Ai Weiwei od chińskiej strony
Plac Tiananmen, Pekin, 1995 r. / Archiwum prywatne artysty

15 minut czytania

/ Sztuka

Ai Weiwei od chińskiej strony

Karol Sienkiewicz

Chociaż o Ai Weiweiu napisano już wiele, nie było jeszcze publikacji, która tak dobrze jak „Tysiąc lat radości i trosk” wyjaśniałaby korzenie jego sztuki i aktywizmu. A te dwie rzeczy idą u artysty w parze

Jeszcze 4 minuty czytania

Ta książka musiała kiedyś powstać. Jeśli Ai Weiwei nie napisałby jej sam, zrobiłby to kto inny. Choć mogę się założyć, że jeszcze wiele dzieł o nim powstanie. Biografii artysty starczy dla wszystkich. „Tysiąc lat radości i trosk” to jednak książka wyjątkowa. Najsłynniejszy chiński artysta i dysydent pisze ją w pierwszej osobie. I zanim opowie w niej o swojej twórczości, opisze losy swego ojca, Ai Qinga, jednego z najważniejszych chińskich poetów XX wieku. Ścieżki życiowe i ojca, i syna są nierozerwalnie związane z historią Chin, którą przy okazji poznajemy. To właśnie dzięki temu, chociaż o Ai Weiweiu napisano już wiele, nie było jeszcze publikacji, która tak dobrze wyjaśniałaby korzenie jego sztuki i aktywizmu – te dwie rzeczy idą bowiem u niego w parze.

Dzięki „Tysiącu latom…” możemy też poznać kilka wierszy Ai Qinga, mało obecnego w świadomości polskich czytelników. Losy ojca i syna mają wiele równoległych wątków. Ai Qing studiował w latach 30. XX wieku w Paryżu, zachwycając się prozą Whitmana i Majakowskiego, Ai Weiwei spędził lata 80. w Stanach Zjednoczonych, za swych artystycznych przewodników obierając Duchampa i Warhola. Jednocześnie i ojciec, i syn byli blisko głównych politycznych wydarzeń w Chinach; obaj przez swoją postawę popadli w niełaskę władz, płacąc za to ogromną cenę.

Pustka

Gdy kilka lat temu pierwszy raz przyjechałem na dłużej do Chin, w jednej z nielicznych obcojęzycznych księgarni w Szanghaju kupiłem gruby album poświęcony sztuce chińskiej. Na kartach tej książki porcelana z dawnych dynastii sąsiadowała ze sztuką współczesną. Chciałem się doszkolić. Już w domu okazało się jednak, że album skrywa swoje tajemnice. Niektóre strony były ze sobą sklejone, a wybrane pozycje w kalendarium zamazane białym korektorem. Jednak nie na tyle starannie, bym nie dostrzegł interwencji.

Nagle książka nabrała szczególnej wartości – pokazywała bowiem wyraźnie, jaka sztuka i jakie informacje są w Chińskiej Republice Ludowej na cenzurowanym. Oto w kalendarium wykreślono pewne wydarzenie z połowy 1989 roku. Za pomocą nożyka odsłoniłem też, jakie dzieła sztuki zostały zaklejone: wszystkie zdjęcia, które pokazywały jakąkolwiek nagość, oraz prace Ai Weiweia. Forma cenzury za pomocą kleju i korektora wydała mi się bardzo komiczna.

Dziś, wpisując w chińskim internecie znaki 艾未未 (Ai Weiwei), trafia się w pustkę. Przeglądarki internetowe i aplikacje sklepów internetowych milczą. Tak działa chiński Wielki Firewall. Jakby Ai Weiweia nie było. Niezwykle rzadko można się też w Chinach natknąć na jego sztukę. Pozostały jednak budynki, przy których pracował, w tym najważniejszy z nich – stadion Ptasie Gniazdo, zbudowany z okazji igrzysk olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Ai Weiwei był wówczas współpracownikiem szwajcarskich architektów z biura Herzog & de Meuron.

