Muzak dla uduchowionych półgłówków
dou_ble_you / Flickr CC

Muzak dla uduchowionych półgłówków

Jakub Bożek

Obelg nie brakuje. Muzyka New Age jest „cyniczna”, „bezduszna”, „pusta” i „eskapistyczna”. New Age to kryształy, wibracje i neognostyckie głupoty.  To wszystko prawda. Ale nie cała

Jeszcze 3 minuty czytania

Ramtha po raz pierwszy objawił się Judy Zebrze Knight w kuchni. On miał 35 tysięcy lat, pochodził z Lemurii – kontynentu zatopionego przez mściwych, starożytnych bogów – i niegdyś był wodzem potężnej armii – wedle złośliwców liczniejszej niż cała ówczesna populacja. Ona pracowała w sieci telewizji kablowej w Seattle, ale przede wszystkim była medium, dzięki któremu Ramtha kontaktował się ze światem i przekazywał mu własne kredo. Nauczanie Ramthy było jedyną w swoim rodzaju mieszaniną gnostycyzmu – według mistrza fizyczny świat był iluzją – i zamiłowania do czerwonego wina. „Wino to magiczny eliksir, dzięki któremu opada zasłona hipokryzji. Wino zatrzymuje czas, a kiedy czas staje, pojawia się prawda. Nic dziwnego, że Jezus je uwielbiał” – mówił mistrz na jednym z warsztatów podglądanych przez Dona Lattina, dziennikarza i autora książek o amerykańskiej duchowości.

Ramtha nie miał nic przeciwko pieniądzom i sławie. Weekendowe warsztaty, w których uczestniczył Lattin, kosztowały 395 dolarów – bez posiłków i zakwaterowania. Wśród najbardziej oddanych wyznawczyń – dzięki feministycznemu sznytowi Ramtha przekonuje do siebie głównie kobiety – znajduje się zaś nie kto inny niż słynna platynowa blondynka z „Dynastii”, Linda Evans. Prawdziwą sławę mistrzowi zapewniła jednak inna aktorka, Shirley MacLaine, której książka „Na krawędzi” sprzedała się w ośmiu milionach egzemplarzy. Ta duchowa biografia MacLaine była również jednym z pierwszych naprawdę mainstreamowych momentów w historii New Age’u, patchworkowej amerykańskiej duchowości zszytej z elementów duchowych tradycji Wschodu i Zachodu, literatury samopomocowej, medycyny alternatywnej, parapsychologii, a nawet fizyki kwantowej.

New Age, jak powszechnie wiadomo, jest pusty, głupkowaty, eskapistyczny, estetycznie badziewny, a przede wszystkim bezczelnie skomercjalizowany. Pełno w nim niesympatycznych postaci, takich jak Wayne Dyer, samopomocowy guru i autor książek o nieprawdopodobnie przewidywalnych tytułach: „Pokochaj siebie; Odmień swój umysł, odmień swoje życie” albo „Kieruj swoim życiem”. Zarobił na nich krocie: „Może 20, może 25 milionów dolarów” – powiedział Lattinowi.

Dokładnie to samo można powiedzieć o muzyce New Age: bezduszna i banalna papka, muzak dla uduchowionych półgłówków. Obelg nie brakuje. Nawet ci, których łączy się z nurtem, zażarcie odżegnują się od niego. W niedawnym wywiadzie dla „FACT-u” kompozytor Harold Budd, autor klasycznego „The Pavilion of Dreams”, wspominał: „Zawsze gdy wchodziłem do Tower Records albo Virgin Megastore, byłem wściekły. Znajdowałem swoją płytę w kategorii New Age. Myślałem wtedy: Jezu Chryste, jak mogę się odciąć od tych bezmózgich sukinsynów?”.

Oczywiście to wszystko jest prawda. Ale nie cała. New Age to kryształy, channeling, wibracje, neognostyckie głupoty, ale nie tylko.

