polskiej, o międzynarodowej nie wspominając. Wiele prac uznawanych dziś za kanoniczne powstało poza oficjalnym obiegiem. W latach 90. najważniejsze dzieła polskich artystów udało się kupić Zachęcie czy Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie. Jednak dopiero od niedawna zaczęły powstawać podwaliny kolekcji o rzeczywiście międzynarodowym profilu.

Kilka lat temu na fali muzealnego boomu, przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego najważniejsze muzea sztuki współczesnej zaczęły budować dialog między sztuką polską i międzynarodową. Bo sztuka powstająca dziś – za chwilę będzie naszym dziedzictwem, jak w nazwie ministerstwa. Wszak świat przyspiesza i by za nim nadążyć, trzeba wychylić głowę z naszego grajdołka. Rozpoczęty kilka lat temu proces wydaje się dziś jednak zagrożony.

Znaki czasu

Sztuki wizualne nigdy nie plasowały się w czołówce ministerialnych priorytetów, inwestycjom w infrastrukturę muzealną rzadko towarzyszyła wola polityczna ich realizacji, stąd nieustanne budowlane czkawki. Pewną nadzieję przyniósł program zainicjowany przez ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego w 2004 roku. Opierał się on na rozwoju regionalnych kolekcji zwanych „Znakami czasu”.

Program „Znaki czasu” zakładał powstawanie w całej Polsce stowarzyszeń o charakterze obywatelskim, tzw. Towarzystw Zachęty Sztuk Pięknych, których głównym celem było rozwijanie kolekcji sztuki współczesnej przy wsparciu samorządu i sponsorów – resort zobowiązał się dołożyć drugie tyle środków. Do połowy 2005 roku takie stowarzyszenie miało niemal każde województwo.

Po kilku latach funkcjonowania program ujawnił jednak swoje mankamenty. Niektóre towarzystwa miały charakter stricte lokalny (Częstochowa, Opole), a niezbyt dużo środki ulegały rozproszeniu na wiele małych kolekcji. Żadna z nich nie miała zaś charakteru międzynarodowego z prawdziwego zdarzenia. Najlepiej wypadały te regionalne kolekcje, które powstawały przy działających instytucjach, jak Podlaskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych ściśle związane z Galerią Arsenał w Białymstoku. W Toruniu wokół lokalnej Zachęty udało się nawet stworzyć całkiem nową instytucję z nowym budynkiem – Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu.

Kolejni ministrowie nie mieli do regionalnych kolekcji tyle serca co Dąbrowski. Przy okazji Kongresu Kultury Polskiej w Krakowie w 2009 roku Piotr Sarzyński podsumowywał jednak, że – przy wszystkich wadach systemu – w regionalnych kolekcjach zgromadzono około tysiąca dzieł sztuki. W tym czasie powstawały już jednak nowe muzea. Coraz aktywniej działało warszawskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, którego zmagania z konkursem architektonicznym śledzililiśmy z zapartym tchem. W Krakowie kończyła się budowa nowego Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK. We Wrocławiu rozstrzygnięto konkurs na budynek Muzeum Współczesnego Wrocław; budowy nigdy nie rozpoczęto, a w 2011 roku muzeum rozpoczęło działalność w tymczasowej siedzibie – okrągłym bunkrze, pamiętającym czasy Festung Breslau, i w nim utknęło.

Krakowski kongres, chociaż koturnowy i do bólu oficjalny, uświadomił wielu środowiskom potrzebę organizowania się i konsolidacji, a także silniejszego lobbowania w resorcie. Na fali pokongresowego echa powstało Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej czy ruch Obywatele Kultury. Ale już na kongresie pojawiły się głosy o potrzebie stworzenia nowego programu wspierającego rozwój międzynarodowych kolekcji sztuki współczesnej. W ministerstwie powołano m.in. zespół roboczy, któremu przewodziła Hanna Wróblewska, dziś – dyrektorka Zachęty Narodowej Galerii Sztuki. Zadaniem zespołu było opracowanie bardziej konkretnych rozwiązań dla pokongresowych wniosków, w tym problemu kolekcji.

