„Najczęściej sięgam po książki Charlesa Dickensa” – wyznał Marcin Świetlicki przy okazji wydania poprzedniego swojego tomu, „Delta Dietla”. Czytając właśnie wydaną „Drobną zmianę (2015–2016)” – pełną niewielkich próz poetyckich – warto pamiętać i o wyznaniu sprzed roku, i o światopoglądowym wersecie Wisławy Szymborskiej: „Wolę Dickensa od Dostojewskiego”. Niby czysto formalna zmiana zapisu wynika bowiem u Świetlickiego z takiego właśnie przestawienia emocjonalno-językowej wajchy.
Zmiana zapisu wiąże się ze zmianą tonu, co jednak nie oznacza, że Świetlicki odzywający się skondensowaną, nader zwięzłą i skupioną prozą jest mniej liryczny niż dawniej. W książce trafiamy na kilka tekstów, które niejako na bieżąco komentują wybraną przez autora formę tekstu poetyckiego zapisanego bez podziału na wersy. Czytamy zatem: „I to nie jest dzienniczek, pamiętniczek czy inne gówno. To są wiersze. Wyobrażaliście sobie wiersze inaczej? Wyobrażajcie sobie nadal, nie chcę wkraczać w waszą wyobraźnię” („Jedenastego lutego”) – i możemy cieszyć czytelnicze zmysły typową dla Świetlickiego zgryźliwą kokieterią, lecz także zadumać się nad wpajanymi nam, co najmniej od szkoły podstawowej, wyobrażeniami na temat form – literackich i wszelkich innych. Podobną funkcję pełni tekst „Och”:
Och, jakże by to wszystko. Pięknie wyglądało. Rozpisane na wersy. Jakże by to wszystko. Pięknie wyglądało. Ale sytuacja. Oraz środowisko. Oraz sumienie. Nie zezwalają.
Oczywiście, trójca „sytuacja, środowisko, sumienie” to stałe elementy ironicznej gry, którą od początku upodobał sobie narrator Świetlickiego, ale jest w książce kilka wierszy, które rzucają na „Och” inne światło. Choćby tekst tytułowy:
Drobna zmiana
Od bramy w prawo, na rogu Bożego Ciała i Dietla kamienica, w niej w latach trzydziestych tamtego wieku podobno była kawiarnia, w której bywali żydowscy i polscy artyści, dzisiaj jest tu sklep z militariami, drobna zmiana.
Tytuł książki łatwo odnieść do wydarzeń społeczno-politycznych z ostatniego czasu, co sugerują zarówno tytuły (np. „Gowin sam w domu”), jak i sporo mocno wybrzmiewających fraz, utrzymanych w duchu dawnego Świetlickiego, ale nawiązujących do niedawnych wydarzeń („Nie potrzebuję haseł i zgromadzeń. Maszeruję po suficie. Jestem jeden, łatwo mnie policzyć”). Nie warto jednak poprzestawać na tym, co łatwe, bo z „Drobnej zmiany” wyłania się znacznie szerszy, a przy tym subtelniejszy, poetycki raport – o stanie państwa i miasta, ale też pojedynczego ludzkiego jestestwa.
Mamy tu pospolite, codzienne obserwacje, jak w tekście „Błękitne poświaty” („To tam trzymają uczucia, stamtąd dowiadują się o niegodziwości świata. Z komórek. Na zewnątrz mróz, gdyby nie był aż tak dotkliwy, to i o nim by się dowiadywali wyłącznie z komórek”). Mamy kadrowanie szersze, w którym – pod pozornie jedną ukazywaną twarzą – mieszczą się całe grupy społeczne, jak w tekście „Fryzjerski jazz” („Gra fryzjerski jazz. Chce być traktowany poważnie. Wolałby być postrzegany jako Wallenrod albo przynajmniej żołnierz wyklęty. Zwiąże się ze stylistką pewnej stylistki i będą wspólnie marzyć o eleganckim ślubie i demokracji”). Mamy też obszerne, epickie panoramy – niekiedy przedstawiające pola bitwy, czy może raczej krajobrazy po bitwie, jak w tekście „Lista przebojów wszechczasów”: Marcin Świetlicki, „Drobna zmiana (2015–2016)”. Wydawnictwo a5, 106 stron, w księgarniach od października 2016
Takie są wasze wybory. W pierwszej dziesiątce zazwyczaj ballady rockowe. Wysokim głosem, pompatycznie. Do tego zmierzacie. Wysokim głosem, pompatycznie. I bezsensownie długa, wieśniacka solówka gitarowa. Przez to czujemy się jeszcze bardziej samotni. Nie ma alternatywy.
