Południowo-wschodnie
europejskie burdello

Rozmowa z Witoldem Szabłowskim

Młodzi Turcy, jak się upiją, biorą balamę i śpiewają pieśni sprzed dwustu lat. My też mamy takie zapędy. Do tego dochodzi wpływ religii na życie codzienne – islam odgrywa w ich życiu podobną rolę, co w naszym katolicyzm

Jeszcze 5 minut czytania

AGNIESZKA SOWIŃSKA: Jesteś superbohaterem?
WITOLD SZABŁOWSKI: Dodaj kontekst…

Paweł Goźliński nazywa cię specjalistą od zadań specjalnych.
Każda armia ma swój GROM. Jak trzeba zrobić coś dziwnego, np. wytropić lisa na pustyni, to wysyła się tam człowieka trochę do zadań specjalnych (śmiech). Specjalne umiejętności? Staram się myśleć niekonwencjonalnie. Nauczyłem się tego w telewizji. Uczyli nas tak: masz 3 sekundy, kiedy prowadzący czyta startówkę, by zainteresować telewidza swoją historią. Tych historii są setki, tysiące dziennie. Potrzebny jest haczyk.

Wydawnictwo Czarne, Wołowiec,
208 stron, w księgarniach
od września 2010
Twoim haczykiem w opowieści o współczesnej Turcji jest spełniająca rolę metafory cieśnina Bosfor, dzielącą miasto Stambuł oraz Europę i Azję. Ludziom na promie płynącym z jednego brzegu na drugi zadajesz pytanie: Jak wam się żyje z tą cieśniną? Szukasz w Turkach pęknięć.
Znam takich Turków, którzy w ogóle nie sprawiają wrażenia pękniętych. Ale znam też takich, w których - gdyby ktoś chciał policzyć pęknięcia - toby się nie doliczył. Bo to jest pęknięcie: ja i moja rodzina, ja chcę żyć nowocześnie, a oni chcą, bym chodził do meczetu. Ja i moja żona, bo ona chce się emancypować, a ja bym chciał, by było jak dawniej. Ja i moje dzieci, bo te to już w ogóle chcą się emancypować. Ja i imam, bo jego gadka nie zawsze przystaje do tego, jak świat wygląda, poza tym co imam wie o świecie, całe życie tylko studiował teologię w medresach. Ja i Unia Europejska, bo z jednej strony fajnie, przecież jestem Europejczykiem, a z drugiej strony oni mówią, że nas nie chcą, więc się obrażę. Ja i Turcja, bo z jednej strony mówi się ne mutlu Türküm diyene [szczęśliwy ten, kto jest Turkiem], ale z drugiej strony są takie momenty, gdy się wstydzę za swój kraj, za premiera, który jest islamistą i ma wąsy albo odwrotnie, za szefa opozycji, który mówi, że islam to zabobon.

Witold Szabłowski

Urodził się w 1980 roku w Ostrowi Mazowieckiej. Studiował politologię w Warszawie i Stambule. Jako stażysta telewizji CNN Türk przejechał całą Turcję. W Polsce pracę dziennikarza zaczynał w TVN 24. W 2006 roku dołączył do zespołu „Gazety Wyborczej”. Za reportaże ze zbioru „Zabójca z miasta moreli” otrzymał kilka nagród dziennikarskich, w tym Melchiora 2007 w kategorii Inspiracja Roku, za „nawiązanie do najlepszej szkoły reportażu - ukazanie nieznanego oblicza Turcji, rzetelną dokumentację, oszczędny, ale obrazowy język”. Jest też zdobywcą wyróżnienia Amnesty International dla autorów najlepszych tekstów poświęconych tematyce praw człowieka za artykuł „To z miłości, siostro”, który ukazał się w Dużym Formacie.

Na początku książki przywołujesz cytaty, które podkreślają, że to my sami, reszta Europy, wciąż przypominamy Turkom o ich pęknięciu, o ich obcości. Naprawdę myślisz, że jesteśmy w stanie zaakceptować Turka dopiero wtedy, jak się przebierze za Europejczyka?
Turcy od ponad osiemdziesięciu lat się przebierają. I czasami za mocno, bo stają się tacy overeuropejscy. Ale te cytaty miały reprezentować nie tyle punkt widzenia Turka, co Polaka, Europejczyka, nie potrafiącego docenić bogactwa, które Turcja wnosi ze sobą, ciągle patrzącego na ten kraj przez zlepek stereotypów - śmiesznego, dzikiego pana w czerwonej czapeczce, który na pewno jest islamistą i będzie nam tu w Europie robił dżihad, będzie sypiał z naszymi blondynkami, co sprawi, że nasze dzieci nie będą już miały czystej polskiej, niemieckiej krwi. Turcja ma konkretny gift, które może wnieść w wianie. Niezależnie od tego czy wejdzie do Unii, czy nie.

