Wizja Pomianowskiej
Fot. Andrzej Łojko / strona oficjalna artystki

Wizja Pomianowskiej

Jakub Bożek

Dzięki znajomości azjatyckiej techniki gry, zwanej paznokciową, Pomianowska mogła zająć się  rekonstrukcją zapomnianych dawno polskich instrumentów smyczkowych. Krzyżowanie się kultur jest jej sposobem na życie

Jeszcze 3 minuty czytania

Czasami zdarza się, że znajome rzeczy odkrywamy w miejscach co najmniej zaskakujących. Czekoladowy wafelek znanej marki popularny w Islandii, obrączka ślubna zgubiona i po tygodniu odnaleziona gdzieś w lesie. Czasem takie znaleziska potrafią odmienić całe życie. Tak w każdym razie było w przypadku Marii Pomianowskiej, kompozytorki, instrumentalistki, nauczycielki i dyrektorki artystycznej festiwalu Skrzyżowanie Kultur, której droga do odkrycia zapomnianych dawno polskich instrumentów, suki biłgorajskiej i fideli płockiej, prowadziła aż przez północną część Indii. Spotykamy się przy mango lassi, by porozmawiać o krzyżowaniu się kultur, edukacji muzycznej, festiwalu i libańskim heavy metalu.

Pomianowska wyjechała do Indii bardzo wcześnie, w latach 80., jako wiolonczelistka po szkole muzycznej drugiego stopnia. Orientalistyczne zainteresowania były u niej rodzinne. „Mój tata ćwiczył jogę, interesował się filozofią indyjską, siostra natomiast studiowała indologię, a potem gdy wyjechała do Indii – taniec indyjski” – mówi Pomianowska, a ja z trudem łapię jej słowa, bo cholerny mikser, w którym powstaje lassi, pracuje głośno jak betoniarka. W Indiach Pomianowska trafiła na Ustada Sabriego Khana, mistrza i nauczyciela gry na sarangi, popularnym w północnej części kraju instrumencie strunowym. Początki nauki nie były jednak proste, przede wszystkim ze względu na tradycję kulturową. „Sarangiści pracowali bowiem przede wszystkim w domach publicznych, gdzie akompaniowali dziewczynom. W związku z tym, gdy przyjechałam do Indii w latach 80., nikt nie chciał mnie uczyć, ponieważ dla kobiet był to instrument zakazany. Byłam pierwszą Europejką, która nauczyła się grać na tym instrumencie i drugą kobietą w Indiach w ogóle”. Kolejną trudnością była specyficzna technika gry zwana paznokciową, która znacznie różniła się od znanego Europejczykom skracania strun za pomocą opuszków palców. Choć technika jest archaiczna w porównaniu z europejską, pozostaje wszechobecna w Azji, gdzie muzyka w przeważającej mierze nie zna wielogłosowości. Ale to właśnie dzięki znajomości tej techniki Pomianowska mogła wziąć udział w jednej z najbardziej ekscytujących przygód w polskiej muzyce ludowej – rekonstrukcji zapomnianych dawno instrumentów smyczkowych i sposobów gry na nich. Jak to często bywa, przygoda zaczęła się od przypadku.

10. FESTIWAL SKRZYŻOWANIE KULTUR

Jubileuszowa edycja festiwalu Skrzyżowanie Kultur odbędzie się w dniach 24–28 września w Warszawie. W programie m.in. koncerty zespołów: SU:M (Korea Południowa), Mahmoud Ahmed (Etiopia), Zé Luis (Republika Zielonego Przylądka), Barbatuques (Brazylia), Rastak (Iran), Mascarimiri (Włochy) oraz specjalny koncert poświęcony polskiej muzyce ludowej. Przewidziane są także panele dyskusyjne i warsztaty.

Program festiwalu można odnaleźć na stronie internetowej.

