Piękny pryszczaty
Daniel Lopatin, fot. Warp Records

8 minut czytania

/ Muzyka

Piękny pryszczaty

Jakub Adamek

Daniel Lopatin to erudyta zafascynowany wieloma dziedzinami sztuki i nauki. Jego albumy niemal zawsze mają drugie dno. Najnowszy jest wycieczką do okresu dojrzewania – w czasy nocy zarwanych przy RPG, hektolitrach napojów energetycznych i agresywnym industrialu w głośnikach

Jeszcze 2 minuty czytania

Ósmego sierpnia 2015 roku Daniel Lopatin umieścił na swojej stronie PDF będący pierwszą zapowiedzią nadejścia nowej płyty. Nie była to jednak zwyczajna notka prasowa, a raczej zaproszenie do gry; odsłonięcie pierwszego fragmentu większego konceptu rządzącego uniwersum „Garden of Delete”. W dokumencie Lopatin opisuje dziwaczne okoliczności powstania nowej płyty, a w szczególności poznania humanoidalnego kosmity o imieniu Ezra, głównego „bohatera” wydawnictwa. PDF pełny jest opisów cielesnych mutacji godnych filmów Cronenberga (już na początku padają słowa: „coś dziwnego dzieje się z moim ciałem… Przechodzę przez okres dojrzewania, a jednocześnie bardzo szybko starzeję się i młodnieję na zmianę”). Dalej następuje opis przyjaźni obu bohaterów i zniknięcia Ezry – a na końcu pojawia się sugestia, że za „Garden of Delete” stoi sam Ezra, a nie Lopatin. Ten drugi jest jedynie pośrednikiem ujawniającym dzieło światu. Reszta pliku to krótki wywiad z Ezrą, przypominający do złudzenia znane ze szkół „zeszyty szczerości” – krótkie odpowiedzi, krótkie pytania, w których banał („Ostatnia rozmowa telefoniczna? Zadzwoniłem do rodziców, kiedy wychodziłem z domu kolegi”; „Co robiłeś w ostatnie urodziny?” „Jadłem, spałem, uczyłem się i ćwiczyłem na perkusji”) miesza się z seksualnym napięciem (na pytanie „Czy jesteś prawiczkiem?” Ezra odpowiada „Jestem napalony”) i niespodziewanym mrokiem („Najlepszy przyjaciel?” „Wszyscy moi przyjaciele są martwi”). Kolejnym elementem układanki był fikcyjny zespół Kaoss Edge, tworzący w latach 90. gatunek zwany „hypergrunge”. Ich strona internetowa służy raczej temu, żeby tylko pogłębić poczucie dezorientacji, niż udzielić jakichkolwiek informacji. Jedyne zdjęcie zespołu (w skandalicznie niskiej, jak na dzisiejsze czasy, jakości) przedstawia czterech nastolatków, których nagie torsy i ramiona upstrzone są nazwami gatunków muzycznych – IDM, psytrance, house, ambient, glitch, a nawet dubstep.

Kaos EdgeKaoss Edge

Lopatin wraz z wytwórnią Warp Records umiejętnie budowali atmosferę tajemnicy, włączając w akcję promocyjną fikcyjne wytwórnie płytowe, ukryte pliki MIDI oraz konta na Twitterze. Kiedy we wrześniu ukazał się „I Bite Through It”, pierwszy singiel promujący „G.O.D., od pierwszych sekund było wiadomo, że nowe dzieło będzie o wiele bardziej dynamiczne od eterycznego „R Plus Seven”, poprzedniego albumu Oneohtrix Point Never.

Okres dojrzewania i nostalgia to główne siły napędowe „Garden of Delete”. Album został nagrany tuż po długiej trasie koncertowej, którą Lopatin odbył z zespołami Soundgarden i Nine Inch Nails. Co ciekawe, trasa koncertowa (a także sam album) były skutkiem zbiegu okoliczności – supportem dla obu zespołów na trasie po USA miał być zespół Death Grips. Jednak gdy latem 2014 ogłosili zakończenie działalności, padło na Oneohtrix Point Never. Możliwość występowania u boku idoli z lat młodości była dla Daniela doświadczeniem, które dało mu energię i pomysły do stworzenia nowego materiału. Na „Garden of Delete” słychać niemal na każdym kroku, że muzyk był pod szczególnym wpływem Trenta Reznora. O ile „R Plus Seven” było jak spokojna przechadzka po muzeum pełnym abstrakcyjnych rzeźb, o tyle „Garden of Delete” brzmi raczej jak uczestniczenie w finałach e-sportu (mistrzostw gier komputerowych) w olbrzymiej hali wypełnionej komputerami, gdzie gracze przekrzykują się nawzajem, a napoje energetyczne leją się hektolitrami. Poprzednie wydawnictwo miało w sobie elementy muzyki Vangelisa, nowa płyta to wycieczka w czasy nastoletniej młodości – nocych zarwanych przy strzelankach i erpegach, pierwszych eksperymentów z używkami oraz agresywnego industrialu w głośnikach. Daniel Lopatin wreszcie wyrywa się z szufladek hipnagogicznego popu czy ambientu, przechodząc na wyższy, nienazwany jeszcze poziom – podobnie jak wówczas, gdy wydawał jako Chuck Person kasetę „Chuck Person’s Eccojams Vol. 1”.