Co, poza plażami, na których tak lubimy się wygrzewać?
W swojej książce patrzę trochę krytycznie na ich próby modernizacji, wchodzenia do Europy. Niemniej od ponad osiemdziesięciu lat próbują to robić. I bardzo dużo się nauczyli. Turcy dla całego świata islamskiego są wzorem, jak układać sobie relacje z Zachodem. Turcja ma fantastyczne położenie geograficzne, między pięcioma morzami, na granicy kontynentów. Ale to położenie jest jeż jej przekleństwem, bo Turcja jest jednocześnie na Bałkanach, Kaukazie i Bliskim Wschodzie. Graniczy z Iranem i Irakiem, dwoma krajami kluczowymi w tej chwili dla bezpieczeństwa całego świata. Nawet dzisiaj, po kryzysie w Gazie, jest jedynym krajem, który może rozmawiać z Izraelem i Ameryką z jednej strony, a Iranem i Syrią - z drugiej. W świecie, w którym konflikty rodzą się na pograniczach kultur, nacji, narodów, etniczności, Turcja jest wielką wartością. Powinniśmy się nauczyć korzystać z jej graniczności. Turcja może być naszym skarbem albo naszym zagrożeniem. Turcja niestabilna, Turcja, od której Europa odwróciłaby się zadem, stanowi wielkie niebezpieczeństwo.

Witold SzabłowskiPanuje paranoja, że, po wejściu do Unii, stałaby się furtką dla świata muzułmańskiego.
Jeśli miałoby tak być, już by tak było. Trzy miliony Turków żyją w samych Niemczech. Owszem, bywają wylęgarnią ekstremizmu. Ale taką samą wylęgarnią okazują się zwykli niemieccy, brytyjscy czy polskie nastolatkowie w grupach nazistowskich.

Reportaże zawarte w tej książce są owocem twoich dziesięcioletnich podróży po Turcji.
Objechałem już Turcję dookoła ze cztery razy. Ostatnio spojrzałem na mapę i uświadomiłem sobie, że takich miast powyżej 50 tysięcy, których bym nie widział, a Turcja jest sporo większa od Polski, to już chyba nie ma.

Potrafisz jeszcze sobie przypomnieć z jakimi skojarzeniami, schematami w głowie jechałeś tam po raz pierwszy?
Kożuchy.

Co?
Polacy w latach osiemdziesiątych jeździli do Turcji na handel. Mieliśmy takich znajomych w Ostrowi Mazowieckiej, z której pochodzę, którzy jeździli po kożuchy. Najlepiej się na nich zarabiało. Moja mama jak się dowiedziała, że jadę do Turcji, powiedziała: „może byś się rozejrzał za jakąś skórką”. Poza tym miałem taki sztampowy obraz w głowie: że jest polska wieś nad Bosforem i zwie się Adampolem, że sułtan nie zaakceptował rozbiorów Polski, że Turek to ma wąsy i taką śmieszną czapkę, jeździ po górach na ośle i raduje się życiem.

Co się okazało?
Pierwszy raz pojechałem do Turcji na narty. I myślę, że dzięki temu od pierwszego dnia łykałem tę Turcję z nieoczywistej strony. Okazało się, że ten Turek to nie tylko na ośle, że samochody mają, że są i wąsaci, i niewąsaci, że po arabsku nie mówią, tylko mają swój język turecki pisany alfabetem łacińskim, że w piłkę grają całkiem nieźle, że nie każda kobieta nosi tam chustę… Ten pierwszy wyjazd trwał 10 dni, ale wystarczył, bym nagromadził tyle wrażeń, bym nie był w stanie ich przerobić.

