Rzut czarnym beretem
Archiwum Fotograficzne Włodzimierza Barchacza / nac.gov.org

Rzut czarnym beretem

Maciej Woźniak

Wiele się mówi o związkach Ficowskiego z kulturą cygańską – ale czy tędy droga do jego cierpkiej wiedzy o kulturze? Ukazały się właśnie dwa jego tomy, poetycki i prozatorski

Jeszcze 2 minuty czytania

Jerzy Ficowski był tak bardzo, że aż niezauważalnie. Przez pół wieku PRL-u pozostawał obecny równie intensywnie w obiegu oficjalnym, co w środowiskach opozycyjnych – lecz trochę tak, jak tlen w powietrzu: absolutnie konieczny i wzorcowo dyskretny. W latach 70. został objęty przez władze zakazem publikacji, ale właśnie wtedy Maryla Rodowicz wyśpiewywała na całą Polskę jego słowa o wozach kolorowych jadących taborami. I cała Polska ten szlagier powtarzała, choć napisane przez Ficowskiego w latach 50. i 60. książki „Cyganie polscy” i „Cyganie na polskich drogach” w ogóle nie trafiły do tak zwanej powszechnej świadomości. Były grochem o ścianę tej małej stabilizacji, która była nasza, czyli zamknięta nie tylko na polityczne spusty. 

Podobnie z Ficowskim przechowującym pamięć o polskich Żydach. Poemat „List do Marc Chagalla” kojarzy się z tomem „Odczytanie popiołów” z 1979 r., chociaż został pierwotnie opublikowany już w roku 1957, czyli – jak na polskie realia – zdecydowanie za wcześnie. Słynna książka o Brunonie Schulzu, „Regiony wielkiej herezji”, ukazała się, nader ironicznie, na kilka miesięcy przed marcem 1968 r. Po zmianie ustroju niewiele się zmieniło: „Jadą wozy kolorowe” stały się klasyczną pozycją dyskotekowo-biesiadną, a niepokojący dwuwers na końcu utworu: „Komu fiolet, komu błękit, komu echo tej piosenki, nim odjedzie z Cyganami w czarny las” pełnię grozy osiąga w discopolowej interpretacji zespołu Kolor.

Ikoniczne zdjęcie Ficowskiego w czarnym berecie na bakier (komandosa Przeszłości? Inności? Nicości? – o tym powiemy za chwilę) niby go prezentowało, rzucało na wody mainstreamu, na żer popkultury – lecz przecież był tam od początku jako autor piosenek dla Anny German czy Kaliny Jędrusik. Z drugiej strony, mnóstwo się mówiło w mediach wszelakich, szczególnie przy okazji głośnej premiery filmu „Papusza”, o jego związkach z kulturą cygańską i o zasługach dla jej upowszechnienia – ale czy tędy droga do prawdy o podróżowaniu Ficowskiego w cygańskich taborach, kiedy po wojnie (jako akowiec i warszawski powstaniec) ukrywał się tam przed UB? Czy tędy droga do jego cierpkiej wiedzy o kulturze, która tak bardzo nie chce być sformatowana ani kompatybilna z systemem (choćby miała zyskać sceniczny image Michaja Burano, dla którego Ficowski pisał piosenki po cygańsku), że woli odjechać w czarny las? Niby od medialnego do literackiego Ficowskiego blisko, rzut beretem, ale to wyjątkowy beret.

Dlatego wypada szukać zmarłego w 2006 r. pisarza inaczej – i  tę okazję dają dwie książki, które właśnie się ukazały. Z formalnego punktu widzenia jeden tom jest poetycki, a drugi prozatorski, lecz warto czytać je równolegle. Pozwala to zanurzyć się w bujnej, porywistej i potoczystej frazie, w której wyczuwalne jest zatarcie różnicy między poezją a prozą, między wierszem a opowiadaniem, ale także – ujrzeć autoportret Ficowskiego w zwierciadle na tyle wypukłym, by raptem stanąć oko w oko z kimś innym. Innym niż kto? Niż bohater mediów, podejmujący kulturową misję czy obowiązek przywracania pamięci – bo widzimy człowieka organicznie i ponadświadomie zrośniętego z Przeszłością (jak najbardziej traumatyczną), z Innością (żadną tam folklorystycznie wygładzoną), z Nicością (należycie spopieloną). Niż poeta i prozaik ustawiany w drugim szeregu, wymieniany dopiero drugim tchem – bo jego polszczyzna jest nie tylko pierwszorzędnie wyczulona na żydowszczyznę czy cygańszczyznę, ale chłonie wszelkie dialekty i idiolekty, wszystko, co wydobywa się nie ze słownika, lecz prosto z gardła świata.

Jerzy Ficowski, „Lewe strony widoków”. WBPiCAK,
406 stron, w księgarniach od września 2014
„Lewe strony widoków” to najpełniejszy do tej pory zbiór wierszy Ficowskiego. Nad poprzednimi wydaniami wierszy zebranych – wydanym przez Fundację Pogranicze „Wszystko to, czego nie wiem” (też w wyborze i z posłowiem Piotra Sommera) oraz PIW-owską „Gorączką rzeczy” (w szacownej „złotej serii” polskich klasyków) – ma tę przewagę, że ukazuje się po śmierci autora, więc doprowadza rzecz całą do końca. Otwieramy zatem solidną, ponadczterystustronicową księgę i cóż widzimy? Przede wszystkim widzimy poetę w ruchu – nie krążącego na uwięzi stylu czy dykcji (w pierwszych tomach daje się wyczuć wpływ Tuwima lub takiego poważniejszego Gałczyńskiego, potem już tylko sąsiedztwo, raz Białoszewskiego, innym razem Nowaka, czasem, w porywach paradoksu, nawet Karpowicza), ani nie umocowanego w żadnym określonym światopoglądzie. Widzimy poetę bezceremonialnie mieszającego realność z mitosferą, naruszającego hierarchie ważności czy „prawdziwości”, nie wspinającego się na palce moralizowania, tylko pochylonego nad membraną w uchu. Poetę przewrotnie ufnego i skromnego wyjątkowo hojnie.

