Żołnierz polski, łowca bobrów

Żołnierz polski, łowca bobrów

Jakub Socha

„Zabić bobra” to chaos, megalomania, nieciekawe erotyczne fantazje i spazmy kogoś, kto chyba po prostu zmaga się z kryzysem wieku średniego

Jeszcze 2 minuty czytania

Co mówi dojrzały mężczyzna po seksie z nastolatką w najnowszym filmie Jana Jakuba Kolskiego? Dojrzały mężczyzna mówi do nastolatki z wyrzutem: „Co ty, kurwa, robisz? Wchodzisz mi do życia, jak do kibla – jakbyś się chciała załatwić. A ja jestem skomplikowanym człowiekiem”. Dojrzały mężczyzna ma na imię Eryk (takie samo imię nosi aktor grający Eryka – Eryk Lubos). Eryk był kiedyś na wojnie, to tam pewnie musiał się skomplikować, teraz wraca w rodzinne strony, a tu wojna – dom wysmarowany graffiti, intruzi, którzy w jednym z pokoi Eryka urządzili duży domek dla lalek. Na domiar złego znajdująca się nieopodal rzeczka została zajęta przez bandę bobrów, tych zasadniczo monogamicznych gryzoni. Bohater Kolskiego rzuca im wyzwanie, chce je zabić, ale tego nietrudno się domyślić – film nosi tytuł „Zabić bobra”.

Ale wróćmy jeszcze do sceny seksu, która, jak na polskie realia, trwa tu całkiem długo. Reżyser filmuje splecione, zdyszane ciała z kilku stron, by jednak opisać, co się dzieje w kadrze, trzeba wrócić do powieści „Egzamin z oddychania”, którą autor „Jańcia Wodnika” napisał dwa lata temu. Książka ma charakter jawnie autobiograficzny i opowiada o niejakim Sandowie, uznanym polskim filmowcu, który wdaje się w romans z młodą dziewczyną i równocześnie próbuje nakręcić film o byłym żołnierzu, który wraca do siebie na wieś, gdzie spotyka skrzywdzoną przez świat lolitkę i watahę zwierząt, z których każde ma bardzo duże siekacze. Kochanka Sandowa tak opisuje ich pierwsze kontakty erotyczne: „Dupkę miałam wtedy twardą jak kamień. Skarżyłeś się, że poobijałam ci podbrzusze, ale to była twoja wina… to ty nadziewałeś mnie na siebie tak mocno. Klęczałeś za mną, trzymałeś mnie za biodra i nabijałeś na siebie jak szmacianą lalkę. Nogi mi wisiały w powietrzu jak pajacykowi”. Wątek damsko-męski w „Zabić bobra” utrzymany jest w duchu właśnie tych kilku zdań, będących zabójczą mieszanką ckliwości, pretensjonalności i podskórnego szowinizmu. Bezia, która „wchodzi jak do kibla” w życie Eryka, wchodzi w nie ubrana – jakżeby inaczej – w lambadówkę. Jest głupiutka, infantylna, ślepo zapatrzona w swojego pana, ma też równocześnie wyraźną potrzebę, by przypadkowym facetom wskakiwać do łóżka, co jednak w świecie Kolskiego ma proste wytłumaczenie – dziewczynka była w przeszłości wykorzystywana seksualnie. Eryk natomiast „jest skomplikowany” (mówi na przykład do dziewczyny po rosyjsku i częstuje ją zupkami chińskimi), ale równocześnie jest prawdziwym facetem; „potrafi i wypieprzyć, i wpieprzyć”. O tym drugim przekonuje się szczególnie jeden pedofil, któremu główny bohater odcina genitalia i zaszywa je w jego jamie ustnej.

„Zabić bobra”, reż. Jan Jakub Kolski.
Polska 2012, w kinach od 21 marca 2014 
W „Egzaminie z oddychania” można było przeczytać o Auschwitz, rosyjskich szpiegach, małej Ryfce, Amazonii, Łodzi, potrafiących zabić aparatach Leica, ekologicznych jajach, szkole filmowej oraz, last but not least, „czasie pierdolenia”. W książce da się bardziej poszaleć, bo to mniej obciąża budżet. Film jest droższy, ale i w nim Kolski – mimo że nie dysponował tym razem dużymi pieniędzmi – idzie na całość. Wątek miłosny przeplata się tu z sensacyjno-szpiegowską intrygą. Eryk romansuje, ale równocześnie przygotowuje się do jakiejś tajnej misji: odbiera dziwne telefony, wpatruje się intensywnie w zdjęcia rozebranych dziewczyn, wycina twarze z gazet i przypina je na strzelnicy, którą urządził sobie w domu, a potem trenuje strzelanie do celu. Lubos gra tak, jakby przez cały czas chodził po rozżarzonych węglach. Wszyscy się do niego o dziwo dostosowują: od operatora aż po montażystę. Są w „Zabić bobra” szalone ujęcia z kamery umieszczonej na lufie pistoletu i na małej tratwie, są też agresywne zbitki montażowe, które dobitnie unaoczniają niestabilność emocjonalną głównego bohatera, który nad ciałem pedofila tańczy niczym derwisz.

W wywiadach, które pojawiły się w mediach przy okazji „Zabić bobra”, Kolski przywołuje jako kontekst dla swojego obrazu dramatyczną, poruszającą historię Włodzimierza N., polskiego żołnierza, weterana misji w Libanie i Iraku, który po powrocie do kraju ukrył się przed wspomnieniami – i światem – w szałasie w górach, gdzie w 2012 roku odnaleziono go z objawami stresu bojowego. O filmie Kolskiego nijak nie da się powiedzieć, że jest w nim coś poruszającego, a to z prostego powodu: reżyser w stresie bojowym widzi jedynie coś na kształt cyrku: ze swojego bohatera robi wariata, a ze świata – sen tegoż wariata, co wydaje się bardzo wygodną strategią. Przy tak rozłożonych akcentach nie wypada przecież pytać o jakikolwiek sens, skoro wszystko, nawet największe kurioza, tłumaczy niepojęta choroba umysłowa.

Dobrze, Eryk jest nieszczęśliwy, zachowuje się kuriozalnie, ale zostawmy go – ma usprawiedliwienie. Tego samego jednak nie można powiedzieć o Kolskim, jego nie bronią żółte papiery. Coś się dziwnego stało z tym reżyserem, któremu na przestrzeni lat udało się zbudować jeden z najoryginalniejszych filmowych światów w polskim kinie, na który składają się takie tytuły, jak choćby „Pogrzeb kartofla”, „Pograbek” czy „Jańcio Wodnik”. Można te filmy lubić albo ich nie lubić, ale trzeba przyznać, że jest w nich dyscyplina, wyobraźnia, konsekwencja i pewien rodzaj pokory. Dziś tego wszystkiego już nie ma. „Zabić bobra” to chaos, megalomania, nieciekawe erotyczne fantazje i spazmy kogoś, kto chyba po prostu zmaga się z kryzysem wieku średniego. Kogoś, kto równocześnie desperacko próbuje wymyślić się na nowo i patrzy na siebie jak na cudowny obraz, dokładnie tak, jak Sandow z „Egzaminu z życia”, który w jednym miejscu mówi o sobie: „Żyłem, robiłem filmy, byłem nauczycielem i mistrzem, byłem ojcem, draniem i dobrym człowiekiem”, a w drugim dodaje całkiem niespodziewanie: „Jesteśmy małymi zasmarkanymi dziewczynkami w sukienki w groszki. Wyglądamy jak biedronki”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.