Wróciłeś.
Po dwóch miesiącach. Zorganizowaliśmy na chybcika wyprawę naukową z Uniwersytetu do Adampola. I to też był szok. Myślałem, że zobaczymy może jakiś pomnik, tablicę informacyjną, że tam żyli kiedyś Polacy, może jakiś krzyż będzie stał przy drodze, może jakiś cmentarz. A okazało się, że mieszkają tam ludzie, którzy mówią po polsku! Wójtem Adampola jest Daniel Ohotski, który z tej polskości zrobił bardzo fajny brand. Cały Stambuł przyjeżdża tam na polskie kluchy, elita spędza weekendy. Tak jak my jeździmy do naszych polskich Tatarów, żeby sobie zjeść coś tatarskiego, tak oni jeżdżą do Polaków. Był nawet plan, by Adampol i Bochoniki były miastami partnerskimi, ale ani jedno, ani drugie nie jest miastem, a wieś partnerska brzmi chyba trochę gorzej, więc do tego nie doszło.

Turcja i Polska – hmm… to zestawienie brzmi dość obco…
Też tak myślałem. Ale zaraz po tym wyjeździe do Adampola pojechałem na stypendium do Turcji na dziesięć miesięcy. Czułem się świetnie, od pierwszego do ostatniego dnia, choć miałem przejścia i ze złodziejami, i z biurokracją i z policją. Od razu po powrocie do Polski dostałem kolejne stypendium - tym razem do Danii. I po paru tygodniach, zaskoczony, zauważyłem, że to Dania jest dla mnie szokiem kulturowym. W Turcji czułem się jak w domu. A w Danii - wszystko wydawało mi się od czapy.

Dlaczego?
Duńczycy są tak bogaci, że kompletnie nie wiedzą na czym życie polega. Żeby nie było - to bardzo dobrzy ludzie. Ale naiwni jak dzieci. Przyjechał tam studiować chłopiec z Ghany. I dla wszystkich z Europy Środkowo-Wschodniej było jasne, że Heyford spierdzieli z tej szkoły. Że potraktował ją tylko jako trampolinę do Unii i że za dwa tygodnie go nie będzie. Duńczycy się cieszyli, klepali go po plecach, mówili Heyford, ale jesteś ziomem, przyjechałeś z Ghany uczyć się u nas public administrationjournalism and comunication. Heyford ładnie się uśmiechał, a po dwóch tygodniach już go z nami nie było. Duńczycy byli w szoku. Ale jego historia dla każdego, kto pochodził z takiego kraju, jak nasz, kto rozumie cały background, czyli to, że musiał zostawić rodzinę, może jej nigdy nie zobaczy, może znajdą go gdzieś w rowie z wyciągniętymi nerkami, bo nikt nie wie kto, jak i po co przetransportował go do Europy. A Duńczycy? Byli zrozpaczeni, bo Heyford świetnie grał w siatkówkę a dwa dni później były zawody.

A z Turkami mamy taki wspólny background?
Pewne sentymenty i resentymenty, które składają się na konstrukcję zwaną powszechnie Turkiem, bardzo się mają podobnie do konstrukcji zwanej powszechnie Polakiem. Turcy uwielbiają mówić o przeszłości, bo byli wielkim mocarstwem, bo wygrywali wojny, bo mieli wielkich sutłanów, bo Atatürk był wybitnym wodzem... A teraźniejszość raz im wychodzi lepiej, raz gorzej.

W swojej książce pokazujesz raczej te miejsca, gdzie im nie wychodzi, gdzie ten szpagat zaczyna pękać...
Tu mi się też wydają podobni do Polaków. Pamiętamy nasze fantastyczne bitwy, wodzów, cud nad Wisłą - nasz ostatni wielki sukces. I jesteśmy jak Turcy wpatrzeni w przeszłość. Młodzi Turcy, jak się upiją, biorą balamę i śpiewają pieśni sprzed dwustu lat. My też mamy takie zapędy, śpiewamy pieśni wojenne, powstańcze. Do tego dochodzi wpływ religii na życie codzienne. Kapuściński mówił, że jemu było łatwiej zrozumieć Iran, Irańczyków przez to, że pochodził z Polski. Z Turkami, nawet tymi pozornie niereligijnymi, łatwo mi było złapać kontakt przez to, że islam odgrywa w ich życiu podobną rolę, co w naszym katolicyzm. Dla wielu z nich, oczywiście, ma funkcję czystego rytuału, który uruchamia się właściwie podświadomie. U nas spada samolot w Smoleńsku i wszyscy w pierwszym odruchu zachowujemy się podobnie. Turcy mogą być kompletnie niereligijni. Ale jak zostaje zaatakowana flotylla do Gazy i ginie dziewięciu Turków, to idą do meczetu, by pokazać, że coś jest niehalo. Mimo tego, że to inny kraj, inna szerokość geograficzna, to pewne rzeczy z łapię tam bez słów. Z Niemcami już tego nie mam. Być może na Odrze, dalej za Czechami, Węgrami, itd. przebiega taka granica, gdzie zaczyna się południowo-wschodnie europejskie burdello.