W ministerstwie debatowano nawet nad ogłoszeniem Wieloletniego Programu Rządowego poświęconego kolekcjonowaniu, rozpisanego na kilka lat, o sporym budżecie. Ostatecznie stanęło na programie operacyjnym, adresowanym do muzeów specjalizujących się w sztuce współczesnej. W praktyce są ich cztery – trzy nowo powstałe muzea oraz Muzeum Sztuki w Łodzi. Sztuka współczesna jest bowiem na tyle specyficzna, że wymaga odrębnego systemu weryfikacji, wystawiania, innej doktryny konserwatorskiej. Takiej specjalistycznej opieki nie gwarantowały muzea wielooddziałowe, jak chociażby muzea narodowe. Był też inny aspekt sprawy, który wyjaśnia Hanna Wróblewska: „Dziś nikt nie kupi Picassa, nie ma sensu kupować trzeciorzędnego Matisse’a, trzeba się skupić na tu i teraz”. A to był właśnie program nowych muzeów.

Narodowe kolekcje

„Narodowe kolekcje sztuki współczesnej” ruszyły pilotażowo w 2011 roku, początkowo z budżetem 4 mln złotych, którym w pierwszym rozdaniu podzieliły się MSN i Muzeum Sztuki w Łodzi. Program kontynuowano, już z większą pulą środków, dzięki Paktowi dla Kultury, wynegocjowanemu przez Obywateli Kultury i podpisanemu przez premiera Donalda Tuska 14 maja 2011 roku. Pakt zakładał stopniowe podnoszenie wydatków na kulturę do poziomu 1 procent budżetu. Dzięki temu w następnych latach utworzono osobny program operacyjny „Kolekcje”, w ramach którego znalazły się ostatecznie cztery priorytety: „Narodowe kolekcje”, komplementarne wobec nich „Regionalne kolekcje sztuki współczesnej”, „Zasoby muzealne” oraz „Zamówienia kompozytorskie”.

„Narodowe kolekcje” od początku były rodzajem priorytetu ekskluzywnego, o sporym budżecie i mniej konkursowym charakterze. Każde z czterech muzeów sztuki współczesnej może wnioskować nawet o 4 mln dotacji (w priorytecie regionalnych kolekcji maksymalna dotacja wynosi 200 tys. złotych), przy czym musi zagwarantować minimum 15 procent wkładu własnego. Duże muzea otrzymywały więc znacznie większe środki niż inne instytucje. Hanna Wróblewska wyjaśnia: „Oczywiście każdy by chciał, ale to trochę jak w bajce o złotej kacze – gdy przychodzi do znalezienia wkładu własnego, to nawet tym czterem dużym muzeom, dedykowanym wszak współczesności, nie jest najłatwiej. Ogarnąć to merytorycznie, organizacyjnie, no i mentalnie – bo to nie zakupy dzieł, ale budowanie międzynarodowej kolekcji narodowej – to nie jest takie proste”.

Dysproporcje w budżetach poszczególnych priorytetów (w tym roku: 7 mln na „kolekcje narodowe” przy 2 mln przeznaczonych na „kolekcje regionalne” i 3 mln na „zasoby muzealne”) wynikały z tego, że są to w większości muzea tworzące dopiero podwaliny swoich kolekcji. Rozumie to Monika Szewczyk, dyrektorka Galerii Arsenał w Białymstoku: „Sprawiedliwie to nie znaczy po równo. To oczywiste, że jeśli powstają nowe muzea sztuki współczesnej, środki przeznaczone na ich kolekcje muszą być większe. Nie da się porównywać prestiżu kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi czy MSN-u z kolekcją Galerii Arsenał. Priorytety są tu oczywiste”.

