N+1

Rozmowa z Saną Krasikov

Emigranci mają charaktery ze stali. Nie czują się ofiarami, nie są cynikami. Po prostu żyją według reguł gry, w którą przyszło im grać

Jeszcze 2 minuty czytania

AGNIESZKA SOWIŃSKA: Ile może trwać „Jeszcze rok” w słowniku emigranta?
SANA KRASIKOV: Formuła jest prosta: zawsze N+1, gdzie N to rok bieżący.

Bohaterowie twoich opowiadań to emigranci z byłych krajów ZSRR. Sama mieszkasz w Nowym Jorku. Gdzie spotkałaś swoich bohaterów?
Punktem wyjścia każdego opowiadania jest realna historia. Myślę, że z biegiem lat nauczyłam się widzieć społeczny dramat, stojący za ludzkimi losami.
W Ameryce żyłam w wielu miejscach: w New Hempshire, na wsi w stanie New York, w stanie Iowa oraz w Filadelfii. Przeprowadzając się z miejsca na miejsce, poznawałam rozmaitych ludzi. Mój mąż, amerykański dziennikarz, również jeździł i mieszkał w Afganistanie, Pakistanie, Afryce. Mamy więc wielu bardzo różnych znajomych.

Sana Krasikov

Urodziła się na Ukrainie, wychowała w Gruzji. Od ósmego roku życia mieszka w Stanach Zjednoczonych, obecnie w Nowym Jorku. Teksty publikowała m.in. w „The New Yorker”, „The Atlantic Monthly”, „The Virginia Quarterly”, „Epoch”, „Zoetrope”, „A Public Space”. Zadebiutowała w 2008 roku zbiorem opowiadań „Jeszcze rok”. Za książkę tę otrzymała nagrodę Sami Rohra w dziedzinie literatury żydowskiej w 2009 roku oraz National Book Foundation’s „5 Under 35” Award. W lutym 2010 roku „Jeszcze rok” ukazał się w Polsce nakładem Wydawnictwa Czarne w nowej serii wydawniczej „Proza świata”, w przekładzie Michała Kłobukowskiego.

Sama również jesteś emigrantką z byłych krajów ZSRR.
Do ósmego roku życia mieszkałam w Gruzji. Kiedy tylko reżim odrobinę złagodniał i pojawiła się możliwość wyjazdu – moi rodzice spakowali rzeczy i emigrowaliśmy do Stanów.

W jakim języku myślisz?
Zawsze kiedy piszę, myślę po angielsku. Zupełnie inaczej jest, jak mówię. Kiedy rozmawiam na amerykańskie tematy, myślę i mówię po angielsku. Kiedy rozmowa schodzi na tematy związane z domem czy rosyjską kulturą, przełączam się na rosyjski, mój pierwszy język. Ale w dzieciństwie obracałam się w kręgu wielu języków: ukraińskiego, gruzińskiego, greckiego, armeńskiego. Nawet polskiego. Polski słyszałam w rodzinie bliskiej przyjaciółki mojej mamy, Ireny. Była potomkinią polskich emigrantów w Tbilisi. Jej dziadek był generałem w wojsku carskim. Po odbyciu służby na Kaukazie został z rodziną w Gruzji. To, że pierwsze lata życia spędziłam w wielonarodowym otoczeniu, uważam za swoje wielkie szczęście.

Gruzja to dla ciebie oddzielny kraj, czy zawsze część „matuszki Rosji”? Dla twoich bohaterów ojczyzną jest wielonarodowa Rosja.
Nawet w czasach ZSRR, Gruzja była kompletnie innym, odrębnym światem. Różniła się od Ukrainy, gdzie jeździłam na wakacje do dziadków. Różniła się od Rosji. Gruzja to moje najlepsze dziecięce wspomnienia: nasze podwórko, gdzie mężczyźni grali w domino, siedząc przy długim stole, gorące lato, wielkie wesela z pysznym jedzeniem. Do dziś uwielbiam gruzińskie jedzenie. Bo kto może powstrzymać się przed gorącym chaczapuri?

Sana Krasikov © Tatiana Krasikov


Świat emigrantów w twoich opowiadaniach poznajemy z kobiecej perspektywy: Ilony, którą wyruszyła do Ameryki w ślad za mężem swojej najbliższej przyjaciółki; Mai, żyjącej paralelnie w dwóch rzeczywistościach – pracującej w Ameryce i próbującej jednocześnie wychować nastoletniego syna przez telefon; Gulii z Taszkientu, która uciekała do Nowego Jorku przed toksycznym związkiem; studentki Ani, która nie chciała utonąć w dziurze Dolska, małego rosyjskiego miasteczka...
Powiedziałabym tak może o kilku opowiadaniach w mojej książce. W pozostałych równie wyraziści są mężczyźni. Lew w „Długu”, pracownik Hewlett Packard Grisza w „Repatriantach”, Wiktor w „Zastępstwie”, który umawia się z córką swojej wielkiej młodzieńczej miłości.

