PROJEKT KSIĄŻKA: Drukarz
fot. Lidia Sokal

PROJEKT KSIĄŻKA: Drukarz

Rozmowa z Janem Piotrowskim

Tak, kreda odbija światło. A teraz na przykład jest bardzo modny, już pani pokazuję, taki papier Ecco Book. Kremowy, matowy. Bardzo dobrze się go czyta

Jeszcze 3 minuty czytania

AGNIESZKA SOWIŃSKA: Ile kosztuje wydrukowanie książki?
JAN PIOTROWSKI:
Grosze. Przy nakładzie 1000 sztuk druk egzemplarza książki kosztuje 3,60 zł. Mówimy o książce czarno-białej, około 160-stronicowej, z kolorową laminowaną miękką okładką. Książki powyżej 10 tysięcy egzemplarzy drukuje się w drukarniach rolowych. I te koszty są jeszcze niższe. Koszt wydruku jednego egzemplarza spada wtedy poniżej 3 złotych. 

To dlaczego książka kosztuje dziś przeważnie około 40 złotych?
To w pełni dyktat hurtowni. Hurtownie większość książek biorą w komis. Czyli to wydawca ponosi całe ryzyko. On też ponosi wszystkie koszty: wynagrodzenie autora, tłumacza, redaktora, korektora, skład, łamanie, druk... My jesteśmy małą drukarnią i obracamy się w małych nakładach. Wydawcy, którzy drukują u nas, nie są w stanie dostać się do wielkich hurtowni. Potrzebują pośrednika. Bardzo trudno jest dziś sprzedać książkę. Dlatego też coraz więcej małych wydawców robi to jeszcze inaczej.

Jan Piotrowski

Razem z Tadeuszem Markiewiczem współzałożyciel drukarni EFEKT (w 1992 roku). Podstawą działalności jest produkcja książek i albumów. Wśród jej klientów byli lub są m.in. „Kultura Paryska”, „Lampa”, „Nisza”, Ośrodek Karta, Narodowe Centrum Kultury. Siedziba drukarni mieści się w Warszawie, przy ul. Lubelskiej 30/32.

To znaczy jak?
Dzięki cyfrowym drukarniom można wydawać książki, nie ponosząc takiego ryzyka – wydrukować sobie jednorazowo 200 egzemplarzy i zobaczyć, czy się sprzedaje. Jeśli nie – to już się nie drukuje. Jeśli jest zapotrzebowanie – to drukuje się kolejne 200. Stopniowo.

I to się opłaca?
Ceny druku cyfrowego z offsetowym spotykają się mniej więcej przy nakładzie 1000 egzemplarzy. Przy nakładzie niższym niż powiedzmy 500 egzemplarzy, nie opłaca się drukować w offsetowej drukarni. Obserwuję niepokojące zjawisko. Nawet jeśli wydawcy z góry zakładają, że nakład będzie rzędu tysiąca, to i tak wolą go wydrukować cyfrowo – pięć razy po 200 egzemplarzy. Choć cena druku będzie taka sama, przy druku cyfrowym mogą nawet przez 2 lata wyprzedawać ten tysiąc, stopniowo dodrukowując. Ja mogę oczywiście im to wydrukować z bardzo opóźnionym terminem płatności, ale bez przesady. Kilka miesięcy wytrzymamy, ale nie 2 lata.

Druk cyfrowy robi dużo dobrego, jeśli chodzi o książki. Dzięki temu wydawane są – w minimalnych nakładach, ale jednak – książki, które inaczej by nie wyszły. Wydawcy nie byłoby stać na wydanie tego tysiąca. Więc dla książki to dobrze. Dla drukarni offsetowych, tak jak my – fatalnie.

Drukarnie upadną?
To tylko kwestia czasu. Słuchałem kiedyś dyskusji ekonomistów w telewizji i któryś z nich użył porównania, że coś jest tak głupim pomysłem jak zakup maszyny drukarskiej w dzisiejszych czasach. I miał w 100% rację.

