Cztery piąte wódki

Marcin Król

Alkohol niewątpliwie zniszczył mu zdrowie, ale powiedziałby pewnie, jak Churchill, że więcej mu w życiu dał niż zabrał. Auden jest uważany za największego poetę angielskiego XX wieku, ale jego poezja jest właściwie nieprzetłumaczalna

Jeszcze 4 minuty czytania

Kiedy po roku studiowania fizyki w Oksfordzie zrezygnował i zapisał się na literaturę angielską, jego tutor zapytał go, kim chce być. „Poetą” – odpowiedział 19-letni Auden. „To się panu te studia przydadzą” – orzekł tutor. Na co Auden: „Nie sądzę, bo ja będę wielkim poetą”. I był. Z upływem lat jego sława wciąż rośnie. Dzisiaj jest uważany za największego poetę angielskiego XX wieku, mimo Eliota, Yeatsa i kilku innych. Niezwykle wykształcony i zawsze pełen ciepła dla ludzi w wierszach i esejach, ale w życiu pełen dystansu, Auden był przede wszystkim poetą, chociaż napisał także wiele esejów i recenzji (po części dla zarobku), które zachwycają nie tylko błyskotliwą inteligencją, ale i mądrością oraz poziomem filozoficznego wykształcenia. O poezji nie wypada się mądrzyć, tylko ją czytać, więc opowiedzmy o Audenie jako człowieku.

Przez całe życie, jak Goethe, do którego był niejednokrotnie porównywany, ciekawił się geologią. Ojciec, znany lekarz, był wielbicielem skalnych wypraw, a jeden ze starszych braci, potem znakomity geolog i himalaista, namawiał Audena na egzotyczne wyprawy. On jednak wolał pejzaże wapienne, którym poświęcił kilka wierszy, jeździł także kilkakrotnie na Islandię, żeby podziwiać tamtejsze kamienne pejzaże. Wychowanie w rodzinie anglikańskiej (matka była córką pastora), nauki ścisłe i zamiłowanie do umiaru i porządku sprawiły, że Auden nigdy w życiu nie narzekał, nie bawił się, zawsze pracował lub pił, a przyjaciołom, którzy narzekali na depresję, radził rozwiązywanie krzyżówek. Sam zresztą był w tej dziedzinie mistrzem i z wiekiem miał kłopot, bo najtrudniejsze rozwiązywał w 15 minut.

Zorganizowany tryb życia, miara i brak przesady w jakiejkolwiek dziedzinie dotyczyły jedynie spraw ducha. Kolejne mieszkania Audena były straszliwie zabałaganione, miesiącami nie zmieniał ubrań, po prostu nie miał czasu, żeby się zajmować takimi sprawami. Dopiero w latach 50., dzięki przyjaźni (a dokładniej najpierw miłości, a potem przyjaźni) z Chesterem Kallmanem jego życie uległo uporządkowaniu. Kallman był synem dentysty z Brooklynu, z nowojorskiej klasy średniej, a poza wszystkim łączyła go z Audenem miłość do muzyki i talent literacki. Razem napisali kilka sławnych librett operowych, między innymi do „Rake’s Progress” Strawińskiego i dwu oper Benjamina Brittena. Potem razem mieszkali w Kirchstetten, chociaż Kallman większość czasu spędzał na wyprawach (homoseksualnych) do Grecji. Nie było go też przy śmierci Audena, a sam umarł trzy miesiące później na skutek nadużycia narkotyków, alkoholu i zapewne – nierozpoznawanego wówczas – AIDS.

Auden w testamencie prawa literackie zostawił Kallmanowi, a ponieważ sam Kallman nie miał dzieci, wiec po jego śmierci prawa te przeszły na ojca Kallmana, owego dentystę, który w międzyczasie ponownie się ożenił z dziewczyną z Ohio, która miała tylko dziewiętnaście lat. Kallman-dentysta miał już osiemdziesiąt i po kilku miesiącach i on umarł – w ten sposób dziewczyna z Ohio stała się właścicielką praw do spuścizny literackiej Audena. Na szczęście nie bardzo wiedziała, o co chodzi (a może wciąż nie wie, bo jej los jest mi nieznany) i z przyjemnością brała tantiemy, ale nigdy się nie wtrącała. Jest to jeszcze jeden przykład, jak bardzo trzeba uważać z pisaniem testamentów.

