„Niezwykle Rzadkie Zdarzenia. Dystrybucja Neoawangardy”. Centrum Sztuki Współczesnej - Zamek Ujazdowski w Warszawie, kurator: Łukasz Ronduda, wystawa czynna do 20 września 2009
Zaryzykuję twierdzenie, że w polskiej sztuce stworzył się układ dwubiegunowy. Po jednej stronie znaleźli się społecznie i politycznie indyferentni malarze nazywani neosurrealistycznymi, a także „archaiczni i staromodni” – jak sami o sobie mówią – poznańscy Penerzy. Na przeciwległym zaś biegunie plasuje się sztuka zaangażowana, której symbolem jest Artur Żmijewski, autor manifestu „Stosowane sztuki społeczne” i redaktor artystyczny „Krytyki Politycznej”.
Propozycję trzeciej drogi stworzyły interdyscyplinarny projekt i wystawa „Niezwykle rzadkie zdarzenia” w warszawskim CSW (kurator: Łukasz Ronduda), a zwłaszcza towarzyszący jej „Manifest nooawangardy”. W tym samym czasie w sprzedaży ukazała się nowa „Krytyka Polityczna” – autorski numer Żmijewskiego, wypełniony niemal wyłącznie obrazami.
Gdzie mamy odbiorcę?
Wystawa w CSW powstała dzięki współpracy naukowców, artystów, ludzi kultury i stanowi część szerszego projektu. Towarzyszy jej ciekawy cykl seminariów, a bardziej trwałym efektem przedsięwzięcia ma stać się książka. Punktem wyjścia były zagadnienia podejmowane przez nauki o złożoności, zwłaszcza tytułowe „rzadkie zdarzenia”. Wystawa zadaje pytania o rolę i miejsce sztuki w redefiniowanym obrazie rzeczywistości. Niektóre wnioski mogą zaskakiwać.
Ramę ekspozycji stanowi architektoniczna instalacja Olgi Wasilkowskiej – zawłaszczająca przestrzeń, wręcz opresyjna struktura z betonowych bloków. Wpisano w nią prace Agnieszki Kurant i Janka Simona, a także filmy ilustrujące naukowe teorie i wizualizacje projektów architektonicznych (m.in. Yony Friedmana). W jednej z sal lewituje wypchana wiewiórka (Kurant), w innej pod sufitem obracają się czarne trampki przywiązane sznurówkami do czarnego wentylatora, stanowiące przykład podwójnego wahadła (Simon).
Niestety ta ekspozycja stawia opór poznawczy i jest niezwykle trudna w odbiorze. Bariera percepcyjna może zniechęcić na tyle, że nie sięgnie się nawet po wydrukowany w formie plakatu „Manifest noowanagardy”, napisany wspólnymi siłami przez uczestników projektu. Jeden z postulatów manifestu brzmi: „Artyści i artystki nie muszą w momencie tworzenia myśleć o odbiorcy”. To się czuje: widzowie z pewnością zostali zignorowani.
Regres
Manifest budzi szereg wątpliwości. Nie czuję się kompetentny, by wchodzić w dyskusję z prof. Andrzejem Nowakiem, specjalistą od rzadkich zdarzeń, z którego inspiracji wynikają niektóre z postulatów manifestu. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na możliwe odczytanie zaproponowanego tekstu.
Manifest głosi, że „sztuka działa na zasadzie rzadkich zdarzeń”. Według nauk o złożoności rzadkie zdarzenia mają o wiele większy wpływ na rzeczywistość niż zjawiska obejmowane statystyką. „Jednym z najważniejszych odkryć nauki o złożoności jest to – pisze Nowak – że kluczową rolę w dynamice wielu zjawisk […] odgrywają niezwykle rzadkie zdarzenia. Co więcej, im rzadsze zdarzenie, tym potencjalnie większa jest jego rola”.
W stwierdzenie, że „sztuka działa na zasadzie rzadkich zdarzeń”, można wierzyć lub nie. Zaproponowana definicja trąci megalomanią i można ją odczytać jako regresywny powrót do kategorii geniuszu czy talentu, które kiedyś legitymizowały artystę. Pobrzmiewa tu także awangardowy postulat nowości. Nowak pisze: „Sztuka koncentruje się na tym, co rzadkie i nietypowe. Artyści są w stanie dostrzegać rzeczy rzadkie i mało widoczne, i pokazać innym to, czego ci inni nie są w stanie dostrzec”. W gruncie rzeczy to apologetyczna wizja sztuki, fetyszyzująca artystę i jego wytwory. W swych stwierdzeniach artyści nooawangardowi okazują się bardziej konserwatywni od „neokonserwatywnego, opartego na malarstwie zwrotu w sztuce polskiej”, od którego się sami zdecydowanie dystansują. Surrealizujący malarze opiewani przez Jakuba Banasiaka pozostają obojętni na otaczającą ich rzeczywistość, nooawangardziści są na dodatek z założenia ekskluzywni.
Artysta w sidłach kapitalizmu kognitywnego
„Manifest nooawangardy” z jednej strony proponuje zawłaszczającą definicję sztuki, z drugiej – definicję negatywną i zawężającą. Ruguje bowiem z pola sztuki wszelkie działania mające charakter zaangażowania społeczno-politycznego. Czytamy w nim: „W fabryce [sztuki zaangażowanej] sztuka przestaje być sztuką, artysta/artystka przestaje być artystą/artystką”. Powraca postulat autonomii sztuki, która ma pozwalać „wyprzedzać o krok system”, czyli przechytrzać mechanizmy kapitalizmu kognitywnego (to „forma organizacji społeczno-ekonomicznej, w której hegemoniczną, kluczową rolę w kreowaniu wartości, a dalej akumulacji kapitału pełni praca twórcza”). Zakłada się, że artyści nieukrywający swoich sympatii politycznych, poddają się ich hegemonii i „deterministycznemu planowaniu”. Czy wyzbycie się poglądów i ucieczka do artystycznego laboratorium nie jest jednak utopią?