New Age – muzyka i duchowość  nie zawsze był cyniczny, choć chyba od początku cechowała go pewna naiwność przynależna utopijnej kontrkulturze lat 60. W pionierskich newage’owych instytucjach, takich jak Instytut Esalen położony w malowniczym Big Sur, próżno szukać cwaniaków kupczących potrzebami duchowymi. Jeden z założycieli Esalen, Richard Price, kierował się autentyczną potrzebą „odnalezienia siebie”. Tak jak wielu rówieśników nie chciał iść w ślady ojca, menadżera w Searsie, nie zagrzał również miejsca na Harvardzie. Miał też problemy z sobą, a po załamaniu psychicznym trafił do prywatnej kliniki psychiatrycznej o nazwie Institute for Living, jednej z pierwszych, gdzie stosowano terapię elektrowstrząsową. Gdy wyszedł z ośrodka na początku lat 60., zamarzyło mu się miejsce, gdzie ludzie z problemami emocjonalnymi i psychicznymi będą mogli osiągnąć wewnętrzny spokój. To marzenie spełniło się, gdy spotkał Michaela Murphy’ego, którego dziadek był właścicielem sporej działki w Big Sur. Galeria stałych bywalców i współpracowników Esalen to kontrkulturowa klasyka. Henry Miller bywał tam prawie codziennie, a dozorcą Instytutu był nie kto inny niż Hunter Thompson. Uzbrojony. Pierwsze warsztaty prowadził Alan Watts, filozof i pisarz. To tam Abraham Maslow badał przeżycia szczytowe, a Fritz Perls prowadził terapię Gestalt. Ostatecznie chodziło o rozwój osobisty i wspólnotowy, otwieranie się Ameryki na nowe doświadczenia i nowe tożsamości. (Naturalnie Esalen było i do dziś jest przede wszystkim kurortem dla klasy średniej. Ale w końcu w Ameryce lat 60. do tej klasy aspirowało o wiele więcej ludzi niż dzisiaj).

Pionierzy muzyki New Age również wywodzili się z tego środowiska, z hipisowskiej psychodelii i przeróżnych ruchów samorealizacyjnych. Z tym że początek złotego okresu dla dźwięków New Age –  w „Acid Archives”, publikacji poświęconej psychodelii lat 60. i jej drugiej fali w latach 70., Douglas McGowan datuje go na rok 1978 – przypada dokładnie pod koniec długich lat 60. Rok 1978 to przecież rok masowego samobójstwa mieszkańców Jonestown, miasteczka wyznawców Świątyni Ludu Jima Jonesa. Nie tylko to położyło kres marzeniom sprzed dekady. W roku 1979, wraz z islamską rewolucją w Iranie, dojściem Margaret Thatcher do władzy i początkiem ekonomicznej transformacji w Chinach, rozpoczął się wielki konserwatywny backlash (to określenie Christiana Caryla, dziennikarza z „Foreign Policy”). Fala deindustrializacji i towarzyszący jej kryzys ekonomiczny zaś przetrzebiły szeregi klasy średniej (tej aspirującej i tej rzeczywistej). I tak wyższe aspiracje ustąpiły miejsca aspiracjom ekonomicznym. W tych warunkach muzyka była więc wspomnieniem i skromną kontynuacją duchowej rewolucji lat 60. „Wielu ludzi nie wie o tym, że zanim New Age stał się jałowy, na scenie pełno było szczerych ludzi wywodzących się z kontrkultury, którzy kontynuowali jej dziedzictwo w latach 70. i poszukiwali sposobów na to, by uczynić świat lepszym poprzez muzykę” – mówi mi McGowan, chyba najbardziej wiarygodny dziś rzecznik dźwięków New Age.

