Piękni trzydziestoletni dostają zadyszki
rys. EFF Photos / Flickr Attribution 2.0 Generic

Piękni trzydziestoletni dostają zadyszki

Inez Okulska

„Jetlag” to okrzyk pokolenia, które nie nadąża, od nieustannego biegu dostaje zadyszki. Jedną nogą tkwi w bezpiecznym świecie analogowego otoczenia, a drugą truchta w pogoni za tym, co cyberaktualne

Jeszcze 3 minuty czytania

Na papierowym zdjęciu w rodzinnym albumie wykręcałeś numer na tarczy telefonu, dziś na Facebook wrzucasz fotki zrobione komórką.
„To jest Twoja historia”.
Te cztery słowa ostrzegają czytelnika już na pierwszej stronie „Jetlagu” Michała R. Wiśniewskiego, „powieści sitcomu”, słowa stygmatyzują i mają rację – to jest nasza historia. Opowieść o generacji lat 80. i generacjach wcześniejszych, które na własnej skórze doświadczyły rakietowego przyśpieszenia postępu technologicznego. To na ich oczach tworzyły się pojęcia nowych mediów, i natychmiast ewoluowały.  

W tym kontekście książka przypomina termin Alvina Tofflera „future shock”, co oznacza wertykalną odmianę szoku kulturowego, który przeżywamy we własnym domu, przemieszczając się w czasie, nie przestrzeni. Własne podwórko w ciągu kilku lat zmienia się nie do poznania, nawet powietrze dzielić musi przestrzeń z bezprzewodową siecią w standardzie LTE. „Cywilizacja pędzi tak szybko, że nasze dusze zostają w tyle”.

Michał R. Wiśniewski, „Jetlag”. Krytyka
Polityczna, 232 strony, w księgarniach od lipca 2014
Niedawna afera z „taśmami” podsłuchowymi dobrze opisuje to zjawisko. Tego wdzięcznego tabloidowego terminu nie ukuli dziennikarze z roczników ’90, którzy pisać uczyli się już na komputerze i to podłączonym do modemu. „Taśma” określa w istocie nagranie z cyfrowego dyktafonu i jest synonimem medialnej schizofrenii tych, którzy w szkole jeszcze pisali referaty odręcznie na papierze kancelaryjnym, klejem w sztyfcie mocując do kartek zbyt czarne kserokopie reprodukcji, parę lat później na firmowych zebraniach migotali slajdami pierwszych wersji PowerPointa, a dziś prowadzą życie na Fejsbuku. Z jednej strony przystosowani, zanurzeni w cyfrowym świecie, z lepszym czy gorszym skutkiem usieciowieni, z drugiej bogatsi o świadomość rozwiązań analogowych. Taśma to takie właśnie analogowe medium o konkretnych fizycznych właściwościach, taśma ma swój kształt, formę, kolor. Może się zaplątać w palcach, może się zerwać. A jaki kształt i zapach ma plik? Fizyczne cechy „taśmy” nadają jej powagi, także przez swoją niepowtarzalność. Plik zapisany na nośniku cyfrowym za sprawą jednego kliknięcia może natomiast wypłynąć na wody Sieci i w sekundę wpaść w ucho milionom. Ta „reprodukcja” odbiera plikowi benjaminowską aurę, ważny zapis staje się beznamiętną kombinacją cyfr. Taśma natomiast aurę posiada i to jak widać na tyle silną, że gotowa dzięki niej zastąpić choć na chwilę, choćby tylko na poziomie słów, cyfrową współczesność. Nasza dusza rodem z żelazka wciąż pragnie namacalnych dowodów rzeczywistości.

Bohaterowie „Jetlagu” to głównie pracownicy korporacji, sfrustrowane pracą „korpoklony”, które poszukują swojego „ja” na styku dwóch rzeczywistości. W cyberświecie marzą o miłości albo końcu świata, co właściwie na jedno wychodzi. Aktualnym modom i ich regułom poddają się z należnym szacunkiem, czy wręcz, pardon my French, cyberpietyzmem: „Co netykieta mówi o lajkowaniu zdjęć sprzed kilku lat?” – zastanawia się jeden z bohaterów, zanim kliknie sakramentalne „lubię to” pod przedawnioną fotką interesującej go dziewczyny.