W zestawieniu z szumnymi hasłami manifestu wystawa może po prostu śmieszyć. Górnolotne frazy nie przekładają się na to, co widzimy. Czy mam być wdzięczny Agnieszce Kurant za widok wiewiórki zatrzymanej w locie? Z pewnością artystka pokazuje „innym to, czego ci inni nie są w stanie dostrzec” – pytanie jednak, co z tego wynika. O ile w przypadku Janka Simona można mówić o elemencie humoru i głębszej refleksji, o tyle lewitujące obiekty Kurant mogłyby służyć za pomoce naukowe na lekcjach fizyki w szkole podstawowej, gdy przerabia się działanie elektromagnesu. Sztuka wchodzi tu w dyskusję z nauką jedynie naskórkowo. Prezentowane prace nie tyle świadczą o synergicznej współpracy artystów z naukowcami, co są po prostu ilustracjami teorii.
Wyjście z muzeum
„Manifest nooawangardy” jest chyba ukrytą polemiką z innym manifestem – „Stosowanymi sztukami społecznymi” Artura Żmijewskiego. Żmijewski pisał o artyście jako uczestniku różnorodnych dyskursów, także naukowych czy politycznych, wskazując na ograniczenia zamknięcia w czysto artystycznych ramach.
Rozwinięciem tych tez są ostatnie przedsięwzięcia Żmijewskiego, między innymi przygotowany przez niego numer specjalny „Krytyki Politycznej”. Chociaż większość z zawartych w nim projektów stworzyli artyści, nie pada tu słowo „sztuka”. One mogłyby się złożyć na wystawę, ale nie instytucje wystawiennicze są tu ich ramą, lecz pismo społeczno-polityczne. To przesunięcie okazuje się silniejsze niż jakiekolwiek próby dowartościowania sztuki, nawet pisanej przez duże „S”.
Nowy numer „Krytyki” nie ma jednego tematu. Obok problemów natury historycznej (Paweł Althamer, Marcin Kaliński), także w perspektywie feministycznej (Sanja Iveković), pojawiają się tu głównie wątki szeroko pojmowanego Innego – Cyganów (Santiago Sierra), „nielegalnych” imigrantów (Adrian Paci), ale też wyrugowanych z publicznych dyskursów tzw. zwykłych ludzi czy robotników (Anna Molska). W swym ostatnim projekcie „Robotnice i robotnicy” oddaje im głos sam Żmijewski, pozwalając opowiedzieć o sobie imigrantom pracującym w Irlandii.
Niektóre z prezentowanych w „Krytyce Politycznej” prac wystawiano w muzeach i galeriach – cykl fotografii „Dom dziecka” Ahlam Shibli pokazywało w tym roku Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, a fotografie Anny Molskiej z kopalni powstały przy okazji kręcenia jej ostatniego filmu „Tkacze”. Przez umieszczenie ich w kontekście KP wydobyto ich zaangażowanie, a czysto artystyczne dyskursy (zwłaszcza te generowane przez instytucjonalne definicje sztuki) przesunięto na dalszy plan. Galeria czy muzeum przestaje pełnić legitymizującą rolę dysponenta kapitału symbolicznego.
Siła obrazu?
Inną kwestią jest postulowana siła (prezentowanych) obrazów. Mimo zerwania z „hegemonią” tekstu, jak pisze we wstępniaku Żmijewski, okazuje się, że nie można z niego całkowicie zrezygnować. Obraz potrzebuje dopowiedzenia, a raczej ujawnienia kontekstu. To kontekst często decyduje o wymowie pracy.
Świetnie pokazała to zakończona niedawno wystawa „Political/Minimal” w Muzeum Sztuki w Łodzi, kuratorowana przez Klausa Bisenbacha. Ekspozycja nie tyle udowadniała istnienie politycznego potencjału w minimalizmie (jako kierunku w sztuce), dawno już dowiedzione, ile raczej ukazywała, jak różne treści może nieść ta sama, powtarzalna forma. Kontekst okazuje się niezbywalnym elementem pracy. Może być nim historia jej powstania, ujawnione inspiracje, łączone przez artystę nieznane bliżej fakty, a nawet sam tytuł. Świadomi tego są także redaktorzy KP, którzy wierzą w perswazyjną siłę obrazu, ale nie jako tworu całkowicie autonomicznego.
Sztuczny antagonizm
Być może „Manifest nooawangardy” nie raziłby tak mocno, gdyby autorzy nie operowali strategią wykluczenia i nie starali się okopywać na pozycji artysty. Żmijewski – na odwrót – swą pozycję artysty traktuje niemal instrumentalnie. Nie broni jej, a wręcz przeciwnie – wskazuje na ograniczenia artystycznego obiegu. Zadaje pytanie, jak może tę pozycję wykorzystać do produkowania i rozpowszechniania idei.
Artyści nooawangardowi wypowiadają definicyjne bitwy. Czy jednak jest sens stawać z nimi w szranki w momencie, kiedy tradycyjnie, konserwatywnie pojmowane pole sztuki przestaje być jedyną z możliwości „artystycznego” działania? W gruncie rzeczy zarysowany w manifeście antagonizm może okazać się sztuczny. Niewątpliwą zasługą wystawy „Niezwykle rzadkie zdarzenia” jest jednak podtrzymanie dyskusji, która zdawała się zanikać w zalewie działań programowo bezprogramowych. W przeciwieństwie do sztuki skoncentrowanych na sobie neosurrealistów, tu jest przynajmniej z czym polemizować.