PROJEKT KSIĄŻKA

Rozmawia się zwykle o książkach w kontekście ich autorów, pisarzy i pisarek, lub – zupełnie osobno – w kontekście wad i możliwości rynku wydawniczego. Książka jednak to projekt, który powstaje w wielu etapach: od myśli, poprzez litery, opinie wydawców, drukarnie, starania działów promocji, aż po dystrybucję i sprzedaż. W nowym cyklu będziemy pokazywać cały złożony proces tworzenia książki, rozmawiać z tymi, którzy kolejno przyczyniają się do jej powstania jako przedmiotu, jako miejsca na myśli i zdania – po autorze, wydawczyni i redaktorze przyjdzie kolej między innymi na korektorkę, grafika, promotorkę, a także drukarza, dystrybutorkę i księgarza.


Rozmowa z autorem, Ignacym Karpowiczem o powieści „Sońka”.
Rozmowa z wydawczynią, Krystyną Bratkowską.

Rozmowa z redaktorem, Adamem Pluszką.

Rozmowa z projektantem, Przemkiem Dębowskim.

Rozmowa z ilustratorką, Marianną Sztymą.

Rozmowa z korektorką, Teresą Kruszoną.

Ile kosztuje wyposażenie takiej drukarni?
Taka podstawowa maszyna dobrej klasy, która drukuje w kolorze, kosztuje brutto nieco poniżej miliona...

...miliona złotych?!
Euro. A to taka normalna maszyna, nie rolls-royce, tylko taki mercedes. Czterokolorowa. Bo ośmiokolorowe są proporcjonalnie droższe. Ale takie maszyny pracują do 20 lat. Dziś bym na pewno nie zdecydował się na kredyt na taką maszynę. Kto wie, czy za 5 czy 15 lat ludzie będą jeszcze czytać książki papierowe?

Pan nie czyta?
Przeciwnie, czytam dość dużo. Minimum dwie książki tygodniowo. Mam to szczęście, że po mamie polonistce została mi wielka biblioteka. Teraz czytam na przykład „Alchemię słowa” Parandowskiego. Historia to moje hobby, więc najczęściej czytam książki o tej tematyce.

To dlaczego pan wątpi w innych?
Wie pani, ja czytam głównie w nocy. Gdyby ktoś wymyślił taki nośnik, który by wyświetlał mi tekst przed oczami w postaci na przykład hologramu... Myślę, że to tylko kwestia czasu.

Ale czytanie książek to także zmysłowa przyjemność – dotyk papieru, przewracanie kartek...
Kiedyś przeczytałem takie bardzo mądre wspomnienie. Nie pamiętam już gdzie, ani kto to napisał. Autor ten opisywał obraz sprzed wojny. Zapamiętał księgarnię, której właścicielem był starszy pan żydowskiego pochodzenia, który chodził po tej księgarni i zawsze trzymał w ręku jakąś książkę. Nie czytał jej, tylko pieścił.  Cieszył się, że ma w ręku coś tak pięknego. Teraz już mało kto zwraca na to uwagę. Że taka książka to nie tylko to, co jest w środku, ale również oprawa, wykonanie, użyty rodzaj papieru.

Pan chyba zwraca na to uwagę
Wie pani, ale też czasami to dbanie o elegancję wyklucza przyjemność czytania. Jak już mówiłem, czytam głównie w nocy. Dawniej wszyscy uważali, że elegancko jest drukować na takim błyszczącym papierze, białej kredzie. Jak ktoś czyta przy lampie, to tak się przy tym namęczy...

Odbija światło?
Tak, kreda odbija światło. A teraz na przykład jest bardzo modny, już pani pokazuję, taki papier Ecco Book. Kremowy, matowy. Bardzo dobrze się go czyta. Jeśli do tego jest użyta odpowiednia wielkość czcionki, to czytanie staje się przyjemne. Mam już problemy ze wzrokiem. Niektórych książek nie przeczytam tylko ze względu na użytą wielkość czcionki. Ale jak mówię – docelowo książki znikną. Ktoś w końcu wymyśli taki nośnik, który okaże się przełomem. Bo te dotychczasowe to tylko wprawki.

