PROJEKT KSIĄŻKA: Dystrybutorka
fot. Lidia Sokal

PROJEKT KSIĄŻKA: Dystrybutorka

Rozmowa z Beatą Motyl

Fajnie iść do Lidla i kupić sobie do marchewki nowość z 25-procentowym rabatem. Ale co się wtedy dzieje z okolicznymi księgarniami?

Jeszcze 3 minuty czytania

AGNIESZKA SOWIŃSKA: Czym zajmują się Motyle Książkowe?
BEATA MOTYL:
Jesteśmy dystrybutorem małych, niszowych wydawnictw – fundacji, muzeów, autorów-wydawców; tych, co wchodzą z pierwszą książka na rynek albo stali się wydawcami na jeden raz. Mamy pod opieką około 1200 wydawnictw, prawie 12000 tytułów. Naszą rolą jest zainteresowanie nimi hurtowni i księgarni. Pokazanie im czegoś, co niekoniecznie musi być hitem z top listy. 

Jak wygląda droga książki od wydawcy do księgarni?
Wielostopniowo. Choć duże wydawnictwa mają trochę krócej.

Dlaczego?
Duże wydawnictwa mają swoje działy dystrybucji. Swoją ofertę kierują bezpośrednio do hurtowni. A te z kolei przedstawiają ofertę księgarzom.

Ile jest hurtowni książek w Polsce?
Kilkadziesiąt, ale te największe to Azymut, Matras, Olesiejuk i Platon. One właściwie monopolizują rynek.

Beata Motyl

Urodziła się w 1967 roku w Gdańsku. Pracę z książkami zaczęła w 1990 roku w gdańskim wydawnictwie PHANTOM PRESS. Po zamknięciu wydawnictwa pracowała dla hurtowni książek, potem w księgarni wysyłkowej. W końcu zdecydowała się na własną działalność. W 1995 roku założyła wraz z mężem firmę MTM FIRMA Beata Motyl i Marek Motyl, która została zamknięta w 2012 roku i powstała nowa – motyleksiazkowe.pl Beata Motyl. Prywatnie jest mamą nastoletnich bliźniaków, którzy też kochają książki.

Wymagają umowy na wyłączność?
Niektóre tak. Nie jest to dobre. To nawet widać, jak te wielkie hurtownie podzieliły się rynkiem. Można to zaobserwować na przykładzie marketów – która hurtownia współpracuje z którą marką. Te umowy na wyłączność szkodzą, bo uniemożliwiają dystrybucję wielotorową. Żadna z hurtowni, nawet największa, nie jest w stanie zapewnić dystrybucji w każdym punkcie.

Dlaczego dla mniejszych wydawnictw ta droga jest dłuższa?

Księgarze nie chcą całej papierologii związanej z rozliczeniami, sprzedażą, dostawcami. Wolą zaopatrywać się w hurtowni. Podpisują z taką hurtownią umowę, dzięki czemu zostają podpięci pod jej bazę danych i pobierają stamtąd dużą ofertę. I tu pojawia się problem. Mniejszych wydawnictw nie ma w tej bazie. Bo jak wchodzą na rynek na przykład z jednym tytułem, to duża hurtownia nie chce ich przyjąć. Dla hurtowni nie są partnerem do rozmów. Wtedy mogą trafić do nas.

Są państwo kolejnym ogniwem.
Wydawca, który zleca nam dystrybucję, nie musi się już rozdrabniać. Bo nie jest też w stanie do każdej księgarni pojechać, wysłać zamówienia. To są koszty. Do nas trafiają wydawcy początkujący albo tacy, którzy wydają 1–2 książki rocznie. Często przychodzą też sami autorzy. Jeśli widzimy, że książka ma potencjał, podpisujemy umowę i wstawiamy od razu do dystrybucji. Mamy bazę kilkunastu tysięcy tytułów. I średnio 5-10% pozostaje nam z marży. Rozliczamy się po sprzedaży z wydawcami, według comiesięcznych raportów.

W Polsce są tysiące wydawnictw. Ale to te z pierwszej dziesiątki monopolizują rynek. Warto się starać dla pozostałych?
Warto. Są perełki. Choć czasem sprzedaje się 20 egzemplarzy na 200. A czasami jest tak, że powolutku przez kilka lat sprzedaje się kilka tysięcy.

