Przekleństwa męskości
The Weeknd

9 minut czytania

/ Muzyka

Przekleństwa męskości

Jakub Bożek

Weeknd czegoś pragnie, ale równocześnie przed czymś ucieka. Gonią go wyrzuty sumienia, ograniczenia gatunku, z którym się kojarzy, i rola umęczonego toksycznego samca

Jeszcze 2 minuty czytania

„Dawn FM” to koncept album o przeprawie na drugą stronę. Ponieważ to Ameryka, Styks przyjmuje postać ruchliwej autostrady, po której Weeknd porusza się dostojnym autem z radiem nastrojonym na widmową radiostację dla zdezorientowanych gości, którzy zapewne nie w pełni uświadamiają sobie powagę sytuacji. Tę klaruje prezenter o lekko nawiedzonym głosie, w którego wciela się jeden z niewielu gości na najnowszym albumie kanadyjskiej gwiazdy r’n’b, a może po prostu popu? Jim Carrey pojawia się po raz pierwszy pod koniec ponadminutowego intra, które zwięźle i dobitnie ustanawia styl i temat „Dawn FM”. Styl to nostalgiczny powrót do „ejtisów”, trudno już powiedzieć który w nieustającym cyklu retro. Abel Tesfaye i jego zespół fachowców odhacza wszystkie najważniejsze ejtisowe motywy już w intrze: motoryczne arpeggia obrysowują nieskomplikowane harmonie, a na analogowych falach dryfują skwierczące melodie wysycone przesterem. Zgrana paleta dopieszczonych brzmień – tę płytę doszlifowano bowiem do perfekcyjnej gładkości – skrywa intrygujący zabieg kompozytorski, znany także jako „kadencja Mario”. W zwyczajnej molowej kadencji „heroicznej” (obowiązkowej dla wszystkich scen akcji, pościgów etc.) zamiast molowego akordu tonicznego podstawia się akord durowy tego samego stopnia, co daje jasne i świetliste brzmienie. Rozpozna je każdy, kto kiedykolwiek wskoczył wąsatym hydraulikiem na maszt, by ściągnąć z niego chorągiew. W „Dawn FM” ten efekt wręcz oślepia, w końcu chodzi o światełko w tunelu, którym Weeknd będzie podążał przez całą płytę.

„Dawn FM” to płyta drogi nie tylko dlatego, że ilustruje podróż ku nirwanie. Weeknd nie tylko czegoś pragnie, ale równocześnie przed czymś ucieka. Gonią go wyrzuty sumienia, wizerunek, na który pracował od lat, ograniczenia gatunku, z którym się go kojarzy, i wreszcie przekleństwo prześladujące pop co najmniej od debiutu Drake’a. Tym przekleństwem jest oczywiście męskość. Nikt nie zdiagnozował tego lepiej niż Mark Fisher w recenzji trzeciego albumu kanadyjskiego gwiazdora:

„Nothing Was the Same” charakteryzuje dwuznaczność – Drake chciałby stać się nową osobą, która potrafi kochać i ufać (naturalnie ta zmiana odbyłaby się za sprawą kobiety), ale uświadamia sobie, że nigdy się nie zmieni i że zawsze będzie pił, palił, ruchał, że daleko mu do ideału, ale przecież nikt nie jest idealny, prawda?[…] złamany emocjonalnie mężczyzna nie jest alternatywą dla twardziela w zbroi nałożonej na ego, ten ostatni nie może istnieć bez tego pierwszego. W jednopłciowej gospodarce przechwałek kobietami należy publicznie gardzić i traktować je jak towar. W sferze prywatnej oczekuje się zaś, że kobieta poskłada zranionego faceta do kupy.

The Weeknd, Dawn FM, 2022The Weeknd, „Dawn FM”,
XO / Republic 2022
Co lepiej świadczy o wyczuciu Fishera niż to, że w tej recenzji sprzed dziewięciu lat wystarczyłoby podmienić nazwy albumów i pseudonimy wykonawców? Po tylu latach pop wciąż przenika „sekretny smutek” (kolejna żywa kategoria Fishera), który zabarwia nawet – a może w szczególności – bezmyślne hedonistyczne hymny pełne przechwałek i jadu. Na „Dawn FM” Weeknd szuka drogi wyjścia z tego impasu, ale – nie oszukujmy się – poddaje się bez walki. Wciąż jest na przemian melodramatyczny (gdy oferuje swoim kochankom dozgonną miłość), płaczliwy („chciałbym cię kochać, ale nie mogęęę, ale bardzo bym chciał, serio”), mściwy (w „Here We Go… Again” dorównuje Kanye Westowi i wypomina swojej byłej, że jej obecny partner to zero, bo oprawił jej zdjęcie w ramkę), potrzebujący (w „Gasoline” błaga partnerkę, by pilnowała go, żeby przećpany nie udusił się wymiocinami). Wszystko to jest zgrane i stare, bo za okrucieństwem nakręconym przez dragi i koniak zawsze krył się beznadziejny romantyk o równie nierealistycznym spojrzeniu na związek, co współczesny incel. Żeby wydostać się z tej irytującej dialektyki i porzucić nieznośną tożsamość wrażliwego alfy czy mizoginicznego postfeministy, Weeknd zatrudnia… Quincy’ego Jonesa, który wspomina matkę zamkniętą w szpitalu psychiatrycznym, straszliwą macochę i to, jak beznadziejne dzieciństwo rzutowało w przyszłości na jego relacje z kobietami. To autentycznie najbardziej wzruszający i ludzki fragment płyty, ale równocześnie – zasłona dymna, dzięki której Weeknd może nadal uchodzić za wrażliwca z problemami. Tymczasem jak mawiał klasyk: „Każdemu jest ciężko, to nie jest żadne tłumaczenie”.