Dom Audena w Kirchstetten / fot. Julia Kalinowska-Król

Auden i Kallman osiedlili się w Kirchstetten (zacznijmy od końca) w 1958 roku. Auden kupił tę chałupę – bo to była po prostu chałupa austriackiego chłopa, położona na skraju wioski, którą stopniowo nieco przerobili – i był dumny, że po raz pierwszy w życiu ma własny dom. Zdecydował się na Austrię i na niewielką odległość od Wiednia z kilku powodów – niemiecki, opera, krajobraz. Potem przez piętnaście lat spędzał w Kirchstetten większość roku (z wyjątkiem zimy), zaprzyjaźnił się z lokalnymi notablami, to znaczy z katolickim księdzem, lekarzem, nauczycielem i aptekarzem.

W 1987 roku udało mi się dostać paszport i spędziłem miesiąc w Wiedniu w Instytucie Nauk o Człowieku. Jednej niedzieli wsiadłem w pociąg i pojechałem (40 minut) kolejką do Kirchstetten. Byłem zdumiony liczbą Austriaków, którzy ruszyli w kierunku Audenstrasse (tak nazwanej jeszcze za życia Audena). Czyżby wszyscy podziwiali jego poezję? Ale na kilkaset metrów przed chałupką Audena Austriacy poszli w inną stronę. Okazuje się, że odwiedzali dom Josefa Weinhebera, poety bardzo znanego w Austrii, niezbyt wybitnego, ale dzięki łatwym rymom bardzo popularnego. Niestety w czasie wojny pozwolił on nazistom, by przerabiali jego wiersze na piosenki. Austriacy go kochali, a Auden napisał dedykowany mu piękny wiersz, jako do sąsiada, z którym go wszystko różni, ale poezja łączy.

A zatem dotarłem pod domek Audena, na furtce jeszcze widniały napisy W.H. Auden i pod spodem Chester Kallman. Domek był opuszczony i zaniedbany. Potem jeszcze dwukrotnie pojechaliśmy tam z żoną samochodem, ktoś tam mieszkał, a w minimalnym muzeum Audena stało kilka książek i kilka pustych butelek na jedynym stole, przy którym Auden pracował.

Isherwood i Auden, 1939 / fot. Carl Van Vechten, Library of Congress

Ubóstwiał operę, więc miał blisko do Wiednia. Znał znakomicie niemiecki, jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy spędził rok w Niemczech razem z przyjacielem ze szkoły Christopherem Isherwoodem i już wtedy mówił dobrze po niemiecku. Isherwood po tym pobycie napisał opowiadanie, na którego podstawie powstał scenariusz sławnego filmu „Kabaret”. W tym czasie powstał tom wierszy „Look, Stranger”, dedykowany Erice Mann, a związany także z wyprawą na Islandię.

Auden znał świetnie kulturę niemiecką, a jego marzeniem, o którym opowiadał przyjaciołom już w latach 40., było przetłumaczenie na angielski, „porządne przetłumaczenie” – jak mówił – „Podróży włoskiej” Goethego. W kilkanaście lat później marzenie to zrealizował. A Hannah Arendt pisze, że tylko dzięki temu można czytać Goethego po angielsku. Wypada jej zaufać.

Potem Auden był znowu przez niemal rok w Niemczech, kiedy już jako amerykański obywatel został – w randze cywilnego majora – wysłany natychmiast po wejściu wojsk alianckich do Niemiec w celu oceny moralnych konsekwencji wojny. Auden nie powiedział na ten temat nigdy ani słowa, a od jego przyjaciela Nicolasa Nabokowa, zdolnego kompozytora i bliskiego kuzyna wielkiego pisarza, wiemy, że oglądał obozy koncentracyjne niemal natychmiast po ich wyzwoleniu. Nabokow był w tej samej grupie. Auden nie tylko nigdy nic nie powiedział na temat strasznych rzeczy, które musiał widzieć, ale oburzał się, kiedy powstawały kolejne dzieła artystyczne na temat Holocaustu. Uważał, że nie jest to temat dla sztuki, która ze swej natury ma charakter „entertainment”.