Pokolenie to to z jednej strony „kretyni z karabinami na farbę wychowani na Call of Duty” [gra komputerowa z 2003 roku], którzy „ganiają się po dwóch opuszczonych budynkach” w ramach korpointegracji, z drugiej zaś „dzieci generacji porno”, które „są otwarte na różne fikoły, ale też, do licha, odróżniają życie od przygody na Erasmusie”. Ich percepcja świata obfituje w nieustanne synestezje realu i cyberprzetrzeni, co serwuje się czytelnikowi w inteligentnie dowcipnej formie: „Chłopak ma minę, jakby miał zostać internetowym memem”. Na tym przecięciu rozgrywają się także relacje rodzinne, na wpół analogowych rodziców i ich digitalnych dzieci. Ojciec daje dziecku papierowe książki, a jednocześnie dzieli z nim pliki muzyczne i próbuje tych samych gier. Ten nowy model rodzinnej sielanki sprawia, że nieunikniony bunt młodego człowieka na gwałt musi przybrać nowy wymiar. Z pomocą nadchodzi Sieć.

Władek Olewiński wrzuca tam [na bloga] teksty, których nie miał szans sprzedać, trochę rozważań o muzyce, filmach i polityce […] Ale ostatnio stał się obiektem ataków trolla, który nie odpuszcza, wraca pod nowymi nickami, łącząc się przez zmieniające IP serwery proxy. Władek (…) nie wygląda na swoje czterdzieści trzy lata i nie stetryczał doszczętnie, gust muzyczny grawituje mu wprawdzie od muzyki do tańca w stronę muzyki do kotleta, ale nie na tyle, żeby stracić kontakt z nastoletnim synem, z którym dzieli bibliotekę iTunes i konsolę do gier.
Konrad Olewiński, lat szesnaście, bardzo kocha tatę, ma półkę książek, które od niego dostał, w każdej jest serdeczna dedykacja. Ale czasem ma dość tego poważnego traktowania, tego partnerstwa, tego braku przestrzeni na jakikolwiek bunt, wchodzi wtedy do Internetu i może dać upust emocjom. Wymyśla sobie nowy nick – może ScoobyBoob? – zakłada jednorazowy e-mail, a potem starannie poszukuje proxy, którego ojciec jeszcze nie zbanował.

Wspomniany „future shock”, o czym literacko zgrabnie i przekonująco pisze Wiśniewski, nie odnosi się tylko do opozycji analogowy-cyfrowy. To przesunięcie środka ciężkości z pewnością rzeczywiście wstrząsnęło ludzkością, zmieniło pradygmat funkcjonowania, myślenia, bycia-w-świecie. Ale prawdziwy rollercoaster zaczyna się wtedy, kiedy z mozołem dokonaliśmy przejścia na drugą stronę lustra, a tam technologia okazuje się przyśpieszać w tak szalonym tempie, że nie mamy czasu nawet czytać instrukcji obsługi kolejnych etapów przeobrażeń. Coś, co wydawało się szczytem osiągnięcia wczoraj, ba, dziś rano, popołudniu cieszy już tylko naszych dziadków i kochających vintage hipsterów.

Para głównych bohaterów, Wiktor i Patrycja, w związku z delegacją chłopaka zmuszona jest przez chwilę prowadzić związek na odległość. W XXI wieku i przy łączu szerokopasmowym stworzenie hologramu bliskości nie powinno stanowić problemu. A jednak.

– No, kiepsko jest, Wiktor ma niby wi-fi w hotelu, ale nawet skajpa nie pociągnie, zrywa ciągle – wzdycha Patsy. – Wysyłamy sobie maile, jak zwierzęta.
– Och, to romantyczne! – mówi Natka. – Prawie jak list. W życiu nie dostałam listu.

To uroczo hiperboliczne porównanie „wysyłamy sobie maile jak zwierzęta” – zaraz po tym, jak wywoła na ustach czytelnika szeroki uśmiech i szereg skojarzeń – powinno go także zastanowić. Dynamika zmian sprawia, że przesuwa się granica pomiędzy tym, co analogowe a tym, co cyfrowe, dotychczasowe rozumienie tej opozycji musi zostać poddane rewizji. Jeśli mamy Skype z funkcją FaceTime, jeśli mamy telefonię VoiP i szereg innych możliwości komunikowania się za pomocą głosu i obrazu, dlaczego mielibyśmy – jak zwierzęta – cofać się do epoki kamienia łupanego i wystukiwać palcami jakieś epistoły? Kiedy pisarz, nomen omen Wiśniewski, z tym że Janusz L., opublikował swój bestseller „Samotność w sieci”, taka miłość, jaka przydarzyła się wówczas Ewie i Jakubowi, była chyba szczytem naszego wyobrażenia o cyfrowym charakterze związku. A dziś, co pokazuje „Jetlag”, tak samo trąci myszką, jak kochankowie z Verony serwowani uczniom w PRL-u.