Mieliśmy też z Turcją w przeszłości granicę...
Więcej - wojowaliśmy z nimi. A wiadomo, że wojny to nie tylko wzajemne wyrzynanie się w pień, ale też dyfuzja kultury. Mamy np. z Turkami trochę tych samych słów: kasztany, wiśnie, czapka...

Nie jest to trochę naciągane? Na co dzień trudno dostrzec punkty styczne między Polską a Turcją...
Bierzemy udział w wojnie w kraju graniczącym z Turcją, wzięliśmy odpowiedzialność za jednego z jej sąsiadów. Inna sprawa, że zrobiliśmy to w możliwie najgorszy sposób i raczej nam to chwały nie przynosi. W globalnej wiosce nie ma czegoś takiego, jak dwa kraje bez punktów stycznych. O tym między innymi jest moja książka.

Patrzysz na Turcję z perspektywy obcego. Jak Turcy reagują na spojrzenie z zewnątrz?
Kolejny punkt styczny z Polakami. Nie lubimy jak krytykuje nas cudzoziemiec. W ogóle nie lubimy krytyki. To widać, gdy ktoś krytycznie napisze o Polsce. Jeśli zrobi to Polak - będą różne głosy. A jeśli cudzoziemiec - przeżywamy dramat, chcemy rwać się do boju, walczyć o skalaną cześć. Mariusz Szczygieł opowiadał, że jak powiesz Czechowi, że Czesi są głupi i leniwi, to odpowie: pewnie, masz rację. A jak powiesz Polakowi, że Polacy są głupi i leniwi, to dostaniesz wpierdol. Mimo tego, że gdyby powiedział to inny Polak, to by się z nim zgodzono.

A jak byś powiedział Turkowi, że Turcy są głupi i leniwi?
Też byś dostał wpierdol. A przynajmniej by się na ciebie obraził. Oni mają bardzo wysokie poczucie dumy narodowej. A już Atatürk... jest świętością i za powiedzenie choćby, że jest kontrowersyjny, można trafić pod sąd. Dwóm dziewczynom, o których piszę, prokurator z urzędu założył sprawę, bo powiedziały publicznie, że nie kochają Atatürka.
Są oczywiście ku temu powody. Turcja bez Atatürka wyglądałaby jak ogryzek. Wybrzeże Morza Egejskiego należałoby do Grecji, wschód do Ormian i Kurdów. Był wybitnym strategiem, mężem stanu, ale nie można nie nazwać kontrowersyjnym faceta, który w imię unowocześniania kraju każe wojsku strzelać do mężczyzn, którzy nie chcą założyć kapelusza (kapelusz był według Atatürka symbolem nowoczesności).

Ale chyba są jakieś próby podważenia tego mitu?

Mój znajomy, wybitny turecki dziennikarz Can Dundar, kilka lat temu jako pierwszy zaczął pisać i mówić, że Atatürk miał problemy z alkoholem. Jedną z przyczyn jego śmierci była marskość wątroby. Ale przez 70 lat w Turcji nie mówiło się o tym ani słowa.

Jak odebrano jego książkę? Oskarżono go, jak Orhana Pamuka, za obrazę tureckości i postawiono przed sądem?
Ludzie wykształceni, bywający w Europie, stwierdzili, że jego książka to krok do normalności. Ale pozostali śmiertelnie się poobrażali. Grożono mu śmiercią. Ale grożenie śmiercią i pozywanie do sądu jest normalnym zestawem zachowań wobec kogoś, kto uderza w tureckość. W Turcji naprawdę jest specjalny paragraf, mówiący, że za obrazę tureckości można iść do więzienia albo zapłacić grzywnę. A pod obrazę tureckości daje się podciągnąć bardzo wiele.

Pamuk opisuje głównie Stambuł. Ty też pałętasz się po jego zaułkach. Ale twój obraz miasta niewiele ma wspólnego z miastem autora „Muzeum niewinności”.

