„The New York Times” pisze, że są „poważnie niepoważni w kwestii mody”, co bardzo wdzięcznie oddaje etos ich pracy: mimo że w głębi duszy robią sobie jaja z mody, wkładają mnóstwo pracy i dbają o każdy, nawet najmniejszy detal swojego trollingu, zatrudniają znanych fotografów, artystów, filmowców i muzyków, by stworzyć magazyn o modzie i sztuce inny niż wszystkie. Nowojorski kolektyw DIS Magazine powstał w 2010 roku. Założyła go Lauren Boyle wraz z kilkoma wspólnikami: Nickiem Schollem, Davidem Toro, Solomonem Chase'em oraz Marco Roso. Sama Boyle jest również twórczynią i kierowniczką VFiles, sklepu internetowego ze streetwearem, który czasami jest tak ekstremalny, że równie dobrze mógłby trafić na łamy magazynu. Bo „DIS Magazine” jest wobec reszty prasy modowej tym, czym „The Onion” czy „Aszdziennik” dla poważnych, opartych na faktach mediów informacyjnych. I podobnie jak parodystycznemu „The Onion” udaje się czasem przekonać nawet poważne media do absurdalnego zdarzenia czy pomysłu amerykańskiego rządu, tak „DIS Magazine” potrafi bardzo skutecznie stworzyć wrażenie prawdziwych trendów w modzie i sztuce. Jednocześnie jest sztuczny do granic możliwości. Wyfotoszopowane modelki w popularnych pismach kobiecych to przy sesjach dla „DIS” twardy, brudny realizm. Świat „DIS” zawieszony jest gdzieś między nieskazitelnymi powierzchniami biurowymi, abstrakcyjnymi kolażami zdjęć a wyidealizowanymi obrazami natury.
Sama nazwa magazynu bazuje na rozpowszechnionym przyimku „dis-”, który najczęściej (choć nie zawsze) sugeruje niezgodę, konflikt, sprzeczność. Praktycznie cała strona podzielona jest na działy zaczynające się od „dis”: „Discover”, „Distaste”, „Dystopia”, „Disco”, „Discussion”. Profil magazynu na Twitterze określa siebie lakonicznie: „A disturbed vision”. Zresztą sam manifest DIS-owców, opublikowany na początku istnienia magazynu w 2010 roku, wykorzystuje do granic możliwości potencjał drzemiący w przedimku „dis”, przypominając do złudzenia anarchistyczny monolog V z komiksu „V jak Vendetta”: DIS is a multimedia art magazine. DIS is a dissection of fashion and commerce which seeks to dissolve conventions, distort realities, disturb ideologies, dismember the establishment, and disrupt the dismal dissemination of fashion discourse that's been distinctly distributed in order to display the disenfranchised as disposable. All is open to discussion. There is no final word. Krótko mówiąc, mamy tutaj do czynienia z jednym wielkim modowym dadaizmem, sprzeciwem wobec obecnych trendów w modzie i sztuce, próbą stworzenia własnej drogi – pół żartem, pół serio. Pomysł zdecydowanie chwycił i z niewielkiej, prześmiewczej strony niezamierzenie przepowiadającej nadejście normcore’u powstała spora grupa twórczych umysłów, dla której tworzą takie ikony podziemnej sztuki jak kontrowersyjny kanadyjski filmowiec i eksperymentator Jon Rafman (seria „9 Eyes”, czyli artystyczne zdjęcia z Google Earth i szokujący teledysk do „Still Life «Betamale»” Oneohtrix Point Never), ekscentryczny filmowiec Ryan Trecartin tworzący deliryczne, psychodeliczne filmy, w których grają m.in. członkowie jego rodziny, czy kosmopolityczna DJ-ka, artystka i modelka Fatima Al Qadiri, która sama często pojawia się w sesjach „DIS”.
DIS w MSN
Performans i wideo „Great Thinkers Tech Fit” grupy DIS Magazine będzie można zobaczyć na wystawie „Ustawienia prywatności. Sztuka po internecie” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie od 25 września 2014.