Szczęśliwie i tak nikt nie słucha tekstów, bo w warstwie dźwiękowej rozgrywa się nieco inna, dziwniejsza historia. Na „Dawn FM” Weeknd na dobre – i na złe – porzuca współczesne brzmienia r’n’b i z pomocą Daniela Lopatina (znanego jako Oneohtrix Point Never) zanurza się w stylistyce lat 80., unowocześnionej charakterystycznymi patentami Oneohtrixa, obecnymi przede wszystkim w sprytnych przejściach między kolejnymi utworami. Poza tymi rzadkimi przerwami na kąpiel w psychodelicznej magmie otrzymujemy jednak dość wierne doświadczenie w stylu the best of: od niemalże zimnofalowego „Gasoline”, przez elektryczne disco à la Giorgio Moroder, elegancki japoński city pop, połyskliwe r’n’b jakby wyjęte z notesu wspomnianego już tu Quincy’ego Jonesa, po kompletnie białą nową falę z zamykającego album „Less Than Zero”. Najbardziej zaskakuje niespodziewany powrót klasycznego electro – nie tego z blogosfery lat zerowych – w „Don’t Break My Heart”. Przebojowy utwór o prostym pochodzie opleciono gęstą fakturą żwawych bulgotów i ruchliwych pisknięć. Być może to początek nowego trendu? Dominują jednak bezpieczne rozwiązania, choć realizowane perfekcyjnie. Dzięki studyjnym sztuczkom synkopowane, nastroszone elektryczne basy niemalże się materializują, czego przykładem jest ekscytujący pochód z „Sacrifice”. Syntezatorowe plamy opalizują, dociągnięte i wypolerowane wokale – wręcz przerażają precyzją. Kompozycje nie narzucają się, są raczej... efektywne – ale kiedy trzeba, Weeknd potrafi wpasować się z linią melodyczną w ekstrawagancki mostek „Here We Go… Again”, w którym ruch barwnych akordów wywołuje wrażenie swobodnego opadania bez końca i bez lęku.

A jednak mimo całego tego perfekcjonizmu coś tu nie gra. „Dawn FM” kojarzy mi się z domem po homestagingu: wygląda nienagannie, ale gdzie schowano te zwłoki? W tym konkretnym przypadku zresztą nie zakopano ich szczególnie głęboko, znajdują się na widoku pod indeksem dwunastym. Dziwaczne interludium „Every Angel is Terryfying” już na pierwszy rzut ucha nie przystaje do reszty albumu – to utwór, który bez większych korekt mógłby trafić na autorski album Oneohtrixa. Rozpoczyna go cytat z „Elegii duinejskich” Rilkego, kończy przegięty telemarketerski spot, w którym zachwala się życie po życiu, dostępne w subskrypcji za jedyne 4,95 dolara. Gdy dziwaczny ładunek niezrozumiałej ironii rozsadza napuszoną powagę Weeknda (tu uwaga na marginesie: czy Weeknd, Kanye, Drake, a nawet Trump nie są prawdziwymi przedstawicielami nurtu new sincerity? Są przecież tak idealnie szczerzy w swojej megalomanii), trup wychodzi z szafy. Lata 80. z „Dawn FM” to deep fake.

I trochę szkoda, bo gdyby Weeknd wziął z ejtisów coś więcej niż samą pozłotkę, być może udałoby mu się wreszcie porzucić rolę umęczonego toksycznego samca. Jak przypomina Kelefa Sanneh, dziennikarz „New Yorkera” i autor książki „Major Labels”, w latach 80. dzięki artystom takim jak Prince czy w mniejszej mierze Michael Jackson czarni artyści odważnie eksperymentowali z wizerunkiem scenicznym: makijażem i garderobą zacierali różnice między płciami. Naturalnie nie było to powszechne, ale nie mówimy też o niszy. Nawet twardziele jak Dr. Dre nosili kolorowe fatałaszki, zresztą gdy jeszcze występował w World Class Wreckin’ Cru, nakładał nawet cień do powiek i eyeliner. „To były lata 80.! Każdy się trochę malował” – tłumaczył się Lonzo, założyciel grupy z Compton, Benowi Westhoffowi, autorowi książki „Original Gangstas” o rapie z Zachodniego Wybrzeża. Może gdyby Weeknd też się na to odważył, byłby mniej martwy w środku?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)