Stambuł to coś więcej niż miasto Pamuka, miasto zeuropeizowanej klasy średniej. Stambuł to bajaderka. Jeżeli cukiernikowi zostanie po tygodniu trochę szarlotki, trochę makowca, trochę sernika, trochę strudla, kroi to wszystko w małą kostkę, miesza i robi bajaderkę. Stambuł ma w sobie wszystkie mniejszości, problemy całej Turcji, zarzewia wszystkich konfliktów. Wielki problem Turcji, czyli Kurdowie, stanowią trzydzieści procent mieszkańców tego miasta. Alewici, Ormianie, Żydzi, Grecy... wszystkiego po trochu.

Ale nie zatrzymujesz się w Stambule, jedziesz m.in. do wiosek na prowincji, gdzie pracuje dwóch na dziesięciu mężczyzn.

Turecka prowincja to przede wszystkim nie bieda, a gościnność. Nam się wydaje, że jesteśmy bardzo gościnnym narodem. Przy Turkach powinny nam uszy poczerwienieć ze wstydu. Gościnność jest wtedy, że gdy wjeżdżasz do wioski, ludzie zaczynają się kłócić między sobą, kto ma cię przenocować. I że musisz poznać jeszcze mojego kuzyna Ahmeda, moją babcię Fatmę, jechać do sąsiedniej wioski i poznać mojego wuja, i z jednej nocy robią się trzy dni. I wpychają w ciebie jedzenie jak w tuczoną gęś.

Z czego to wynika?
W Turcji dobrze widać, ile dobrego może zrobić religia w życiu człowieka. Turcy mają np. zakodowane, że jałmużna jest bardzo ważna. Że owszem, mamy święto Kurban Bayrami, Święto Ofiary, które każe kupić ubogim jagnię, kurę, to, na co nas stać. Ale mamy też cały rok i trzeba dbać o tych, którzy mają mniej. Mimo tego, że są w Turcji naprawdę biedne rejony, nikt nie umiera z głodu. W Koranie jest też napisane, że nie można pielgrzyma wypuścić przed wschodem słońca.

Ale ty chyba nie byłeś pielgrzymem?

Turcy ten zapis zgrabnie rozszerzyli na każdego podróżnego... Kiedy jeździłem stopem po wschodzie Turcji, złapaliśmy raz tira. Kierowca jechał trochę nie w tą stronę, w którą my chcieliśmy jechać. Po krótkiej naradzie z kolegami, osiem tirów nadłożyło 150 km tylko po to, by dowieść nas przed wschodem słońca do miejsca przeznaczenia. Nie chcę nawet myśleć jakie to były dodatkowe koszty dla tej firmy... Albo co to oznacza dla powłoki ozonowej. Ale to są właśnie Turcy.

A nie wkurza cię to, że większość twoich rozmówców kwituje rozmowę: „Nie zrozumiesz tego, nie jesteś Turkiem”. To zawsze jest argumentem ostatecznym - niezależnie od tego, czy rozmawiasz z hodżą czy ze studentką stambulskiego uniwersytetu.
Wkurza. A najbardziej wkurza mnie to, że mają rację. Zawsze jak czytałem różne wywiady z ludźmi, którzy całymi latami jeżdżą po świecie i mówią, że im więcej jeżdżą, tym mniej rozumieją, to wydawało mi się, że to taka kurtuazja, że tak trzeba mówić, bo tak jest przyjęte. Jeżdżę tam od dziesięciu lat co roku, czasami dwa, trzy razy w roku i zawsze przychodzi ten moment, kiedy dochodzę do muru. Bo nie chodziłem do szkoły, w której pisałem wierszyki na cześć Atatürka, bo nie recytowałem z pamięci jego życiorysu...

... obudzony w środku nocy...
bo nie wzruszałem się, kiedy czerwona flaga z białym półksiężycem i gwiazdą, symbolizująca krew naszych żołnierzy przelanych w Gallipoli była wciągana na masz, bo nie byłem obrzezany, jak miałem siedem lat…

… i nie masz traumy obrzezańca…

Trauma, jeśli dotyczy całej męskiej populacji, jest doświadczeniem jednoczącym. Najbardziej wkurza mnie to, że jestem na tę ścianę skazany. Mogę tam jeździć przez  kolejne czterdzieści lat, mogę tam zamieszkać. I zawsze przyjdzie taki moment, w którym ktoś powie: „Witold, nie zrozumiesz, nie jesteś Turkiem”.