„W roku 1993 przygotowywałam dla Akademii Muzycznej koncert «Magia smyczka», w trakcie którego prezentowałam wszystkie instrumenty smyczkowe świata z mojej kolekcji. Razem z towarzystwem graliśmy między innymi Mozarta na chińskich instrumentach. Pech chciał, że w przededniu występu złamał mi się podstawek w mongolskim morin chuur. Szczęśliwie kolega znał świetnego lutnika, Andrzeja Kuczkowskiego. Poszłam do niego w środku nocy. Naprawił morin chuur, a potem gdy zaczął mnie wypytywać, jak na nim gram, odpowiedziałam, że techniką paznokciową. Krzyknął, że to niesamowite, bo on i profesor Ewa Dahlig, wspaniała etnomuzykolożka, już wiele lat szukali kogoś, kto potrafiłby zrekonstruować praktykę wykonawczą zaginionych instrumentów polskich. To był przełom!”. Okazało się bowiem, że na polskich wsiach grano kiedyś techniką niemal identyczną jak ta, która do dziś jest żywa w Indiach. „Tyle że instrumenty, takie jak fidele kolanowe, wyszły u nas z użycia zapewne około stu lat temu, kiedy zostały wyparte przez skrzypce, zdawałoby się bardziej przydatne w polskiej muzyce. Po rekonstrukcji okazało się jednak, że w Polsce zapanował niesamowity boom na suki. Od 18 lat uczę gry na tych instrumentach, a od czterech lat w Akademii Muzycznej w Krakowie, gdzie mam swoją specjalność na Wydziale Instrumentalnym, równoległą z wiolonczelami czy skrzypcami. Studentów nie brakuje” – cieszy się Pomianowska.

Ta niesamowita historia ma też coś wspólnego z tasiemcowymi sagami rodzinnymi rodem z oper mydlanych. Okazuje się bowiem, że sarangi i suka biłgorajska, zupełnie jak dwoje bliźniąt rozdzielonych w wyniku poplątanych migracji, mają wspólnych przodków. „Chińczycy w najstarszych dziełach poświęconych instrumentom smyczkowym piszą, że pochodzą one od barbarzyńców z Azji Centralnej. W źródłach bizantyjskich można znaleźć podobne informacje. Zresztą to dość logiczne, bo w Azji Centralnej znajdowały się najlepsze manufaktury myśliwskie, a jak wiadomo smyczek jest rodzajem łuku. W końcu pierwszy instrument strunowy to łuk z rezonatorem – dźwięk wydobywało się pstrykaniem w cięciwę, a żeby go wzmocnić, dodawano do konstrukcji na przykład skorupę orzecha kokosowego i w ten sposób powstały instrumenty szarpane. Więc to, że ktoś kiedyś postanowił grać łukiem po łuku w ogóle mnie nie dziwi. Naturalnie nie stało się to tak od razu. Instrumenty szarpane mają historię sięgającą kilku tysięcy lat wstecz, smyczkowe – zaledwie około tysiąca”. W końcu z Azji Centralnej przez Bałkany i zarabizowaną Hiszpanię instrumenty smyczkowe trafiły również do Europy. „Suka biłgorajska pojawiła się we wschodniej Polsce w XVI wieku. Ostatni instrument był zarejestrowany we wsi Kocudza, gdzie najdłużej utrzymały się wpływy etniczne. Sarangi zaś również przybyły do Indii jako element napływowy – z Azji Centralnej przez Persję. Lata rozwoju w izolacji sprawiły, że oba instrumenty wyglądają nieco inaczej, ale praktyka wykonawcza pozostała ta sama”.

To krzyżowanie się kultur, śledzenie przenikania się różnych tradycji, także inicjowanie takich międzykulturowych przepływów, stało się sposobem Pomianowskiej na życie. Lista międzynarodowych projektów, w których wzięła udział, przytłacza, a przy tym wciąż się rozrasta. „Jakiś czas temu występowałam w Libanie. Miałam zamówionych muzyków, którzy mieli grać tradycyjną muzykę arabską, ale coś się nie powiodło i organizująca mój przyjazd Marta Górska załatwiła heavymetalowców, zresztą genialnych. Oni jak wszyscy azjatyccy muzycy potrafili poza gitarami elektrycznymi grać również na swoich tradycyjnych instrumentach. W tym roku nagrałam płytę z chłopakami z Senegalu, siedzieliśmy razem w studiu w Dakarze po 18 godzin, po prostu nie chcieli mnie wypuścić! Grałam i nagrywałam płyty w Pakistanie, w Tunezji, w Egipcie, gdzie wykonywałam muzykę do Miłosza przetłumaczonego na język arabski, w Algierii, gdzie graliśmy z muzykami reggae”. W październiku Pomianowska wyrusza do Korei, gdzie przygotowuje jako pierwsza polska artystka na festiwalu w Jenjou projekt polsko-koreański, a w grudniu jedzie po raz kolejny do Tunezji, by tam tworzyć z muzykami z pustyni. W styczniu 2015 czeka ją projekt w Iranie, a w lutym startuje z trasą koncertową po Indiach, która będzie kodą historii rekonstrukcji suki biłgoraskiej. Będzie to spotkanie suki z sarangi, a jej muzycznym partnerem podczas tej trasy będzie Kamal Sabri, syn jej pierwszego hinduskiego nauczyciela. „Pamiętam go jako dwunastoletniego chłopca, który niezbyt chciał uczyć się gry. Chował się do szafy przed ojcem, bo wolał krykieta niż sarangi. Musiałam go kryć! Wyrósł jednak na jednego z wybitniejszych sarangistów i po latach znalazł mnie na Facebooku. Żeby zaś było jeszcze ciekawiej, Kamal ma ucznia w Radżastanie, który wydłubał sobie sukę na podstawie moich zdjęć z koncertów, które ściągnął z internetu! Shaheen jest w tej chwili moim uczniem przez Skype’a. Ponieważ jest sarangistą i skrzypkiem, szybko robi postępy”.