Które na przykład?
Piękne książki dla dzieci wydawnictwa Dwie Siostry, na przykład „Babcia na jabłoni”. A czasami następuje jakieś nieoczekiwane zdarzenie. Książka „Fizyka współczesna a wiara w Boga” Stephena Barra, wydana w 2005 roku, długo leżała w magazynie, po kilku latach ukazał się o niej artykuł i cały nakład wyprzedał się do zera.

PROJEKT KSIĄŻKA

Rozmawia się zwykle o książkach w kontekście ich autorów, pisarzy i pisarek, lub – zupełnie osobno – w kontekście wad i możliwości rynku wydawniczego. Książka jednak to projekt, który powstaje w wielu etapach: od myśli, poprzez litery, opinie wydawców, drukarnie, starania działów promocji, aż po dystrybucję i sprzedaż. W nowym cyklu będziemy pokazywać cały złożony proces tworzenia książki, rozmawiać z tymi, którzy kolejno przyczyniają się do jej powstania jako przedmiotu, jako miejsca na myśli i zdania – po autorze, wydawczyni, redaktorze, projektancie, ilustratorce, korektorce, drukarzu, promotorce i dystrybutorce przyjdzie kolej na ostatnią rozmowę z cyklu, z księgarzem z warszawskiego Wrzenia Świata.


Rozmowa z autorem, Ignacym Karpowiczem o powieści „Sońka”.
Rozmowa z wydawczynią, Krystyną Bratkowską.

Rozmowa z redaktorem, Adamem Pluszką.

Rozmowa z projektantem, Przemkiem Dębowskim.

Rozmowa z ilustratorką, Marianną Sztymą.

Rozmowa z korektorką, Teresą Kruszoną.

Rozmowa z drukarzem, Janem Piotrowskim.
Rozmowa z promotorką, Agnieszką Łasek.

Jak wygląda standardowa oferta?
Krótki opis książki i okładka. Na naszej stronie wygląda to podobnie. Każdy zainteresowany może wejść i zobaczyć, co oferujemy w danym momencie. Bo to się przecież szybko zmienia. Co miesiąc mamy w ofercie kilkadziesiąt nowych tytułów.

Sporo.
Teraz jest w ogóle za dużo książek.

Jak to za dużo?
Czytelnik nie jest w stanie pochylić się nad każdą ofertą. Stąd coraz mniejsze nakłady. I coraz więcej tytułów.

Dostępnych już wszędzie – od Biedronki, po stację benzynową.
Owszem, sprzedaż w marketach czy dyskontach robi duży obrót. Dyskonty kupują książki hurtowo i płacą z góry. Tylko nikt nie bierze pod uwagę jednej rzeczy. Ile książek i w jakim stanie z takiej Biedronki czy Lidla wraca i idzie na przemiał. Jest jeszcze inna sprawa. Fajnie iść po zakupy i do marchewki kupić sobie nowość z 25-procentowym rabatem. Ale co się wtedy dzieje z okolicznymi księgarniami? Zamykają się. Bo ich na taki rabat nie stać.

Dlatego przydałaby się w końcu ustawa o książce.
O, tak. Mogłaby uporządkować między innymi sytuację właśnie z cenami książek, żeby nie były dumpingowane. Jeśli książka ma tyle i tyle kosztować, to niech tyle samo kosztuje wszędzie. Niech każdy ma szansę kupić ją, gdzie chce, i niech nie będą to zakupy podyktowane tylko weekendową promocją.

Weźmy pod uwagę, że przy książce pracuje rzesza ludzi. I żyje z tego. Nie mówmy, że książka za 30 złotych jest droga w kraju, w którym paczka papierosów kosztuje 12–15 złotych. Książka to wartość intelektualna, której najwyraźniej nie cenimy zbyt wysoko. I wolimy dziecku kupić książkę za 5 złotych w markecie. Nie myślimy już jednak, jaką wartość – i merytoryczną, i edytorską ma ta książeczka. Książki dla dzieci dobrych wydawców potrafią kosztować 30–40 złotych. Ale są przepięknie wydane. Ci ludzie myśleli nad tym, co dokładnie chcą dziecku przekazać.

Ja nie kupuję książek w dyskontach ani sieciówkach z jednej przyczyny – nie chodzi już nawet o ich uczciwość wobec wydawnictwa, autora – po prostu książek, które mnie interesują, nie mają w swojej ofercie.
Wychowaliśmy sobie czytelnika, który był przyzwyczajony, żeby iść zawsze do empiku. Gdyby EMPiK wykorzystał ten trend i pozostał siecią księgarską...