Jak zapisano w preambule regulaminu: „Strategicznym celem priorytetu jest tworzenie i rozwój reprezentatywnych, międzynarodowych kolekcji sztuki współczesnej o randze zbiorów narodowych, dla wzmocnienia systemu wystawienniczego i obszaru sztuk wizualnych w Polsce”. Ciekawe, że w ramach tego, co narodowe, za tak ważny uznano aspekt międzynarodowy. Po 1989 roku, a zwłaszcza po wejściu Polski do Unii Europejskiej, polski świat sztuki poczuł się pełnoprawnym uczestnikiem międzynarodowego, globalnego obiegu. Kupowanie prac polskich artystów ma po prostu większy sens, jeśli się je pokaże w najlepszym międzynarodowym kontekście.

Do tej pory na tzw. „narodowe kolekcje” wydano ponad 30 mln złotych. W 2015 warszawski MSN otrzymał z tego programu ponad 3 mln dotacji, Muzeum Sztuki w Łodzi – 1 mln 260 tys., Muzeum Współczesne Wrocław – 1 mln 620 tys., a MOCAK – 1 mln 370 tys. To z punktu widzenia szeregowego gracza w totolotka sumy niebagatelne, jednak nie aż tak wielkie, gdy weźmie się pod uwagę ceny na międzynarodowym rynku sztuki czy gdy porówna się je z wysokościami dotacji na produkcje filmowe lub przypomni sobie fakt, że w samym 2014 roku minister Zdrojewski przyznał 6 mln złotych z programu „Infrastruktura kultury” na Centrum Opatrzności Bożej, którego nie sposób oddzielić od świątyni o tej samej nazwie.

Ostatnie pięć lat działania programu to dopiero początek drogi. Kolekcje wciąż znajdują się w początkowej fazie rozwoju.

Zero razy cztery

W ostatnim miesiącu wyniki naboru do programu operacyjnego „Kolekcje” wzbudziły wiele emocji. Okazało się, że w ramach priorytetu „Narodowe kolekcje” dotacji nie przyznano żadnemu z czterech dużych muzeów. Ministerstwo w międzyczasie zmieniło skład powołanych wcześniej zespołów sterujących oceniających wnioski. W skład komisji wchodzić mieli głównie akademicy, m.in. Luiza Nader i Izabela Kowalczyk. Zastąpiono ich nowymi osobami, których nazwisk oficjalnie nie znamy. Ministerstwo ponad miesiąc spóźniło się też z ogłoszeniem wyniku (według regulaminu ma na to dwa miesiące).

Gdy okazało się, że wynikiem tym są cztery zera, gdyż wnioski oceniono w porównaniu z poprzednimi latami drastycznie nisko, ministerstwo wydało komunikat, w którym twierdzi, że „Krytyczna ocena złożonych w konkursie wniosków związana była, zdaniem ekspertów, z wadliwie skonstruowanym dotychczasowym regulaminem priorytetu, w którym eksperci mogli zaakceptować lub odrzucić jedynie całe zaproponowane kolekcje, a nie pojedyncze dzieła sztuki”. Poinformowano również, że ma zostać ogłoszony nowy nabór przy zmienionym regulaminie. To dziwne, skoro żadna komisja ekspercka nie zgłosiła takich wątpliwości w ciągu ostatnich pięciu lat działania programu. Niepokój budzą też wyniki naboru do priorytetu „Regionalnych kolekcji”.

W przypadku „Narodowych kolekcji” muzea przedstawiają wieloletnie strategie rozwoju kolekcji oraz konkretne plany zakupowe, bezpośrednio wynikające z tych strategii. To dosyć szczegółowe, merytoryczne dokumenty. Zespół sterujący, czyli komisja ekspercka, bierze pod uwagę m.in. niepowtarzalność kolekcji na tle innych zbiorów w Polsce i Europie, jej spójność, udział wybitnych artystów reprezentowanych przez najbardziej wartościowe prace, udział kolekcji w budowie współczesnego kanonu sztuki czy wykorzystanie kolekcji w programach edukacyjnych.