Maszyna drukująca – pobór papieru
/ fot. Lidia Sokal
Nie widzi pan żadnej szansy dla książki papierowej?
Jest jedno, co może działać na korzyść książek. To, że ludzie w pracy bez przerwy się posługują ekranem. I mają tego potąd. Jak już przyjdą do domu, to może chcieliby jednak coś normalnego zobaczyć. Ale od kilku lat obserwuję, że odchodzimy od papieru na każdej płaszczyźnie. Oprócz książek robimy też przecież inne rzeczy. Choćby druki reklamowe. Z roku na rok robi się ich coraz mniej. Wszystko idzie do telewizji i internetu. Większość ludzi już tylko tym się przecież posługuje, szukając jakichkolwiek informacji.

To smutne, co pan mówi.
Ale tak jest. Nie odbiera pani tak tego? Przecież ile film już zmienił. Pamiętam, jak byłem dzieckiem i czytałem „Trylogię”, to sobie własny film z tego reżyserowałem w głowie. A teraz nic nie trzeba sobie wyobrażać, bo można obejrzeć. Człowiek dostaje taką papkę – gotową, przetrawioną. Wyobraźnia już nie pracuje. Ikonki, obrazki. W tym kierunku to idzie.

Na razie wróćmy jednak do papieru. Ile kilogramów papieru potrzeba na wydrukowanie jednego nakładu książki?
Książka, która ma 160 stron to jest 5 arkuszy A1. Taka książka waży około 20–30 dkg. Na 1000 książek schodzi więc 200–300 kilogramów. Jedna paleta papieru to 400 kilo.

A ile maszyn i ludzi pracuje nad jedną książką?
Przejdźmy się po hali, prześledzimy cały proces. Tutaj się książkę opracowuje. Robi się skład, łamanie.

Bywa, że przychodzą źle przygotowane projekty?
Szczególnie kiedyś to była jakaś plaga. Ludzie kompletnie nie wiedzieli, jak wygląda przygotowanie materiałów do produkcji. Nasi komputerowcy na początku klęli, a potem się przyzwyczaili. Wiedzieli, że i tak wszystko trzeba będzie poprawić.
O, a ta maszyna to już XXI wiek.

Nie mam pojęcia, co to jest.
Tutaj naświetla się blachy. Oficjalna ich nazwa to matryce, ale wszyscy mówią na to blachy. Dawniej były to matryce światłoczułe, białkowe. Na to kładło się kliszę fotograficzną i naświetlało. Obraz czy tekst w ten sposób był przeniesiony na blachę. Natomiast w tej maszynie robi to już promień laserowy, który wypala z nieprawdopodobną wprost dokładnością. Dzięki temu omija się cały ten proces fotograficzny.

I co dalej się robi z tymi naświetlonymi już blachami?
Wkłada się ją do maszyny drukującej.

Do tego?! To wygląda jak lokomotywa! To ta za milion euro?
Tak. Wychodzi z niej już właściwie gotowa książka. Tylko pokroić i poskładać. Potem te zadrukowane już arkusze idą tutaj, na falcerkę, która z takiego dużego arkusza papieru robi zadany format książki.

Falcerka / fot. Lidia Sokal

Jak?
Składa arkusz papieru w zadanych kierunkach, żeby osiągnąć docelowy format. Każde miejsce zagięcia arkusza to falc, który po złożeniu daje nową krawędź.

Co dalej?
Sfalcowane książki są zbierane, czyli każdy sfalcowany arkusz musi zostać połączony z następnym, i z następnym – w odpowiedniej kolejności, by treść książki miała ciągłość. U nas robi się to ręcznie. Przy małych nakładach nie ma sensu kupować do tego specjalnej maszyny, choć oczywiście są też takie. Natomiast tutaj również mamy maszynę Heidelberga do produkcji czasopism. My mówimy „Krokodyl”. Tu nic nie trzeba robić ręcznie. Ona zbiera kartki, potem dodaje okładkę, szyje. To urządzenie obłędnie wydajne. Musi być wydajne, bo czasopisma, gazety mają najkrótsze terminy druku.