„Great Thinkers Tech Fit” to specjalna odzież sportowa zaprojektowana przez DIS. Na ubraniach znalazły się twarze „modnych” wśród lewicowych środowisk filozofów, np. Slavoja Žižka i Giorgio Agambena. W trakcie trwania wystawy będzie się odbywać comiesięczny cykl performansów, który został pomyślany jako zabawa z konwencją nocnych biegów. Biegacze i biegaczki w strojach Great Thinkers Tech Fit będą przemierzać ulice Warszawy pod osłoną nocy po trasach wyznaczonych przez DIS. Kontekstem dla performansów jest zakorzenione w estetyce korporacyjnej wideo będące dokumentacją pierwszego biegu, który odbył się w polskiej dzielnicy Greenpoint na Brooklynie.
Modele i modelki na sesjach zdjęciowych dla „DIS Magazine” nie są nawet wieszakami na ubrania – stają się po prostu słupami ogłoszeniowymi, żyjącymi powierzchniami reklamowymi, chodzącymi billboardami. Maskotką „DIS Magazine” jest człowiek odziany od stóp do głów w ciasny kostium ze spandeksu, który pokrywają znane loga – Windows, Apple, także logo „DIS”. Moda na sport i ekologię przybiera w wydaniu DIS-owców formy kultu czy wiodącej ideologii, wypierającej wszystkie inne. W świecie „DIS” ludzie (przypominający raczej żony ze Stepford niż żyjące istoty) noszą drogie futra do obcisłych szortów od aerobiku oraz przychodzą na eleganckie biznesowe spotkania w rękawicach golfowych, a ponętne modelki pokazują swoje wdzięki w pończochach Adidasa (z obowiązkowymi trzema paskami), sportowych biustonoszach i rowerowych kaskach lub użyczają swoich obnażonych ciał do tatuowania na nich logotypów drogich, pożądanych marek. Wyklęte modowe błędy i kiksy (jak nieśmiertelne sandały i skarpety) są tutaj wynoszone do rangi ikon stylu i smaku – właśnie sandałom i skarpetom poświęcona jest specjalna, przygotowana z wielkim pietyzmem galeria zdjęć w dziale „Distaste”, czyli „Niesmak” (a może nawet „Bezguście”). Wariacją na ten temat jest inna galeria, tym razem poświęcona jednej parze butów noszonej na drugiej.
„DIS Magazine” bierze swobodnie elementy otoczenia, elektroniki, mody i łączy je na najbardziej zaskakujące sposoby, czasem ingerując w ciało, aby zwiększyć funkcjonalność danego dodatku – jak w jednej z galerii prezentującej, jak można nosić różne przedmioty z Ikei jako ubrania. Jest w tym wszystkim coś z ducha futurystyczno-dystopijnych (nomen omen) satyr Jacques'a Tati, w których reżyser bezlitośnie naśmiewał się z „nowoczesnych” obyczajów i estetyki czasów modernizmu. „DIS” szydzi z korporacyjnej kultury oraz elityzmu modowych periodyków, jest czymś w rodzaju estetyczno-modowego odpowiednika vaporwave’u, na poły prześmiewczego, na poły nostalgicznego gatunku muzycznego nawiązującego do estetyki tandetnych ścieżek dźwiękowych do biznesowych prezentacji i korporacyjnych reklam. Wszystkie modowe sesje i pomysły (określone jako „New style options”, termin bardziej pasujący do banalnego magazynu dla gospodyń domowych) opisane są korporacyjnym, nierażącym nikogo i idealnie płaskim bełkotem, pełnym eufemizmów i fraz, które nic nie znaczą.