Część punktów pozostaje jednak w gestii samego ministerstwa. To tak zwana ocena organizacyjna (10 punktów na 100) oraz strategiczna (30 punktów). Teoretycznie sposób ich przyznawania powinien być prosty, kryteria są bowiem dosyć obiektywne; ocena uwzględnia strategię budowy i rozwoju kolekcji, stosowanie dobrych praktyk, dostępność zbiorów, strategię promocyjną. W przypadku czterech interesujących nas muzeów ocena strategiczna w 2015 roku wahała się między 25 a 29 punktami. W 2016 wyraźnie spadła – do wysokości 14–22 punktów, przy czym dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej o ponad połowę: z 29 do 14 punktów.

Co się stało? Wszystko wskazuje na to, że nowo powołani eksperci albo nie wiedzieli, czemu sam program służy, albo po prostu nie trzymali się kryteriów określonych w regulaminie i wytycznych. Obniżając ocenę strategiczną, ministerstwo wysyła zaś wyraźny sygnał. Najwyraźniej kolekcjonowanie sztuki współczesnej nie mieści się w nowej polityce kulturalnej państwa. I z tym jest dzisiaj największy problem.

Na wodzie pisane

Jak muzea planowały rozwijać swoje kolekcje w tym roku? Muzeum Sztuki w Łodzi, które uwspółcześnia swoją kolekcję, rozbudowując ją w kierunku nowych wyzwań teraźniejszości, przewidywało zakup dzieł od 16 artystów polskich i 13 zagranicznych. Kierunki rozwoju kolekcji muzeum dzieliło na cele: „sztuka globalna” (m.in. Mary Kelly, Letitia Parente), „przetwarzanie tradycji sztuki nowoczesnej w sztuce współczesnej” (m.in. Elżbieta Jabłońska, Roman Stańczak, Agnieszka Brzeżańska) oraz „przemieszczanie kanonu sztuki nowoczesnej” (m.in. Zbigniew Warpechowski, płyty Andrzeja Mitana, Komar and Melamid, Teresa Murak).

Kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie skupia się na „transformacji społecznej i kulturowej w Polsce, w szerokim, globalnym kontekście”. Muzeum wskazuje w swoich zakupach na tradycję krytyczną w sztuce międzynarodowej po 1968 roku oraz po transformacjach w Europie Środkowo-Wschodniej 1989 roku, stawia na sztukę zaangażowaną, wchodzącą w dialog z innymi dyscyplinami, a w kontekście już zaprojektowanej nowej siedziby – wspieranie i dokumentowanie lokalnej sceny artystycznej. Na tegorocznej liście zakupów MSN znalazły się m.in. „Działania z Dobromierzem” KwieKulik, filmy Józefa Robakowskiego, kolaże fotograficzne Zofii Rydet, film „Kisieland” Karola Radziszewskiego, a ze sztuki międzynarodowej m.in. film Jill Godmilow „Far from Poland” z 1984 roku zainspirowany strajkami w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku, prace Walida Raada czy świetne wideo „Zaum Tractor” Sonii Leber i Davida Cheswortha pokazywane na ostatnim biennale w Wenecji.