W głosie narratora tych wierszy słychać, tradycyjny u Świetlickiego, antymieszczański ton oraz religijny (ba, wprost chrześcijański) niepokój, które niekiedy łączą się w zwięzłych komentarzach do społecznych wydarzeń i masowych upodobań. Na przykład tak:
Wielki piątek
Okruszki. Bolesne. Pod skórą. Rytmiczne nawroty głodu. Tajemnica głodu. Sycenie się głodem. A na zewnątrz zgrillowana wiara. Marsz miliona nażartych.
Jednak książka Świetlickiego przypomina i o tym, że wszelka narracja, nieważne, czy medialna, czy poetycka, zawsze będzie arbitralna, stronnicza, w najlepszym razie – subiektywna („Dziwny ten Kraków, który opisuję. Brak pedałów, pielgrzymów, ludzi pracy, rowerzystów, prawdziwych Polaków, tylko ten pusty Kraków, nie ma takiego Krakowa”). I tu docieramy do chyba najobfitszego w teksty wątku „Drobnej zmiany”, czyli do wierszy portretujących (i przemawiających w imieniu) pojedynczego mieszkańca Krakowa – mężczyzny w średnim wieku, zajmującego się pisaniem wierszy. Jest to znany od lat liryczny narrator książek Świetlickiego, zaś traf chciał, że tytułowa zmiana zaszła nie tylko w jego kraju, ale także w jego osobistym życiu, odkąd – inaczej niż jeszcze dwie książki temu, w tomie „Jeden” z 2013 roku – znowu mieszka sam. Sam, to znaczy bez ukochanej kobiety, ale wciąż z bliską sercu suką rasy bokser.
Praca nad „Drobną zmianą” okazała się zatem pracą na dwie zmiany: obok kroniki roszad społeczno-politycznych jest tu zapis rozstaniowego kryzysu. Mikroopowieść wigilijna „24 grudnia 2015” czy sięgający, dla odmiany, po metaforę wielkanocną tekst „A kiedy” można dopisać do listy najbardziej przejmujących postmiłosnych wierszy Świetlickiego. Ciekawe przy tym, że o ile w tekstach dokumentujących drobną zmianę na gruncie prywatnym autor pozwala sobie na dociskanie pedału romantyzmu oraz intensyfikację atmosfery neo noir (z bohaterem, którego skrajny indywidualizm wiedzie ku nieuchronnemu skrajowi samotności), o tyle w kronice tej większej drobnej zmiany zachowuje umiar i powściągliwość. Np. w tekście „Tamtego wieku” najpierw mamy przejawy czujnej kontroli własnej pamięci i wystrzeganie się kombatanctwa („Denerwowali ci, co mówili, że przed wojną. I sam zaczynam w ten deseń, przestać. Teraz jest teraz. Jest, jest. A w stanie. A za komuny”), a za chwilę nagły zwrot ku odmierzaniu czasu w zupełnie innej, skrajnie osobistej skali („Ubrała się ślicznie i poszła fotografować miasto. A my z bokserką śnimy o wieczorze. O jutrze. Najwyżej o pojutrzu”).
Ta emocjonalna powściągliwość – trochę na przekór dawnemu Świetlickiemu, a trochę wbrew powszechnym nastrojom społecznym – wydaje się jedną z głównych przyczyn sięgnięcia po skromną i niepozorną formę notatki poetyckiej. Tyle że te, na oko, sprozaizowane teksty wciąż są, na ucho, niesamowicie liryczne. Na poziomie doboru słów, który niekiedy osiąga poziom czułej medytacji nad polszczyzną – owocującej frazami o ładunku elektrycznym pozytywnym (jak zestawione z naturalną prostotą dwa wyrazy: „Blues Matuzalema”) lub negatywnym (jak trzy słowa: „nieustanne obelżywe święto”) – a także na poziomie struktury rymów czy współbrzmień asonansowych. Dodajmy do tego jakiś typowy dla krakowskiego poety szlagwort – i mamy gotowy wiersz starego dobrego Świetlickiego, choć w postaci nieco zamaskowanej, bo lecący ciurkiem. Jeżeli tak mamy sobie zacząć wyobrażać wiersze, to proszę bardzo.
Trzy
I wskazał trzy barmanki. I powiedział: „Wiara. Nadzieja. Miłość”. Już dawno tam nie robią. Dziś już nie wiadomo dokładnie, co o której było.
Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.