„I Am the Center: Private Issue New
Age Music In America 1950-1990",
Light In The Attic 2013
McGowan, właściciel małej wytwórni Yoga Records i współpracownik o wiele większej Drag City (18 marca nakładem obu wytwórni ukazało się wznowienie albumu easy listeningowego duetu Woo), jest również kuratorem wydanej niedawno kompilacji „I Am the Center: Private Issue New Age Music In America 1950-1990”. Ten album to podsumowanie jego kolekcjonerskiej pasji i miłości do newage’owego private press, muzyki wydawanej własnym sumptem, w małych nakładach i bez udziału wytwórni płytowych. „Gdy miałem kilkanaście lat, dzięki The Smiths trafiłem na Bowiego, Bowie doprowadził mnie do Eno, ten – do Haralda Budda. Później, gdy zacząłem zbierać winyle, znalazłem płyty, takie jak »Gymnosphere: Song Of The Rose« Jordana de la Sierry czy »Starscapes « Geoffreya Chandlera. Ale w tym czasie moje słuchanie nie było uporządkowane, nie rozumiałem też idei private press. To zmieniło się, gdy poznałem Willa Louviere’a, kolekcjonera prowadzącego sklep z winylami Show and Tell Music. On przedstawił mnie komuś, kogo fascynował New Age. Z początku myślałem, że to żart, ale niedługo potem zorientowałem się, że sam od dawna właśnie tego słucham”.

Kolekcjonerska pasja pchała go w różne dziwne miejsca. We wkładce do „I Am the Center” pisze o swojej wyprawie z Los Angeles przez Cheyenne aż do Texasu – to prawie 10 tysięcy kilometrów – w poszukiwaniu rzadkich płyt. W Dallas, w siedzibie antykwariatu Half Price Books and Records, znalazł kilkaset kopii nagrania niejakiego JD Emannuela. Po krótkim odsłuchu na małym przenośnym gramofonie kupił 50 płyt na sprzedaż. Ryzyko opłaciło się w dwójnasób. Po pierwsze płyta stała się sensacją w noise’owym środowisku. Gdy John Olson z Wolf Eyes napisał w swoim newsletterze, że to jego ulubiony private press, cały zbiór McGowana sprzedał się w ciągu dwóch dni. I to z dużą przebitką. Po drugie, znalezisko zainspirowało go do założenia wytwórni. „Gdy wróciłem z trasy, zadzwoniłem do JD. To był początek naszej przyjaźni. JD bardzo pomógł mnie i mojemu labelowi, dzięki niemu skupiłem się na muzyce. Wreszcie, gdy pracowaliśmy nad pierwszym numerem w katalogu Yoga Records, »The Hour Is Now« Collie Ryan, JD ręcznie skleił taśmy matki z sześciu oryginalnych taśm”.

 

McDouglas sukcesywnie przypominał kolejnych zapomnianych muzyków. Jednym z najciekawszych jest Edward Larry Gordon, znany jako Laraaji, kompozytor, instruktor jogi śmiechu, komik, swego czasu nawet aktor. Laraaji wyrósł z muzyką, jako dziecko godzinami ćwiczył Debussy’ego i Chopina, a po godzinach w akcie dziecięcego buntu rżnął piosenki Little Richarda. Prawdziwej epifanii doznał jednak, gdy lata później zetknął się z cytrą. W rozmowie z „The Wire” wspominał: „Doświadczyłem wtedy pełnoprawnego paranormalnego doświadczenia słuchowego. Usłyszałem kosmiczną orkiestrę instrumentów dętych […] To było jakby świat stał się całością, wibrującą, rozśpiewaną […] to najwznioślejsze doświadczenie wieczności”. 

Laraaji zyskał nieco większą popularność, gdy do współpracy zaprosił go sam Brian Eno. Latem 1979 roku legendarny producent przebywał akurat w Nowym Jorku – gdzie mieszkał Laraaji – nagrywał wtedy „Fear of Music” z Talking Heads i odkrywał hałaśliwą scenę no wave. Gdy pewnego dnia przechadzał się po Washington Square Park, usłyszał mnicha grającego na zelektryfikowanej cytrze z zamkniętymi oczami. Eno wrzucił mu karteczkę do skrzyni na instrument – zaproszenie na sesję nagraniową, której efektem był trzeci album z ambientowej serii Brytyjczyka, „Day of Radiance”.