Muzeum Współczesne Wrocław z powodu zawirowań finansowych musiało przesunąć otwarcie pierwszej odsłony kolekcji zatytułowanej „Stosunki pracy” z kwietnia na czerwiec. „To są kostki domina. Jak jedna się przewraca, przewracają się wszystkie” – mówi dyrektorka Dorota Monkiewicz. Te prace, które muzeum zamierza dopiero kupić, pojawią się na wystawie jako wypożyczenia i depozyty. Wrocławskie muzeum odróżnia się od pozostałych między innymi tym, że postawiło sobie za zadanie opracowanie i ocalenie dorobku lokalnego środowiska artystycznego, które w latach 60., 70., 80. odgrywało w skali Polski istotną rolę. Dowiodła tego wystawa „Dzikie pola” w Zachęcie w zeszłym roku, pokazywana m.in. w Bochum i Zagrzebiu. „Uratowaliśmy nieprawdopodobną ilość materiału dokumentującego życie artystyczne Wrocławia. Zdobyliśmy unikalne diapozytywy, np. «Kompozycji pionowej nieograniczonej» Henryka Stażewskiego, archiwa i prace Jana Chwałczyka i Wandy Gołkowskiej. To jest teraz dobro narodowe” – podkreśla Monkiewicz. W tym roku planowano zakup prac Michała Budnego, Krystiana Trutha Czaplickiego, a z artystów zagranicznych m.in. filmu Miki Rottenberg, prac Jeremy’ego Dellera i Rosy Barby.

Regiony

Nieco więcej o nowej polityce ministerstwa mogą nam powiedzieć wyniki priorytetu „Regionalne kolekcje sztuki współczesnej”. Poza Muzeum Narodowym w Krakowie, na rozwój kolekcji sztuki współczesnej dotacje otrzymały m.in. Galeria Sztuki w Legnicy na kolekcję sztuki złotniczej, Muzeum Historyczne Miasta Gdańska na kolekcję biżuterii z bursztynem, Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku na zakup 72 dzieł Edwarda Dwurnika, a Muzeum Etnograficzne w Zielonej Górze na zakup rzeźb Jana Papiny. Papina to rzeźbiarz amator, który poświęcił pięć lat na wykonanie płaskorzeźbionej kopii „Bitwy pod Grunwaldem”. W tym samym naborze odrzucono wnioski Zachęty Narodowej Galerii Sztuki, Bunkra Sztuki w Krakowie, Galerii Arsenał w Białymstoku, Galerii Labirynt w Lublinie czy warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej. Dając im czerwoną kartkę, ministerstwo jasno pokazuje, co rozumie przez sztukę naszego czasu – biżuterię z bursztynem.

Dla przykładu białostocki Arsenał planował kupić nową pracę Moniki Sosnowski (ma już w kolekcji jej pracę z początku kariery), pracę Tymka Borowskiego (zamówiony u niego „portret galerii”), obraz pochodzącego z Podlasia Pawła Matyszewskiego czy fotografie Witka Orskiego. Kolekcja Arsenału to jedna z najważniejszych publicznych kolekcji w Polsce, często pokazywana na wystawach na świecie, o wyraźnym profilu – sztuka polska jest w niej pokazana na tle Europy Środkowo-Wschodniej (sztuka zagraniczna stanowi około 1/5 kolekcji).

Dotacji nie otrzymała warszawska Zachęta. Wróblewska mówi: „Zachęta jest o tyle ciekawą instytucją, że testowano na niej politykę kulturalną przez ileś dekad. Za zbiory CBWA (Centralnego Biura Wystaw Artystycznych), które częściowo wyprzedaliśmy, nikt nie odpowiadał. To były w większości zakupy o charakterze socjalnym, czasem edukacyjnym lub politycznym, do których nikt się dziś nie chce przyznać – nie składały się w żadną kolekcję. Zatrzymaliśmy tylko najciekawsze prace, nie zawsze najlepsze, ale ciekawe – żeby też nie zapomnieć, jaka była ta polityka. Ale to nie jest droga – za zbiory musi odpowiadać instytucja. Nie prezentujemy stałej kolekcji, ale jeżeli ktoś chce wziąć nasze dzieła na kolekcję stałą jako depozyt – proszę bardzo”. Co chcieli kupić w tym roku? Między innymi serię fotografii Adama Rzepeckiego, pracę Izy Tarasewicz, laureatki zeszłorocznego konkursu Deutsche Banku Spojrzenia, film pokazywanej w Zachęcie Anny Jermolaewy.