Inskrypcja parzysta

1.
Wdzięczność moja bezdrożom
że błądzę tak trafnie
ogniowi co miał spalić
a grzał i rozwidniał
omyłkom co znajdują
więcej niż zgubiłem
niewiedzy mojej
co pomija
tylko to co jest
ani źdźbła więcej

2.
ulegam przedawnieniu
znów ktoś odszedł zewsząd
dowodów na mnie coraz mniej
i kto teraz uwierzy
w te moje gołosłowne lata
w prawdy tak nieprzekupne
że nieopłacalne

Takie gościnne, otwarte, antykolonialne podejście do języka i świata z jednej strony pozwala językowi i światu rozpanoszyć się w wierszach wyjątkowo śmiało i wszędobylsko, ale z drugiej strony zagraża autonomii i podmiotowości autora. W to jednak Ficowskiemu graj, bo zamiast brzmieć dumnie, woli zadawać się z tym, co zgładzone lub zepchnięte na margines, z tym, co nieocalone albo niezłapane na lep rzeczywistości.

Jerzy Ficowski, „Czekanie na sen psa”.
Wydawnictwo Nisza, 176 stron,
w księgarniach od września 2014
Zbiór „Czekanie na sen psa” po raz pierwszy ukazał się w 1970 r., a jego wspaniałą reinkarnację zawdzięczamy wydawnictwu Nisza (temu samemu, które niedawno wznowiło m.in. zbiór esejów Ficowskiego „Cyganie na polskich drogach” oraz wydało przetłumaczone przezeń wiersze Papuszy  w tomie „Lesie, ojcze mój”). Kto się spodziewa prozy po uszy poetyckiej, ten się nie zawiedzie, zaskoczeniem natomiast mogą być niektóre asocjacje. Obok oczywistego tchnienia Schulza, nad książką unosi się duch a to Kafki czy Topora (zderzenie groteski i grozy w opowiastkach „Różowy dom, czyli strażnicy pustyni”, „Kura, czyli kochanka Grabarza”, „Czekanie na sen psa”), a to z Mrożka (szydercza wobec skłonności kombatanckich „Ucieczka” albo metaforycznie egzystencjalne „Toczenie koła”). Narrację opowiadań napędza specyficzna melancholia Ficowskiego, jednocześnie podbita zgryźliwą autoironią i polśniewająca czystym liryzmem, tasująca wróżebne karty faktów i mitów, na przemian strasząca i śmiesząca („Tango milonga”, „Dowód na istnienie świętej Eulalii”). Większość z tych historii ma swoje źródło w wojennej pamięci, działającej jak smutne jojo, tyle że ich forma – uderzająco rześka i zwięzła – to już zasługa bieżącej literackiej roboty.

Lektura równoległa obu książek owocuje jeszcze i takim spostrzeżeniem, że wiele tekstów spokojnie mogłoby się pozamieniać miejscami pobytu, bo równie dobrze czułyby się i pośród wierszy, i niedużych próz. Niektóre z opowiadań osadzone są na tak sugestywnie lirycznej metaforze („Osada przejezdna”, „Radość rzeczy martwych”), że tylko dlatego nie szkoda, iż autor nie uczynił ich wierszami, bo i tak ściskają za gardło na poetycki sposób. Z kolei sporo wierszy być może zyskałoby, gdyby im przybyło na wadze i stały się opowieściami czy bajkami, ale może taka jest cena za powstrzymanie się od morałów?

Odkąd karpie

Odkąd karpie ogłuchły
wskutek
ciągłego przebywania w wodzie
wiedzą
człowiek jest niemy
Współczują mu
płetwą żałobną
I bezustannie
wrzecionowate
tkają wodę
tkają wodę
by nie strzępiła się
jak ludziom
deszcz

Kiedy Fundacja Pogranicze przyznawała po raz pierwszy tytuł Człowieka Pogranicza – właśnie Ficowskiemu – jej prezes Krzysztof Czyżewski, zapytany o ustalone warunki i kryteria do spełnienia, odparł: „Kryterium było bycie Jerzym Ficowskim. Najpierw był Jerzy Ficowski, a później tytuł Człowiek Pogranicza ujęty w naszych programach i projektach”. Skąd blisko do analogicznej konstatacji, że Ficowski dający się zamknąć w wikipedycznej notce czy artykule z gazety nie byłby Ficowskim spacerującym po lewych stronach widoków ani czekającym na sen psa.

Obie książki, które wyszły akurat na 90. rocznicę urodzin pisarza, warto zatem mieć razem. Chociaż jeśli przypomnimy sobie piosenki napisane przez Ficowskiego w latach 60. – porywającą eschatologię „Ballady o niebie i ziemi” Anny German, kanoniczny motyw melancholijny w „Tylko cień” Kaliny Jędrusik, mrocznie erotyczne relacje ze światem w „Nagiej rzece” Dżambli – to okazuje się, że wszystko było już tam. 


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.