Znał więc niemiecki zupełnie biegle i dzięki temu na wsi austriackiej czuł się swobodnie. Pochowany został na niewielkim cmentarzu przy miejscowym kościółku. Przyjaźnił się blisko z mądrym katolickim proboszczem. Choć historia związku Audena z religią była nieco skomplikowana: Po młodzieńczym anglikańskim wychowaniu porzucił wiarę na kilkanaście lat. W 1938 roku przeniósł się z Anglii do Ameryki, w 1939 roku zamieszkał na długie lata w Nowym Jorku. W 1940 napisał tam jeden z najsławniejszych poematów „New Year Letter”, związany w pewnym stopniu z wybuchem wojny. Golo Mann, który mieszkał przez pewien czas z Audenem, pisał, że pewnej niedzieli Auden zasiadł do lunchu w podejrzanie dobrym humorze. Potem zorientował się, że poeta poszedł rano do kościoła. Do końca życia był już intensywnie wierzącym anglikaninem, co nie przeszkadzało mu przyjaźnić się katolickim proboszczem Kirchstetten. Uważał się przede wszystkim za chrześcijanina.

Auden w Boston Sheraton Hotel, 1966 / Burns Library, Boston College

A skoro już wrócił do wiary, to natychmiast zaczął czytać dzieła teologiczne i prowadzić niekończące się dysputy z Reinholdem Niebuhrem, przyjacielem i wielkim teologiem protestanckim. Wiara Audena odgrywa rolę w jego wierszach i w esejach (po polsku ukazał się obszerny wybór „Ręka farbiarza”), które najpierw pisał dla pieniędzy, a potem dla przyjemności. Był na pewno jednym z najwybitniejszych eseistów XX wieku. Wszystko bowiem, co robił, musiał robić jak najlepiej, na teologii z czasem znał się tak dobrze, że lubił debatować na temat natury aniołów. Tylko Leszek Kołakowski byłby zapewne mu w stanie sprostać w rozważaniach na ten temat.

W Nowym Jorku mieszkał nie tylko z Golo Mannem, bowiem w skromnym, wynajmowanym domu przy St. Marks Place (byliśmy tam z pielgrzymką) mieszkało jeszcze wiele wybitnych postaci, by wspomnieć Benjamina Brittena czy Carson McCullers, wielką amerykańską pisarkę („Serce to samotny myśliwy”) i kilka innych osób. Nie była to jednak nawet w najmniejszym stopniu artystyczna komuna, gdyż Auden rządził bardzo surowo. Zabraniał wieczornych zabaw (czyli pijaństw), prowadził rachunki i w piątki każdemu z nieco złośliwą przyjemnością wręczał wykaz wydatków za miniony tydzień. Bardzo bowiem lubił liczyć i przychodziło mu to z łatwością.

W nowojorskim okresie kilkakrotnie prowadził wykłady w New School for Social Research. Całe życie bardzo lubił uczyć i uważał się za nauczyciela z powołania, zresztą zgodnie z prawdą. Wtedy zaprzyjaźnił się z Hannah Arendt, która uważała go za jednego z najmądrzejszych ludzi XX wieku i często cytowała w książkach. Przyjaźń była na tyle bliska, że Auden zaproponował jej małżeństwo (oczywiście białe, był zresztą już żonaty z Eriką Mann, której w ten sposób załatwił brytyjski paszport, ale której prawie nie widział na oczy, chociaż bardzo się lubili z Tomaszem Mannem). Arendt jednak postawiła warunek, który Auden odrzucił: domagała się, by kupił sobie drugie spodnie.

Ścisła organizacja domu w Nowym Jorku wcale nie wynikała z tego, że Auden nie lubił pić – wprost przeciwnie. Pił regularnie, stale i bardzo dużo. Jednak w sposób zorganizowany. Wstawał zawsze o szóstej rano (kawa) i pracował, o dziesiątej śniadanie i spacer albo czytanie. Przed lunchem kilka martini (cztery piąte wódki), do lunchu wino. Potem pisał recenzje, eseje i rzeczy, jak to nazywał, „użyteczne”. Kolacja o siódmej; whisky, martini, wino. O dziesiątej goście won, Auden szedł do łóżka z butelką wina i o jedenastej spać, żeby wstać o szóstej rano. Zawsze woził ze sobą butelkę whisky, a zapytany dlaczego, odpowiedział niemal wierszem: „You can always drop on a dry country”. Alkohol niewątpliwie zniszczył mu zdrowie, ale powiedziałby pewnie, jak Churchill, że więcej mu w życiu dał niż zabrał.