A co się dzieje z zebraną książką?
O, do tej maszyny wrzuca się zebrane bloki książki, tu leżą wydrukowane osobno okładki, ona je pobiera, biguje. Wypada już gotowa skrojona książka. No i taki jest ciąg produkcji książek. Najpierw są drukowane, potem falcowane, zbierane, sklejane, obcinane i koniec.

Ile w pana drukarni trwa wydrukowanie książki?
Najkrócej dobę. Kilka razy się nam zdarzyło, że drukowaliśmy w takich ekstremalnych sytuacjach. Umierał człowiek i chcieliśmy mu koniecznie pokazać przed śmiercią wydrukowane jego dzieło. To wtedy robiliśmy naprawdę momentalnie.

Oklejarka / fot. Lidia Sokal

Jak wygląda państwa współpraca z grafikami? Z doświadczenia wiem, że lubią być przy druku swoich projektów.
My się na to niechętnie zgadzamy... Ale mamy swoje powody. Przychodzi taki grafik i zaczyna tworzyć: niech pan zdejmie trochę tego koloru. Albo doda. Już na tym etapie, to niewiele można zmienić – zaledwie w granicach kilku procent. To przygotowanie produkcji jest kluczowe. I tak się bawimy przez 5 godzin. W końcu grafik jest zadowolony. Sprawdzamy i okazuje się, że to jest dokładnie to, co było na początku.

Kto może pracować jako drukarz? Na stronie Zespołu Szkół Poligraficznych w Warszawie przeczytałam, że przyszły drukarz powinien charakteryzować się m.in. wyczuciem kolorystyki i wytrzymałością fizyczną.
Czy ja wiem... (śmiech). Teraz to się wszystko zmieniło. Kiedyś bardzo dużo zależało od człowieka, jakie ma oko, jak sobie radzi z maszynami – bo wszystko trzeba było ręcznie regulować. To autentycznie wyglądało tak, że drukarz przekręcił jedną śrubkę i już pięknie drukowało. A ktoś inny w życiu by nie wydrukował na tej maszynie, bo nie wiedział, że trzeba tę śrubkę przekręcić o milimetr. Natomiast teraz te maszyny są już tak skomputeryzowane...  Nie ma już miejsca dla indywidualistów. Tak samo z kolorami. Komputer myśli za człowieka. Człowiek musi tylko wciskać odpowiednie przyciski. Kiedyś więcej osób pracowało, bo nie mieliśmy tylu urządzeń. Teraz te urządzenia są coraz bardziej wydajne. Też mam z tym kłopot, bo zatrudniamy sporo ludzi, moglibyśmy zredukować trochę zatrudnienie. Ale prawda jest taka, że nie mam serca. Jak już ktoś przychodzi, to zostaje.

Nigdy pan nikogo nie zwolnił?
Nie. Teraz na emeryturę poszło kilku pracowników. Na 20-lecie firmy miałem właśnie taki speech do pracowników, że biznesu wielkiego nie zrobiliśmy, ale za to nikt przez nas nie płakał.

Jak to się stało, że stał się pan właścicielem drukarni?
Współwłaścicielem. Drukarnię założyłem razem z Tadeuszem Markiewiczem, podziemnym drukarzem. W sumie pewnie 3 lata przesiedział. Był internowany. Początek lat 90. to były takie czasy, że wszyscy coś kombinowali. Postanowiliśmy z Tadkiem też założyć coś swojego. Wymyśliliśmy drukarnię – tym razem naziemną, jak się śmiejemy. Choć my trochę za późno wystartowaliśmy. Za długo nie podjęliśmy ryzyka, by za wielkie pieniądze kupić taką supermaszynę. W końcu kupiliśmy – 10 lat za późno. W tym czasie ludzie robili ogromne biznesy. Ale tacy z nas kapitaliści... Dużo jeździmy na nartach, żeglujemy... Zawsze myśleliśmy o tym, by niekoniecznie robić jakieś wielkie pieniądze, tylko mieć czas na pasje.

Cykl „Projekt Książka” publikowany jest we współpracy z Narodowym Centrum Kultury w ramach Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa 2014–2020.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.