Uśmiechasz się do Turczynek?
No wiesz, teraz już mam żonę... Ale tak, uśmiecham się.

A plotka? Przerażający jest mechanizm, gdy uśmiech przypadkowego mężczyzny na ulicy może prowadzić do uznania kobiety za dziwkę, a następnie do jej ukamienowania.
Tak napisałem, ale sam nie wiem, czy mam rację. Na pewno w Dyiarbakir panuje atmosfera, w której wolałem się nie uśmiechać. Rodzice potrafią zabić córkę, bo zamiast chodzić w tradycyjnym stroju, poprosiła o dżinsy.
Z drugiej strony setki tysięcy młodych Turków żyją jak my: chodzą do klubów, mieszkają ze sobą przed ślubem, sami wybierają, z kim chcą być.

Turcy, tacy jak my, są przez dwa lata razem, mieszkają razem, śpią w jednym łóżku i nie uprawiają seksu!
Mówisz o moich znajomych Ozge i Tajfunie, o których piszę w książce. Cóż, oni to chyba jednak lekkie kuriozum. Ozge sama mówi, że większość jej koleżanek w końcu znajduje faceta, który jest na tyle normalny, że można z nim pójść do łóżka i który ożeni się z nie-dziewicą. Nie wszyscy są skrzywieni. Wiesz, Tajfun jest Kurdem…

Mówisz jak Turek!
Kurdowie są bardzo konserwatywni. I dlatego Ozge tak się boi. Ale mam przyjaciółkę, która ma młodszego brata i mówi, że dla osiemnasto- czy dwudziestolatków tureckich to już jest kompletnie inny świat. I prawdopodobnie za dziesięć lat ten reportaż kompletnie straci ważność.
A co z innymi problemami współczesnej Turcji? Honorowe zabójstwa, opresyjny system wobec kobiet są jednak częścią ich tradycyjnej tożsamości.

Zabójca z miasta moreli.
Reportaże z Turcji

Reportaże te powstały w wyniku ponad dziesięcioletnich podróży po Turcji. Witold Szabłowski dotarł wszędzie – do wsi, w których kamienowane są kobiety, które według prawa zhańbiły mężczyzn, do rodziny Alego Agcy, przemytników ludzi… Historie, do których dociera, nie przypominają obrazu Turcji z folderów biur turystycznych. Jedyna plaża, na jakiej jesteśmy, to plaża przed świtem, gdy stambulskie służby porządkowe miasta sprawdzają, czy morze nie wyrzuciło na brzeg ciał nielegalnych emigrantów, którym nie udało się dotrzeć do „lepszego” świata. Książka Szabłowskiego otwiera oczy na złożoną problematykę współczesnej, pękniętej Turcji.

Myślisz, że możliwa jest tak daleko idąca zmiana?
Najlepszym przykładem na to, że da się z tym walczyć, jesteśmy my, Europejczycy. Kiedy mieszkałem w Danii, zwiedzałem zamek Dragsholm, z którym związana była taka oto historia. W XVIII wieku córka szlachcica, który był właścicielem zamku, zaszła w ciąże z pastuchem. Ojciec powiedział wszystkim, że ją wyprawia na studia do Kopenhagi, a tak naprawdę zamurował ją w ścianie. Bo popełniła mezalians. Podejrzewam, że w Polsce też są takie historie. Europa fantastycznie się czuje w roli sumienia świata. Tylko spójrzmy najpierw na siebie i okaże się, że nie tak dawno robiliśmy to samo. Walka z honorowymi zabójstwami nie jest łatwa i wymaga współdziałania szkoły, samorządu lokalnego, imama i wszystkich możliwych instytucji.

Przez siedemdziesiąt lat się nie udało, choć Atatürk chciał zmienić tożsamość Turków w trybie natychmiastowym. Reformami, ale i siłą.
Moja książka, jeśli czytać ją w kontekście zmiany, mówi o niemożności zmiany. Że próba zmieniania się wbrew sobie kończy się zawsze paranoją  przerysowaniem.

A co ty sądzisz o Atatürku?
W Turcji zawsze odpowiadam: „sądzę, że był wybitnym mężem stanu i Turcy mają niesamowite szczęście, że urodził się ktoś taki, jak on”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.