Auden (drugi od prawej) m.in. z Eliotem (w środku) i Spenderem (po prawej), 1960  
fot. Mark Gerson, National Portrait Gallery, Londyn

Najsławniejsze wiersze Audena powstały w latach 30. Potem pisał równie znakomite, ale trudniejsze, pełne filozoficznych, teologicznych i literackich aluzji, których naturalnie czytelnik nie musi rozumieć, by cieszyć się poezją. Niektóre poematy są nawet dla bardzo wykształconego czytelnika nie do końca zrozumiałe. Jednak wiersze Audena ukształtowały nową epokę w poezji, gdyż nikt przed nim – z wyjątkiem Szekspira w sonetach – nie pisał tak prosto po angielsku. Z tej racji – według Hannah Arendt – wierszy trzech największych poetów czasów nowożytnych nie da się przetłumaczyć: Goethego, Puszkina i Audena.

Dopiero niedawno dowiedzieliśmy się z „New York Review of Books”, jak to się stało, że Auden nie dostał nagrody Nobla, do której w 1964 roku był niemal pewnym kandydatem. Otóż kilka miesięcy wcześniej napisał wstęp do pośmiertnie opublikowanych esejów Daga Hammarskjölda, sekretarza ONZ, który zginął w samolocie ostrzelanym nad Afryką. Auden podziwiał poglądy Hammarskjölda, ale wtrącił następujące zdanie: „W jego życiu cierniem było to, że nigdy nie miał nadziei na przeżycie dwóch największych ludzkich radości: odwzajemnionej miłości i szczęśliwej rodziny”. Hammarskjöld był homoseksualistą, o czym wszyscy wiedzieli, ale wtedy to skrywano. Szwedzki dyplomata odwiedził Audena w Kirchstetten i prosił go o usunięcie tego jednego zdania. Auden się nie zgodził i po wyjeździe dyplomaty powiedział do odwiedzającego go przyjaciela; „I po Noblu”. I rzeczywiście Nobla dostał Jean-Pula Sartre, który – jak pamiętamy – odmówił przyjęcia nagrody.

Rozmawiałem z wielkimi doszłymi i niedoszłymi tłumaczami Audena, a przede wszystkim z Zygmuntem Kubiakiem. Mieliśmy wspólnie wydać książkę, ja napisałem o Audenie, a on miał dołączyć tłumaczenia. Ja się jakoś wywiązałem, ale książka nigdy się nie ukazała, bo pan Zygmunt uznał, że tłumaczyć Audena się nie da, że nie potrafi. On, który wszystko tłumaczyć potrafił. Rozmawiałem też kiedyś z Czesławem Miłoszem o jego tłumaczeniach Audena i Miłosz był przekonany, że niczego w życiu nie zrobił równie źle. Nie wspominam już innych tłumaczy, chociaż o jednym wypadku przekładowym (nie będę się pastwił i nie powiem czyim) warto dla zabawy wspomnieć.
Otóż jeden z najsławniejszych i najczęściej cytowanych wierszy Audena zaczyna się następująco:

Lay your sleeping head, my love,
Human on my faithless arm

Wspominany tłumacz przełożył „my love”: jako „moja kochana”, co było w przypadku Audena nieprawdopodobne. Kiedy zwróciłem mu uwagę, że skoro nie chciał użyć drastycznego wówczas „mój kochany”, mógł świetnie wybrnąć używając rodzaju nijakiego „moje kochanie”, obraził się śmiertelnie. Przy okazji dodajmy, że Golo Mann napisał, iż jeżeli jest niebo, to za ten jeden wiersz Auden powinien się tam znaleźć.