Jednocześnie wiele osób i w Chinach, i poza nimi widzi w Ai Weiweiu przede wszystkim artystę robiącego karierę na swoim starciu z władzami Chin w 2011 roku, uprowadzeniu i areszcie domowym. Rzeczywiście – wiele z jego późniejszych prac bezpośrednio się do tych wydarzeń odwoływało. Po lekturze „Tysiąca lat…” krytycy być może zmienią zdanie. Ai Weiwei wyjaśnia, że jego stawką nie są sława i pieniądze. I w tej kwestii raczej się mu ufa.

Ai Qing na przedmieściach Paryża, 1930 r.    Ai Weiwei z ojcem w gospodarstwie nr 852, 1958 r.    Pablo Neruda i Ai Quing w Wuhanie,  1957 r.  Archiwum prywatne artysty

Chińskie losy

Książka jest pełna takich paradoksów. Oto najsłynniejszy chiński dysydent jest współautorem stadionu – jednego z najważniejszych symboli współczesnych Chin i ich szybkiego rozwoju gospodarczego, doganiania świata. Jego ojciec, Ai Qing, stał na czele komisji wybierającej flagę Chińskiej Republiki Ludowej, a chwilę później popadł w niełaskę. Czasami trudno te zawiłości zrozumieć.

Na szczęście swoje wspomnienia Ai Weiwei pisze wyraźnie z myślą o zachodnim odbiorcy. Streszcza wydarzenia polityczne, by nieznający najnowszej historii Chin mogli nadążyć. Na pomysł napisania tej książki Ai wpadł podczas swego internowania w 2011 roku, gdy przez 81 dni był przetrzymywany przez chińskie władze w nieznanym dla świata miejscu. Przypomniały mu się wtedy upokorzenia i trudności, jakim musiał stawiać czoła jego ojciec, zesłany wraz z rodziną do życia w skrajnie trudnych warunkach w odległych regionach Chin.

Książka zaczyna się właśnie pod koniec lat 50. XX wieku w Sinciangu (Xinjiangu), północno-zachodniej prowincji zamieszkałej przez Ujgurów. Ai Qing został tam zesłany razem z rodziną na reedukację, mieszkali w ziemiance. Poeta, jeden z najważniejszych ludzi kultury nowych komunistycznych Chin, był zmuszony wykonywać fizyczną pracę ponad swoje siły. Przez wiele lat sprzątał prymitywne latryny, wynosząc na swoich ramionach nieczystości.

W książce Ai Weiweia odbija się pełna dramatycznych zwrotów historia Chin w XX wieku. Pod tym względem przypomina znane dzieła chińskiej kultury. Losy Ai Qinga przywodzą na myśl postaci filmowe reżyserów tzw. piątego pokolenia, Zhanga Yimou („Żyć!”, 1994) czy Chena Kaige („Żegnaj, moja konkubino”, 1993). U nich również koleje życia podyktowane były meandrami historii. Podobnie zdeterminowane wydaje się życie Ai Qinga. Jakby nie miał innego wyboru niż dotrzeć w połowie lat 40. do Yan’anu, głównej siedziby komunistów, i wstąpić do partii. Po wygranej wojnie domowej i proklamowaniu Chińskiej Republiki Ludowej szybko popadł jednak w niełaskę. Wziął w obronę pisarkę Ding Ling, przez co sam został oskarżony o prawicowe odchylenie w ramach Kampanii Przeciw Prawicowcom, jednej z wielu okrutnych inicjatyw Mao. Potem przyszła rewolucja kulturalna i kolejna zsyłka. Zrehabilitowano go dopiero w 1979 roku. Najsłynniejszy chiński poeta ma ponad dwudziestoletnią lukę w twórczym życiorysie.