Niektóre instytucje mogły złożyć odwołania od decyzji zespołów sterujących i ministerstwa.

Tyle lat pokoju

Na szczęście to nie ministrowie i politycy, a nawet nie eksperci decydują o tym, w jakim kierunku rozwija się kultura. Mogą jednak wpływać na to, czy finansowane z budżetu instytucje za sztuką nadążają. Miało być nadrabianie zaległości, dziś grozi nam powstanie nowej luki i zmarnowanie wypracowanych z wielkim trudem rozwiązań.

Ale problem muzealnych kolekcji sztuki współczesnej trzeba widzieć w szerszej perspektywie. Przecież te pieniądze nie kończą swej drogi na muzeach. Ostatecznie trafiają do artystów oraz galerii, jeśli dany twórca jest przez galerię reprezentowany. Muzea, które nie otrzymają dotacji i nie zdobędą środków z innych źródeł, będą musiały zrezygnować z kupna wcześniej zarezerwowanych dzieł. Uderza to w całe środowisko.

Łukasz Gorczyca, współwłaściciel galerii Raster, mówi: „Programy rozwoju publicznych kolekcji to duża pomoc dla artystów, szczególnie dla tych, których prace nie mają potencjału rynkowego, jak filmy wideo czy instalacje. Dzięki temu programowi udało nam się sprzedać jedną czy dwie prace artystów zagranicznych. To było mobilizujące dla galerii, by myśleć bardziej międzynarodowo o swoim programie. Jednak dla nas te środki, nawet jeśli to czasem były duże kwoty, nie decydowały o być lub nie być. Zmiany mogą być bolesne w dłuższej perspektywie. Ale my, galerzyści, sobie poradzimy, muzea przetrwają, a najbardziej odczują to najsłabsi – artyści”.

Fotografie Katarzyny Górnej kupił w zeszłym roku krakowski MOCAK. „Zakupy do kolekcji pozwoliły mi skupić się na pracy artystycznej. To nie są gigantyczne pieniądze, raczej minimum, które pozwalało na oderwanie się od ciągłego chałturzenia. Ale dzięki sprzedaży starszych prac nakręciłam nowy film” – mówi artystka. Janek Simon w ostatnich latach sprzedał swoje prace m.in. do Muzeum Sztuki w Łodzi oraz kilku kolekcji regionalnych. Podkreśla: „Zakupy do publicznych kolekcji to jeden z filarów mojej egzystencji. Likwidacja programu uderzyłaby głównie w artystów tworzących rozbudowane projekty, rzadko cieszące się zainteresowaniem prywatnych kolekcjonerów, i nieposiadających rozwiniętej sieci kontaktów zagranicznych”.

W 2013 roku Muzeum Sztuki Nowoczesnej zorganizowało w Pałacu Prezydenckim niewielką wystawę „Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro”, rzecz bez precedensu. W Pałacu zagościły prace Artura Żmijewskiego, Sanji Iveković czy Olgi Czernyszewej. Joanna Mytkowska, dyrektorka MSN-u, nazwała później tę wystawę muzealnym „wyznaniem wiary”. Wiary w sztukę i modernizację. Już rok temu mówiła jednak w wywiadzie: „Po okresie ogłaszania naszych manifestów, wiary w słuszność naszej linii, myślę, że jesteśmy w momencie korekty, więcej jest w nas niepewności. (…) Teraz musimy wziąć pod uwagę tę niezadowoloną część publiczności, która nie chce brać udziału w zmianach i to jasno manifestuje”. Pytanie jednak, czy muzea nadążą za korektą, która właśnie następuje i na którą nie mają większego wpływu. Jeden z moich rozmówców obecną sytuację porównał do oburzenia swojej matki na wprowadzenie kartek na żywność pod koniec lat 70.: „Tyle lat pokoju i nie ma cukru?”. Tyle lat pokoju i sztuka wciąż musi udowadniać, że nie jest osłem?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.