Nie mam też zamiaru pastwić się nad dobrze brzmiącymi, ale po bliższej analizie równie kiepskimi jak Miłosza, tłumaczeniami Dariusza Sośnickiego, opublikowanymi pod błędnie przełożonym tytułem „W podziękowaniu za siedlisko”. Cykl wierszy zatytułowany „Thanksgiving for the Habitat” został przez Audena opublikowany w tomie „About the House”. „Habitat” to słowo, które występuje także po polsku, ale w innym naturalnie znaczeniu. Natomiast siedlisko to albo „siedlisko żurawi”, czyli biologiczno-przyrodniczy termin określający najczęstsze miejsce gromadzenia się danego gatunku, albo termin prawny oznaczający dom postawiony na gruncie rolnym bez wydzielenia działki budowlanej. Ja mieszkam w takim właśnie domu, ale Auden nie miał siedliska. Autor tłumaczenia miał do dyspozycji proste i stare polskie słowo „siedziba”. Ponadto „thanksgiving” po angielsku to oczywiście sławne święto, ale samo słowo pochodzi wyłącznie z języka biblijnego i pieśni religijnych, co dla Audena miało na pewno znaczenie. Tytuł zatem powinien brzmieć; „Dziękczynienie za siedzibę”. Niby to nie takie ważne, ale dlaczego nie przetłumaczyć tak jak autor chciał?

Nieco komiczne pytanie, o co autorowi chodziło, stosuje się także do poszczególnych wierszy z tego tomiku. Wybrałem tylko jeden dedykowany wspominanemu przyjacielowi Christopherowi Isherwoodowi, który po wojnie mieszkał na stałe w Hollywood, więc się z Audenem rzadko widywali. Tytuł wiersza „Topografia domu”. A autorowi chodziło o to – mówiąc wprost – jak istotny w życiu człowieka jest poranny pobyt w toalecie w poważnej sprawie i jak ten ranny wysiłek podobny jest do wysiłku twórczego. Auden w sposób oczywisty się bawi i jest nieco sprośny, więc należało sięgnąć – tłumacząc – do tradycji Rabelais’go czy podobnych pisarzy. Niestety Dariusz Sośnicki albo tego nie zrozumiał, albo nie dostrzegł i zabawny oraz zręczny wiersz stał się nagle przeintelektualizowanym wierszydłem.

Kilka szczegółów. Tłumacz zaczyna „Zasiadłszy po śniadaniu/ W tej białej kabinie”. Zanim nie spojrzałem na oryginał, nie wiedziałem, o co chodzi. A to po prostu „W tej wygódce wyłożonej białymi kafelkami”. Nieco dalej Dariusz Sośnicki z kolei tłumaczy „Sex is but a dream to/ Seventy-and-over” jako „Seks po siedemdziesiątce/ Jest snem, który minął”. U Audena nie ma nic o mijającym śnie, tylko o mijającej siedemdziesiątce. I trzeci przykład: dobre jedzenie zależy od kucharza, ale dobre wypróżnienie od matki Natury. Auden pisze: „This She guarentees from/ Cradle unto grave”. Sośnicki tłumaczy, jakby chodziło o przyjemność jedzenia, a nie wydalania i dalej: „Tę mamy od Natury/ Od narodzin aż po zgon”. Po polsku nie potrzeba „zgonu”, bo jest sformułowanie identyczne jak po angielsku „od kołyski aż po grób”. Czemuż go nie użyć?

Za te kłopoty nie można jednak winić tylko Dariusza Sośnickiego. Poezja bywa nieprzetłumaczalna. Wiem to po sobie, bo przy moim umiarkowanym niemieckim nigdy nie zrozumiałem piękna „Fausta”, a osoby wiarygodne zapewniały mnie, że to arcydzieło. Niestety w polskich tłumaczeniach nie widzę ani śladu tej urody. Wniosek jeden, jak chcemy czytać poezję, to musimy uczyć się języków obcych. Auden by nas pochwalił za ten wysiłek.

Auden jednak nigdy nie narzekał na przekłady ani na recenzje jego wierszy. Krytyka zupełnie go nie interesowała, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mu się naprawdę udało, a co tylko częściowo. Kiedy pisał recenzje, też nie oceniał innych, tylko rozważał problemy zawarte w recenzowanej pracy. Bowiem, jak powtarzał, Bóg nam nie dał władzy oceniania cudzej twórczości, chociaż dał nam prawo wydawania skierowań do piekła. A kto się znajdzie w piekle? Oczywiście głupcy, ale przede wszystkim nudziarze.


Cykl tekstów wokół tłumaczeń i tłumaczy publikowany jest we współpracy z Instytutem Kultury Miejskiej w Gdańsku – organizatorem Gdańskich Spotkań Tłumaczy Literatury „Odnalezione w tłumaczeniu” oraz festiwalu Europejski Poeta Wolności.







Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.