Jednak tam, gdzie inni chińscy pisarze i reżyserzy kończą swe historie, czyli wraz z reformami Deng Xiaopinga, aresztowaniem Bandy Czworga, rehabilitacją wcześniej osądzonych i zmianami gospodarczymi, Ai Weiwei się nie zatrzymuje. Zaczyna opowiadać o sobie. W jego opowieści komunistyczne Chiny nie są już więc tylko mroczną przeszłością, pełną błędów i wypaczeń, którą sam Deng Xiaoping oceniał w słynnym stwierdzeniu, że Mao – czczony w Chinach również dziś – miał rację w 70 procentach, a mylił się w 30. Ai Weiwei przez swą działalność i sztukę sprawdza, jak wygląda wolność wypowiedzi w Chinach XXI wieku, rządzonych przez Hu Jintao i Xi Jinpinga.

Z archiwum artystyCzerwiec 1994 r. / z archiwum artysty

Artysta

Kariera Ai Weiweia jest sama w sobie przedziwna. Gdy pod koniec lat 70. rodzina Ai Qinga mogła wreszcie wrócić do Pekinu, Ai Weiwei zaczął studia. Ale nigdy w żadnej szkole długo nie wytrzymał. Ucząc się u starych mistrzów, jako młody malarz wziął udział w wystawach grupy Gwiazdy, które uważa się za początek nowoczesnej sztuki w Chinach. Wystawiał na nich jednak akwarelowe pejzaże. Ze swoją ówczesną dziewczyną wyjechał wtedy do Stanów Zjednoczonych. Lata 80. spędził głównie w Nowym Jorku. Studiował epizodycznie, rzadko wystawiał, prawie nie tworzył własnej sztuki. Mówi, że był wtedy artystą myślącym, realizującym się w myślach. Wykonywał drobne prace, włóczył się po mieście, odwiedzał wystawy i fotografował. Do Chin wrócił na początku lat 90. z kilkoma tysiącami negatywów.

Pekin w tym czasie nie tylko gwałtownie się rozwijał, był też jedną z najciekawszych scen artystycznych na świecie. Ai Weiwei, zanim rozwinął skrzydła jako twórca, spełniał się głównie jako animator życia artystycznego. Nabierał wiatru w żagle. Wydał „Książkę w czarnej okładce”, w której wiedzę o zachodniej sztuce współczesnej zestawiał z twórczością współczesnych mu artystów chińskich. Gdy sam zbudował swoją pracownię, z dnia na dzień stał się architektem. Wreszcie zaczął tworzyć sztukę, łącząc ze sobą w nowe konstrukcje zabytkowe chińskie meble.

Ai Weiwei na Lower East Side, Nowy York, 1985 r. / Archiwum prywatne artystyAi Weiwei na Lower East Side, Nowy Jork, 1985 r. / Archiwum prywatne artysty

Powstanie tego rodzaju sztuki jak produkcje Ai Weiweia z lat 90. i z początku XXI wieku było możliwe tylko w Chinach. Ai nabrał rozmachu, zaczął się mierzyć z wielką skalą. Rozeznanie jego brata w rynku antyków pozwoliło mu pozyskiwać duże ilości starych mebli z dynastii Ming i Qing czy waz liczących sobie po dwa tysiące lat. Ai swoje wazy zaczął zamalowywać, przerabiać, rozbijać – jedna taka rozbita waza została zakopana w 2014 roku w Parku Rzeźby na Bródnie w Warszawie. Światową sławę przyniósł mu jednak udział w Documenta w Kassel w 2007 roku, gdy postanowił przywieźć do niemieckiego miasta 1001 Chińczyków. Każdego z przybyszy reprezentowało na wystawie zabytkowe krzesło. W 2011 roku Halę Turbin w muzeum Tate Modern w Londynie Ai wypełnił milionami ręcznie malowanych porcelanowych pestek słonecznika. Udało się je wykonać w ciągu kilku miesięcy, w Chinach pracowało nad nimi 1600 osób. To Chiny dawały mu możliwość pracy w takiej skali.

