Sztuka środka
Władysław Hasior z „Płomiennym słowikiem”, 1968

Sztuka środka

Karol Sienkiewicz

Jeśli wystawa Władysława Hasiora w MOCAK-u miała odświeżać jego twórczość, jej efekt jest wręcz odwrotny. W wyniku kuratorskiej indolencji zawiewa nudą

Jeszcze 2 minuty czytania

Czasy się zmieniły. Nikt już nie kręci nosem na sztukę Władysława Hasiora dlatego, że w czasie stanu wojennego stanął po złej stronie barykady. Ale porównanie go w tytule wystawy w krakowskim MOCAK-u do słynnego amerykańskiego pop-artysty Roberta Rauschenberga, który – podobnie jak jego rzekomy polski odpowiednik – tworzył asamblaże, nie wystarcza, by bez popitki przełknąć twierdzenie, że Hasior wielkim artystą był.

W latach 80., w czasie gdy środowiskowy bojkot zakazywał współpracy z większością państwowych instytucji, Hasior pozostał artystą oficjalnym. Na jego wernisażu miał nawet gościć Jerzy Urban, a poświęconą mu galerię połączoną z pracownią w Zakopanem otwierał w lutym 1985 roku sam minister Kazimierz Żygulski. Dzisiaj polityczne emocje, jakimi przez lata nasiąkła jego sztuka, zdążyły jednak wywietrzeć. Najdobitniej świadczyła o tym wystawa Hasiora w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2005 roku. Czasem tylko kontrowersje dają o sobie znać, gdy na tapetę powracają Organy z Przełęczy Snozka, zaprojektowany przez niego pomnik, dedykowany tzw. utrwalaczom władzy ludowej. Artystycznie interesujące (chociaż nigdy nie zagrały), politycznie niepoprawne. Dobre i to.

„Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?”

kurator: Józef Chrobak, MOCAK, Kraków,
do 29 kwietnia 2014.

Ale skoro samo muzeum stawia przy swej tezie asekurancki znak zapytania – „polski Rauschenberg?”, to jak miałbym w nią uwierzyć ja? I czy rzeczywiście chodzi dziś o to, czy Hasior jest fajny czy niefajny? Hasior po prostu jest – jest częścią historii sztuki, istnieje spory zasób dzieł zgromadzony w kolekcjach, może być efektownym obiektem kuratorskiego spojrzenia. Nie tak dawno Hasiora odgrzewała na wystawie w Londynie Paulina Ołowska. Zapomniany / przypomniany artysta funkcjonuje wtedy jako część jakiegoś szerszego problemu – chociażby jako niebanalny przykład typowej twórczości danego miejsca i czasu, tu – Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (nie on jeden tworzył asamblaże, ale całkowicie się im poświęcił). Gdy u nas może trącić wyblakłą cepelią, przeniesiony do Londynu staje się pociągająco egzotyczny.

Władysław Hasior, Organy z Przełęczy Snozka

 Puste pola dyskusji

Tu jednak ambicje są wysokie i zdradzają prowincjonalny sznyt, który w Pałacu Branickich w Białymstoku każe widzieć „Wersal Podlasia”, a w Bydgoszczy – „Wenecję Północy”. Taki z Hasiora Rauschenberg, jak z Bydgoszczy Wenecja. Chociażby dlatego, że artyści działali w innych kontekstach i posługiwali się różnymi dyskursami. Ale mniejsza o to. Gorzej, że za ambicjami MOCAK-u nie nadąża intelektualno-praktyczny warsztat kuratora.

Oto wystawa obejmuje dziesiątki prac powieszonych jedna obok drugiej (prawie nie ma tu obiektów 3D), zestawionych na zasadzie podobieństwa. Po kilku krokach ma się wrażenie oglądania niemal tego samego. I nie chodzi tylko o charakterystyczny Hasiorowski styl. To kwestia wyborów kuratora, Józefa Chrobaka. Wystawa zajmuje mniejszą salę, coś na kształt korytarza, większą salę i dwa aneksy. O ile w pasażu, w którym zawisły monumentalne, antropomorficzne „Sztandary” można się poczuć jak w dziwnie udekorowanym holu ministerstwa wojny (ale nadal – jak w ministerstwie), o tyle w większej sali prace przytłaczają, a sposób ekspozycji wymusza na widzach poruszanie się gęsiego wzdłuż ścian. Żadna praca nie została wyróżniona jako ważniejsza czy ciekawsza – w końcu spod ręki geniusza wychodzą same arcydzieła. „Wszystkie moim zdaniem są fantastyczne”, kurator odpowiada na pytanie, czy wśród wystawionych prac ma jakieś ulubione.