Sana Krasikov, „Jeszcze rok”. Przeł.
Michał Kłobukowski, Czarne, Wołowiec,
276 stron, w księgarniach od lutego
2010
Czym różnią się „rosyjskie” kobiety od Amerykanek, poza tym, że na grilla w ogrodzie zakładają buty na obcasie i farbują włosy na czerwono?
Mają kręgosłupy ze stali. Szczególnie te, które są w Ameryce nielegalnie. Emigranci w ogóle mają bardzo silne charaktery. Nie czują się ofiarami, nie są cynikami. Po prostu żyją według reguł gry, w którą przyszło im grać.  

Twoi bohaterowie nie przyznają sobie prawa do narzekania, „bo żadne z nich nie straciło trzech kończyn i oka”. A ty?
Mój mąż mówi, że cały czas się użalam nad sobą. Chyba więc nie jestem taka silna jak moi bohaterowie.

Twoje opowiadania nie mają wspólnych bohaterów, każde jest wycinkiem osobnego życia. Ale podczas lektury ma się takie poczucie, jakbyś opowiadała jedną historię…
To pytanie świadczy o tym, że przeczytałaś wszystkie opowiadania z tomu „Jeszcze rok” i że przeczytałaś je po kolei.

A jak należałoby je przeczytać?
Ludzie skłonni są czytać zbiory opowiadań jak powieść. Ale krótkie opowiadania są bardziej pojemne, bardziej skoncentrowane niż powieść. Dlatego emocjonalnie lepiej jest czytać z przerwami, żeby dać sobie możliwość przetrawienia świata przedstawionego, a trawienie wymaga czasu.

„Jeszcze rok”
(„One more year: stories”)

Bohaterem każdego z tych ośmiu opowiadań jest emigrant z krajów byłego ZSRR. Ilona i Maja z Gruzji, Wiktor z Ukrainy, Gulia z Taszkientu, Ania z Rosji, ukraińscy Żydzi, którzy mieszkają i pracują, niekoniecznie legalnie, w Stanach Zjednoczonych. Sana Krasikov opowiada ich historie, pokazuje przyczyny – nie zawsze oczywiste – emigracji. Czasem jest to podróż za kochankiem, mężem najbliższej przyjaciółki, czasem po prostu „za chlebem”, innym razem intratna posada czy ucieczka od toksycznego związku lub przeszłości, czy po prostu chęć zobaczenia innego świata. Krasikov nie ocenia wyborów, decyzji, życia swoich bohaterów. Z czułą ironią opowiada ich historie. Każda z postaci obiecuje sobie, że za tytułowy „jeszcze rok” jej życie na pewno się zmieni, wróci do kraju, dostanie wizę, pozwolenie o pracę... Ale „jeszcze rok” trwa zawsze rok dłużej.

Pracę nad książką zaczęłaś w 2004 roku. Czym się wcześniej zajmowałaś?
Żeby zapłacić rachunki, pracowałam jako kelnerka, redaktor artykułów technicznych, sekretarka w gabinecie lekarskim… W 2004 roku, po uzyskaniu licencjatu z literatury angielskiej, zaczęłam pracować jako asystentka w firmie prawniczej. Zdałam nawet, i to całkiem nieźle, egzamin wstępny na studia prawnicze. Ale kiedy miałam podjąć ostateczną decyzję, zrozumiałam, że życie prawnika nie jest dla mnie.

I wtedy podjęłaś decyzję, że zostaniesz pisarką? Tak z dnia na dzień?

Miałam mnóstwo pomysłów i szkiców opowiadań. Postanowiłam, że koniecznie muszę je rozwinąć. Kilka opowiadań wysłałam na warsztaty pisarskie wydziału literatury uniwersytetu w Iowa, jednego z najstarszych i najbardziej cenionych w Ameryce. Uczyłam się i wykładałam tam literaturę na młodszych latach. Dzięki temu miałam pieniądze na opłacenie nauki. Na tych warsztatach nie stawiało się ocen, ale każdy „przyszły pisarz” musiał kłaść po 30 kopii każdego swojego nowego opowiadania na drewnianej półce na korytarzu wydziału. Każdy mógł wziąć kopię, przeczytać. To był ogromny stres. Nie było gdzie się schować. Ten system, zrozumieliśmy to później, jest dobrym inkubatorem dla pisarzy. To taka społeczna konkurencja. Dajesz swoją pracę innym pisarzom do zrecenzowania. I tak przez dwa lata. W ciągu tych dwóch lat stajesz się twardy. To o wiele więcej niż nauka technik pisarskich.  

Twój debiutancki „Jeszcze rok” ukazał się w Stanach w 2009 roku i właściwie od razu zostałaś laureatką Sami Rohr Prize (100 tysięcy dolarów).
Książka była również m.in. finalistką Nagrody Hemingwaya, przyznawanej przez Bibliotekę Johna Kennedy’ego. Nagrody pomagają. Utwierdziłam się w przekonaniu, że powinnam pisać.

Sana, masz osobiste stosunki z prototypami swoich bohaterów? Przyjaźnisz się z kimś czy po prostu stanęli na twojej drodze i rozeszli się we własnych kierunkach?
Na to pytanie nigdy nie odpowiem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.