W książce Ai Weiwei umieszcza te i inne realizacje ponownie w chińskim kontekście, co pozwala nam lepiej je zrozumieć. To jedna z najmocniejszych stron autobiografii artysty.

Aktywista

Sama sztuka, nawet monumentalna, nie przyniosłaby jednak Ai Weiweiowi takiej rozpoznawalności, jaką cieszy się dzisiaj. Sławę dało mu połączenie sztuki i aktywizmu. Na początku nowego wieku Ai Weiwei odkrył internet. Często otwarcie krytykując władze na swoim blogu, uzyskiwał rekordowe zasięgi. Przełom nastąpił wraz z trzęsieniem ziemi w Syczuanie, w którym zginęło wiele dzieci w wadliwie zaprojektowanych szkołach. Władze nie podawały liczb. Zainicjowane przez Ai Weiweia społeczne śledztwo, w które zaangażowały się dziesiątki wolontariuszy, ujawniło skalę zaniedbań i korupcji. Ai popadł w niełaskę władz, co skończyło się jego aresztowaniem, oskarżeniami o malwersacje podatkowe, wreszcie – koniecznością wyjazdu z Chin. Tym wydarzeniom i trudnościom internowania poświęca w swej książce wyjątkowo dużo miejsca.

Gdy nie było wiadomo, gdzie się znajduje, świat sztuki podniósł raban. Jego uwolnienia domagali się dyrektorzy największych muzeów. Na fasadzie Tate Modern pojawił się napis „Release Ai Weiwei”. W jego sprawie protestowały galerie i ludzie na całym świecie. Podobnego rozmachu nie miały protesty o uwolnienie Liu Xiaobo, pisarza i więźnia politycznego, zdobywcy Pokojowej Nagrody Nobla.

Ai stał się twarzą ruchu dysydenckiego w Chinach. Jego działalność aktywistyczna zaowocowała licznymi nowymi pracami, m.in. instalacją na fasadzie Haus der Kunst w Monachium, gdzie ze szkolnych tornistrów, takich, jakie widział w zburzonych szkołach w Syczuanie, ułożył napis – zdanie wypowiedziane przez pogrążonych w żałobie rodziców dziecka: „Żyła szczęśliwie na tym świecie siedem lat”.

Aktywizm otworzył również zupełnie nową dziedzinę jego twórczości. Te wszystkie działania trzeba było dokumentować, utrwalać i upowszechniać. Ai zaczął więc robić filmy dokumentalne. W Chinach rozsyłał je chętnym za darmo w tysiącach kopii DVD. Po wyjeździe z Chin do Europy nakręcił m.in. poświęcony kryzysowi uchodźczemu dokument „Human Flow”.

Zwierzę polityczne

Postawę Ai Weiweia najlepiej jednak ujmują jego proste interwencje z użyciem środkowego palca. Po powrocie do Pekinu z Nowego Jorku sfotografował swą wyciągniętą dłoń z palcami ułożonymi w wymownym geście na placu Tiananmen. Przed Bramą Niebiańskiego Spokoju zrobił zdjęcie swej dziewczynie Lu Qing z podniesioną spódnicą. Widział siłę w takich prostych aktach oporu, niesubordynacjach. Swą firmę nazwał Fake – te dwie sylaby w mandaryńskim są odpowiednikiem angielskiego „f***”. „Gdy codzienność zaczyna wymykać się logice, swoją moc ukazuje sztuka” – pisze w książce.

Dopiero po swoim własnym starciu z totalitarnym reżimem Ai Weiwei dostrzegł, jak wiele się nauczył od swego ojca i jak wiele mu zawdzięcza. Ai Qing wierzył jednak w chiński komunizm, nie widział innej drogi. Ai Weiwei konfrontował się otwarcie z władzami Chin. Jego polityczne zaangażowanie dotyczyło walki o podstawowe wartości – wolność słowa i przestrzegania prawa. Właśnie możliwość zabierania głosu wydaje się cenić sobie najbardziej.

