Wyobraźmy sobie film, w którym bohaterka w pierwszej scenie piecze ciasto ze smutkiem. Jest smutna, gdy wkłada masę do foremek, jest smutna, gdy przykłada policzek do szyby piekarnika. Wyobraźmy sobie, że kucharka żyje w kolorowym domku, prawie z piernika, że jej mąż pracuje nad książką kucharską opisującą różne sposoby przyrządzania kurczaka, a pojawiający się na horyzoncie kochanek za dnia jeździ rykszą, a wieczorami maluje obrazki. Jasne – można to sobie wyobrazić, ale trudno sobie wyobrazić, że z takich elementów można złożyć niezły film. Polley, aktorce znanej z filmów Coixet i Egoyana, od kilku lat zajmującej się także reżyserią, jakimś cudem się udało. Cud to oczywiście złe słowo, Polley ma po prostu odwagę, by wejść na minę i umiejętności, by potem zejść z niej w jednym kawałku.
Dwudziestoośmioletnia Margot (Michelle Williams) podczas delegacji poznaje Daniela (Luke Kirby), uczucie rodzi się między nimi niemalże natychmiast. Pewnie obydwoje szybko by o nim zapomnieli po powrocie do swoich domów, tylko że domy Daniela i Margot znajdują się na tej samej ulicy; przy takim układzie trudniej zapomnieć, łatwiej się skusić. Zaczyna się planowanie przypadkowych spotkań, przypadkowe odwiedzanie tych samych miejsc, do niczego jednak nie dochodzi. Margot się waha – waha się z jednego prostego powodu – żyje w stabilnym związku, kocha swojego męża i nie chce go skrzywdzić. Lou (Seth Rogen) nie jest też osobą, którą łatwo zdradzić – jest zbyt dobry, ma za dużo zalet, by zrobić z niego rogacza; Margot wie, że ją kocha.
Dziwne te sceny z życia małżeńskiego, nikt nikomu nie skacze do gardła, nikt nie rzuca talerzami ani mięsem. Wszyscy niemalże tarzają się w pluszu, ich dobroć jest wręcz nieprawdopodobna. Świat wygląda naprawdę ładnie, praca nie wydaje się ciężarem, zostawia dużo czasu na przyjemności: spotkania z przyjaciółmi, wyjścia do kina i na basen. W tle leci melodyjna muzyka niezależna. Wszystko niby się składa, a tak naprawdę nic się nie składa. Polley pokazuje kryzys, który rodzi się w bajce. Z czego on się rodzi? Nie wiadomo. Czy wszystkiemu winna jest „psychiczna angina”, jaką jest zakochanie, która każe podejmować irracjonalne decyzje? A może chodzi o te przysłowiowe trzy lata, czyli tyle, ile może trwać miłość, a więc o to, że w związek po prostu wpisany jest jego koniec?
Polley nie bawi się w sędzinę, nie biadoli nad czasami, nie filozofuje nad ideą miłości, nie fiksuje się jedynie na kwestii pożądania, nie moralizuje o zdradzie, nie chowa się za siatką cytatów, nie ironizuje na temat swoich bohaterów, nie boi się sentymentów. Łatwo się opowiada o tym filmie przez zaprzeczenia, niewątpliwie jest on świetną lekcją, jak omijać koleiny i klisze dyskursu miłosnego. Ale przede wszystkim jest to opowiedziana z dużym wyczuciem historia o tym, że miłość w zasadzie jest niemożliwa. Na jej przeszkodzie nie stoi nieumiejętność w nawiązywaniu kontaktu z drugą osobą, co było zmorą chociażby bohaterów Bergmana. Nie, w „Take This Waltz” wszyscy dość szybko się ze sobą dogadują. Wyniszcza ich – wyniszcza Margot, bo to od niej w końcu wszystko zależy, to ona musi podjąć decyzję – nienasycenie i fantazje. Bohaterka nie słucha przyjaciółki-alkoholiczki, która mówi jej w jednej z ostatnich scen: „Życie ma swoje braki, nie wypełnisz ich, choćbyś się zesrała”. Polley nawet tę mądrość podaje z wdziękiem: wkłada ją w usta „wyleczonej” alkoholiczki, która właśnie wróciła z kolejnego pijackiego ciągu.
„Take This Waltz”, reż. Sarah Polley.
Kanada 2011, w kinach od 5 października 2012 Przez pomyłkę można chyba zobaczyć w „Take This Waltz” kolejny sundance’owy film niezależny, opowiadający o offowym życiu i offowych bohaterach, niezainteresowanych ani konsumpcją, ani karierą, którzy dobrowolnie wybierają niszę, pozornie boją się przywyknąć, a tak naprawdę podświadomie szukają domu. Bohaterowie rzeczywiście są podobni: odklejeni, ekscentryczni, półdorośli. Polley jednak podważa zasadę rządzącą w tego typu ciepłych krainach – odmawia bohaterom możliwości zadomowienia. Nie ma dobrych dróg, kryzysu w żaden sposób nie da się zażegnać – każdy wybór wydaje się zły, zmiany właściwie nikogo nie czynią szczęśliwym, a jeśli nawet, to nie ma żadnej pewności, że szczęście zaraz się nie skończy. Jedynym dobrem jest to, że można wybierać.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.