Edukacja jest drugim powołaniem Pomianowskiej. Jeszcze zanim zaczęła pracować na Akademii Muzycznej, uczyła i udostępniała instrumenty swoim podopiecznym całkowicie za darmo. Jej wizja edukacji muzycznej obejmuje znacznie więcej niż nauczanie techniki gry na instrumencie i znajomości zasad kompozycji. To przekazanie sposobu myślenia o świecie, ciekawości jego zróżnicowanych tradycji i historii, szacunku dla tego, co pozornie jest dalekie. Ta holistyczna edukacja ma też wyraźny uniwersalistyczny wydźwięk, jest antidotum na wąską europocentryczną perspektywę. „Gdy w latach 80. mówiłam na uczelni, że Indie mają swój system muzyki klasycznej, o kilka tysięcy lat starszy niż europejski, patrzono na mnie jak na wariatkę. A przecież historia muzyki perskiej sięga kilku tysięcy lat, niemal wszystkie instrumenty muzyczne wymyślono w Azji. Barbat, najstarszy instrument strunowy, prekursor gitary, powstał gdzieś w Kurdystanie. Fortepian wywodzi się zaś od cymbałów również po raz pierwszy zbudowanych w Kurdystanie. Czas na myślenie europocentryczne już przeminął. Zresztą już w latach mojej młodości znosiłam go z trudem, nieznajomość faktów i historii uważałam za głupotę. Jeśli czerpiemy z bogactwa kulturalnego tych krajów – nie wspominam już nawet o krajach posiadających kolonie – powinniśmy je szanować. Europocentryzm natomiast wywodzi się z barbarzyńskiego podejścia do świata, cóż to za pycha uznawać, że nasze bogactwo wzięło się stąd, że jesteśmy lepsi od innych. Na szczęście czasy i ludzie się zmieniają. W tym roku zrobiłam habilitację z muzyki polsko-pakistańskiej. Na uczelni muzycznej nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu”.

Festiwal Skrzyżowanie Kultur, którego Pomianowska jest dyrektorką artystyczną, również funkcjonuje jako narzędzie edukacyjne, bo jak sama podkreśla: „Każdy artysta jest sprowadzany wraz ze swoją historią”. I chociaż muzyka jest międzynarodowym językiem, do pewnego stopnia zrozumiałym dla każdego, wiedza o historii miejsca pochodzenia i kontekście jej powstania sprawia, że słyszymy lepiej i głębiej. W końcu utwór „Stimela (Coal Train)” Hugh Masekeli, gwiazdy tegorocznej edycji festiwalu, uderza najmocniej wtedy, gdy zna się całą przerażającą historię apartheidu i okrutnej polityki energetycznej prowadzonej wówczas przez RPA. W kopalniach na wschód od Johannesburga czarni górnicy zwożeni pociągami z „homelandów” pracowali za bezcen w urągających zdrowiu warunkach. Wyjątkowości etiopskiej muzyki, której przedstawicielem jest Mahmoud Ahmed, kolejna gwiazda „Skrzyżowania Kultur”, nie da się pojąć natomiast bez choćby szczątkowej znajomości historii Etiopii: był to jedyny właściwie nieskolonizowany kraj afrykański, w którym tradycja wojskowych orkiestr dętych i amerykańskiego popu była ceniona znacznie wyżej niż jakiekolwiek wpływy afrykańskie. To dlatego „ethiojazz” („Te arabskie melizmaty, jakieś mikrotony pomieszane z jazzowym groovem i transowymi rytmami” – entuzjazmuje się Pomianowska) brzmi zupełnie inaczej niż cokolwiek innego na kontynencie. Z inną znakomitą historią przyjeżdża Zé Luis, sześćdziesięcioletni debiutant z Republiki Zielonego Przylądka. „Czy wie pan, że to stolarz, który muzykę wykonuje czysto dla przyjemności? Tak samo jak ojciec Jana Kiepury, który był piekarzem, a przecież miał dwa razy lepszy głos niż syn”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.