Wang Fen, Ai Lao i Ai Weiwei znowu razem, Monachium, 2015 r. /  Archiwum prywatne artystyWang Fen, Ai Lao i Ai Weiwei znowu razem, Monachium, 2015 r. / Archiwum prywatne artysty

„Tysiąc lat radości i trosk” nie jest zbiorem anegdot. Każda opowiadana historia tłumaczy postawę, życiowe wybory. Jeśli pojawiają się w czasie lektury wątpliwości, to związane z tym, jak bardzo bezkompromisowo przedstawiani są bohaterowie tej książki. Ai Weiwei prezentuje i swojego ojca, i siebie jako postacie nieugięte i nietargane szczególnymi wątpliwościami. Być może autor nie zadaje sobie zbyt trudnych pytań. Na przykład nie przeżywa szczególnych rozterek związanych z własnym zaangażowaniem w budowę stadionu olimpijskiego, chociaż same igrzyska zbojkotował. Podkreśla raczej, że wspólny projekt z Herzog & de Meuron miał prodemokratyczne przesłanie. Przy okazji narzeka, że władze postanowiły oszczędzić na rozkładanym dachu, który planował wspólnie ze Szwajcarami. Tymczasem już samo przyznanie Chinom organizacji igrzysk wywołało w wielu miejscach na świecie kontrowersje i protesty, zwłaszcza w kontekście stosunku władz Chin wobec mniejszości – Ujgurów i Tybetańczyków.

Ai nie opisuje też swej pozycji na rynku sztuki. Jawi się jako postać bez skazy. Wiele rzeczy wydaje się dziać samo, naturalnym trybem. Ai nagle zaczyna świetnie zarabiać na sztuce, nagle zostaje architektem. Czasem pomaga mu jedynie ambasador Szwajcarii w Pekinie i największy kolekcjoner współczesnej chińskiej sztuki Uli Sigg.

Tysiąc lat radości i trosk. WspomnieniaAi Weiwei, „Tysiąc lat radości i trosk. Wspomnienia”. Karakter, 416 stron, w księgarniach od stycznia 2023. Jednocześnie w tej ciągnącej się na kilkuset stronach i dziejącej się przez niemal wiek historii przychodzi też moment na gorzką refleksję skierowaną do niechińskich czytelników. Ai Weiwei pokazuje bowiem, jak zachodnie instytucje kultury uczestniczą w normalizacji sytuacji w Chinach, próbując tam wyekspediować własną sztukę, czy to w postaci wystaw, czy filii własnych muzeów. „Zastanawiające – pisze Ai – dlaczego te instytucje tak uporczywie dążą do samoponiżenia, żeby zaistnieć w odległym kraju. Jednak w pewien perwersyjny sposób dyktatura w Chinach okazuje się dla wolnego świata partnerem idealnym, robiąc rzeczy, których Zachód zrobić nie może, a sporadyczne upokorzenie jest postrzegane jako cena, którą warto zapłacić, jeśli zapewni dalsze splendory i pomyślność zachodniemu partnerowi”.

Opowieść zamyka wyjazd Ai Weiweia do Berlina. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane powrócić do Chin. Pod wieloma aspektami, choć się na to nie skarży, zaczyna życie od nowa. Choć tego nie podkreśla, pisze przecież jako emigrant, uciekinier. Gorzko brzmią jednak jego słowa z końca książki o poczuciu przynależności jako kluczowym dla tożsamości człowieka. Oddają ją też słowa jego ojca, Ai Qinga:

Nikt cierpieć mocniej ode mnie nie zdoła
jestem wierny epoce, poświęcam swe życie, lecz milczę
niechętnie, jak skazaniec
wiedziony na ścięcie