…a nie gadżeciarską.
To by na tym wygrał. W pewnym momencie oferta w empikach była tak kiepska, że klienci przerzucili się do Matrasa. W którym też nie jest lepiej. To nie tylko kiepska oferta, ale również przypadkowi sprzedawcy niemający pojęcia o książkach.

Kto na tym wygrał?
Księgarnie internetowe. W nich sprzedaż stale rośnie.

Motyle Książkowe działają w branży od prawie 20 lat. Co się zmieniło?
Jest coraz ciężej. Ani na chwilę nie można stracić czujności. Zmienia się wszystko. Choćby żywot książki – jest coraz krótszy. Coraz więcej nowości, które coraz krócej można kupić w księgarni. Ustawa VAT-owska wymusza sytuację, w której żywot książki to maksymalnie 4 miesiące. Albo nawet krócej – 3 miesiące, bo wiadomo, że musi być czas na dopełnienie procedur.

Dlatego ogromna część sprzedaży przeniosła się do internetu. Tam prawie zawsze można dostać prawie każdą książkę. My trzymamy książki latami. Bo nigdy nie wiemy, czy któraś nie przeżyje swojej drugiej młodości. Współpracujemy też bezpośrednio z księgarzami. Kiedyś zamawiali po 20 egzemplarzy jednego tytułu. Dziś często to pojedyncze egzemplarze, które księgarz zamawia na wyraźną prośbę klienta. A wie pani, tu, przy Kolejowej, gdzie mamy siedzibę, w latach 90. było zagłębie hurtowni książek. Kipiało życiem.

Trudno dziś w to uwierzyć.
Każdego dnia księgarze z całej Polski przyjeżdżali, oglądali książki. Hurtownie też woziły książki po księgarniach w całym kraju w takich specjalnych koszach. Każdy księgarz przed zamówieniem brał książkę do ręki, oglądał ją. Nasza działalność zaczęła się od tego, że mieliśmy po prostu magazyn dla wydawnictw. Dystrybucja wyglądała wówczas tak, że 2–3 razy w tygodniu przyjeżdżali hurtownicy spoza Warszawy i musieli objechać 20 wydawnictw, by zebrać od nich towar. To było męczące, zdarzało się, że nie zdążyli w godzinach pracy wydawnictwa. Więc my zaczęliśmy za nich odbierać towar z tych wszystkich wydawnictw, a oni odbierali już tylko od nas.

Kiedy to się zmieniło?
Kiedy oferty zaczęły być wysyłane mailowo, a zamiast specjalnie wysłanego kierowcy, zamówienia zaczął przywozić kurier. Teraz jest naprawdę o wiele trudniej. Ogromna oferta. Wie pani, że w zeszłym roku na rynku pojawiło się około 30 tysięcy tytułów?

Nie do przerobienia.
No właśnie. A trzeba jeszcze przekonać i hurtownika, i księgarza, i czytelnika, by sięgnął po tę książkę.

To jeszcze państwa rola?

Nie. Nie mamy działu, który zajmowałby się promocją. To działa jedynie w ten sposób, że umieszczamy tytuł w polecanych książkach na naszej stronie, na naszym Facebooku.

A czy państwo mają wpływ na to na przykład, gdzie co ma stać w empiku czy księgarni Matras? Czy ma leżeć na stoliku albo na wystawie?
Nie. Kompletnie się tym nie zajmujemy. To ma zastosowanie w sieciówkach. I płaci się za to grube pieniądze. Są specjalne firmy, które się tym zajmują. A konkretniej sprawdzaniem, czy wykupiona promocja jest realizowana zgodnie z umową – czy książki leżą okładkami do góry na stoliku, żeby klient natknął się na nie od razu po wejściu. Większe wydawnictwa również mają swoich przedstawicieli handlowych, którzy się tym zajmują. Jeżdżą od księgarni do księgarni i sprawdzają.

Najgorzej chyba mają w związku z tym książki ustawione po prostu na półce, a do tego grzbietem do czytelnika...
Niestety. Stają się praktycznie niewidzialne. Chyba że klient wie dokładnie, po co przyszedł, i albo sam tę książkę znajdzie – jeśli przypadkiem książka stoi we właściwym dziale, co nie jest takie oczywiste – albo poprosi o pomoc kompetentnego pracownika. Co też, niestety, nie bywa częste.

Niewesoło ta droga do czytelnika wygląda z perspektywy małego wydawnictwa.
Podobno każda książka ma swojego czytelnika. I na tym bazujemy.

Cykl „Projekt Książka” publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa 2014–2020.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.