I to jest właśnie twoja historia, mówi narrator, a ty mu wierzysz, bo wciąga cię do gry, jak zręczny wodzirej. Daje ci kotylion, pozwala sunąć w pierwszej parze, ale to nie ty układasz kroki. Narracja z najbardziej oczekiwanej dla tego typu prozy perspektywy pierwszoosobowej przechodzi na osobę drugą, z ja na ty, z oni na wy, każe ci się wczuć, bohaterowie stają się twoimi awatarami. Aż i tylko tyle – możesz im nadać dowolny wygląd i kształt, spersonalizować, skastomizować, ale to wersja demo, więc na ich zachowanie nie masz już wpływu. Z pewnością jednak zadbano o to, żebyś się przynajmniej z nimi identyfikował. Albo nawet odczuł cień empatii, skoro już jesteś w ich „skórze”:

Nastawiasz wodę na herbatę. (…)
– Widzisz mnie? – pytasz, zaglądając w broszkę Wiewiórki Wandy, w której umieściliście kamerkę szpiegowską z Allegro.
– Aha, ale odsuń się trochę i pomachaj.
Machasz i robisz głupią minę. Wiktor odwraca się od monitora i pokazuje język.
– Ok, działa.
– Czekaj, pójdziemy do łazienki, zobaczymy, czy da radę po ciemku.
Idziecie (…)

Motyw awatara – życia pożyczonym życiem w pożyczonej powłoce zewnętrznej – dotyczy zresztą bohaterów bezpośrednio. Wiśniewski porusza bowiem istotny problem, choć wymagający odrębnego omówienia – kwestię mód, trendów. Pokazuje je niejako à rebours, jako coś absolutnie groteskowo tworzonego w zmyślnej fabryce idei, z całym sztabem komiwojażerów mających opchnąć głodnym wrażeń hipsterom kolejne odsłony elitarnych zainteresowań. Furrysi na przykład mają być fetyszystami zwierząt, nie o klasyczne perwersje tu jednak chodzi, tylko o chęć przebierania się w futrzane (fur – z ang. futro) kombinezony stanowiące reprezentację zwierzaka. To być może uśmiech autora w stronę kolejnej odsłony kapitalistycznego świata, w którym przyszło żyć obecnemu pokoleniu – albo korponiedola, albo przebierasz się za reklamową maskotkę i maszerujesz po turystycznym deptaku.

Jedziemy z głównym bohaterem także do świątyni fetyszystów – oczywiście w Berlinie wschodnim – gdzie nabyć można wszelkie powłoki, łącznie ze „skinsuitem”, czyli całościowym kostiumem imitującym ludzkie ciało. Ten fetysz ponownie opiera się na wspomnianej medialnej schizofrenii – cyfrowy byt awatara, idea stworzenia swojego drugiego ja w cyberprzestrzeni zostaje ponownie cofnięta do rozwiązań analogowych – wyobrażenie o innym ja dostępne jest po nałożeniu materialnego, namacalnego kombinezonu. Efekt wytworzenia sztucznej osobowości zostaje osiągnięty, dziewczyna po założeniu kostiumu Wiewiórki Wandy zaczyna naturalnie rozdzielać swoje ego od zwierzęcego. Do tego stopnia, że kiedy przywdziewa futro, jej osobowość dopasowuje się do standardów Wiewiórki – futro to dla człowieka okrycie, ale dla zwierzaka wyposażenie podstawowe, to zwierzęca nagość:

– Trochę się czułam nieswojo w samym futrze, jakbym nie miała nic na sobie.
– Nie wiedziałem, że jesteś wstydliwa – rzecze Wiktor.
– Ja może nie jestem, ale Wanda jest.

„Jetlag” to opowieść owszem o korpoklonach, jak chce wydawca, ale ich problemem nie jest śmieciowa umowa, czy zła atmosfera w pracy. To okrzyk pokolenia, które nie nadąża, które od nieustannego biegu dostaje zadyszki. Tym bardziej, że jedną nogą tkwi w bezpiecznym świecie analogowego otoczenia, a drugą truchta w pogoni za tym, co cyberaktualne. Akrobacja to godna cyrku. Latającego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.