źródło: dismagazine.comChoć moda to ich główny rejon zainteresowań, ekipa „DIS Magazine” jest wszechstronna. Oprócz sesji zdjęciowych oraz galerii kolaży czy obrazów pojawiają się na stronie również filmy, muzyka oraz teksty pisane. Bohaterowie miniserialu „Hooper Place” (grani przez założycieli i bliskich współpracowników „DIS”) parodiują zblazowanych, nowobogackich mieszkańców wielkich miast USA. Ekipa „DIS” uruchomiła nawet swój własny serwis ze stockowymi zdjęciami (czyli zdjęciami, które można kupić, by wykorzystać na przykład przy artykułach) o nazwie DISimages. Serwis wrzuca fotografie, które można sobie zakupić oraz wykorzystać do dowolnych celów. Część zdjęć zaczerpnięta jest z archiwów „DIS Magazine” i stanowi przegląd anarchistycznych, surrealistycznych wizji przypominających połączenie brainstormów w agencjach reklamowych oraz halucynacyjnych tripów: mężczyźni i kobiety o syrenich ogonach używają w nich laptopów lub siedzą między kartonami, co jest kpiną z wszelkich dziwnych i niewytłumaczalnych stocków spotykanych na zwyczajnych serwisach tego typu. Serwisem DISimages członkowie kolektywu udowadniają, że chcą być bardziej meta, że zastępując prawdziwy świat wykrzywionym światem bezużytecznej, dziwnej lub urągającej ludzkiej godności mody, nie spoczęli na laurach. Że celują w szerszą satyrę, nieograniczoną tylko do świata mody. Być może, choć to myśl przerażająca, ich ukrytym pragnieniem jest dostarczenie użytkownikom DIS-owej wersji całego internetu: sekcji informacyjnych napisanych biznesową nowomową, plastikowych ludzi w portalach społecznościowych, kiczowatego designu systemów operacyjnych.
„DIS Magazine” potrafi nie tylko naśmiewać się z mody, trendów, internetu i społeczeństwa. Istnieje jeszcze jedno ważne słowo z „dis” na początku: discussion. W magazynie pojawiają się eseje o sztuce, felietony o wpływie internetu na życie w realu oraz zacieraniu się granic między jednym i drugim, wywiady z artystami i osobami związanymi z „DIS”. Publikowane są też artykuły o historii mody. Dlatego „DIS Magazine” jest czymś znacznie więcej niż tylko bardziej wyrafinowanym Joe Monsterem modowego świata. W dziale „Discussion” właśnie znajduje się prawdziwa kopalnia ciekawych, mniej lub bardziej znanych artystów lub designerów, takich jak Konstantin Grcic (odpowiedzialny za futurystyczne Chair One, które obecnie znajdują się np. na nowym dworcu w Katowicach), przegląd najlepszych i najgorszych kolekcji mody męskiej wiosna/lato 2013, czy wywiad z artystycznym duetem Steciw and de Joode tworzącym psychodeliczne fotograficzne kolaże. Dział oferuje własne, ironiczne i satyryczne spojrzenie na rzeczywistość, często niezrozumiałą, przerastającą pojęcie obserwatora. Pokazuje punkt widzenia wariata, który postrzega rzeczywistość wykrzywioną, pełną dziwacznych i zabawnych zdarzeń tam, gdzie inni widzą jednostajną szarzyznę. Świat „DIS” jest po prostu stuknięty i wyolbrzymiony do granic możliwości, to koszmar samodzielnie myślącego człowieka o dobrym guście. DIS-owskie parodie i hiperbole są komentarzem na nasz temat.
A co jeśli komuś spodobał się straszno-śmieszny świat „DIS Magazine” i chce przeszczepić coś z niego do własnego? Nic prostszego – twórcy strony oferują własny autorski sklep, DISOWN, w którym można kupić takie luksusowe artefakty jak salaterka Hood By Air, stolik pod doniczkę wykonany z obrotowego fotela czy dakimakura z Emmą Watson autorstwa Jona Rafmana.
Cykl tekstów dotyczących kultury cyfrowej powstaje we współpracy z Centrum Kompetencji
ds. Digitalizacji Narodowego Instytutu Audiowizualnego.