Jednak dwoma postaciami, które najlepiej ucieleśniają historię New Age’u, a przy okazji pozwalają zrozumieć poplątaną trajektorię tego gatunku, są Steven Halpern i wspomniany już wcześniej Iasos. Ten ostatni był mistykiem New Age’u, prawdopodobnie najbardziej znaczącym. Studiował psychologię na Uniwersytecie Cornella, ale gdy tylko uzyskał dyplom, cisnął go w kąt i wynajął łódkę (można ją zobaczyć na okładce kompilacji „Celestial Soul Portrait” wydanej nakładem Numero Group), od tej pory będącą jego domem i studiem nagraniowym, w którym, przy pomocy czterościeżkowego magnetofonu, fletu, gitary, pianina i syntezatora, ucieleśniał wizje szumiące w jego głowie. Jego debiutancki album „Inter-Dimensional Music”, przy okazji jedyny „pełnoprawny” i wydany na winylu, zdumiewa do dziś. To chwiejna, świetlista muzyka, która jest jak promień słońca przebijający się przez chmury. Buckminster Fuller, architekt i projektant „kopuły geodezyjnej”, stwierdził, że „międzywymiarowa muzyka Iasosa wymaga nowych słów”.

Dlaczego więc Iasos nie zyskał popularności? Problemem był jego dziwaczny, wręcz bojowy mistycyzm. Kompozytor twierdził, że muzykę pisze z Vistą, istotą z innego wymiaru, wierzył, że ma kobiecą odpowiedniczkę przekazującą mu „strumienie krystalicznej, roześmianej energii”. Dla większości ludzi takie deklaracje były nie do przejścia. Dziś słuchaczom pewnie łatwiej je przełknąć, w końcu renesanse innych gatunków, takich jak new romantic, również były możliwe dzięki grubej warstwie postmodernistycznej ironii.

Steve Halpern to największy popularyzator New Age’u, jego ideolog i potentat. Wydany w roku 1975 „Spectrum Suite” był pierwszym świadomie newage’owym albumem, utylitarną relaksacyjną muzyką, uciekającą od zachodniej tonalności, która miała być tylko częścią nowego lifestyle’owego pakietu. Mimo wszystko „Spectrum Suite” nie był typowym newage’owym albumem, choć nie brakowało w nim spokojnych pasaży organów Rhodesa, znalazło się też tam miejsce na numer jazz-funkowy, usunięty z kolejnych reedycji tej płyty. Album sprzedał się w nakładzie kilkuset tysięcy egzemplarzy i do dziś jest chyba najbardziej popularnym ze wszystkich private pressów. Kolejne płyty Halperna, między innymi „Starborn Suite” czy „I: A Cosmic Attunement”, też cieszyły się popularnością. W promocji pomagał naukowy autorytet kompozytora, który w międzyczasie zrobił doktorat i napisał dwie książki, między innymi „Tuning The Human Instrument”, w której wychwalał koncepcję „muzyki przeciwgorączkowej”. To on stworzył rynek na spokojną muzykę, który zagospodarowały inne newage’owe wytwórnie, takie jak Windham Hill, niestrudzeni dostarczyciele dźwiękowej tapety. „Zakładam, że w katalogu Windham Hill są jakieś świetne nagrania, ale dotychczas nie udało mi się odnaleźć żadnego” – pisał McGowan w „Acid Archives”.

Ostatecznie wygląda na to, że historia jest dość prosta. „ To co stało się z New Age, przypomina historię internetu” – mówi mi McGowan. „Oba powstały dzięki błyskotliwym, żarliwym ludziom i potem zostały przejęte przez cwaniaków. Ale, wiesz, ta historia trwa nadal”. I dobrze.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.