„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie”,
reż. Jean Pierre Jeunet

Jakub Socha

„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” ma coś w sobie z kuglarskiego spektaklu, w którym co chwila wybuchają kolejne cuda, a kuglarz i tak cały czas pewnie trzyma w rękach wszystkie sznurki

Jeszcze 1 minuta czytania


Francuski żołnierz zostaje rozerwany przez minę. Kilkanaście lat później jego syn Bazyl zostaje trafiony zbłąkaną kulą w głowę. Chirurdzy zastanawiają się, co z nią zrobić: usunąć czy nie usunąć? Zamienić pacjenta w warzywo, czy skazać go na życie w wiecznej niepewności – każdy dzień z pociskiem może być przecież dniem ostatnim. Pielęgniarka, pochylając się nad ciałem Bazyla, mówi filozoficznie: „Lepiej żyć ze świadomością ryzyka niż bez świadomości istnienia”, ale to nie jej słowa przekonują lekarzy, by zostawić w spokoju ten kawałek metalu. O wszystkim decyduje rzut monetą.

Ślepy jest los, jak uczy piosenka, ale żeby aż tak? Czy wszystkiemu jest winien przypadek, czy odpowiada on za wszystko, co dzieje się w świecie? Jeśli tak, to czy rację miał lisek z „Antychrysta” von Triera, który spokojnie obwieszczał: „chaos rządzi”? Może i miał, chociaż podejrzewam, że Jean Pierre Jeunet raczej by się z nim nie zgodził. Ten francuski reżyser, mimo że jego najnowszy film na pierwszy rzut oka zaczyna się od trzech spektakularnych przypadków, jest w dzisiejszym kinie chyba jednym z najbardziej obsesyjnych zwolenników porządku. W „Bazylu. Człowieku z kulą w głowie” Jeunet robi wszystko, by powiedzieć, że tak naprawdę nie ma przypadku, że wszystko jest częścią większej całości – każdy element ma swoje miejsce, a pustka jest zawsze po to, by ją wypełnić.

Bazyl wychodzi ze szpitala i postanawia zemścić się za krzywdy swoje i ojca. Z nowo poznanymi przyjaciółmi, mocno ekscentrycznymi mieszkańcami śmietniska, przygotowuje się do misji, wdraża w życie wielki plan. W swojej pomysłowości i wyobraźni Bazyl przypomina Jeuneta. Filmy autora „Miasta zaginionych dzieci” z biegiem lat coraz mocniej wypełniają się patentami, wynalazkami, urządzeniami, wehikułami, i coraz mocniej przypominają te dziecięce konstrukcje, zbudowane ze wszystkiego, co jest pod ręką: włóczki, karniszy, żołnierzyków, plasteliny, klocków. Rzeczone konstrukcje są czymś na kształt gór śmieci, na których szczycie umieszcza się metalową kulkę (albo mały samochodzik), a potem obserwuje, jak spektakularnie pokonuje ona kolejne przeszkody, by ostatecznie dotrzeć do z góry zaplanowanego celu. Powiecie, że każdy film jest przecież konstrukcją. Zgoda, nie każda jednak jest tak pomysłowa, nie każda przypomina równanie matematyczne, w nie każdej dochodzi do głosu wręcz obsesyjna potrzeba kontroli każdego elementu, całego świata.

„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie”,
reż. Jean Pierre Jeunet.
Francja 2009, w kinach od 10 września 2010
„Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” ma coś w sobie z kuglarskiego spektaklu, w którym co chwila wybuchają kolejne cuda, a kuglarz i tak cały czas pewnie trzyma w rękach wszystkie sznurki. W jednej scenie mężczyzna zostanie wystrzelony z armaty, w drugiej kobieta-guma chowa się do lodówki, potem autobus zamienia się w Afrykę, a suszarka w silnik samolotowy. Genialne włamy i oszustwa, genialna dywersja. I tak bez końca. Cały świat i wszystkie przedmioty go zamieszkujące, zdają się być posłuszne człowiekowi, możliwości każdego człowieka natomiast wydają się nieskończone. By móc je realizować, wystarczy tylko być dobrym człowiekiem, przynajmniej takie przesłanie niesie ten film. Czy mądrość ta nie jest aby przejawem zdziecinnienia Jeuneta? Poniekąd tak.

Francuz po sukcesie „Amelii” postawił już chyba ostatecznie na kino bajkowe, poczciwe, takie, w którym ludzi dobrej woli jest więcej, śmietniki pachną, a bieda jest malownicza. Wolno mu, a nam nie wolno zapominać, że pacyfikowanie jego filmów tego typu gwoździami (do trumny) jest zarówno za łatwe, jak i zbyt nierozsądne. Autor „Bardzo długich zaręczyn” jest bowiem kimś więcej niż poczciwiną. Kto wie czy nie jest on jednym z ostatnich racjonalistów kina, artystą, który nie wierzy w przypadek i przeznaczenie, tylko w pracę umysłu, ruch myśli, zdolnych do tego, by ujarzmić chaos i zreformować świat na lepsze. W jego najnowszym filmie tę wątpliwą tezę podpierają postaci, których twarze wyglądają jak „niedokończone kościoły” i może dlatego nie zamienia się ona w pył na naszych oczach. Wiadomo nie od dzisiaj, że co jak co, ale kościół, nawet niedokończony, jest konstrukcją, która ciężko obalić.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.