Nowe wydawnictwo jest albumem konceptualnym, choć nie na miarę standardów progresywnego rocka – jego główną ideą jest retrospekcja lat młodości, sięgnięcie w czasy pierwszych odkryć i smutków. Nastoletnie traumy i inspiracje zostają tutaj przekute w żywy dźwiękowy pejzaż, skrzący emocjami i wzruszeniami. Nastoletni kosmita Ezra to alter ego Lopatina – a także każdego z nas – bo czyż nie zdarzyło nam się w tym wieku czuć się niekiedy jak kosmici niezdolni znaleźć dla siebie miejsca na Ziemi?

„Garden of Delete” jest płytą rekordów. Po pierwsze, jest najbardziej zróżnicowanym stylistycznie wydawnictwem w dorobku OPN. Choć Lopatin nie odcina się całkowicie od ambientu, gatunek ten schodzi na dalszy plan, niepostrzeżenie przewijając się w tle. Główna tkanka albumu to eklektyczna mieszanka industrialu, glitchu, progresywnej elektroniki, metalu, a nawet plądrofonii (jak we „Freaky Eyes”, gdzie nagle w środku utworu rozbrzmiewa popowy standard rodem z RMF FM). Jest to również album najgłośniejszy. Muzyk chętnie stawia tutaj na mocne rytmy, spiętrzanie kolejnych tekstur w hałaśliwe ściany dźwięku, chętnie sięga także po gitarę elektryczną. Jednak co najważniejsze – „Garden of Delete” to najbardziej melodyjne i chyba najbardziej przystępne dzieło Oneohtrix Point Never do tej pory. Ballady takie jak „Animals” czy „No Good” ukazują w całej krasie talent kompozytorski Lopatina, który po latach eksperymentowania przy różnych odmianach elektroniki postanowił dla odmiany napisać kilka piosenek. Tak, piosenek – z tekstem, zwrotkami i refrenem. Wokale na albumie powstały przy użyciu syntezatora mowy o nazwie Chipspeech.

Głównym punktem płyty jest jednak „Sticky Drama” – utwór pomimo swojej chropowatości tak chwytliwy, że mógłby być puszczany w radiowej Trójce. Stanowi on centrum „G.O.D.”, środek ciężkości skupiający cały nastoletni gniew i muzyczny eklektyzm Lopatina w jednym miejscu. Jeśli jeden utwór ma być albumem w pigułce, najlepszym przedstawieniem idei na nim zawartych, to właśnie ten. „Sticky Drama” dorobiło się też teledysku, wyreżyserowanego przez Jona Rafmana, który współpracował z Lopatinem przy „R Plus Seven”. O ile jednak deliryczny teledysk do kompozycji sprzed dwóch lat „Still Life (Betamale)” był skupiskiem ekstremalnych fetyszy odnalezionych w odmętach internetu, o tyle „Sticky Drama” to pełnoprawny teledysk z fabułą.

Wykorzystując swoją fascynację LARP-em (Live Action Role Playing – rozrywka, której uczestnicy przebierają się za postaci z gier RPG oraz rozgrywają potyczki w prawdziwym życiu), przedstawił uniwersalną walkę dobra ze złem za pomocą dwóch grup dzieci odzianych w zbroje z plastiku, toreb na śmieci, płyt CD oraz Oneohtrix Point Never, Garden of Delete, WARP 2015Oneohtrix Point Never, „Garden of Delete”,
WARP 2015
różnych przedmiotów znalezionych w najbliższym otoczeniu. Epicka bitwa dwóch armii odbywa się na podwórku domu na amerykańskim przedmieściu, wokół latają drony, a przywódca „złych” nosi zbroję wykonaną z tamagotchi.

To kolejny już element układanki, którą jest „Garden of Delete”. Historia stworzona przez Rafmana jest kontynuacją fascynacji wiekiem nastoletnim, grami komputerowymi i głośną muzyką wyrażającą bunt, które pojawiają się na albumie niemal na każdym kroku. Lopatin jest erudytą zafascynowanym wieloma dziedzinami sztuki i nauki, a jego albumy niemal zawsze mają drugie dno. Jeden z jego wczesnych utworów nazywa się „Emil Cioran”,  „R Plus Seven” zafascynowane jest morfogenezą i kriogeniką, a przy tworzeniu świata „Garden of Delete” dużą rolę odegrały zapiski Julii Kristevy na temat transgresji, wstrętu i przekraczania granic swojego ciała. Słuchanie kolejnych albumów Oneohtrix Point Never jest jak studiowanie szczegółowego obrazu, gdzie z każdym spojrzeniem odsłaniają się kolejne detale. „Garden of Delete” przypomina nam, że to, kim teraz jesteśmy, zostało ukształtowane w latach, o których wolelibyśmy zapomnieć – kiedy byliśmy zbuntowani, pryszczaci i piękni.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.