Widok wystawy „Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?”, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, fot. Rafał Sosin

Łatwo jednak zauważyć, że w swej nadprodukcji Hasior był nierówny. Ta wystawa wygląda tak, jak robiło się ekspozycje „wielkim” w czasach, gdy Hasior działał. Odnosi się wrażenie, że w ściany muzeum wmontowano magnesy. Zresztą nie tylko na Hasiorze. Także inne wystawy w MOCAK-u pozbawione są ekspozycyjnej architektury, nikt ich nie projektował. Płaskie prace zagnieżdżają płaskie ściany, a na sporych przestrzeniach między nimi hula wiatr. To jest chyba owo „szerokie pole do dyskusji”, o którym mówi się, gdy nie ma się co powiedzieć. Według kuratora wystawy otwiera to pole tytułowy znak zapytania.

Sztandarowe dzieła

OK, wystawa przypomina, że ktoś taki jak Hasior w ogóle istniał. Oglądamy około setki typowych dla artysty prac – czasem zabawnych, czasem przerażających, czasem przypadkowych złożeń przedmiotów, jakby wyciągniętych ze śmietnika, złomowiska czy rupieciarni. Układają się w przedziwne stwory czy złowrogie sceny w krajobrazie. Obok utrzymane w podobnej estetyce ogromne „Sztandary”, przypominające na pierwszy rzut oka te noszone w procesjach Bożego Ciała, tyle że o odmiennej tematyce przedstawień. Wreszcie krok w bok prowadzi widza do dokumentacji działań happeningowych Hasiora – właśnie procesji z wykorzystaniem jego „Sztandarów” („Święto kwitnącej jabłoni” w Łącku nad Dunajcem wiosną 1973 roku) czy – o wiele ciekawszych – podpalanych pomników.

Widok wystawy Władysław Hasior. Europejski Rauschenberg?, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, fot. Rafał Sosin

To zresztą realizacje pomnikowe Hasiora w większym stopniu decydują dzisiaj o jego miejscu w „poważnej” historii sztuki. Wykorzystywał w nich m.in. wymyśloną prze siebie technikę betonowych odlewów w formach wykopywanych bezpośrednio w ziemi, po zastygnięciu wyciąganych za pomocą dźwigu. Częścią rytuału odsłonięcia pomników stawał się inny żywioł – ogień. Największą taką realizację, „Słoneczny rydwan”, na początku lat 70. Hasior wykonał pod Sztokholmem. Kilka lat wcześniej dramatyczny pomnik dedykowany rozstrzelanym zakładnikom zaprojektował dla rodzinnego Nowego Sącza, nigdy go jednak nie zrealizowano.

Wreszcie krok w innym kierunku prowadzi do kolejnego aneksu – ze zdjęciami Wojciecha Plewińskiego wykonanymi podczas wizyty fotografa w pracowni artysty w marcu 1962 roku. Na wystawie pokazano też wybór kilku zdjęć samego Hasiora, które ujawniają jedno ze źródeł inspiracji jego sztuki – spontaniczną twórczość wiejską czy małomiasteczkową. A to w przysypanym śniegiem ogrodzie odkrył on wypchanego jelenia, a to w wiejskim ogródku coś na kształt asamblażowej kapliczki.

Jezus zasztyletowany

Może te kilka zdjęć pozwala spojrzeć na prace Hasiora innym okiem. Takiej wernakularnej, małomiasteczkowej sztuce artysta nadaje bowiem pazur czy perwersyjny rys. Oto na bochenku chleba rozpościera się metalowy Chrystus, jakby żywcem zdjęty z cmentarnego krzyża. W jego bok – i jednocześnie w chleb – artysta wbił zwykły kuchenny nóż. O ile pasuje wielkością do bochenka, przy Jezusie staje się nieproporcjonalnie duży. Gdzie indziej krzyżem stają się skrzydła samolotu. Bo jak zauważają współcześni interpretatorzy, Hasior to przykład na to, że – wbrew niektórym tezom – polska sztuka nasiąkła wojenną traumą. Rzeczywiście sporo tu samolotów, jakby właśnie odstrzelonych, spadających na ziemię. A na jednym, jak do krzyża, przybity jest Chrystus. A że samolot spada, pociąga Chrystusa głową w dół. Bawimy się we frojdy. „Idę do domu – przejęzyczył się – / i wyszedł z wanny” (to Świetlicki).

Wojciech Plewiński, Władysław Hasior, 1962 r.

 

Hasior ma cały zestaw ulubionych rekwizytów – małych plastikowych laleczek, odpustowych samolocików, koronek, pazłotek, starych tkanin, zwierzęcych kości. Ze starych żarówek i drutu potrafił „wyczarować” stado owadów, z kawałka szczęki – skrzydła anioła, ze złomowiska – zabawną postać, a nawet dramat Chrystusa na krzyżu. Laleczkom dramatyzmu nadają smugi czarnych włókien, jakby ciągnął się za nimi dym. O pracach Hasiora można powiedzieć wszystko, ale nie to, że są ortodoksyjne.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że MOCAK wystawę Hasiora właściwie odbębnił, jakby mogło ją odfajkować jakieś prowincjonalne muzeum w zamierzchłych latach 80. Nie zadaje się tu jego twórczości żadnych pytań, nie stara się jej uaktualnić ani umieścić na tle historycznym. Nie robi się z twórczością Hasiora niczego. Poza tym nieszczęsnym znakiem zapytania.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.